Wszyscy piloci Ryanaira zarabiają w euro. Minimum 50 tys. euro rocznie. Różnice pojawiają się w poziomie życia zależnym od kraju stacjonowania. Dlatego walczą o najlepsze bazy. Polska jest na liście marzeń.

W szczycie sezonu urlopowego trwa w najlepsze strajk pilotów Ryanaira. Protesty zepsuły urlopy tysiącom pasażerów w Europie. W piątek ruszył 24-godzinny strajk pilotów w Irlandii. Tak samo będzie 24 lipca. 25 i 26 lipca strajkować będą piloci z Hiszpanii, Portugalii i Belgii. O co im chodzi? Mówią o uregulowaniu kwestii umów, urlopów oraz przyznawania baz. Rozmawialiśmy z jednym z pilotów. Wyjaśnia, o co walczą jego strajkujący koledzy.

 

Preferowane bazy

Każdy pilot Ryanaira określa 5 baz, w których chciałby stacjonować. Czeka, aż wylosuje wymarzone miejsce. Baza to miasto, w którym pilot kończy każdy dzień pracy. Tam też mieszka. Kiedy zaczyna karierę i przydzielana jest mu pierwsza baza, nie może odmówić jej przyjęcia.

W moim przypadku nie dostałem się do żadnej z 5 wymienionych przeze mnie baz. Przydzielono mi Londyn i lotnisko Stansted – opowiada Marcin, polski pilot Ryanaira. – Nie mogłem odmówić. Kiedy będą proponowane mi kolejne bazy, mogę z nich rezygnować i zostać gdzie jestem, czekając w ten sposób na preferowaną przeze mnie bazę. Są też piloci, którzy nie dostali się do wymarzonych baz, ale spodobało im się tam, gdzie są i odmawiają kolejnych – tłumaczy.

I właśnie o ten czas oczekiwania na przyznanie preferowanej bazy chodzi. Teraz system jest taki, że de facto w ogóle go nie ma. To normalne, że na jedną bazę czeka wielu pilotów. Zdarzają się sytuacje, że jeden z nich czeka pół roku, inny dwa lata. W bazie zwalnia się miejsce. Jednak ten, który czeka od dwóch lat, nie jest pierwszy w kolejce. Brak klarownych zasad sprawia, że nie wiadomo, na jakich zasadach nawet najkrócej czekający może dostać się do preferowanej bazy.

A dla pilotów to bardzo istotna kwestia. Walczą o wypracowanie uczciwego systemu przydzielania baz oraz transferów między Europą a Afryką, gdzie również mogą stacjonować. Chodzi jak zwykle o pieniądze. Zarobki są równe i jasno określone. Różnią się od funkcji czy doświadczenia pilota. Jednak każdy zarabia w euro. Minimum 50 tys. euro rocznie. Jeśli mają bazę w Wielkiej Brytanii, płacą w funtach, jeśli w Polsce – w złotówkach. Za to trzeba wynająć mieszkanie, utrzymać się. Kalkulacja jest prosta. Każdy pilot szuka bazy najbardziej atrakcyjnej finansowo.

W Europie prym wiedzie Polska. To oczywisty wybór i to nie tylko dla polskich pilotów. Stosunek euro do złotego pozwala na o wiele lepszy status majątkowy. Dlatego, jak tłumaczy nasz rozmówca, bardzo trudno dostać się do polskiej bazy. Kolejki są bardzo długie, oczekuje się latami. A zgłoszeń jest coraz więcej.

Jednym z rozwiązań konfliktu na linii piloci-zarząd Ryanaira byłoby zwiększenie pensji pilotów stacjonujących w „droższych” krajach. Niemniej pensja 50 tys. euro rocznie w każdym zakątku świata pozwala żyć bardziej niż godnie. Średnia pensja na Wyspach to 27 tys. funtów rocznie.

 

Nie latasz, nie zarabiasz

Większość pilotów zatrudniona jest na kontraktach. Tak naprawdę to umowy śmieciowe. Piloci, którzy idą na urlop lub chorobowe, nie dostają pieniędzy. Muszą latać, by zarabiać. Pilot, z którym rozmawialiśmy zapewnia, że grafik jest ustalany lepiej niż u konkurencji. Pensje też są konkurencyjne. Dla Polaka, młodego pilota, na pewno lepiej niż w PLL LOT. Jednak problemem jest brak tak zwanej podstawy, czyli pensji wypłacanej mimo wolnego czy chorobowego.

Nastroje wśród Polaków są dobre. Zarabiamy więcej niż w LOT. Jednak przy takiej liczbie pilotów zawsze znajdą się tacy, którym coś się nie spodoba. Faktycznie jest tak, że jak nie latamy, to nie zarabiamy. O to pewnie chodzi kolegom. O uregulowanie sytuacji z urlopami czy chorobowym. Bo jeśli nie ma nas w pracy, to nie dostajemy pieniędzy. Jednak godzimy się na takie kontrakty – mówi nam pilot Ryanaira.

 

Wymuszone nadgodziny

Kolejnym problemem jest to, że w teorii każdy pilot maksymalnie pracuje 9 godzin, a w praktyce dla tych, którzy latają z najbardziej zapchanych lotnisk, dyżur wydłuża się o godziny. Na 9-godzinny dyżur składają się tak zwane 4 sektory, w których dany pilot obsługuje konkretne połączenia, w międzyczasie ma przerwy. Jednak jeśli lot się opóźnia, bo na lotnisku jest za mało obsługi albo co zdarza się coraz częściej, lotnisko ma zbyt małą przepustowość – pilot czeka. W takim przypadku dzień pracy może trwać nawet 12 godzin. I to 5 razy w tygodniu.

Takich regulacji również domagają się piloci. Szczególnie ci z dłuższym stażem. Skoro jest im tak źle, to dlaczego nie idą do konkurencji? Dla naszego Marcina to oczywiste. U konkurencji jest jeszcze gorzej. Grafiki ustalane są tak, że piloci byliby bardziej przemęczeni. Do tego pensje. Z reguły niższe niż w Ryanairze. Najbardziej konkurencyjne są linie arabskie. Jednak tam konkurencja jest największa i bardzo trudno się do nich dostać.

 

Strajki nie ustaną?

Dotychczasowe rozmowy załóg kabin czy pilotów Ryanaira z zarządem spółki zakończyły się fiaskiem. Strajki trwają, a kolejne zapowiadają włoscy i holenderscy piloci. Cierpią pasażerowie, bo przewoźnik musi odwoływać loty. Tylko 300 połączeń w najbliższą środę i czwartek. Mimo zapewnień spółki o konkurencyjnym wynagradzaniu, szanowaniu prawa do urlopy czy ustalania komfortowych grafików, piloci nie ustępują w swych postulatach. Pilot, z którym rozmawialiśmy, sam nie ma pojęcia, jak sytuacja może się skończyć. Wiadomo, że trudne rozmowy mogą potrwać nawet miesiące.

Warto przypomnieć, że zgodnie z najnowszymi rozporządzeniami Unii Europejskiej, przewoźnik nie może zasłaniać się już nadzwyczajnymi okolicznościami, kiedy dochodzi do strajków. Każdy strajk zgłaszany jest do zarządu, spółka wcześniej ma świadomość, że do niego dojdzie. Dlatego podróżnym należą się odszkodowania. Do 250 euro za odwołane loty do 1500 km oraz do 400 euro za odwołane połączenia dłuższe niż ten dystans.