Monika Bień-Königsman
„Let me take you down…”. Przenieśmy się dzisiaj do krainy, gdzie słońce świeci mocno, kwiaty bugenwilli wyglądają tak, jakby je ktoś pokolorował w Photoshopie, zewsząd słychać śpiew cykad, a wieczorami celebruje się wspólne „tapear”, czyli wycieczkę od jednego baru „tapas” do drugiego.
Co rekomenduję do jedzenia w Andaluzji? Przede wszystkim „tapasy”! Zamiast chodzić na dwudaniowe obiady, polecam właśnie te serwowane przez sympatycznych barmanów małe przekąski. Dzięki nim można poznać mnóstwo smaków! Generalnie jedzenie w Andaluzji, według mnie, dzieli się na morskie i górskie. Mamy więc tutaj ryby i owoce morza kontra mięsiwo.
Jeszcze jedna niezmiernie istotna rzecz – w Andaluzji nie można się spieszyć. Należy dać sobie czas na poznanie danego miejsca, poczucie jego klimatu, zobaczenie, jak relaksują się Hiszpanie. Andaluzję trzeba smakować w każdym jej aspekcie!
Truskawki Johna Lennona
Moją andaluzyjską opowieść zaczynam od Almeríi. To tu w latach 60. XX w. John Lennon (1940–1980) przebywał, żeby pracować jako aktor na planie filmu Jak wygrałem wojnę. Artysta miał wtedy 26 lat i był już trochę znużony sławą. Pewnie nigdy wcześniej nie słyszał o tym kawałku świata, gdzie niemal ciągle świeci słońce, a pobliskie pustynia i wzgórza przypominają plenery z Dzikiego Zachodu.
Nic więc dziwnego, że ówcześni reżyserzy, głównie z Włoch, zaczęli kręcić tu westerny, które na początku były pobłażliwie określane jako spaghetti westerny lub macaroni westerny. Swoją karierę rozpoczynali tutaj m.in. Clint Eastwood i Ennio Morricone (1928–2020).
Wróćmy jednak do Lennona. Podobno muzyk trochę się nudził, a nuda – jak wiadomo – przyczynia się do kreatywności. Długie godziny spacerów brzegiem morza, a może przejażdżki bezkresnymi drogami, gdzie przez wiele godzin można nikogo nie spotkać, oraz miejsce, w którym mieszkał artysta, spowodowały, że sięgnął on po gitarę i napisał jeden z najsłynniejszych dziś utworów Beatlesów – Strawberry Fields Forever.
Dom Lennona w Almeríi, gdzie stworzył on tę piosenkę, nazywał się Casa Cortijo. Była to niegdyś rezydencja wpływowego i ważnego polityka Miguela Balmasa, jednak czasy po wojnie domowej w Hiszpanii (1936–1939) były mało spokojne i dość niepewne, dlatego postanowił on wynająć dom ludziom z branży filmowej. Do rezydencji zaczęły przyjeżdżać takie sławy, jak np. brytyjski reżyser i producent filmowy David Lean (1908–1991) czy aktor Peter O’Toole (1932–2013) oraz oczywiście Lennon.
Obecnie w tym miejscu istnieje Casa del Cine, czyli Muzeum Kina. Salę nr 5 poświęcono tu Johnowi Lennonowi. Trzeba w niej uważać tylko na truskawki, które zwisają z sufitu…
Filmową Almeríę z lat 60. warto poznać, bo filmy, które tutaj powstawały, są dziś często uznawane za prawdziwe klasyki. Pierwszy zawitał tu włoski reżyser i scenarzysta Sergio Leone (1929–1989) i to on rozpoczął boom na tworzenie w tym miejscu filmów. Prowincja Almería stała się kolebką wspomnianych wyżej spaghetti westernów. Głównym plenerem filmowym była pustynia Tabernas, która rozciąga się ok. 30 km na północ od miasta Almería. Największy filmowy rozkwit nastąpił w latach 60. Powstały tutaj takie klasyki jak: Dobry, zły i brzydki, Pewnego razu na Dzikim Zachodzie, Lawrence z Arabii czy słynna Kleopatra z Elizabeth Taylor (1932–2011) w roli głównej.
John Lennon w Almeríi odrodził się na nowo i podobno podjął decyzję o odejściu z zespołu, a przynajmniej tak głosi legenda. Pewne jest, że jego filmowy bohater nosił okrągłe okulary, z którymi później artysta był utożsamiany. Stanowiły one element kostiumu strzelca o nazwisku Gripweed, w którego postać wcielił się sam muzyk. Tak się stało, że okulary przerodziły się w najważniejszy element wizerunku Lennona. Te pierwsze, z planu filmowego, można zobaczyć w Muzeum Kina w sali poświęconej muzykowi.
Ja, będąc pierwszy raz w Andaluzji, zawitałam właśnie do Almeríi, gdzie również poczułam coś podobnego, jak niegdyś Lennon… Odniosłam wrażenie, że to początek czegoś nowego. U mnie była to rodząca się właśnie miłość do tego zakątka Hiszpanii.
Prowincja Almería to oczywiście nie tylko Muzeum Kina czy plany filmowe spaghetti westernów. To także jej stolica, której nazwa wywodzi się z arabskiego słowa al-Mariyyāt oznaczającego „lustro morza”. Może się ona poszczycić jedną z największych cytadel (alcazab) w Hiszpanii, wyprzedza ją tylko słynny warowny zespół pałacowy w Grenadzie, czyli Alhambra. Twierdzę otaczają szerokie na 3 m i wysokie na 5 m mury. Tworzą one zamknięty obiekt, widoczny prawie z każdego punktu w mieście (szczególnie przykuwa uwagę tutejszy donżon – Torre del Homenaje). Alcazaba jest podzielona na trzy części: dwie pochodzą z czasów arabskich, ostatnia to pozostałość po dawnym pałacu Królów Katolickich (Reyes Católicos), czyli Izabeli I Katolickiej (1451–1504) i Ferdynanda II Aragońskiego (1452–1516).
Almería to też piękne Stare Miasto, którego istotny element stanowi potężna Catedral de la Encarnación de Almería, katedra o cechach obronnych. Warta uwagi jest także Antigua Estación de Ferrocarril de Almería – dawna stacja kolejowa z 1893 r. (zainaugurowana dwa lata później). To arcydzieło architektury ze szkła i żelaza.
Almeria to również bary tapas. Te małe przekąski serwuje się tu wciąż gratis do wina lub piwa. A jeśli są bary tapas, to musi być również radosna i gwarna atmosfera, ścisk i radość życia, bo podobno tematy smutne zostawia się wówczas w domu!
Blisko Almeríi (ok. 35 km od niej) leży malownicze miasteczko Níjar. Ta położona na wzgórzu miejscowość (na wysokości 356 m n.p.m.) spodobała mi się bardzo, przede wszystkim z powodu wyrobu ręcznie malowanej ceramiki.
Taller de Lola to sklep starszej pani, gdzie wszelkiej maści ceramiczne cuda piętrzą się na stołach, półkach i podłodze. Są tam talerze i talerzyki, małe miseczki i duże misy, kieliszki, filiżanki, kubki, patery, półmiski, dzbany i dzbanki. Łatwiej będzie powiedzieć, czego tam nie znajdziemy. A wszystko to w charakterystyczne nonszalanckie maźnięcia w przybrudzonych odcieniach niebieskiego, żółci, fioletu czy zieleni. W domu zgromadziłam cały stosik tych ceramicznych dzieł, ale planuję mieć ich jeszcze więcej! Część sklepu stanowi też warsztat, w którym Lola pokrywa naczynia wzorami i wypala je w piecu. Towarzyszą jej przy tym zazwyczaj koty. Kiedy pierwszy raz weszłam do sklepu, nikogo w nim nie było, choć był otwarty. Okazało się, że Lola wyskoczyła na kawę do sąsiadki.
Níjar to także zabytkowy rynek (Plaza de la Glorieta), gdzie wznosi się gmach Ratusza i Iglesia de Nuestra Señora de la Encarnación. Kościół Matki Boskiej Wcielenia zbudowany został oczywiście na bazie dawnego meczetu. Do dziś pozostała jego drewniana konstrukcja i kasetony, będące elementami stylu mudejar, który rozwinął się z połączenia elementów islamskich i chrześcijańskich (romańskich i gotyckich). W świątyni można obejrzeć obraz Matki Boskiej Niepokalanej. Stworzył go w pierwszej połowie XVII w. Alonso Cano (1601–1667), uważany za twórcę grenadyjskiej szkoły malarstwa.

Wyłożone kolorowymi płytkami ceramicznymi ławki na placu Hiszpańskim (Plaza de España) w Sewilli
Romantyczna Ronda i sławny pisarz
Poruszając się szlakiem sławnych osób i miejsc mi szczególnie bliskich, zapraszam do Rondy. Kiedy amerykański pisarz i dziennikarz Ernest Hemingway (1899–1969) zobaczył miasto, powiedział, że to idealny plener dla zakochanych i chcących odbyć jeden z najbardziej romantycznych miodowych miesięcy.
Z kolei kiedy ja spoglądam z Puente Nuevo w wąwóz El Tajo, kręci mi się w głowie. To aż 500 m długości, ponad 100 m głębokości, przy dosyć niewielkiej, bo liczącej zaledwie 50 m szerokości. Wąwóz wygląda jak pęknięcie w skale, które rozdzieliło miasto na pół. Nigdy nie spędziłam tu miesiąca miodowego, ale pewne jest, że, tak samo jak słynny pisarz, uwielbiam Rondę.
Hemingway nie był jedynym wielkim, który upatrzył sobie to nieduże miasto. Także Orson Welles (1915–1985) i austriacki poeta Rainer Maria Rilke (1875–1926) znaleźli się wśród jego wielbicieli. Pięknych miejsc jest tu naprawdę wiele.
Należy do nich z pewnością Palacio de Mondragón (Casa de Mondragón). Ten niewielki pałac pochodzi z XIV w. i był siedzibą muzułmańskiego władcy Abbela Malleka (lub Abomelica), syna sułtana Maroka – Abula Asana. Z tamtych czasów zachowało się niewiele, bo w XV stuleciu Rondę przejęli we władanie Królowie Katoliccy. Wtedy również rozwinął się styl mudejar i to jego elementy są najbardziej widoczne w pałacyku – posadzki, bogato zdobione sufity oraz wewnętrzny dziedziniec.
Mnie zachwycają w nim jednak przede wszystkim wspaniałe ogrody i to przez nie Palacio de Mondragón nazywa się małą Alhambrą. Pełno tu źródełek, fontann, basenów, różnorodnej roślinności, drzewek pomarańczowych i oliwnych. Na pierwszym piętrze budynku znajduje się Miejskie Muzeum Archeologiczne (Museo Arqueológico Municipal de Ronda). Warto tutaj zatem zajrzeć, aby poznać zamierzchłe czasy Rondy i całej Andaluzji.
W mieście można też spróbować słynnych słodyczy – yemas de Ronda (nazywane także yemas del Tajo, bo tajo to po hiszpańsku „wąwóz”). Te słodkości, wytwarzane na bazie cukru i żółtek (przepis chroniony patentem), w połączeniu z lokalnym słodkim winem stanowią raj dla podniebienia.
Wróćmy jednak do Hemingwaya i zabytków. Pisarz uwielbiał walki byków (ja nie jestem ich fanką) i wspomniał o nich w swojej powieści Śmierć po południu z 1932 r. W Rondzie warto zobaczyć arenę, bo to bardzo ciekawy przykład tradycyjnej architektury andaluzyjskiej. Zaprojektował ją Martín de Aldehuela (1729–1802) – architekt od emblematycznego Puente Nuevo.
Słynny most oddziela Stare Miasto (La Ciudad) od Nowego (El Mercadillo). W tym drugim zlokalizowana jest właśnie zabytkowa Plaza de Toros. Powstanie korridy wiąże się mocno z Rondą, która uchodzi za jedno z najważniejszych miast w jej historii. Stąd wywodzą się również dwie wielkie rodziny – Romero oraz Ordóñez. Pierwszy ród uznawany jest za twórców nowoczesnej korridy (walka piesza, bez udziału koni). Przedstawiciel drugiej familii – Antonio Ordóñez (1932–1998) – przyjaźnił się z Hemingwayem.
Ronda jest znana ze swojego spektakularnego mostu, głębokiego wąwozu oraz domów zbudowanych na wysokich klifach. Dla mnie to też miasto Hemingwaya. Podczas pobytu w tym malowniczym miejscu warto pomyśleć o człowieku, który hiszpański temperament miał we krwi. Uwielbiał on wszystko, co związane z Hiszpanią: walki byków, wino, tapas, kawę, ludzi i atmosferę, jaka w niej panuje. Przy arenie w Rondzie Papá Ernesto stanął na zawsze, jakby zapatrzył się na życie i śmierć.

Tapas bywają proste lub złożone z wielu składników
Sewilla – miasto, które uwodzi
Historię uwodzenia można rozpisać na trzy głosy. Pierwszy należy do Carmen, drugi do Don Juana, a trzeci do samej Sewilli. Carmen, rozsławiona przez operę Bizeta (1838–1875), pracowała w fabryce cygar i rozkochiwała w sobie mężczyzn. Wiemy, że nie skończyło się to dla niej dobrze. Don Juan rozkochiwał w sobie z kolei kobiety, i tu historie są dwie: jedna kończy się dla niego szczęśliwie, druga wręcz przeciwnie. Sewilla uwiodła mnie od pierwszego dnia, kiedy weszłam w wąskie uliczki starej żydowskiej dzielnicy (Judería de Sevilla), a może kiedy zobaczyłam Giraldę lub znalazłam się w pięknych wnętrzach pałacu Real Alcázar, czyli Alkazaru Królewskiego. W sumie to nieważne, jaki dokładnie to był moment… Liczy się tylko to, że Sewilla zachwyca. Uwodzi swoją architekturą, zabytkami, sztuką, sklepami z ręcznie malowaną ceramiką, winem z pomarańczy, świetnymi barami tapas i cudownym klimatem.
Do miejsc, których nie można pominąć w tym mieście, należą: wspomniane już Real Alcázar, gdzie do tej pory zatrzymuje się rodzina królewska podczas odwiedzin stolicy Andaluzji, oraz Catedral de Sevilla (Katedra Najświętszej Marii Panny w Sewilli) z kościelną wieżą Giraldą, niegdyś minaretem; Casa de Pilatos (Dom Piłata) z jedną z największych kolekcji płytek azulejos na świecie; Archivo General de Indias (Główne Archiwum Indii), które mieści w sobie zbiór cennych dokumentów i map, obrazujących dzieje wypraw zamorskich i hiszpańskich kolonii; Real Fábrica de Tabacos (dawna Królewska Fabryka Cygar, obecnie siedziba rektoratu Uniwersytetu w Sewilli ), czyli miejsce, gdzie ponętna Carmen zwijała cygara i rozkochiwała w sobie mężczyzn, czy wreszcie Museo de Bellas Artes (Muzeum Sztuk Pięknych) ze wspaniałą kolekcją sztuki hiszpańskiej. Jest też architektura współczesna, a wśród nich słynne Setas de Sevilla (Grzyby Sewilli), znane także pod nazwą Metropol Parasol. To największa drewniana konstrukcja na świecie, z malowniczym deptakiem pod niebem, skąd można podziwiać Sewillę z góry. To must have tego miasta!
Sewilla to również wspaniałe dzielnice. Ta usytuowana najbliżej Alkazaru Królewskiego i Giraldy to Dzielnica Żydowska (słynna Judería de Sevilla) z wąskimi uliczkami, filigranowymi balkonami z kutego żelaza i wiszącymi w donicach pelargoniami. Urzeka też roztańczona cygańska Triana, gdzie podobno zrodziło się flamenco i gdzie można także kupić piękną ręcznie malowaną ceramikę. Jest również Macarena – tradycyjna, ze słynną calle Feria, głośna, roześmiana i tętniąca życiem. To tu odbywa się jeden z największych i najstarszych pchlich targów – Mercadillo Histórico „El Jueves” (inaczej nazywany Mercado de Feria) z takimi znaleziskami jak: obrazy w złotych ramach, stare pocztówki, ręcznie malowana ceramika, plakaty, zabawki czy zjawiskowe suknie do flamenco.

Setenil de las Bodegas ze względu na specyficzną architekturę nazywane bywa miastem w skale
Z widokiem na Hiszpanię
Jeśli pojedziecie do Tarify i wsiądziecie na prom, po niecałej godzinie znajdziecie się na innym kontynencie, w innym świecie. Tanger to miasto pełne historii do opowiedzenia. Kochali je wielcy pisarze, a wśród nich był Amerykanin Paul Bowles (1910–1999), który mieszkał tu aż do śmierci. Jego debiutancka powieść Pod osłoną nieba (z 1949 r.) została zekranizowana w 1990 r. przez Bernarda Bertolucciego (1941–2018). Sceny kręcono m.in. w Hotelu Continental.
Moje ulubione miejsce na poranną kawę stanowi przestronny taras właśnie w tym obiekcie. To również hotel, w którym lubię się zatrzymywać, kiedy jestem w Tangerze. Ten piękny, stary budynek, zapatrzony na port i Cieśninę Gibraltarską, zapewne widział wiele. Czy bywał w nim francuski malarz Henri Matisse (1869–1954)? Nocował w innym obiekcie (Grand Hôtel Villa de France), teraz pięknie odrestaurowanym, ale sam Continental pewnie znał.
To jeden z najstarszych hoteli w mieście. Utrzymany w stylu kolonialnym, wypełniony oryginalnymi starymi meblami, z balkonami z kutego żelaza i posadzką z azulejos jest ucieleśnieniem mojego marzenia o wnętrzach. Taras, z palmami wokół i widokiem na cieśninę, sprawia, że przenoszę się w czasie i wyobrażam sobie, jak wyglądał Tanger, kiedy jeszcze był wolnym miastem (oficjalnie w latach 1924–1956).
Od kiedy formalnie w 1923 r. wymknął się wszelkim granicom, przez lata ściągali do niego zarówno artyści, jak i rzezimieszki – przybysze z całego świata. I jedni, i drudzy odnajdywali się w Tangerze znakomicie. Niecne poczynania, świetne literackie dzieła, niezwykła i fascynująca historia – to wszystko powoduje, że miasto spowija nostalgia. Warto tutaj pobyć trochę dłużej niż jeden dzień. Tylko w ten sposób, niespieszny, można lepiej poznać to szalone miasto, uwielbiane również przez beatników w latach 60. Należał do nich Mick Jagger, który zawitał tu kiedyś ze swoją kapelą, żeby nagrać fragmenty swojej płyty. Do współpracy zaprosił lokalnych muzyków.
Medina to najstarsza część Tangeru, z częścią mieszkalną i handlową, ze straganami, sklepami oraz restauracjami serwującymi pyszne marokańskie dania (koniecznie spróbujcie jednego przygotowywanego w naczyniu tagine, tajine, tadżin). W tutejszych wąskich i krętych uliczkach łatwo się zgubić, ale warto się po nich przejść, żeby nie tylko podziwiać piękną arabską architekturę, lecz także poczuć ducha miasta. Tylko przygotujcie się na osoby, które bardzo mocno będą chciały oferować wam pomoc lub które będą was namawiać na zakup malowanej ceramiki, skórzanych toreb, biżuterii, wyrobów z drewna itp.
Kasba (Kasaba), czyli historyczna Cytadela, to kolejna sieć wąskich uliczek, gdzie domy pomalowane są na biało i mają niebieskie akcenty. Spacerując tędy, można dojść do placu Kasby (Place de La Kasbah). To miejsce, gdzie niegdyś odbywały się ważne uroczystości z udziałem sułtana. W jego pobliżu wznoszą się XVII-wieczny meczet (Mosquée de La Kasbah), muzeum (Musée de La Kasbah), bramy Bab Al Bahr i Bab Al Assa oraz pałac sułtański – Dar Al Makhzen. Kolejnym ciekawym miejscem w Kasbie jest Borj Dar el-Baroud – fortyfikacja z armatami i wieżyczkami pochodzącymi ze starej Cytadeli. Widać stąd port i meczet Masjid Al-Minaa. Warto też zwrócić uwagę na Muraille de Tanger, czyli Mury Tangeru.
Są wreszcie Grand Socco i Petit Socco. Słowo Socco, czyli suk, oznacza „rynek”, „targowisko”. To teren targowy, bardzo tłoczny i głośny, więc przygotujcie się na mocne doznania. Uważa się, że Grand Socco jest sercem miasta, bo tu nowy Tanger spotyka się z tym starym. Na miejscowych straganach można znaleźć zarówno artykuły gospodarstwa domowego, jak i lokalne rzemiosło – skórzane charakterystyczne buty, zdobione złotym lub srebrnym haftem, a także torby, koce i ręcznie tkane dywany. Oczywiście trzeba się mocno targować o ceny, ale to stały element tutejszych zakupów i część tradycji. Petit Socco to spokojniejszy plac, który otaczają uliczki handlowe w Medinie.
Paul Bowles, Henri Matisse i inni sławni artyści, a także szpiedzy z czasów II wojny światowej lubili przesiadywać w „Gran Café de Paris” mieszczącej się przy placu Francji i obserwować toczące się wokół życie, które później pokazywali w swoich dziełach, oraz rozmawiać o różnych, nie zawsze czystych interesach. Warto tu również wspomnieć najsłynniejszą kawiarnię, jaką jest „Café Hafa”. Została ona założona w 1921 r. i odwiedzali ją też liczni artyści. Kawiarnia po dziś dzień przyjmuje gości.
Marokański Tanger i europejską Andaluzję, która przez wieki korzystała z dziedzictwa mauretańskiego, łączy tak wiele. Można się o tym samemu przekonać, wybierając się w podróż przez Cieśninę Gibraltarską.
Mucha nie siada
Kiedy jesteśmy w Andaluzji, co krok widzimy bary tapas. Te często niewielkie miejsca, nie zawsze urodziwe i niekoniecznie prezentujące się dobrze pod względem wystroju, są niezwykle ważnym elementem tutejszego życia. W godzinach sjesty, czyli ok. 14.00–16.00, i potem wieczorem od mniej więcej 20.00 pełno w nich Hiszpanów i radości życia, którą łatwo się zarazić. Przestrzeń niewielkich barów wypełniona zostaje wówczas przez gwar. Rozmowy, okrzyki, śmiech, czasem podśpiewywanie, w tym również samych barmanów, oraz towarzyszące im odgłosy kuchennej krzątaniny stanowią stały element tych miejsc. Do tego dochodzi też oczywiście jedzenie, podawane w małych porcjach do każdego zamawianego napoju, nazywane tapa.
Wszystko zaczęło się w Andaluzji – to pewnik. Pewne jest także znaczenie słowa tapa – to „przykrywka”, a tapar oznacza „przykrywać”. Czy ma to coś wspólnego z jedzeniem? Otóż dużo. Wytłumaczenie pochodzenia tapa znajduje się w legendzie, a właściwie kilku. Jedna z nich dotyczy przykrywki, ale nie byle jakiej, bo przygotowanej dla króla. Czas więc na jej opowiedzenie.
Alfons XIII (1886–1941) na początku XX stulecia podróżował przez południe Hiszpanii. W okolicach Kadyksu dopadło go zmęczenie, a przede wszystkim chciał ugasić pragnienie. Postanowił więc wstąpić do tawerny, gdzie zamówił szklankę wina. Kiedy jednak barman mu ją niósł, zawiał nagle silny wiatr, więc żeby jego podmuch nie wrzucił do szlachetnego trunku piasku, mężczyzna przykrył szklankę plasterkiem szynki (jamón serrano). Królowi bardzo się ten pomysł spodobał. Zamówił więc kolejną szklankę wina i do tego inną „przykrywkę”. Po jakimś czasie za hiszpańskim władcą poszedł cały kraj. Jak już wiecie, przykrywka to po hiszpańsku tapa – słowo, które od tego czasu zaczęło opisywać te małe przekąski.
Inna legenda również dotyczy króla. Tym razem był to panujący siedem wieków wcześniej Alfons X Mądry (1221–1284). Kiedy władca zachorował, lekarze zalecili mu picie niedużej ilości wina i spożywanie do niego niewielkich porcji jedzenia. Król wyzdrowiał i nakazał, aby w zajazdach od tej pory podawano wino tylko w zestawie z taką niedużą przekąską. Miało to zapobiec upijaniu się podróżnych lub – jak mówi inna wersja – przede wszystkim gońców, służących w poczcie konnej. Pod wpływem alkoholu powodowali oni dużo wypadków oraz nie dostarczali przesyłek na czas. Zneutralizowanie skutków procentów jedzeniem miało temu zapobiec. Nic dziwnego, że król zyskał przydomek el Sabio, czyli „Mądry”.
Kolejna anegdota opowiada o tym, że tapas ma monarsze pochodzenie i cała historia jest podobna do tej powyżej. W tym przypadku jednak to Izabela i Ferdynand, czyli Królowie Katoliccy, zarządzili, żeby furmanom do napojów alkoholowych podawać talerzyk z zimnymi przekąskami. Musieli oni najpierw zjeść, aby podnieść „przykrywkę” i napić się piwa lub wina.
Jest też anegdota o muchach. Głosi ona, że to mężczyźni, którzy na południu Hiszpanii przesiadywali w barach tapas, popijając piwo, wymyślili jedzeniowe przykrywki. Dlaczego? Otóż denerwowały ich muchy wlatujące do szklanek, a ponieważ w Andaluzji jest ciepło, to owady te latały często. Wymyślili więc oni talerzyki, którymi przykrywano szklanki z napojami. A talerzyk zawsze lepiej podać pełny niż pusty. Nieprawdaż?
Mówi się także, że popularne tapasy mają pochodzenie arabskie i że zwyczaj ten przypłynął do Hiszpanii z Maurami. Dlaczego? Otóż w krajach arabskich istnieje tradycja podawania różnych dań w małych porcjach.
Tapas to nie tylko przekąska, lecz również ważny rytuał hiszpańskiej filozofii życia. To codzienność na Półwyspie Iberyjskim. Jego mieszkańcy nie potrafią żyć bez tapasów i nie zrezygnowali z nich nigdy, nawet w dobie kryzysu. Hiszpańskie miasta każdego roku organizują specjalne konkursy, które mają wyłonić najsmaczniejsze i najbardziej estetyczne przystawki.
Z powodu swojej wielkiej miłości do tapasów Hiszpanie wymyślili zwyczaj, który otrzymał własną nazwę – ir de tapas. Polega to na tym, że grupa znajomych umawia się na wieczór, aby udać się w rundę po barach tapas. Jaki jest tego cel? Cieszyć się swoim towarzystwem, napić się wina lub piwa i dobrze zjeść, co zresztą niezwykle istotne w tym kraju.
Krótki przewodnik po rodzajach „tapas”
Cosas para picar
Najmniejsze porcje, które można jeść palcami. Do tej grupy należą miseczki z oliwkami, migdałami czy papryczkami. Mogą to być plasterki twardego, dojrzewającego owczego sera manchego, pochodzącego z równin La Manchy, pojedyncze krewetki lub malutkie rybki.
Pinchos
Nadziewane po kilka na patyk lub pojedyncze z wetkniętymi w nie patyczkami. Będą to małe (banderillas) i większe szaszłyki (brochetas) oraz malutkie kanapeczki z warstwowo ułożonymi na nich przysmakami przyszpilone patyczkiem (z różną końcówką, która świadczy o wysokości ceny).
Montaditos
To małe kanapki. Co może się na nich pojawić? Tak naprawdę wszystko… Kawałek sera, szynka, plasterki chorizo, przepiórcze jajko sadzone, pieczona papryka w plasterkach, anchois. Możliwości są nieograniczone, podobnie jak połączenia smaków. Przykładowo pyszną przekąskę stanowi pieczywo posmarowane majonezem z plastrem pieczonej szynki, na to nałożony zostaje plaster łososia, a do tego dochodzi przepiórcze jajko, anchois, pieczona papryka i kawior. Poza tym montaditos mogą być serwowane na ciepło lub na zimno, otwarte i zamknięte.
Cazuelas
To miseczki z malutkimi porcjami pełnowartościowych dań (takich, które jada się na obiad lub na kolację). Są to przykładowo sałatki, patatas bravas (pieczone ziemniaki z pikantnym sosem), pieczarki smażone w białym winie i posypane kolendrą, paella, gazpacho, polędwiczki w sosie z zielonym pieprzem, ośmiornica z wędzoną papryką. Mamy tu w zasadzie nieograniczony wybór, a wszystko zależy od miejsca, w którym się znaleźliśmy, bo bary tapas szczycą się też swoimi firmowymi specjałami.
Bocadillos
To także są kanapki, tyle że już większe. Najczęściej przygotowuje się je z przekrojonego na pół hiszpańskiego pieczywa przypominającego bagietkę, podaje się z warzywami, sosami i mięsem. Dodatki do nich mogą być różne, ale charakterystyczną cechę stanowi zawsze podłużny kształt kanapki. Do moich ulubionych bocadillos należą mała bułka z tortillą albo cieplutkie serranito.
Najbardziej typowe andaluzyjskie dania to również: wspominane już patatas bravas, tortilla, queso manchego, a także pescaíto frito (smażone rybki), gazpacho, jamón ibérico (szynka iberyjska), ajo blanco (chłodnik z migdałów i czosnku), salmorejo (pożywny chłodnik z pomidorów), tortillitas de camarones (placki z krewetkami), pipirrana (warzywna sałatka), ensalada malagueña (lekka sałatka łącząca w sobie dary morza i świeże, dojrzałe pomarańcze), ensaladilla rusa (sałatka warzywna z tuńczykiem), flamenquines (pyszne złote rolki, wypełnione np. szynką, chorizo, rybą czy grillowanymi ziemniakami), rabo de toro (duszony ogon wołowy), croquetas (krokiety), serranito czy wreszcie solomillo al whisky (polędwiczki w sosie z whisky). Zresztą można by je było wymieniać jeszcze bardzo długo.
Andaluzyjskie szlaki
Andaluzję warto zwiedzać na wiele sposobów, podążając różnymi interesującymi trasami. Może to być np. podróż śladami sławnych ludzi i postaci, o których tutaj już wspominałam, albo któryś z oficjalnych szlaków.
Jednym z nich jest Ruta de los Pueblos Blancos, czyli Szlak Białych Miasteczek. Te dawne arabskie miejscowości, zazwyczaj usytuowane na wzgórzach, należą do najpiękniejszych, które znajdziecie na obszarze pomiędzy Kadyksem a Malagą. Są wśród nich: Medina Sidonia (koniecznie spróbujcie tutejszych słodyczy!), pełne wspaniałych zabytków Arcos de la Frontera, Olvera (znana ze swojej wysokiej jakości oliwy z oliwek oraz arabskiej fortecy z XII w.), Zahara de la Sierra (miasteczko odcięte od świata przez surowy górski teren i jezioro – embalse de Zahara-El Gastor), El Bosque (z ogrodem botanicznym El Castillejo i Muzeum Sera – Museo del Queso El Bosqueño), Setenil de las Bodegas (z arabskim zamkiem z XIII stulecia i niesamowitymi domami w jaskiniach, tzw. casas-cueva) i wiele innych.
Pueblos Blancos to bez wątpienia magiczna część Andaluzji. Tu czas jakby zwolnił i płynie swoim rytmem, nie oglądając się za coraz bardziej przyspieszającą teraźniejszością. Białe miasteczka współgrają z piękną przyrodą, która je otacza. Górskie krajobrazy, malownicze placyki, wąskie uliczki, odkrywanie dawnych arabskich śladów – wszystko to sprawia, że podróż szlakiem Pueblos Blancos stanowi niezapomniane przeżycie.
Sefardyjscy Żydzi, czyli Ruta del CalifatoW licznych hiszpańskich miastach (nie tylko andaluzyjskich) żydzi, muzułmanie i chrześcijanie żyli razem przez stulecia aż do 1492 r. Zapoczątkowało to różne tradycje i zjawiska kulturowe oraz religijne, które współwystępowały obok siebie. Sefardyjscy Żydzi (Spaniolowie) zostali wygnani z Hiszpanii na mocy edyktu z Alhambry, wydanego 31 marca 1492 r. przez Królów Katolickich – Izabelę I Kastylijską i Ferdynanda II Aragońskiego. Hiszpańscy władcy nakazali wypędzenie Żydów ze swojego królestwa i należących do niego posiadłości do 31 lipca.
Szlak biegnący śladami kultury sefardyjskiej to 22 miasta rozsiane po całej Hiszpanii, a wśród nich są te w Andaluzji. Sefarad to używana niegdyś przez ludność żydowską w języku hebrajskim nazwa Półwyspu Iberyjskiego. Stąd też wzięło się określenie „Sefardyjczycy”, oznaczające Żydów zamieszkujących pierwotnie te tereny. Miejsca znajdujące się na wspominanym szlaku mają swój niepowtarzalny urok. Tutejsze wąskie uliczki, synagogi, muzea to jak przeniesienie się w czasie. To niesamowite doświadczenie, które łączy sztukę, tradycję, historię i wyjątkową gastronomię.
Wśród andaluzyjskich miast jednym z najważniejszych jest Kordoba. To tu w dzielnicy żydowskiej (Judería de Córdoba) splatają się wąskie uliczki, a synagoga (Sinagoga de Córdoba, powstała na początku XIV w. w stylu mudejar) – należąca do nielicznych zachowanych w Hiszpanii – emanuje niezwykłym spokojem. Chłodne dziedzińce, pomnik wielkiego żydowskiego filozofa Majmonidesa (1138–1204), islamska forteca Torre de la Calahorra pełniąca rolę bramy prowadzącej na słynny rzymski most, wydarzenia związane z kulturą sefardyjską, takie jak wrześniowa Sefardyjska Jesień (Otoño Sefardí) czy Międzynarodowy Festiwal Muzyki Sefardyjskiej (Festival Internacional de Música Sefardí de Córdoba), a do tego otoczenie przez arabską spuściznę – wszystko to tworzy niezwykły kolaż wrażeń, który pozostaje w pamięci na zawsze.
Poza tym są jeszcze: Ruta de Washington Irving – szlak łączący Sewillę i Grenadę, upamiętniający amerykańskiego pisarza, historyka i dyplomatę (żyjącego w latach 1783–1859), który zakochał się w Grenadzie i jej bajecznej Alhambrze, następnie zebrał i opisał baśnie jak z tysiąca i jednej nocy w książkę Opowieści z Alhambry (wydaną w 1832 r.), którą zapoczątkował romantyczną wizję tego miejsca – oraz Ruta de las Alpujarras – ponad 400-kilometrowa trasa wiodąca przez ukryte w górach malownicze wioski (od Almeríi do Grenady), założone przez berberyjskich kolonizatorów.To kompleks małych miasteczek położonych poniżej pasma górskiego Sierra Nevada. Na odcinku ok. 90 km szlak otaczają żyzne pola i głębokie doliny. Za wrota do tego interesującego regionu uchodzi Lanjarón. Miejscowość ta, położona na średniej wysokości 659 m n.p.m., znana jest głównie ze swojej wody mineralnej sprzedawanej w całej Hiszpanii oraz leczniczych źródeł (Balneario de Lanjarón). Już wyżej, w górach, rozciągają się z kolei Cáñar (1014 m n.p.m.) i Soportújar (927 m n.p.m.) oraz Bubión (1000 m n.p.m.), Capileira (1457 m n.p.m. – tzw. Brama do Sierra Nevada), Pampaneira (1058 m n.p.m.) i Trevélez (1479 m n.p.m.). To ostatnie miasteczko kojarzy się w Hiszpanii z „czarów” odprawianych nad słynną tutejszą szynką – Jamón de Trevélez.
Andaluzja ma mnóstwo twarzy i wiele piękna do poznania. Nie napisałam w tym artykule o wspaniałej Grenadzie i jej zapierającej dech w piersiach Alhambrze, która czaruje swoimi zdobnymi salami i rajskimi ogrodami. Nie wspomniałam też o usytuowanej nad Morzem Śródziemnym, u stóp Gór Betyckich, malowniczej Maladze, rodzinnym mieście malarza Pabla Picassa (1881–1973) i aktora Antonia Banderasa, gdzie muzeum tego pierwszego jest punktem bez wątpienia wartym odwiedzenia (Museo Picasso Málaga). Nie napisałam także o jednej z moich ukochanych miejscowości (mam ich tak dużo w Andaluzji!), czyli wiekowym Kadyksie. Leży już on nad Oceanem Atlantyckim i zaprasza do zapatrzenia się w nieznane, jak robili to zapewne wypływający z tutejszego portu wielcy podróżnicy i odkrywcy. Nie opisałam również takich atrakcyjnych miast jak Medina Sidonia, Jerez de la Frontera, Jaén (tzw. światowa stolica oliwy z oliwek), Baeza i Úbeda (ich renesansowe zespoły zabytkowe zostały wpisane w 2003 r. na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO), Antequera (nazywana el corazón de Andalucía, czyli „sercem Andaluzji”), Fuengirola, Marbella czy Estepona…
Stron by nie starczyło, żeby nadmienić tylko o tych wszystkich niezwykłych i bogatych w historie miejscowościach. Andaluzja, wielowątkowa i wielokulturowa, z niezmiernie interesującymi dziejami, jakich nie ma żaden inny region na naszym kontynencie, niepowtarzalne miejsce, gdzie Europa spotyka się z Afryką, zaprasza was gorąco do siebie, byście i wy znaleźli tutaj swoje ulubione zakątki i szlaki.



