Do Oświęcimia zjeżdża ponad dwa miliony turystów rocznie. Ale mało kto ogląda miasto. Bo nosi piętno. Takie, że jeszcze niedawno nie chciał tam otworzyć się McDonald’s, a mieszkańcy musieli odpowiadać na pytania „w którym mieszkają baraku”. Teraz robią wszystko, aby nie kojarzyć się z fabryką śmierci. I dobrze na tym wychodzą.

 

Auschwitz Birkenau Museum! – kierowca busa wstaje i donośnym głosem informuje pasażerów o tym, na jakim przystanku się zatrzymał.

W sennym pojeździe wywołuje to nagłe ożywienie. Pasażerowie, którzy jeszcze chwilę temu odsypiali konieczność wczesnej pobudki, wstają jak na komendę i powoli, jeden po drugim, wysiadają z ciasnego autobusu.

To scena z porannego busa na linii Kraków-Oświęcim. Większość pasażerów to turyści. Najczęściej – zagraniczni. To dlatego kierowca mówi po angielsku.

Taka sytuacja powtarza się codziennie. Zanim autobus dojedzie do centrum Oświęcimia, jest praktycznie pusty. Ludzi jadących w tym kierunku interesuje bowiem przede wszystkim słynny obóz zagłady, w którym naziści uśmiercili ponad milion Żydów z całej Europy, ale także Polaków, Romów. Obecnie jest to znakomicie zorganizowane muzeum i punkt numer jeden na liście turystów odwiedzających nasz kraj. Zwiedza je ponad dwa miliony osób rocznie.

Dla mnie jednak muzeum Auschwitz-Birkenau jest na dalszym planie. Interesuje mnie miasto, które dało nazwę złowrogiemu miejscu. Bo o Oświęcimiu słyszał każdy. Ale kto w nim był?

 

Oprócz mnie w busie zostaje tylko jedna pani, na oko pięćdziesięcioparoletnia. Oczywiście budzi moją ciekawość.

– A pani nie wysiada? – pytam.

– Nie – odpowiada. – Jadę do pracy. Pracuję jako pielęgniarka w miejskiej przychodni.

– I jak się pracuje w Oświęcimiu?

– Dobrze. Nie narzekam – odpowiada, a jej zakłopotana mina wskazuje, że nic od niej więcej nie wyciągnę.

I tak zresztą zaraz muszę wysiadać. Słynną bramę obozu od centrum miasta dzieli na oko nie więcej niż trzy kilometry. Czyli kilka minut jazdy.

 

Miasto żywych. I pokoju

Tyle wystarczy, by znaleźć się na odnowionym, oświęcimskim rynku, w sercu starówki. Dominują na nim jednopiętrowe, kolorowe kamieniczki. Spotykam się na nim z Moniką Świątek i jej koleażanką z Biura Promocji Miasta.

Opowiadają mi o tym, jak reklamuje się miasto z niezawinionym stygmatem. Oświęcim robi to w najlepszy możliwy sposób – promując się jako miejsce dialogu. Między kulturami, religiami czy narodami. Stąd pomysł Oświęcimskiego Forum Praw Człowieka, którego patronem jest prof. Andrzej Zoll. – Słowa, które tu padają, od razu nabierają ogromnego znaczenia. Nie można wobec nich przejść obojętnie – mówi Świątek.

Poza tym podkreśla, że obóz to epizod. A Oświęcim to przecież 800 lat historii i miasto królewskie Korony. Miasto było siedzibą sądu dla okolicznej szlachty. Mimo tego zmianę widać dopiero od niedawna. Jeszcze jakiś czas temu brzemię Oświęcimia było zbyt wielkie. Nie dla oświęcimian – dla ludzi z zewnątrz. Długo np. w mieście nie było placówki najpopularniejszej w Polsce sieci restauracji, czyli McDonald’s. – Jeszcze dziesięć lat temu przestrzeń w Oświęcimiu była bardzo zaniedbana – mówi Świątek, kiedy siedzimy w kafejce nieopodal nowej, efektownej fontanny na równiutkiej nawierzchni rynku.

W urzędzie miasta spotykam się z prezydentem miasta Januszem Chwierutem. – To była nasza bolączka, że ludzie przyjeżdżali tu oglądać tylko muzeum i zaraz wyjeżdżali – zaczyna od razu. I rozwodzi się o bogatej historii miasta, które swego czasu było nawet osobnym księstwem.

– Wizerunek miejsca, w którym był największy obóz zagłady, jest nie do zakwestionowania – stwierdza. – Ale staram się prowadzić działania wobec niego uzupełniające: edukacyjne i promujące pokój. Podstawą jest pamięć, ale kluczowa jest teraźniejszość i przyszłość.

Dlatego w strategii miasta jest przestrzeganie przed mechanizmami, które doprowadzają do faszyzmu. Jak obojętność. – Wtedy ludzie też nie chcieli pewnych rzeczy widzieć – mówi Chwierut.

Faktycznie, instytucji edukacyjnych w Oświęcimiu jest co niemiara. Centrum Dialogu i Modlitwy, Centrum Żydowskie, Centrum Romskie, Galeria Książki czy Międzynarodowy Dom Spotkań Młodzieży – to tylko kilka z nich, którymi obudowane jest muzeum i miasto.

Pomocne pracownice Biura Promocji Miasta najchętniej zorganizowałyby mi cały pobyt w mieście. Gdybym miał ich posłuchać, nie wychodziłbym z muzeów. Szczególnie polecają multimedialne muzeum historii miasta, otwarte raptem w połowie lipca (sprawdziłem, ale później – faktycznie, robi wrażenie).

 

Miasteczko nierychliwe, ale urokliwe

Ja jednak chcę się uwolnić i zobaczyć Oświęcim na własną rękę. Oddalam się więc i… niemal od razu przygniata mnie leniwa atmosfera miasta. Tutaj życie toczy się spokojnie. Ludzie spacerują po bulwarach nad Sołą, przeciągają się nad leżakami w miejskiej przestrzeni wypoczynkowej, gdzie oprócz leżaków można poczytać książkę czy pograć w planszówki czy jeżdżą na rowerach. Inni korzystają z knajp na wysokim poziomie, które rozsadzają się nad rzeką.

Soła malowniczo wije się wokół zamku. Jako entuzjasta roweru żałuję, że nie mam pod ręką swojej kolarki. Chętnie przejechałbym się wśród pokrytego zielenią brzegu.

Kiedy próbuję uchwycić ten widok, podchodzi do mnie starszy mężczyzna i pyta, co robię. Kiedy odpowiadam, że przyjechałem, aby napisać o mieście, jest wyraźnie zadowolony, że ktoś chce zobaczyć miasto inaczej niż przez pryzmat obozu zagłady. Po chwili dodaje jednak: – Bo tu za dużo się kręci Żydów czy innych przez ten obóz.

Chcę go spytać, o co chodzi, ale wtedy odwraca się prędko i oddala.

– Życie musi się toczyć. Nie rozumiem, dlaczego w tym mieście miałoby być inaczej. Zwłaszcza gdy już dawno nawet sami Niemcy zrozumieli, co zrobili. Tutaj jest przyroda, jest zieleń, jest słońce. Owszem, jest jakiś efekt tego miejsca. Nie da się nie pamiętać tamtych ludzi. Ale nie jest to piętno. Nie wyobrażam sobie, by mieszkać gdzie indziej – mówi mi Jerzy Pietruczuk, oświęcimski malarz i artysta.

Właśnie przygotowuje wernisaż w Międzynarodowym Domu Spotkań Młodzieży. Rozbrzmiewa w nim przede wszystkim niemiecki, bo młodzież z tego kraju przyjeżdża tu najczęściej. – To są złudzenia, że sztuka może nam zmienić życie. Może nam je ulepszyć lub wlać nadzieję. Ale zła nie zatrzyma, to naiwność i mrzonki – mówi pytany o sztukę w kontekście miejsca, w którym się znajdujemy. – Lecz to nie znaczy, że tu nie powinna być pełnia życia. Spytam inaczej: gdzie indziej, jak nie tutaj? Choćby ze względu na ofiarę ludzi, którzy tu zginęli.

Pietruczukowi marzy się oczywiście, by Oświęcim stał się ważnym miejscem na mapie sztuki europejskiej. Bo jego zdaniem Oświęcim ma potencjał, by stać się polskim Bilbao, czyli prowincjonalnym miastem, które zyskało światową sławę dzięki Muzeum Guggenheima.

Ciągle nie jestem jednak pewien, co oznacza „dobre życie”, które zachwalają mieszkańcy miasta. Wracam więc na rynek. – Fajnie być emerytem w Oświęcimiu – przekonuje mężczyzna, którego zagaduję na ławeczce na rynku. Chodzi mu o miejską Kartę Seniora, która starszym umożliwia np. korzystanie ze zmodernizowanej kosztem 53 mln zł miejskiej pływalni za symboliczną złotówkę. Seniorzy mogą też za taką samą cenę iść na kawę, wykłady czy organizowane przez miasto eventy.

Ale miasto wyróżniają także inne rzeczy. Zwraca uwagę zwłaszcza program mieszkaniowy. Oświęcimskie Towarzystwo Budownictwa Społecznego wybudowało na razie 80 mieszkań. Będą następne i jest na do nich długa kolejka chętnych. Nic dziwnego. Przyszły najemca płaci wkład w wysokości 30 proc. wartości mieszkania. Miasto dokłada kolejne 20 proc. Reszta pokrywana jest z kredytu, który bierze na siebie spółdzielnia. Najemca może wykupić lokal po trzech latach, ale im dłużej czeka, tym większa jest bonifikata. Wliczany jest do niej bowiem czynsz.

 

Walka ze stereotypami

To odpowiedź miasta na problemy z suburbanizacją i próba przyciągnięcia młodych. Takich jak 22-letni Artur Budzowski. Od czerwca prowadzi on własną kawiarnię na rynku w Oświęcimiu. Sam lokal spokojnie mógłby znaleźć się w modnych dzielnicach Warszawy czy Krakowa. Budkowski wcześniej próbował swoich sił jako hokeista. To w pewnym momencie zawiodło go do Sanoka, gdzie trenował hokej. – Ładne miasto, ale jedyna atrakcja to wyjście do hipermarketu – mówi.

On też musiał walczyć ze stereotypem miasta. – Life Festival to ekstra sprawa. Znajomi ze studiów często na niego przyjeżdżają. I wtedy jest wielkie zdziwienie: kurczę, jakie fajne macie miasto. Myśleli, że tutaj słowa „obóz” czy „Auschwitz” są jak Voldemort w „Harrym Potterze” – jest, ale nie wolno wypowiadać jego imienia – opowiada.

Festiwal zorganizowany przez Darka Maciborka, prezentera RMF FM, to jedno z wydarzeń, które były przełomowe dla współczesnej historii miasta. Do Oświęcimia co roku zjeżdżają gwiazdy: Elton John, Red Hot Chilli Peppers czy Peter Gabriel. Ogląda ich 8-12 tys. osób. – Kiedyś na spotkaniach samorządowców koledzy z innych miast mówili mi: a, jesteś z Oświęcimia. W którym baraku mieszkasz? Teraz zagadują: jesteś z Oświęcimia? Załatw mi spotkanie z gwiazdą Life Festival – opowiada Marek Tarnowski, szef Biura Promocji Miasta.

Budzowski jest kolejną osobą, która narzeka na oświęcimskie korki. Ma pewnie na myśli zator, który widziałem na moście na Sole. Stojący w korkach na warszawskich Alejach Jerozolimskich mogliby się tylko pobłażliwie uśmiechnąć.

W Oświęcimiu od tematu obozu się jednak nie ucieknie. W państwowym muzeum Auschwitz-Birkenau, w przeciwieństwie do sennego miasteczka, ruch i wielojęzyczny gwar. Różnojęzyczne grupy mijają się przy bramkach, a wszystko koordynuje niestrudzenie obsługa muzeum. Porządek, w jakim odbywa się muzealny ruch, dziesiątki języków w powietrzu i różnorodność grup na moment przywołują upiorne wrażenie powrotu do przeszłości.

W budynku muzeum Auschwitz-Birkenau spotykam się z Łukaszem Lipińskim. Lipiński w Oświęcimiu się urodził, ale teraz mieszka w Tychach. W Auschwitz był przewodnikiem, teraz pracuje w biurze prasowym.

– Sama nazwa Oświęcim, czy też Auschwitz, jest już tak bardzo nacechowana, że budzi jednoznaczne skojarzenia. To się jednak zmienia. Więcej osób chce poznawać historię miasta, nie tylko obozu – twierdzi. – Część nie zdaje sobie sprawy, że jest jeszcze od obejrzenia coś innego. A Oświęcim to wspólna historia Polaków i Żydów.

– Trudno o lepsze miejsce, by nauczać, czym się kończy mowa nienawiści – podkreśla. – Widzę, jak bardzo zmienił się charakter ludzi, którzy tutaj przyjeżdżają. Obecnie chcą się uczyć, mają większą świadomość miejsca, do którego się udają – stwierdza Lipiński.

I znów nasza rozmowa przenosi się na obóz i przeszłość. Od śmierci w Oświęcimiu można uciec. Ale i tak pozostanie ona tutaj najważniejsza.