ROBERT STEFANICKI

Jeśli nie lubimy długich podróży samolotem, a marzy nam się Ameryka Południowa, warto odwiedzić wówczas Wyspy Zielonego Przylądka (Cabo Verde). W odległości jedynie ośmiu godzin lotu z Warszawy znajdziemy wulkany, solniska, tarasowe pola i rozległe plaże. Nie ma tylko lam.

Republika Zielonego Przylądka obejmuje archipelag złożony z Wysp Zawietrznych (Ilhas de Barlavento) i Podwietrznych (Ilhas de Sotavento), leżący w pobliżu najdalej na zachód wysuniętego fragmentu kontynentu afrykańskiego – Przylądka Zielonego. Miejsce to jako pierwsi zasiedlili Portugalczycy, którzy ściągnęli tu niewolników z Czarnego Lądu. Do dziś językiem urzędowym pozostaje portugalski.

To nie jest miłość od pierwszego wejrzenia. Wyspa Sal, na której mieści się lotnisko, oglądana z okien podchodzącego do lądowania samolotu wygląda jak naleśnik z brudnego piachu. Trudno doszukać się choćby skrawka zieleni, zawartej w nazwie tego państwa. Jeśli jednak nie zniechęcimy się na początku, na pewno nie wyjedziemy stąd zawiedzeni.

 

Turystyczna Sal

Po przybyciu udajemy się na południe wyspy, w okolice miasteczka Santa Maria. Poza hotelami są tu tylko restauracje, sklepy z pamiątkami i biura nieruchomości, sprzedające obcokrajowcom nowo powstałe apartamenty. Na ulicach handlarze z Senegalu zaczepiają przybyszów, zadając im w 10 językach pytanie o kraj pochodzenia tylko po to, żeby za chwilę zaproponować kupno jakiegoś bębenka lub wycieczki. Ta typowa osada turystyczna niczym nie różni się od tych znanych z Egiptu czy Tunezji.

Za mocną stronę Sal trzeba uznać jej wyjątkowo ładne plaże o drobnym piasku. Należy jednak pamiętać, że brak na nich naturalnego cienia, rzucanego przez roślinność. Warto więc zadbać o coś do ochrony przed słońcem, które świeci tu przez większość dni w roku.

Na dobry początek postanowiłem wykupić nurkowanie w jednym z tutejszych centrów nurkowych. Motorówka wypłynęła na odległość 10 minut od plaży. Widoczność pod wodą była niestety słaba, a cena tej przyjemności – zaskakująco wysoka: 100 euro za dwa nurkowania.

Za to wind- i kitesurferzy poczują się tu jak w raju – wiatr wieje silnie i równo. Kto nie pasjonuje się walką z falami i ma dość opalania, może udać się taksówką do małej zatoczki Buracona, naturalnego zagłębienia powstałego w skale magmowej, albo w okolice góry Serra Negra, gdzie opustoszałe plaże sąsiadują z czarnymi skałami.

Nazwa Sal – jednej z dziewięciu zamieszkałych wysp Republiki Zielonego Przylądka, jak łatwo się domyślić, oznacza w języku portugalskim „sól”. Saliny, czyli baseny służące do odparowywania tego związku chemicznego z wody morskiej, robią naprawdę duże wrażenie. Położony w nieczynnym wulkanie stary zakład produkcyjny przypomina wymarłą kopalnię złota z Dzikiego Zachodu.

Tyle widzą turyści, którzy przyjechali tu na tygodniowy wypoczynek i nie wykupili żadnych wycieczek po archipelagu. Nie polecam tego rozwiązania. Wyspy Zielonego Przylądka są niezmiernie urzekające. Jednak można przekonać się o tym dopiero wówczas, gdy opuści się Sal lub Boa Vistę (Boavistę), drugi najpopularniejszy kierunek turystyczny w tym kraju.

 

Mała Ameryka Południowa

Zwiedziłem Amerykę Południową i uważam Cabo Verde (tak brzmi portugalska nazwa Zielonego Przylądka, który do 1975 r. był kolonią Portugalii) za jej odpowiednik w wersji miniaturowej. Na pewno zapłacimy trochę mniej za lot do tej części Afryki niż na kontynent amerykański (ok. 3,5 tys. zł). Jednak ceny na miejscu nie należą do najniższych. To dlatego, że jak na Afrykę, dochód na jednego mieszkańca jest tu dość wysoki, bowiem wynosi 4 tys. dolarów, czyli pięciokrotnie mniej niż w Polsce, ale też pięciokrotnie więcej niż np. w Zimbabwe czy Malawi. Wszystko wynagradza fakt, że jest to jeden z najbezpieczniejszych krajów afrykańskich, jednocześnie niemal wolny od korupcji.

Za nocleg i dwa posiłki dziennie trzeba zapłacić ok. 30 euro na osobę (ok. 70 euro w 5-gwiazdkowym obiekcie z all inclusive). Niezbyt drogie pensjonaty, rezydencje i hotele można znaleźć praktycznie w każdej miejscowości, choć poza głównymi ośrodkami turystycznymi nie ma ich wiele. Najlepiej zarezerwować pokój z wyprzedzeniem, ponieważ zwłaszcza na zatłoczonych wyspach Sal i Boa Vista te w rozsądnej cenie bywają zwykle zajęte.

Lepiej też nie przyjeżdżać na Cabo Verde w okresie Wielkanocy i Bożego Narodzenia. Wtedy tysiące obywateli Republiki Zielonego Przylądka wracają do swoich rodzin na święta. W samych tylko Stanach Zjednoczonych mieszka ich ok. 300 tys., co stanowi 60 proc. ludności archipelagu. Zarobione przez nich pieniądze są głównym dochodem tego państwa, niemal pozbawionego surowców naturalnych.

 

Praia znaczy Plaża

Podróżuje się tu na dwa sposoby – albo samolotem, czyli szybko, ale drogo, albo promem – dużo wolniej, za to tanio. Po dniu leżenia na piasku kupujemy bilet na lot. Malutki turbośmigłowiec po 45 minutach kołysania się w powietrzu ląduje na wyspie Santiago w mieście Praia. Jest to stolica kraju, która funkcjonowała dawniej jako ośrodek handlu niewolnikami i port wielorybniczy.

Idziemy pustym, szerokim i piaszczystym brzegiem aż do latarni morskiej. Po spacerze, żeby nieco się ochłodzić, zanurzamy się po szyję w Oceanie Atlantyckim. Następnego dnia odwiedzamy położoną na północy wyspy czarną plażę, wysypaną ciemnym piaskiem wulkanicznym. Potem zmierzamy do Cidade Velha (Starego Miasta), gdzie znajdują się m.in. ruiny zabytkowej katedry (Sé Catedral) i fortu (Forte Real de São Filipe). To leżące niedaleko Prai miasteczko było pierwszym miejscem, jakie na Santiago zasiedlili Portugalczycy (w 1462 r.).

Największą zaletą stolicy jest całkowity brak turystów. Miejscowych też nie spotkamy wielu – ulice są pustawe i trudno uwierzyć, że mieszka tu ponad 130 tys. ludzi. Wieczorem ożywają lokalne bary. Gdy się postaramy, usłyszymy dźwięki dochodzące z okien i zza uchylonych drzwi, unoszące się ponad dachami. To morna, czyli melancholijne pieśni, wyrażające smutek wielu pokoleń, żal po utraconych synach i braciach, których zabrały susze, sztormy i odległe kraje. Miejscowi wykonują je w formie pełnej improwizacji. Kilka osób zestawia stoliki i gra na gitarze godzinami, sącząc powoli wino. Nie dbają o publiczność, o poklask. Śpiewają tylko dla siebie.

Morna narodziła się ponoć w XIX w. na Boa Viście, pod wpływem portugalskiej i brazylijskiej modinhy. Niekwestionowaną królową tego gatunku muzycznego (Rainha da Morna) była zmarła w grudniu 2011 r. Cesária Évora. Zostawiła rzeszę godnych następców, którzy święcą triumfy na światowych scenach. Mieszkańcy Cabo Verde, podobnie jak Jamajczycy, muzykę mają we krwi.

 

JAK DOTRZEĆ NA WYSPY ZIELONEGO PRZYLĄDKA?

Czas podróży samolotem z Warszawy na Cabo Verde – z jedną przesiadką w Lizbonie – wynosi mniej więcej 8 godz. Do tego doliczyć trzeba jednak ok. 3-godzinne oczekiwanie na lotnisku w stolicy Portugalii na połączenie liniami TAP Portugal do Espargos na wyspie Sal lub do Prai na Santiago. Koszt biletu w obie strony wynosi ok. 3,5 tys. zł. Portugalski narodowy przewoźnik lata codziennie z Lizbony na Wyspy Zielonego Przylądka. Do Prai – stolicy Cabo Verde – docierają też każdego dnia z lizbońskiego lotniska Portela samoloty TACV (przelot trwa ok. 4 godz.). Należą one do narodowych linii lotniczych Republiki Zielonego Przylądka. Za bilet powrotny ze stolicy Portugalii do Prai zapłacimy ok. 2–3 tys. zł.       

 

Kraina ognia

Do następnej wyspy – Fogo – dopływamy promem. Największą trudność podróżowania tutaj tym środkiem transportu stanowi brak pewnego rozkładu. Nawet jeśli znajdziemy godziny rejsów w internecie, to, czy prom w ogóle odbije od brzegu, wie tylko jego kapitan.

Nasza podróż trwa całą noc. O świcie najpierw niespodziewanie zawijamy na Bravę. Wyspa jest tak mała, że można ją obejść w ciągu pół dnia. Teraz jednak mamy tylko godzinę na to, aby zejść na ląd i kupić w porcie trochę smażonej ryby, zanim ruszymy w dalszą drogę.

Fogo oznacza w języku portugalskim „ogień”. Nietrudno zgadnąć, dlaczego miejsce to otrzymało taką nazwę: tak naprawdę to piękny, symetryczny wulkan, wyrastający prosto z oceanu, wysoki na 2829 m n.p.m (Pico do Fogo). Wyspa zbudowana jest z czarnej lawy i tufu wulkanicznego. Wbrew pozorom gleba odznacza się tu niezwykłą żyznością – upodobały ją sobie szczególnie agawy o charakterystycznych strzelistych kwiatach, a także krzewy winorośli, z owoców których produkuje się miejscowe Vino di Fogo.

Przed świtem zaczynamy wspinaczkę na szczyt. Wejście zajmuje nam ponad dwie godziny. Z krawędzi krateru roztacza się widok na całą wyspę w otoczeniu kłębiących się nad wodą chmur. Czuć siarkowy zapach, który wydobywa się z wnętrza wulkanu. Ostatnia jego erupcja zdarzyła się całkiem niedawno, bowiem w 1995 r. Zejście trwa trzy razy krócej niż wejście, bo zamiast mozolnej wspinaczki po prostu zbiegamy po tufowym osypisku.

 

Zielone źródło grogu

Dwa dni później jesteśmy już na Santo Antão, uznawanej za najpiękniejszą wyspę archipelagu. Wreszcie krajobraz nieco się zmienia – otacza nas piękny, zielony las. Roślinność rozwija się tu chętniej dzięki deszczom, które są raczej rzadkim zjawiskiem na Cabo Verde. Poza tym klimat na archipelagu można właściwie uznać za idealny. Temperatura w ciągu roku raczej nie spada poniżej 20°C i nie wzrasta powyżej 35°C.

Na Santo Antão znajdziemy znakomite trasy trekkingowe. Rano wjeżdżamy taksówką na przełęcz, aby najpiękniejszym z wąwozów, Ribeira do Paul, zejść w stronę oceanu. Widok zapiera dech w piersiach: ostre, trójkątne szczyty gór okolone starymi kalderami wyrastają ponad zbitą warstwę chmur. Idziemy w dół, pośród tarasowych poletek, gdzie zielenią się pędy trzciny cukrowej, ryżu i warzyw.

To miejsce słynie z produkcji grogu, narodowego trunku Wysp Zielonego Przylądka. Jego główny składnik, trzcina cukrowa, dotarł tu wraz z niewolnikami z Afryki. Jej pędy tradycyjnie wyciskało się w drewnianych prasach, przy których pracowały woły lub muły. Dziś jednak zastąpiły je silniki na ropę. Uzyskany w ten sposób brunatny sok gotuje się i destyluje. Gotowego alkoholu – bardzo mocnego – można spróbować na miejscu. Ci, których odstręcza ostry smak grogu, powinni poprosić o łagodniejszy i słodszy poncz.

Inna całodzienna trasa godna polecenia wiedzie z wioski Chã da Igreja wzdłuż nadmorskiego klifu do miasteczka Ponta do Sol. Ścieżka wije się zygzakiem w górę i w dół pośród wąwozów, pól i kolonii domków przyklejonych do zboczy. W dole fale oceanu tłuką o urwisty brzeg.

 

Raj dla amatorów ryb

Mindelo położone na sąsiedniej wyspie São Vicente jest rodzinnym miastem Cesárii Évory. Warto je odwiedzić choćby dla dzielnicy portowej. Wznosi się tu miniatura słynnej wieży Belém z Lizbony, w której mieści się targ rybny. Na dnach odwróconych łódek suszą się rozkrojone złowione przed chwilą wspaniałe okazy, a rybacy bez zajęcia podpierają odrapane ściany.

Kto lubi ryby, nie będzie narzekał na lokalną kuchnię. Ale za narodową potrawę uchodzi tutaj cachupa, czyli gotowana kukurydza z fasolą z dodatkiem – w zależności od wersji – jajek, ziemniaków, mięsa lub ryb. Kto zdoła rano zjeść cały talerz, do wieczora nie powinien poczuć głodu.

Wyspy Zielonego Przylądka stopniowo przestają być dziewicze. Rząd upatruje w rozwoju turystyki szansę na zwiększenie dochodów, kolejne połacie ziemi zajmują apartamentowce i pola golfowe. Od początku tysiąclecia liczba turystów wzrosła o 115 proc. W tym roku do użytku oddano dwusetny hotel. Podobnie jak na Wyspach Kanaryjskich, zaczynają się tu osiedlać emeryci z Zachodu. Z roku na rok Cabo Verde będzie więc się stawało mniej afrykańskie, a bardziej europejskie. Nie zwlekajmy zatem zbyt długo z odwiedzeniem Wysp Zielonego Przylądka…

 

CABO VERDE – IDEALNY KIERUNEK WYJAZDÓW GRUPOWYCH, INCENTIVE I SPOTKAŃ BIZNESOWYCH

Wyspy Zielonego Przylądka zapewniają wysoki standard hoteli i usług gastronomicznych, a także fascynujące egzotyczne atrakcje i wspaniałe zajęcia dla grup incentive (np. wycieczki pojazdami buggy, jeepami i quadami, rejsy katamaranami, snorkeling, sandboarding – zjazdy na specjalnych deskach z piaszczystych wydm, nurkowanie, kitesurfing, zawody latawców, kursy lokalnej kuchni i tańców, obserwowanie wielorybów i żółwi, łowienie ryb na pełnym morzu, nocne podziwianie gwiazd na pustyni Viana na wyspie Boa Vista, zabawy na plażach i w klubach muzycznych itd.). Cabo Verde to kraj charakteryzujący się polityczną i społeczną stabilnością, przyjaznymi i otwartymi mieszkańcami oraz gorącym tropikalnym klimatem przez cały rok. Poza tym znajdziemy tu afrykańską egzotykę z europejskim standardem usług i profesjonalnych miejscowych organizatorów turystyki. Co ważne, wystarczy jedynie osiem godzin lotu, żeby przenieść się z Polski do słonecznej i pełnej atrakcji Republiki Zielonego Przylądka.