Anna Kłossowska

italiannawdrodze.blogspot.com

« „Święty January zrobił cud o 10.04!” – oznajmia młody taksówkarz, wiozący mnie z lotniska Napoli-Capodichino do centrum Neapolu. „To znaczy, że tym razem się pospieszył?” – zwracam się do rozemocjonowanego chłopaka, który ze zręcznością ekwilibrysty porusza się w ogłuszającej kakofonii nadużywanych klaksonów, pośród samochodów zdających się jechać we wszystkich kierunkach, ignorując światła, zasady ruchu drogowego, ale nie pieszych, co zadziwia. „To znaczy, że będzie dobrze” – uśmiecha się kierowca. »

Sama magia odgrywa w życiu Południa kolosalną rolę – wyjaśniał Gustaw Herling-Grudziński (1919–2000) Włodzimierzowi Boleckiemu w wydanych w 1997 r. Rozmowach w Dragonei. Te rozmaite czary, zamawiania, niezamawiania, odmawiania, przywoływania, złe oko […] do dziś odgrywają kolosalną rolę w życiu południowych Włoch i łączą się z bardzo głębokim pragnieniem Cudu, którego przeżycie jak gdyby stawia tych ludzi na nogach.

Nasz emigracyjny pisarz spędził w Neapolu ponad połowę swojego życia i tam zmarł w lipcu 2000 r. Przez 45 lat poznał stolicę Kampanii i cały ten południowy region Włoch wyjątkowo dobrze. Ja odwiedzam miasto po raz kolejny, w dzień dla niego najważniejszy. Dziś św. January dokonał miracolo!

Patron Neapolu

19 września to rocznica męczeństwa św. Januarego, czyli San Gennaro (272–305). Miało ono miejsce w 305 r. n.e. Biskupa Benewentu koło Neapolu – skazanego rozkazem cesarza Dioklecjana (244–313) za szerzenie nowej, nielegalnej jeszcze wówczas wiary – lwy (według innych źródeł niedźwiedzie) nie chciały jednak rozszarpać w Anfiteatro Flavio, Amfiteatrze Flawiuszów w Pozzuoli, którego ruiny dziś można zwiedzać i podziwiać dobrze zachowane podziemia oraz kwadratowe otwory służące do wciągania klatek z bestiami na arenę. Dlatego biskupa ścięto, a jedna z pobożnych kobiet obecnych na egzekucji zebrała krew męczennika do fiolki. Na miejscu stracenia świętego wzniesiono potem Sanktuarium ku jego czci, gdzie lokalni tercjarze z dumą pokazują kamień splamiony posoką. W dzień męczeństwa i kilka kolejnych barwa krwi na kamieniu intensywnieje – przekonują. Blisko 100 lat później, gdy w wyniku edyktu mediolańskiego (313 r.), wprowadzającego wolność wyznania, chrześcijanie mogli już bez przeszkód wyznawać swoją religię, ciało Januarego postanowiono przenieść z Agro Marciano, gdzie był pochowany, do Neapolu (wł. Napoli). I wtedy nastąpił cud – w ampułkach przekazanych biskupowi Seweriuszowi (zmarłemu ok. 400 r.), na jego oczach zakrzepła krew świętego stała się płynna. Obecnie dwa flakoniki przechowywane są w sejfie na tyłach ołtarza w barokowej Kaplicy Skarbca w Katedrze w Neapolu – Reale Cappella del Tesoro di San Gennaro del Duomo di Napoli. Krew w nich przechodzi w stan ciekły ze stałego trzy razy do roku: w dzień śmierci – 19 września, rocznicę przeniesienia ciała (w pierwszą sobotę maja) oraz 16 grudnia – wówczas w 1631 r. św. January w odpowiedzi na modlitwy neapolitańczyków miał zatrzymać erupcję Wezuwiusza. Od tej pory nie tylko mieszkańcy stolicy Kampanii, lecz także całego regionu wypatrują cudu. Jeżeli się nie powtórzy w wyżej wymienionych dniach, są przekonani, że stanie się nieszczęście. Tak było w 1944 r. podczas alianckiego nalotu na Neapol, San Gennaro nie skroplił krwi i wybuchł Wezuwiusz – opowiada mi moja przybrana babcia z Neapolu, od której rodziny wynajmuję zawsze apartament. Podobnie było we wrześniu 1980 r., wtedy po dwóch miesiącach nastąpiło „terremoto”, trzęsienie ziemi! Św. January ma czas na zrobienie cudu: do ośmiu dni od wyznaczonej daty, ale im wcześniej, tym lepiej. W tym roku zrobił go w cztery minuty!

Oglądam płynną krew w monstrancji, którą ksiądz prałat Vincenzo De Gregorio prezentuje wiernym w katedrze w dzień po cudzie. Ciecz jest ciemnoczerwona, można jej niemal dotknąć przez szybkę i zadać pytanie ubranemu świątecznie kapłanowi. Nawet o to, czy dla niego jest to prawdziwy cud. Watykan oficjalnie się do tego nie ustosunkował, określił wydarzenie mianem „cudownego znaku”. A może to tylko oszustwo, manipulacja, co sugerują niektórzy przewodnicy i wskazują na niejednoznaczne badania naukowe. Czucie i wiara silniej mówią do mnie niż mędrca szkiełko i oko – przekonywał Adam Mickiewicz w balladzie Romantyczność. Do mnie również, bo chcąc zrozumieć Neapol i Kampanię, trzeba uwierzyć.

Pan Wezuwiusz

Wulkan wznosi się nad miastem od stuleci. Złowieszczy czy opiekuńczy? Jakże dziwny i dla nas niezrozumiały jest ten stosunek neapolitańczyków do góry. Przecież to życie na tykającej bombie, która zaraz może eksplodować – zauważa jeden z turystów, gdy zmierzamy autokarem na szczyt Wezuwiusza (wł. Vesuvio, 1281 m n.p.m.), oplatającą go „pokręconą” jednopasmówką od strony Herkulanum (wł. Ercolano). To ostatnie miasto zalała lawa w wyniku najbardziej znanej w historii erupcji wulkanu w 79 r. n.e., podczas gdy pobliskie Pompeje (wł. Pompei) zostały przysypane przez popioły. Czy tragedię można było przewidzieć? Ironia losu polega na tym, że akurat Wezuwiusz nie wybuchał w dziejach tak często, aby wzbudzić lęk przed osiedlaniem się w jego pobliżu. Mało tego, dwa tysiące lat temu wyglądał jak zwykła góra ze spłaszczonym wierzchołkiem.

Erupcję opisał barwnie jej naoczny świadek Pliniusz Młodszy (61/62–ok. 114) w liście do historyka rzymskiego Publiusza Korneliusza Tacyta (ok. 55–117/120): Na górze Wezuwiuszu w wielu miejscach szeroko rozlał się płomień i wysoko wzbił się ogień od pożarów, które swoim blaskiem i światłem rozjaśniały nocną ciemność. […] Domy kołysały się od częstych i długotrwałych wstrząsów i wydawało się, że one ruszyły się z miejsca i przesuwają się do przodu i do tyłu. Zginęło wówczas według różnych szacunków od 1,5 tys. do 3,5 tys. osób, a nawet prawdopodobna jest liczba dochodząca do 16 tys. ludzi. Góra raz na zawsze zmieniła swój kształt. Dziś z jednej podstawy wyrastają dwa wierzchołki, z których jeden jest właściwym wulkanem, czyli Wezuwiuszem, a drugi, mniejszy, to Monte Somma (1132 m n.p.m.). Przedziela je Dolina Gigantów, Valle del Gigante, doskonale widoczna ze szlaku turystycznego, prowadzącego zygzakiem od parkingu na wysokości 1000 m n.p.m., gdzie zostają autokary, do szczytu położonego mniej więcej 200 m wyżej. Kępki żarnowca, trawy i porosty pośród kamieni, żwiru i pyłu pochodzenia wulkanicznego to jedyna roślinność w tym prawdziwie księżycowym krajobrazie. Widok stąd jest jednak obłędny: na zasnuty lekką mgiełką Neapol, rozłożony amfiteatralnie na wzgórzach schodzących ku Zatoce Neapolitańskiej (wł. Golfo di Napoli), i na same lustro wody, lśniące jakby milionami diamentów w promieniach złotego, popołudniowego słońca. Na horyzoncie trwają wyspy Ischia i Procida, otulone morskim lazurem, a dalej osławiona przez poetów Capri.

Spiętrzone skały korony wulkanu o średnicy 450 m początkowo zasłaniają widok jego trzewi. Gdyby nie solidne barierki z drewnianych bali można by było spaść 200 m w dół. Ale nie ma lawy! – odzywa się znów ktoś z tłumu. Nie ma, wnętrze wulkanu to ogromna dziura w ziemi, ale gdy się dobrze przyjrzeć, to spomiędzy kamieni snują się wąskie woale dymu – to solfatary, ekshalacje wulkaniczne o temperaturze 100–300°C, złożone głównie z przegrzanej pary wodnej, dwutlenku węgla i siarkowodoru. Znak, że Wezuwiusz czuwa. Zupełnie jak człowiek, istota żywa. Tak postrzegają go żyjący pod nim ludzie i amerykańska pisarka Susan Sontag (1933–2004) w Miłośniku wulkanów: Kapryśny, nie do opanowania, śmierdzący. Śpiący gigant, który się budzi, zwraca na siebie twoją uwagę. King Kong. Który wymiotuje destrukcją i znów zapada w sen. Kolejny wybuch naukowcy przewidują w odległej perspektywie połowy trzeciego tysiąclecia, więc budownictwo na jego stokach pnie się coraz wyżej, tak jak uprawy rosnących w kiściach, owalnych pomidorów wezuwiańskich (wł. pomodorino del piennolo del Vesuvio) i winorośli. Grzbiet Wezuwiusza oblepia też codziennie mrowie podekscytowanych turystów, którzy robią sobie na nim selfie, koniecznie ze szklaneczką tutejszego wina, Lacryma Christi (Łza Chrystusa) i chrupiącym, słonym ciasteczkiem w formie miniobwarzanka, tarallo.

Naples, Campania, Italy – January 4, 2020: Baroque chapel of the Cathedral commissioned by the Neapolitans for a vote in San Gennaro

“Vide Napule”

‘Na tazzulella ‘e caffè – ta w Neapolu jest najlepsza na świecie. Aromatyczna, gęsta, z delikatną pianką o karmelowym odcieniu, w wyparzonej filiżance, na jeden łyk, wychylona przy barze, bo to przecież espresso! Spotkanych znajomych prowadzę prosto do „Baru San Francesco”, gdzie wizerunek św. Franciszka z Asyżu, Biedaczyny, sąsiaduje na pobielonej ścianie z obrazem likieru blue curaçao.

U nas uznano by to za profanację! – zauważa Basia. We Włoszech nikt tak nie myśli, tutaj kościoły w niedzielę świecą pustkami, ale święci i ich znaki, medaliki, różańce, obrazki, zobaczycie wszędzie, bo wierzy się w ich opiekuńczą moc. Zwłaszcza na Południu, tu w Kampanii, gdzie obok tych przedmiotów kultu religijnego wiszą sobie pogańskie czerwone różki z korala lub tańsze, z plastiku, aby strzegły przed „złym okiem”. Ich falliczny kształt wywodzi się z antyku. Wówczas męski członek był symbolem i życzeniem prosperity, stąd tyle ich wizerunków na ruinach domów w Pompejach– wyjaśniam. Też sobie taki różek kupię, to mnie więcej nie okradną – deklaruje Janusz.

Pomimo moich licznych ostrzeżeń, aby zwłaszcza w Neapolu pilnować portfeli i innych kosztowności, zaraz na pierwszym skrzyżowaniu mężczyzna stał się ofiarą scippio. Ta rozpowszechniona tu forma rabunku polega na wyrywaniu cennych przedmiotów turystom przez złodziei, przejeżdżających pędem na motorach. Januszowi w ten sposób zniknęły w jednej chwili wszystkie pieniądze.

Opuszczamy bar i zagłębiamy się w via dei Tribunali (inaczej decumano maggiore), jedną z ulic Centro Storico, Starego Miasta, figurującego od 1995 r. na Liście Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO. To chyba jedyna uporządkowana rzecz w tym mieście szalonego chaosu, zauważa neapolitański pisarz i historyk Amedeo Colella w Manuale di napoletanità, czyli Podręczniku neapolitańskości. Układ ulic polegający na krzyżujących się pod kątem prostym decumani i cardini pozostał niezmieniony od czasów założycieli – Greków, którzy wznieśli tutaj pod koniec VI w. p.n.e. swoje Neapolis, czyli Nowe Miasto. Po tych wąskich uliczkach, w tym słynnej Spaccanapoli, dosłownie – jak mówi jej nazwa – „rozłupującej” miasto na pół, pędzą bez opamiętania motory i samochody, również dostawcze. Chodników praktycznie nie ma, tylko czasem – słupki oddzielające części dla pieszych. Wokół wznoszą się wielopiętrowe kamienice, zwane palazzi, o poszarzałych, brudnych od smogu fasadach, nierzadko z herbami dawnych rodów na frontonach. To miasto i region po wiekach mizerii odżyły dzięki Burbonom – opowiada mi sklepikarz, gdy znajomi nabywają rękawiczki. Neapol wszak jest ich stolicą! To za panowania tej dynastii ludność regionu w 130 lat wzrosła z 2,7 mln do 9 mln, powstała pierwsza w Italii linia kolejowa z Neapolu do Portici, podłączono najwcześniej we Włoszech gaz i zamontowano telegraf elektryczny, rozwinęły się innowacyjne i technologicznie zaawansowane przemysły, pozwalające na budowę statków parowych, kolei i nie widzianych nigdzie indziej na Półwyspie Apenińskim mostów żelaznych. Rozkwitło rolnictwo, przemysły tekstylny, stoczniowy i metalowo-mechaniczny oraz turystyka, bazująca na odkopanych właśnie wtedy ruinach Pompejów i Herkulanum, w zaledwie 270 dni zbudowano naszą operę – Teatro di San Carlo, gdzie teraz, o zgrozo, orkiestrę zastąpił playback, a także Obserwatorium Astronomiczne Capodimonte oraz pierwsze na świecie obserwatorium sejsmologiczne – Osservatorio Vesuviano, które działa zresztą do dziś i ma plan ewakuacji na 700 tys. osób na wypadek kolejnej erupcji. A potem przyszedł Garibaldi, Włochy zjednoczono w marcu 1861 r., ale dla nas to był początek upadku. Potem „dobiły nas” obie wojny światowe, a dalej wprowadzenie euro i zalew imigracji – podsumował sklepikarz. Podobne opinie, choć może nie tak radykalne są słyszalne wśród neapolitańczyków.

Dumne miasto syreny

Pomimo śmieci na ulicach, camorry oraz drobnej przestępczości, która istnieje też przecież w innych miastach świata, kocham Neapol. Dostrzegam, jak stołeczne władze zabiegają o zmianę jego wizerunku: sprzed głównego dworca kolejowego zniknęli imigranci nagabujący nachalnie o kupno podróbek, a plac przed nim przekształcono w oazę zieleni. Zachwyca pomysł metra jako galerii sztuki, którego stacje linii 1 zdobią dzieła sztuki nowoczesnej. Najpiękniejszą z nich jest otwarta w sierpniu 2012 r. stacja Toledo, z ogromnym świetlnym kraterem, który łączy plac znajdujący się nad metrem z lobby położonym 38 m pod powierzchnią ziemi. A to wszystko oświetlone tysiącami żarówek LED o barwach chromatycznych, ożywiających historię miasta ułożoną z mozaiki. Ściany stacji zdobią wizerunki m.in. patronów miasta: św. Januarego i syreny Partenope. Jak głosi jeden z mitów, syrena umarła na wysepce Megaride, gdzie została założona grecka kolonia Parthenope (VIII w. p.n.e.), na której dwa wieki później ufundowany został Neapol. W XII stuleciu powstała tu również wzniesiona przez Normanów forteca Castel dell’Ovo, której nazwa pochodzi od magicznego jajka, rzekomo zamurowanego przez poetę Wergiliusza (70 r. p.n.e.–19 r. p.n.e.) w podziemiach zamku. Zgodnie z legendą, dopóki to jajko nie pęknie, trwać będzie miasto.

Oglądamy ze znajomymi twórczość Luki Giordana (1634–1705) i Francesca Solimeny (1657–1747) w barokowym kościółku lub kaplicy Monte dei Poveri przy via dei Tribunali. Na Piazza San Gaetano schodzimy do podziemi, które przechowują wspomnienia rzymskiego Neapolu, w tym amfiteatr oraz grecko-rzymski akwedukt z IV w p.n.e. i cysterny zasilające ongiś wodą miasto. Następnie pochłaniamy pizzę Margheritę, stworzoną wszak w Neapolu w 1889 r. przez pizzaiola Raffaele Esposita (1850–1923) dla królowej Włoch Małgorzaty Sabaudzkiej (wł. Margherita di Savoia) w barwach flagi Italii: czerwonej (sos pomidorowy), białej (mozzarella) i zielonej (bazylia). Potem przeciskamy się przez tłumy na uliczce szopek, via San Gregorio Armeno, gdzie zgodnie z neapolitańską tradycją Chrystus narodził się pod Wezuwiuszem.

Wreszcie z trudem powstrzymujemy się przed sprawdzeniem, czy Cristo Velato, czyli „Chrystus spowity całunem”, w Kaplicy Sansevero (Cappella Sansevero) jest rzeczywiście marmurową rzeźbą, bo postać Chrystusa zdaje się przykryta białym przezroczystym welonem. Następnie wzdragamy się na widok dwóch anatomicznych maszyn, czyli prawdziwych szkieletów pozbawionych ciała, ale z zachowanym układem krwionośnym. Przypominają nam Frankensteina! Wzrusza nas właścicielka Ospedale delle Bambole, Szpitala dla lalek, Tiziana Grassi, „lecząca”, czyli naprawiająca w nim zabawki przysyłane jej z całego świata. Głęboko wierzy, że mają one duszę, są skarbnicą pamięci o naszym dzieciństwie, które my niejednokrotnie wymazaliśmy czy wyparliśmy. Nagle dobiega naszych uszu dziwny śpiew. To Antonio Borelli, który po odsiedzeniu 10 lat w więzieniu za rozprowadzanie narkotyków, odkrył w sobie nowy talent i „ryczy” teraz przeboje neapolitańskie z obwieszonego plastikowymi pnączami balkonu swojego mieszkania. Wzmocniony dwoma głośnikami ustawionymi na „full” bawi turystów, którzy wrzucają mu po kilka euro do koszyczka spuszczanego na sznurku, ale hałasem terroryzuje dzielnicę, ponieważ swoje „koncerty” wykonuje trzy razy dziennie w określonych godzinach.

Choć znajdujemy się w samym sercu Centro Storico, nie słyszymy zgiełku, który tłumią mury monumentalnego kompleksu klasztornego św. Klary – Monastero di Santa Chiara. Wypoczywamy w cieniu majolikowego chiostro(Chiostro di Santa Chiara), dziedzińca, gdzie za rzędem zdobionych motywami cytrusowo-winnymi kolumn i ławeczek rosną pomarańczowe drzewka. Od strony via Benedetto Croce, stanowiącej fragment Spaccanapoli, otwiera swoje podwoje Basilica di Santa Chiara, Bazylika św. Klary. Jej eleganckie wnętrza aż duszą zapachem świeżych kwiatów po odbywających się w nich bez przerwy ślubach neapolitańskiej wyższej klasy. Wzdłuż całej Spaccanapoli na pokuszenie wodzą skutecznie zza cukiernianych witryn ponczowe babà aż pijane od rumu. Okazuje się, że to neapolitańskie ciastko wymyślił we… Francji polski król na wygnaniu Stanisław Leszczyński (1677–1766) i nadał mu nazwę od imienia zbójnika Ali Baby z ulubionej Księgi tysiąca i jednej nocy.

Naples, Italy – 10 May, 2023: Via San Gregorio Armeno street and Neapolitan souvenirs market, historic center of the city

Rejs do oazy luksusu

Pokonuję wąskie uliczki portu w Neapolu. Jest gigantyczny, pełen piętrowych magazynów, kontenerów przypominających pudełka zapałek, nierzadko opatrzonych chińskimi napisami, i maszyn. W porównaniu do samego miasta jest jednak wyjątkowo czysty. To tu według zekranizowanej powieści Roberta Saviana Gomorra (2008 r.) przypływają i natychmiast znikają w ciemnej dziurze półświatka towary z przemytu, dystrybuowane potem do sklepów tysiącami ramion camorry, która doskonale współpracuje z „importowaną” mafią chińską.

Samo wnętrze przystani promowej jest nowoczesne i eleganckie, z ristorante, gdzie zjadam pyszne supplì – chrupiące kulki ryżu wypełnione ciągnącym się serem. Prom wiozący mnie na Capri zapewne zbudowano z 40 lat temu, ale jego wnętrze zachęca błękitem niedawno zainstalowanych foteli lotniczych. Są tak wygodne, że zapadam w sen i budzę się dopiero, gdy cumujemy 45 min później w Marina Grande. Turystów witają najwyżej dwupiętrowe, kolorowe domki z restauracjami sprzedającymi frutti di mare i sklepikami z motywem cytryn. To z tych lokalnych owoców o przerośniętej, „garbatej” skórze wyciskana jest spremuta, czyli świeży sok, i produkowany słynny likier limoncello. Za 2,20 euro kolejka szynowa, funicolare, przenosi mnie w 4 min do góry. Z jej prostokątnych okienek rozpościera się panoramiczny widok na skały tworzące wyspę. Po nich, tarasami pną się domostwa z ogródkami aż do centrum Capri, prawdziwej oazy luksusu. Piazzettę, inaczej piazza Umberto I, zapełniają stoliczki wykwintnych kawiarń i restauracji, gdzie turyści w markowych ubraniach sączą spritza. Kolorowe, eleganckie kamieniczki otaczające placyk przyciągają amatorów zakupów w luksusowych butikach takich marek, jak np.: Roberto Cavalli, Salvatore Ferragamo, Giorgio Armani, Gucci, Dolce&Gabbana…

Biegnę dalej obok 4- i 5-gwiazdkowych hoteli ku tonącym w kwiatach Ogrodom Augusta, Giardini di Augusto, które przypominają pobyt cesarza Oktawiana Augusta na Capri w 29 r. p.n.e. Po drodze, z góry, spoglądam na wysławiane w poezji skały Faraglioni oraz dach dawnego Klasztoru Kartuzów – Certosa di San Giacomo. Tutejsi mnisi, zainspirowani kwiatami jaśminu, mieli skomponować zapach Carthusia, na bazie miejscowych roślin, przenikający dziś uliczki Capri. Czy tych perfum używał wódz rewolucji październikowej w Rosji, który na wyspie tworzył plany obalenia cara Mikołaja II Romanowa? W Ogrodach Augusta stoi pomnik z jego obliczem i podpisem: Leninowi – Capri. Przez wiele lat mieszkał tu również nadworny lekarz szwedzkiej rodziny królewskiej, psychiatra i pisarz Axel Munthe (1857–1949). Można dziś zwiedzać należącą do niego niegdyś willę św. Michała – Villa San Michele – w części Anacapri i oczywiście przeczytać dzieło jego życia pt. Księga z San Michele.

Na Ognistych Polach

W Pozzuoli pod Neapolem spędziła dzieciństwo Sophia Loren, urodzona 90 lat temu w Rzymie jako Sofia Villani Scicolone. Na co dzień cuchnie tutaj siarką. Nic dziwnego, to 76-tysięczne miasto leży na stokach wulkanu Solfatara (458 m n.p.m.), co wcale nie jest takie oczywiste, gdyż domy stoją po prostu na zboczu góry. Szczyt jest płaski, a dojście do krateru – budząca emocje ścieżka turystyczna – zostało zamknięte we wrześniu 2017 r. Na szczęście, przygotowując mój wydany w 2018 r. Atlas turystyczny Włoch Południowych, miałam jeszcze okazję chodzić po kalderze, a nawet obejrzeć odkryty fragment, pod którym wściekle bulgotała lawa w kolorze rtęci. Ulatniające się wokół liczne „dymki” solfatar ze znajdującą się pośrodku panoramiczną ławeczką do oglądania zjawiska wywarły wtedy na mnie ogromne wrażenie. W 2023 r., po sześciu latach, Solfatara została wreszcie znowu udostępniona do zwiedzania turystom, a opiekę nad nią powierzono władzom Parku Regionalnego Campi Flegrei (wł. Ente Parco Regionale dei Campi Flegrei).

Szykując moją książkę, znalazłam się w samym sercu Campi Flegrei, czyli Ognistych Pól, blisko krateru podziemnego superwulkanu o średnicy 15–18 km, który ciągnie się aż do wyspy Ischia. Wybuch Campi Flegrei 39 tys. lat temu był tak potężny, że popioły sięgnęły Grenlandii, a zgodnie z niektórymi opiniami naukowców, przyczynił się on częściowo do wyginięcia neandertalczyków w Europie. Umożliwić to miało ekspansję bardziej odpornego na zmiany klimatyczne człowieka rozumnego (Homo sapiens). Pod superwulkanem rozpościera się gigantyczne jezioro płynnej magmy, które według większości geologów stanowi praktycznie niewyczerpalne źródło „paliwa” dla pobliskiego Wezuwiusza. Ziemia w mieście okresowo się podnosi i opada – w rejonie portu Pozzuoli grunt uniósł się w latach 80. XX w. o ok. 3 m. Świadczą o tym choćby pozostałości skorupiaków na kolumnach w antycznej świątyni Serapisa, Tempio di Serapide, niedaleko portu, na wysokości 1,5 m.

W drodze na Ischię i Procidę znów przemierzam Zatokę Neapolitańską. Ta druga, niewielka wysepka (zajmująca powierzchnię ok. 4 km²), położona zaledwie pół godziny od stałego lądu, całkowicie zaskakuje. Podczas gdy od strony portu Marina Grande mam włoską, prowincjonalną architekturę turystycznego miasteczka, po drugiej stronie wyspy, w Marina di Corricella, białe domeczki schodzące kaskadami ku Morzu Tyrreńskiemu przypominają greckie wyspy. Tu, w sąsiedztwie pokrytych zwiniętymi sieciami łodzi rybackich, rozsiadam się w cieniu restauracyjnego parasola i degustuję nadziewaną, dopiero co złowioną kałamarnicę. A potem znów biegiem do portu, aby zaokrętować się na statek na sąsiednią Ischię, która już otrząsnęła się z traumy po trzęsieniu ziemi w sierpniu 2017 r. i znów zaprasza do swoich cenionych wód termalnych.

Naples, Italy. View of the Gulf of Naples from the Posillipo hill with Mount Vesuvius far in the background and some pine trees in foreground. Banner header horizontal image.

Co ma Kapua do Kampanii?

Taki mały? – Angielski turysta jest wyraźnie rozczarowany, gdy patrzy na ruiny starożytnego Anfiteatro capuano, amfiteatru w Kapui. Tyle z niego pozostało po upadku cesarstwa zachodniorzymskiego, najazdach Wandalów, Saracenów, a wreszcie po tym, gdy przez wieki służył samym kapuańczykom jako kopalnia marmuru i innego budulca wykorzystywanego przy stawianiu katedry i domów mieszkalnych. Dopiero Burbonowie przerwali ten proceder, a prace konserwatorskie rozpoczęte za ich czasów trwają do dziś – wyjaśniam. – Ale zamknij oczy i wyobraź sobie, że wielkością ustępował tylko rzymskiemu Koloseum, służył mu za wzór, gdyż był prawdopodobnie pierwszą tego typu konstrukcją wzniesioną przez starożytnych Rzymian. Obok mieściła się słynna szkoła gladiatorów kierowana przez Lentulusa Batiatusa, do której został sprzedany jako niewolnik Spartakus – wcześniej pasterz z Tracji, potem legionista, a wreszcie dezerter z rzymskiej armii, której rygorów i panującego w niej rasizmu nie mógł znieść. I to on stanął na czele najgroźniejszego w historii starożytnego imperium powstania, ale nie zginął ukrzyżowany jak w reżyserskiej wizji Stanleya Kubricka, gdzie wciela się w niego Kirk Douglas, tylko zginął w walce, a jego ciało nigdy nie zostało odnalezione – dodaję.

Na mnie antyczny amfiteatr w Kapui robi duże wrażenie, choć czas zatarł ślad stopni widowni, a pozostała, niewielka część fasady pozwala się tylko domyślać, że zdobiło ją 80 arkad z trawertynu. Szczyty łuków dwóch niższych z czterech pięter budowli wieńczyło 240 popiersi ówczesnych bóstw. Z najwyższych kondygnacji rozciągał się piękny widok na ośnieżone zimą Apeniny, a w podziemiach na ścianach widniały freski. To były czasy Campania Felix, krainy szczęśliwej, bo żyznej dzięki obecności rzeki Volturno, w starożytności znanej jako Volturnus. Kampania wzięła swoją nazwę właśnie od Kapui, leżącego poza głównym, turystycznym szlakiem, miasta starszego od Rzymu, powstałego mniej więcej w tym samym czasie co Partenope, czyli dzisiejszy Neapol – w IX w. p.n.e.

Dla mnie ten region jest wyjątkowy, choć raczej przedkładam miejsca mniej znane nad te uhonorowane przez UNESCO, zwłaszcza zbyt zatłoczone Wybrzeże Amalfitańskie (wł. Costiera Amalfitana), wpisane w 1997 r. na prestiżową Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości. Kocham wprost małe odkrycia, jak np. to, że naprzeciwko „mojego” apartamentu w Neapolu przy via Santi Giovanni e Paolo, w domu pod nr. 7, urodził się Enrico Caruso (1873–1921). W sierpniu 2021 r. w tym miejscu zainaugurowano muzeum tego słynnego króla tenorów sprzed wieku – Casa Museo Enrico Caruso. I wsłuchuję się w opowieści neapolitańskiej babci, która wierzy w rzucających urok „czarowników” i przestrzega przed Munaciello: Musisz z nim dobrze żyć, nie podpaść, bo to duch domu – potrafi być złośliwy i wredny, nawet łapać kobiety za pośladki, prawdziwa dusza czyśćcowa!

A jest jakiś dobry duch domu, tak dla równowagi? – pytam. Oczywiście, kochanie, to ‘a bella ‘mbriana – słyszę w odpowiedzi.