ALICJA KAFARSKA
Melkam Addis Amet!, czyli „Szczęśliwego Nowego Roku!”, te radosne słowa rozbrzmiewają w Etiopii zawsze 11 września (12 w roku przestępnym). Wszystko się zgadza, bowiem przysłowiowego sylwestra Etiopczycy obchodzą niemal w środku naszego roku kalendarzowego. Dzieje się tak dzięki kalendarzowi etiopskiemu (opartemu po części na juliańskim). Dzień 11 albo 12 września jest w nim właśnie początkiem nowego roku. Etiopia to w ogóle dziwny kraj… Używa się tu kalendarza mającego 13 miesięcy – pierwsze 12 liczy po 30 dni, a ostatni, zwany Pagumen, tylko 5 dni (6 w roku przestępnym). Nowy Rok obchodzi się pod koniec pory deszczowej, kiedy niemal wszystko tonie w zieleni. Wita się go ze śpiewem na ustach i wielką radością, tak typową dla mieszkańców tego pięknego kraju. Niespodzianką są jednak nie tylko same miesiące, gdyż kalendarz etiopski (w porównaniu z naszym gregoriańskim) jest młodszy o 7–8 lat. Dlatego też początek milenijnego 2000 r. obchodzony był tutaj we wrześniu 2007 r. Natomiast obecny etiopski 2004 r. rozpoczął się kilka dni temu… Jego nadejście świętowano hucznie 12 września.
Wielu atrakcji dostarcza również liczenie czasu, a umówienie się z Etiopczykiem na właściwą godzinę jest prawdziwym wyzwaniem. Doba zaczyna się nie o północy, jak u nas, lecz o 6 rano. Zegarki Etiopczyków (także te w urzędach państwowych) wskazują więc zupełnie inną godzinę niż nasze. Warto więc od razu ustalić dokładnie, czy umawiamy się według czasu miejscowego czy też obowiązującego resztę świata…
Etiopia (dawna Abisynia) to kraj wielu dziwów – zarówno historycznych i geograficznych, jak i obyczajowych, kulturowych czy etnicznych. Potrafi zadziwiać, bawić i śmieszyć, a czasem nawet męczyć, denerwować i drażnić. Nie robi tylko jednego – nie pozostawia nas obojętnymi na to, co widzimy, poznajemy, z czym się stykamy i czego doświadczamy…
ADDIS ABEBA ROZCZAROWUJE
Zdecydowana większość turystów przybywa do Etiopii, lądując w niemal 4-milionowej Addis Abebie, jednym z nielicznych dużych ośrodków miejskich w całym kraju. Stolica ta na ogół rozczarowuje podróżników i drażni ich do tego stopnia, że uciekają z niej już następnego dnia. Trudno się im dziwić, bowiem Addis Abeba (jak – niestety – wiele afrykańskich metropolii) to miasto nijakie, nieciekawe, monotonne, brzydkie architektonicznie, bez żadnego ładu i składu. Z wyjątkiem Muzeum Narodowego ze szczątkami słynnej Lucy, człowieka sprzed 3,5 miliona lat, oraz pamiątek po cesarzu Meneliku II (Mauzoleum Menelika) jest pozbawione większych atrakcji. Jednym słowem – ten, kto tu trafi, czuje, że chciałby być już w innym miejscu. Gdyby nie fakt, że trzeba gdzieś jednak wylądować (znajduje się tu międzynarodowy port lotniczy Bole), aby rozpocząć właściwą przygodę w Etiopii, bez żalu można by było ominąć stolicę dawnej Abisynii. Jeśli ograniczymy się tylko do zwiedzania tego miasta, to Addis Abeba zafałszuje nam obraz całego kraju. Na szczęście pozostała część Etiopii przypomina bardziej szkatułkę pełną przecudnej urody kamieni szlachetnych…
ROZWINIĘTA PÓŁNOC
Dawną Abisynię możemy podzielić na dwa różne pod każdym względem regiony. Jej północną część eksplorują już od dawna indywidualni turyści. Od pewnego czasu coraz częściej zaglądają tu również zorganizowane wycieczki. Jest to prawdziwy skarbiec historii, kultury, sztuki, architektury i religii. Nie spotkałam jeszcze nikogo, kto czułby się zawiedziony wizytą w tej części kraju. Podróżuje się po niej w dosyć wygodny sposób, korzystając z kolorowych i pełnych folkloru lokalnych autobusów. Jeśli pragniemy większych luksusów, to możemy wynająć samochody terenowe z kierowcami. Północ (w odróżnieniu od południa) ma nieźle rozwiniętą infrastrukturę – asfaltowe drogi, hotele z bieżącą wodą (ciepłą i zimną), restauracje, regionalne lotniska ze stosunkowo dobrze rozbudowaną siatką połączeń wewnętrznych. Dzięki temu turyści mogą bez zbytnich problemów poznać dokładnie ten piękny, przesiąknięty chrześcijaństwem rejon kraju.
NIESAMOWITA LALIBELA
Na północy Etiopii najbardziej znany, zasłużenie uważany za najpiękniejszy i najciekawszy, jest kompleks monolitycznych kościołów w Lalibeli, których budowę przypisuje się cesarzowi Lalibeli na przełomie XII i XIII w. To bez wątpienia największa atrakcja turystyczna całego kraju. Dopiero za nią plasują się wspaniałe świątynie na wyspach jeziora Tana oraz zabytki Gonder lub Gondar (dawnej stolicy Cesarstwa Etiopii) czy Aksum z legendarną Arką Przymierza i tajemniczymi stelami. Warto też wspomnieć o niepowtarzalnym klasztorze w regionie Tigraj – Debre Damo z VI w. Usytuowany jest on na szczycie płaskiej góry – amby. Prawdę mówiąc, każde z tych wymienionych przeze mnie miejsc, leżących na północy Etiopii, mogłoby być atrakcją turystyczną numer 1 w wielu krajach świata.
Magiczna Lalibela, prawdziwa perła architektury nazywana „Nową Jerozolimą”, to 11 średniowiecznych świątyń wykutych w czerwonym tufie wuklanicznym. Jedynie kilka z nich to monolity (na czele z najsłynniejszym Beta Giorgis – Kościołem św. Jerzego), inne są częściowo uzupełnione cegłami lub skalnymi blokami. Zostały one podzielone na dwie grupy symboliczną rzeką Jordan. Po jednej stronie znajduje się 6 kościołów, a po drugiej – 4. Jedynie Beta Giorgis pozostaje wyraźnie oddzielony od reszty. Wchodząc do tej wspaniałej świątyni, powstałej na planie krzyża, nie można się nadziwić, jak dokładne musiały być plany budowy, skoro jest ona jedną bryłą skalną, wyżłobioną wraz ze zdobieniami – zarówno od wewnątrz, jak i z zewnątrz. Siedząc na brzegu zagłębienia, w którym znajduje się kościół, zagłębiamy się we własnych myślach… To miejsce działa tak na każdego, kto tu przybywa. Lalibela nie jest wielką metropolią, lecz małym, sennym miasteczkiem, ożywającym kilka razy do roku, które nadaje się doskonale do medytacji i kontemplacji. Stąd też można tu oglądać ogromną liczbę pustelników. Odnaleźli oni swoje miejsce na ziemi właśnie tutaj.
Kościoły Lalibeli służą do dzisiaj jako miejsca kultu i są celem pielgrzymek chrześcijan z całej Etiopii. To właśnie tu odbywają się centralne uroczystości Bożego Narodzenia oraz święto Timkat, organizowane na pamiątkę chrztu Jezusa w Jordanie. Ta barwna uroczystość obchodzona jest 19 lub 20 stycznia. Gromadzi nie tylko pielgrzymów, ale także tłumy turystów oraz fotoreporterów z całego świata. W dzień poprzedzający to interesujące święto z każdego z 11 kościołów wychodzi procesja niosąca tabot. Zawinięty jest on w kolorowe materiały i niesiony na głowie przez mnicha, który opiekuje się daną świątynią. Barwne procesje łączą się w jeden główny pochód i przy dźwiękach sistrumów, rytualnych bębnów kebero, zawodzeń i śpiewów zanosi się taboty do miejsca, w którym pozostają przez całą modlitewną noc. To jedyny czas, gdy te kamienne lub drewniane płyty, symbolizujące Arkę Przymierza, znajdują się tak długo poza kościołami. Warto przyjechać tu w styczniu, być świadkiem tych zdarzeń i poczuć na własnej skórze, że Lalibela to nie tylko piękno zaklęte w kamieniu, ale także żywe zwyczaje i tradycje.
Zwiedzając miejscowe świątynie, podziwiamy także wielką różnorodność krzyży. Nigdzie indziej na świecie ich ornamentyka nie rozwinęła się w tak wysokim stopniu. Mnisi z dumą prezentują nam najciekawsze krzyże procesyjne. Wykonano je z różnego rodzaju metali – od tych najbardziej szlachetnych, jak złoto czy srebro, aż po miedź, żelazo, brąz i mosiądz. Wśród nich wyróżniają się przede wszystkim dwa krzyże: pierwszy zrobiony jest z czarnego metalu i złota, należał niegdyś do samego króla Lalibeli, a drugi – ze szczerego złota i waży aż ok. 7 kg. Został on kiedyś skradziony, ale na szczęście odzyskano go po kilku latach.
ARKA PRZYMIERZA W AKSUM
Etiopia kojarzy się wielu podróżnikom z legendarną Arką Przymierza. Mówiąc o niej, mamy na myśli Aksum. Jest to kolebka etiopskiej cywilizacji, a poza tym jedno z najważniejszych miejsc kultu. Podziwiamy tu pamiątki po dawnej świetności Cesarstwa Etiopii, które istniało na tych terenach przez ponad 800 lat. Najbardziej znanymi zabytkami w Aksum są monolityczne stelle i obeliski, a także niepozorny budynek, w którym – jak głosi miejscowa tradycja – przechowywana jest właśnie Arka Przymierza. Nie znam Etiopczyka, który by w to gorąco nie wierzył! Arki, największego zabytku chrześcijaństwa, strzeżenie specjalnie wyznaczony mnich.
AKTYWNY WYPOCZYNEK W GÓRACH SEMIEN
Północna Etiopia to jednak nie tylko zabytki i religia. Poznanie tej części kraju nie byłoby pełne bez trekkingu w górach Semien. Jest to najwyższe pasmo Wyżyny Abisyńskiej. Warto wybrać się tutaj na wycieczkę wzdłuż rozpadlin, którą często nazywa się „trekkingiem jednego klifu”. Krajobraz tego masywu to płaskowyże z charakterystycznymi dla północnej Etiopii płasko ściętymi szczytami, spadającymi kilkudziesięciometrowymi stromymi zboczami do wąwozów. Wędrówka nie jest zbytnio uciążliwa, choć aż 9 szczytów osiąga wysokość 4000 m n.p.m. U podnóża gór rozciągają się sawanny, a na wzniesieniach występuje roślinność afroalpejska. Wzrok przyciągają tu wstydliny (Kniphofia), tasiemecznik abisyński (Hagenia abyssinica), endemiczna lobelia olbrzymia (Lobelia rhynchopetalum) i dywany żółtych meskeli (Bidens prestinaria). Wędrówkę po tych dziewiczych terenach uatrakcyjniają częste spotkania ze stadami dżelad (Theropithecus gelada). Są to rzadkie, roślinożerne małpy wąskonose z rodziny makakowatych, nazywane „pawianami o krwawiącym sercu”, ponieważ mają nieowłosioną, czerwoną skórę na piersiach. Góry Semien polecam wszystkim miłośnikom aktywnego wypoczynku. Należy tu jednak pamiętać o własnym namiocie i zapasach jedzenia. Kucharza i tragarzy bez problemu można wynająć w miasteczku leżącym w otulinie parku.
POŁUDNIOWA ETIOPIA – NAJPRAWDZIWSZA AFRYKA
Jadąc na południe, przenosimy się do zupełnie innego świata. Wrażenie to zapewniają nam spotykane tutaj interesujące i różnorodne grupy etniczne, kultywujące swoje dawne zwyczaje i rytuały. Prawdziwym skarbem tego regionu Etiopii są ludzie, dzięki którym czujemy, że jesteśmy w prawdziwej Afryce. Zwierzęta także tu występują, ale w tak niedużej liczbie, że turyści ich praktycznie nie spotykają. Na podziwianie dzikich zwierząt powinniśmy się wybrać do innych krajów Czarnego Lądu: Kenii, Tanzanii, Malawi, Zambii, Zimbabwe, Botswany, Namibii czy RPA.
W południowej części Etiopii najbardziej zróżnicowanym etnicznie obszarem jest dolina rzeki Omo. Przez wieki migrowały tędy ludy pochodzenia kuszyckiego, semickiego i nilockiego. Efektem tego jest dzisiaj wielokulturowy tygiel, fascynujący podróżników spragnionych autentycznych afrykańskich klimatów.
Podróżując samochodem terenowym przez bezdroża południa Etiopii (innej opcji transportu nie ma), na każdym kroku spotyka się interesujące, niezmiernie oryginalne, nagie lub skąpo odziane postaci. Dla tych ludzi nagość to nic nadzwyczajnego, rzecz codzienna, naturalna, której nie należy się wstydzić. Dla turystów, takich jak my, to przypomnienie, że ze swoimi zasadami i zwyczajami jesteśmy tu tylko gośćmi… Obawiam się, że za kilka lat, dzięki coraz łatwiejszemu dojazdowi na południe, budowie dróg asfaltowych, rozwojowi cywilizacji, może się pozbawić zamieszkujące tu ludy ich kultury, dawnych tradycji i oryginalnych zwyczajów, a dziś naturalnie piękni Hamerowie, Arbore, Tsamajowie, Karo czy wojowniczy Mursi podzielą los Zulusów z RPA, którzy przyjeżdżają z domów do skansenów, zdejmują dżinsy i T-shirty, przebierają się i dają pokaz folklorystyczny dla wniebowziętych turystów.
W DOLINIE RZEKI OMO
Najliczniejszą grupę etniczną stanowią tutaj Hamerowie. Przywiązują oni dużą wagę do swojego wyglądu, zwłaszcza kobiety, które są jednymi z najbardziej przemyślnie ubranych w całym regionie. Noszą spódniczki z wyprawionej koziej skóry przyozdobione kolorowymi szklanymi koralikami. Na szyję nakładają dwa ciężkie miedziane naszyjniki, których nigdy nie zdejmują. Kiedy zostają mężatkami, pojawia się trzeci, bignere, wykonany ze skóry i metalu. Ich włosy są pokryte barwnikiem ochry zmieszanym z tłuszczem i glinką. Mężczyźni również układają włosy w spektakularne fryzury, których wygląd zależy od przynależności do konkretnej grupy wiekowej.
Olbrzymią wagę mieszkańcy doliny rzeki Omo przywiązują też do zdobienia swoich ciał poprzez nacinanie, zadrapywanie lub wypalanie skóry, żeby w danym miejscu powstały blizny. Sztukę tę przyjęło się nazywać mianem skaryfikacji albo tatuażem bliznowym. Pełni ona tutaj nie tylko funkcję estetyczną, obok dziwacznej biżuterii i oryginalnych fryzur, ale mówi nam też o przynależności plemiennej, a czasem nawet o zabiciu wroga.
Niekiedy mającym szczęście turystom udaje się natrafić na lokalną uroczystość, do uczestnictwa w której zostają zaproszeni. A trzeba przyznać, że wszystkie plemienne ceremonie na południu Etiopii są niezmiernie barwne i ciekawe, choć czasem niewiele z nich rozumiemy. Podróżując po terenach zamieszkiwanych przez Hamerów, można być świadkiem interesującego rytuału inicjacji – ukuli bula. Są to skoki po krowich grzbietach, które pomyślnie zakończone dają prawo do ożenku i założenia rodziny. W ten sposób wprowadza się chłopca (ukuli) w dorosłość. Dodatkowym elementem tej ceremonii, kompletnie niezrozumiałym dla Europejczyków, jest biczowanie kobiet, w którym bierze udział cała rodzina. Nad jego organizacją czuwają maz, czyli ci, którzy już przeszli pomyślnie inicjację, ale jeszcze nie wstąpili w związek małżeński. Do ich obowiązków należy dostarczenie długich, giętkich gałęzi do biczowania. Kobiety, których skóra w całości pokryta jest tłuszczem zwierzęcym, tworzą grupy, śpiewają, tańczą, trąbią i nieustannie gwiżdżą, wychwalając cały czas skaczącego po krowich grzbietach chłopca oraz jego rodzinę. Następnie stają one przed wybranym maz i deklarują chęć bycia biczowaną. Podskakując wysoko z uniesioną prawą ręką, w której trzymają trąbkę lub gwizdek, czekają na przyjęcie razów. Maz rozpoczyna wówczas biczowanie, a kobieta od tej pory obnosić się będzie ze swoimi bliznami jako dowodem odwagi, prawości i zdolności do miłości.
Najdziwniejsze ze wszystkich przedstawicielek płci pięknej, które spotykam na południu Etiopii, należą do plemienia Mursi. Charakterystyczną dla nich cechą są gliniane lub drewniane talerze (krążki), które noszą w wardze. Kobiety usuwają sobie dolne siekacze, aby uzyskać maksymalną wygodę w noszeniu tych sprawiających kłopot w mówieniu, jedzeniu oraz piciu ozdób, będących jednak kanonem piękna w tej społeczności.
Trudno odpowiedzieć na pytanie, którą część Etiopii kocham najbardziej. Myślę, że każda z nich potrafi zachwycić i oczarować prawdziwego podróżnika. To jak z dwiema połówkami jednego owocu – choć tak różne, idealnie się uzupełniają.