Aleksandra Nawalany

Daleko stąd, bo ponad 8,8 tys. km od Polski, ok. 900 km na wschód od Madagaskaru i 3° od zwrotnika Koziorożca, z krystalicznych wód Oceanu Indyjskiego dumnie wyłania się nieduża wyspa o nazwie Mauritius (fr. Maurice). Stanowi ona część malowniczych Maskarenów. W skład tego archipelagu wchodzą jeszcze: Rodrigues, Cargados Carajos (Saint Brandon Rocks lub Saint Brendan’s) oraz Réunion, departament zamorski Francji. Ta wschodnioafrykańska wulkaniczna wyspa zajmuje powierzchnię 2040 km², czyli mniej więcej cztery razy tyle co obszar Warszawy. Odległość pomiędzy jej zachodnim i wschodnim brzegiem to ok. 45 km, a pomiędzy północnym i południowym – blisko 65 km. Przez wielu, w tym amerykańskiego pisarza Marka Twaina (1835–1910), Mauritius uważany jest za pierwowzór raju stworzony na Ziemi. 

Jego uroczy i zróżnicowany krajobraz, z nadbrzeżnymi równinami na północy, zielonymi pagórkami Płaskowyżu Centralnego oraz wulkanicznymi stożkami w południowo-zachodniej części wyspy z najwyższym szczytem Piton de la Petite Rivière Noire (lub Mont Piton – 828 m n.p.m.), malowniczo zatapia się w lazurowych lagunach otoczonych rafą koralową. Plaże są tu bajeczne, otoczone bujną tropikalną roślinnością, piaszczyste i jasne, z łagodnym zejściem do wody. Większość z nich ma rozbudowaną infrastrukturę i wiele należy do luksusowych resortów wypoczynkowych, ale gubiąc się na wyspie, można też trafić na te ukryte, dzikie i niezagospodarowane – istny eden dla introwertyków, z dala od turystycznego zgiełku. 

Niezależnie od wakacyjnych preferencji spędzania czasu wolnego Mauritius zadba o każdego. Rajskie plaże corocznie przyciągają tysiące turystów spragnionych leniwego wypoczynku, ale zapewniają też moc atrakcji dla miłośników sportów wodnych. Zjawiskowe laguny czekają na entuzjastów wind- i kitesurfingu, nurkowania, snorkelingu i parasailingu. Środek wyspy wabi pasjonatów wycieczek i wspinaczek górskich, zaprasza do podziwiania tutejszych cudów natury oraz orzeźwiającej kąpieli w licznych wodospadach i obserwacji egzotycznych ptaków. Wakacje na Mauritiusie to gwarancja błogiego odpoczynku, wyjątkowych wrażeń i wyciszenia z dala od zgiełku cywilizacji. Jego niepowtarzalny charakter wynika jednak nie tylko ze wspaniałej przyrody, lecz także z bogatej historii, w wyniku której wyspa jest zróżnicowana również pod względem etnicznym.

ODKRYCIE I DZIEJE RAJU NA ZIEMI

Pierwsze europejskie zapiski świadczące o odkryciu Mauritiusu pochodzą z 1502 r., z mapy, którą stworzył włoski dyplomata i szpieg Alberto Cantino – Planisfero di Cantino (lub Mappa del mondo di Cantino albo po prostu Carta del Cantino). Wynika z niej, że wyspę odkryli ok. 975 r. arabscy żeglarze. Została ona przez nich nazwana Dina Arobi, co niektórzy tłumaczą jako „opuszczona wyspa”, a inni jako „wyspa dobrobytu”. U wybrzeży Mauritiusu znaleziono też wprawdzie tabliczki woskowe, charakterystyczne dla kultury starożytnego Bliskiego Wschodu, ale jako że nie były dobrze zakonserwowane, nie można jednoznacznie stwierdzić, kto je wykonał i z której epoki pochodzą.

W 1507 r. Diogo Fernandes Pereira, XVI-wieczny portugalski żeglarz, kapitan statku Cisne postawił stopę na wyspie i zapisał się tym samym jako pierwszy Europejczyk na tym lądzie. Nadał jej też nową nazwę (na cześć swojego okrętu): Ilha do Cisne, czyli Łabędzia Wyspa. Jednak Portugalczycy nie byli zainteresowani jej kolonizacją i wykorzystywali ją głównie jako port tranzytowy oraz miejsce do pozyskiwania świeżej żywności i zapasów wody.

Mauritius został zasiedlony dopiero przez Holendrów. We wrześniu 1598 r. flota admirała Wybrandta van Warwycka (1566/1570–1615) wpłynęła do południowo-wschodniej zatoki, którą nazwano wówczas Port de Warwyck (haven van Warwyck), obecnie to Grand Port. Holendrzy zeszli na ląd, który ochrzcili mianem Prins Mauritz van Nassaueiland na cześć syna Wilhelma I Orańskiego (Niemego, Cichego lub Milczącego), księcia Maurycego Orańskiego (1567–1625; łacińska wersja: Mauritius) z dynastii Nassau, namiestnika (stadhouder) większości Republiki Siedmiu Zjednoczonych Prowincji Niderlandzkich, a także aby uhonorować główny statek swojej floty – Mauritius.

Pierwsze kolonie zostały tutaj założone w 1638 r. Rok później Holendrzy sprowadzili niewolników i galerników z Madagaskaru. Ich rękami wycięli lokalną roślinność, a w jej miejsce stworzyli rozległe plantacje tytoniu i trzciny cukrowej. Drzewa hebanowe występujące wtedy licznie na wyspie stały się cennym produktem. Ich szlachetne czarne drewno uchodziło za ekskluzywny towar w Europie. W efekcie obecnie drzewa hebanowe porastają już tylko 1 proc. wyspy. Na Mauritiusie zaczęły mnożyć się też szczury, które przedostały się na ląd z pokładów statków kolonizatorów. Holendrzy sprowadzili także jelenie oraz zwierzęta domowe: psy, koty, kozy i świnie. W ten sposób kompletnie zakłócili ówczesny ekosystem wyspy. I to właśnie Holendrom przypisuje się również wyginięcie dodo (Raphus cucullatus), ptaka nielota żyjącego wyłącznie na Mauritiusie. Wyspa nie przynosiła jednak zysków, na jakie liczyła Republika Siedmiu Zjednoczonych Prowincji Niderlandzkich. W 1710 r. Holendrzy postanowili więc ją opuścić. Pojawiły się też przypuszczenia, że pomogły im w tym długoogoniaste małpy – makaki krabożerne (Macaca fascicularis), które strasznie się tutaj rozprzestrzeniły i niszczyły wszystko, co spotykały na swojej drodze.

Pięć lat później na Mauritius dotarł francuski kapitan Guillaume Dufresne d’Arsel (1668–1738). Francja kontrolowała już pobliską Île Bourbon, obecnie znaną jako Réunion, i ochoczo podjęła się założenia nowej kolonii. Guillaume Dufresne d’Arsel nadał wyspie nową nazwę: Isle de France (Île de France). W obrębie dwóch portów – Port Louis oraz Grand Port – rozpoczęto osadnictwo, kontynuowano uprawy trzciny cukrowej, tytoniu, pszenicy, ryżu, bawełny, kawy, kukurydzy i indygo. Zaczęto budowę infrastruktury: dróg i szpitali. Sprowadzono kolejnych niewolników z Czarnego Lądu: Madagaskaru, Mozambiku, Zanzibaru i Afryki Zachodniej. Wybudowali oni nową siedzibę francuskich gubernatorów, magazyny, nowy port, sklepy, fortyfikacje i arsenały. Sprowadzono z Dalekiego Wschodu przyprawy, takie jak pieprz i cynamon, a na wyspę trafili pierwsi rolnicy i rzemieślnicy z Indii, którzy zajmowali się uprawami i robotami publicznymi. Z tego okresu pochodzi piękny ogród botaniczny Pamplemousses (jego nazwa po francusku oznacza grejpfruty), znany dzisiaj jako Sir Seewoosagur Ramgoolam Botanic Garden, założony właśnie w 1735 r. przez francuskiego gubernatora Bertranda-Françoisa Mahé de La Bourdonnaisa (1699–1753). Isle de France stała się świetnie prosperującą kolonią. Zwróciło to uwagę imperium brytyjskiego, kolejnej potęgi kolonialnej. Podczas wojen napoleońskich Isle de France stała się wygodną bazą wypadową francuskich korsarzy. Urządzali oni stąd kaperskie wyprawy na handlowe statki floty brytyjskiej.

Brytyjczycy podjęli wiele prób odbicia wyspy i w efekcie, po inwazji na północnym przylądku Cap Malheureux, udało im się na początku grudnia 1810 r. pokonać mniej licznych Francuzów. Imperium brytyjskie w wyniku traktatów kolonizacyjnych z Francją zobowiązało się do uznania ziem osadników za ich własne i do pozostawienia francuskiego prawa karnego i cywilnego na wyspie. Powrócono jednak do niderlandzkiej nazwy wyspy – Mauritius. Obowiązuje ona do dziś, chociaż w ostatnich latach pojawiają się petycje odnośnie przywrócenia jej pierwszej nazwy – Dina Arobi – jako tej sprzed okresu niewolniczej historii kolonialnej.

NIEPODLEGŁA WIEŻA BABEL

Brytyjczykom przypisuje się rozwój przemysłu cukrowniczego na wyspie, ale bezsprzecznie jedną z najważniejszych zmian przez nich wprowadzonych było zniesienie niewolnictwa w lutym 1835 r. Poza oczywistym wydźwiękiem humanitarnym abolicja wpłynęła znacząco na zmianę demografii i gospodarki kraju. Otóż konieczne stało się sprowadzenie taniej siły roboczej z Indii. I to właśnie ta fala imigracji spowodowała, że Hindusi stanowią obecnie najliczniejszą grupę etniczną na Mauritiusie. Od 1835 do 1923 r. przypłynęło tu ponad 0,5 mln robotników do pracy na plantacjach, licznych budowach i w transporcie. Z czasem na wyspę zaczęli też przybywać chińscy handlarze. Aktualnie populacja Mauritiusu wynosi ok. 1,4 mln mieszkańców, z czego największą grupę stanowią osadnicy przybyli z Indii, bo aż mniej więcej 67 proc., 28 proc. stanowią Kreole, 3 proc. Chińczycy, a 2 proc. to Francuzi. Chińczycy są w tej chwili najbardziej dynamicznie rozwijającą się mniejszością. Opanowali tutaj przemysł tekstylny i finansowy, w związku z czym mają wpływ na rozwój gospodarki Mauritiusu. Na wyspie powstała zatem istna wieża Babel i oryginalny język kreolski – morisyen, maurytyjski lub kreol. Opiera się on przede wszystkim na słownictwie francuskim z zapożyczeniami z angielskiego i języków indyjskich. Ciekawostką jest to, że Mauritius nie ma oficjalnego języka. Konstytucję zapisano po angielsku, wiele ustaw prawnych po francusku, ale za język ojczysty ok. 90 proc. społeczeństwa uważa właśnie kreolski. Wielu Maurytyjczyków mówi po angielsku czy francusku w różnym stopniu biegłości. Na ulicach jednak dominuje morisyen, hindi, a gdzieniegdzie mandaryński. Z czasem zaczęła tworzyć się nowa tożsamość narodowa Maurytyjczyków, kraj prężnie się rozwijał i rozpoczęły się dążenia do uzyskania niezależności od Wielkiej Brytanii. Mauritius uzyskał niepodległość w marcu 1968 r., a jego pierwszym premierem został Sir Seewoosagur Ramgoolam Kushwaha (1900–1985), określany mianem ojca narodu. Jego imieniem nazwany jest też międzynarodowy port lotniczy na Mauritiusie (MRU). W marcu 1992 r. kraj uzyskał status republiki.

NAJBOGATSZY KRAJ AFRYKI

Ostatnie pół wieku to piękna historia dynamicznie rozwijającego się postkolonialnego raju. Obecnie Maurytyjczycy stanowią zaraz po Seszelczykach (a przed Gabończykami) najbogatszych mieszkańców Afryki, bo geograficznie ich piękna wyspa należy właśnie do tego kontynentu. Mauritius jest krajem wolnych wyborów, demokracji w stylu zachodnim, bardzo szanuje się tu prawa człowieka i obywatela. Prezydenta wybiera się na kadencję trwającą 5 lat, a władzę ustawodawczą sprawuje jednoizbowy parlament złożony z 70 deputowanych – Zgromadzenie Narodowe (Assemblée Nationale, National Assembly). System prawny oparto na cywilnym prawie francuskim z elementami powszechnego prawa brytyjskiego. Kraj od wielu lat inwestuje z sukcesami w turystykę, rolnictwo, przetwórstwo ryb, przemysł włókienniczy, finansowy, a nawet informatyczny. Gospodarka jest stabilna, wspierana rzeszą zagranicznych inwestorów, nie tylko z Europy, lecz także z Chin i Indii. Mauritius ma jeden z najwyższych wskaźników wzrostu produktu krajowego bruttu (PKB, ang. GDP) w Afryce (w 2022 r. wyniósł on 8,8 proc.) i należy do najbezpieczniejszych państw. Kraj ten słynie z olbrzymiej tolerancji wyznaniowej. Obok siebie żyją hinduiści (ok. 48,5 proc.), katolicy (32,7 proc.), muzułmanie (17,3 proc.), buddyści (0,4 proc.) i wyznawcy innych religii (łącznie mniej więcej 1 proc.). W kalendarzu widnieją święta charakterystyczne dla każdej z tych kultur. Z kolei podróżując dookoła wyspy, znajdziemy zarówno świątynie hinduskie, katolickie, meczety, jak i buddyjskie stupy czy chińskie pagody. Ta gdzie indziej wybuchowa mieszanka religijna tutaj się sprawdza. Hasło przewodnie, które można ujrzeć w kilku miejscach na wyspie i w broszurach reklamowych, brzmi: Love All, Serve All (Kochaj wszystkich i służ wszystkim). Od tutejszych mieszkańców ciągle można usłyszeć: Żyjemy w pokoju, ponieważ respektujemy wyznania i zwyczaje naszych sąsiadów. Mauritius jest bez wątpienia bezpieczną przystanią dla wszystkich. 

Dochody z turystyki przyjazdowej w pierwszych pięciu miesiącach 2023 r. wyniosły blisko 780 mln dolarów. Wyspa coraz częściej pojawia się w ofertach znanych touroperatorów i dzielnie konkuruje z gigantami turystyki, takimi jak Seszele czy Malediwy. Cieszy się zasłużoną popularnością wśród turystów z Francji, Niemiec, Wielkiej Brytanii i Indii. Przyciąga ich tutaj przyjazny łagodny klimat zwrotnikowy, turkusowe laguny, piaszczyste plaże z pełną infrastrukturą i stosunkowo przystępne ceny, choć ekskluzywnych resortów i odpowiedniej oferty dla zasobnych portfeli również nie brakuje. Mauritius przeszedł metamorfozę z kraju postkolonialnego ubóstwa do kraju dobrobytu. Zwiedzając ten boski raj, aby go dobrze zrozumieć, należy pamiętać o jego dziejach. Wiedza ta doda kolorytu naszej podróży po wyspie i przełoży się na to, jak naprawdę odbierzemy jej naturę, turystyczne atrakcje, smaki tutejszej kuchni i lokalne tradycje. 

PODRÓŻ NA MAURITIUS

Uzbrojona w wiedzę o burzliwej historii i zaintrygowana tą rajską kropką na Oceanie Indyjskim udałam się na Lotnisko Chopina w Warszawie. Obywatele Polski nie potrzebują wizy aż do 90 dni pobytu na Mauritiusie, a paszport musi być ważny jeszcze co najmniej 6 miesięcy od daty zakończenia podróży. Z Polski na tę chwilę nie ma bezpośrednich samolotów rejsowych do tego raju, ale na szczęście mamy połączenia z innych, przesiadkowych portów lotniczych, tj. Frankfurtu, Paryża, Londynu czy Dubaju. Niektórzy touroperatorzy organizują też loty czarterowe na wyspę. Jako wieloletnia pracownica linii lotniczych, mając dostęp do zniżek na bilety i hotele, wybrałam opcję podróży na własną rękę. Po ok. 11 godz. od momentu wystartowania z lotniska we Frankfurcie nad Menem moim oczom ukazał się zielony, gdzieniegdzie pagórkowaty, wulkaniczny Mauritius, oblewany lazurowymi wodami oceanu. Wydarte w ostatniej chwili agentowi odprawy miejsce przy oknie samolotu okazało się nie byle jakim bonusem. Dzięki temu mogę podczas lądowania obserwować ukształtowanie terenu wyspy, podziwiać urokliwe laguny i zachwycać się widokiem z góry na podwodny wodospad. Widzę stożki wygasłych już dawno wulkanów, porośnięte obecnie egzotyczną roślinnością, liczne jeziora i rzeki, a nawet dostrzegam w oddali wodospad. Tutejsze krajobrazy naprawdę mnie zachwyciły. Po lądowaniu na nowoczesnym lotnisku Sir Seewoosagura Ramgoolama spieszę więc przez granicę, szybko zamieniam buty na klapki i biegnę do zamówionego transportu hotelowego, aby czym prędzej zanurzyć stopy w ciepłym oceanie. Główne miasta na wyspie są dobrze połączone transportem publicznym, który kursuje regularnie i często. Oczywiście bez problemu złapiemy też taksówkę, ale musimy się liczyć z wyższą taryfą lotniskową. Na Sir Seewoosagur Ramgoolam International Airport na turystów czekają także wypożyczalnie samochodów, które w mojej opinii oferują dość dobre warunki wynajmu. Własne auto daje na Mauritiusie dostęp do tych zakątków, gdzie autobus nie dociera.

Mój hotelowy minivan leniwie sunie po krętych drogach wyspy. Otwieram okno i pozwalam, aby ciepło promieni słonecznych i delikatna bryza oceanu otuliły moją twarz. Powietrze nasycone jest wilgocią, ale nie przeszkadza mi to i kontynuuję jazdę, bacznie przyglądając się okolicom. Docieram na Mauritius w marcu, podczas pory letniej, trwającej od listopada do kwietnia. Temperatury wahają się wówczas między 25 a 33°C. Z kolei zima przypada na okres od maja do października. Temperatury wynoszą wtedy mniej więcej 22–28°C. Pogoda sprzyja tu przez cały rok, ale pomiędzy styczniem a marcem jest wyższe ryzyko wystąpienia tropikalnego cyklonu.

SZCZĘŚLIWA WYSPA

Już na pierwszy rzut oka widać, że mieszkańcy wyspy żyją dość skromnie. Domy zbudowane są głównie z pustaków i pokryte betonowym dachem. To bardziej praktyczne w kraju, który nawiedzają jednak kilka razy w roku cyklony. Betonowy dach nie odleci – wytłumaczył mi później mój lokalny kierowca. Od razu dodał jednak, że jego minusem jest to, że często przecieka, a kiedy na Mauritiusie szaleje tropikalny monsun, jego rodzina biega po domu z wiadrami i łapie wodę. Na wyspie panuje architektoniczny nieład. Domy mają różne odcienie pasteli i okna o rozmaitych kształtach. Na posesje prowadzą coraz to bardziej wymyślne bramy, a ci, których stać na płot, nie do końca przywiązują wagę do linii poziomych i pionowych. Same ulice do końca proste też nie są. Od razu czuję tu ten specyficzny wyspiarsko-afrykański klimat. Czas na Mauritiusie płynie powoli, a życie towarzyskie toczy się na ulicy, małym placyku ocienionym palmami i na miejskiej plaży. Mieszkańcy wyglądają na szczęśliwych. Ich szczere uśmiechy i kolorowe stroje powodują, że i ja nabieram dystansu do zachodniej cywilizacji, biorę głęboki wdech i czuję, że odpocznę doskonale w tym rajskim miejscu.

W moim hotelu na wschodzie wyspy, w Trou d’Eau Douce, dostaję na powitanie drinka na bazie białego rumu i syropu z trzciny cukrowej. Po drodze mijałam wielkie połacie plantacji tej rośliny. W końcu cukier, melasa i rum to tutejsze główne spożywcze produkty eksportowe. Na recepcji widzę rycinę z ptakiem o wielkim dziobie, którego nie rozpoznaję. To słynny dodo – wyjaśnia mi menedżer witający mnie w resorcie. Ten sam endemiczny ptak z Mauritiusu, którego sylwetkę zauważyłam na stemplu wjazdowym w moim paszporcie! Ten sam pocieszny nielot, który ważył ponoć aż do 17,5 kg, ale niestety przez chciwość holenderskich kolonizatorów wyginął w drugiej połowie XVII w. Stał się jednak symbolem kraju i widnieje w jego herbie razem z sambarem jawajskim (sprowadzonym tu z Jawy przez Holendrów w 1639 r.). Co jakiś czas próbuje nawet ukazać się wyspiarzom… Nie dalej jak kilka lat temu przypadkowy turysta, nagrywając z drona okolice, zarejestrował trzy sztuki dumnie kroczącego drobiu, które przez wielu miejscowych i ku ich uciesze z dużym prawdopodobieństwem i nadzieją zostały uznane za dodo. Któż wie?

Menedżer ma jednak kiepską wiadomość. Wyspa szykuje się do nadchodzącego za mniej więcej dwa dni monsunu. Ponoć wiatr nie będzie tym razem porażająco silny, ale przyniesie sporo opadów. Słysząc to, biegnę przebrać się w strój plażowy, chwytam maskę i rurkę i zanurzam się w ciepłej jak zupa lagunie. Spieszę podziwiać kolorowe rybki i rafę koralową, zanim pogoda pokrzyżuje mi plany. Na plaży umawiam się też z lokalnym sprzedawcą wycieczek, który rezerwuje mi miejsce już na następny dzień na motorówce płynącej na pobliską Wyspę Jeleni (Île aux Cerfs). To perełka u wschodnich wybrzeży Mauritiusu. Jej rajska plaża, palmy i koralowa laguna corocznie wabią rzesze spragnionych sportów wodnych albo błogiego lenistwa turystów. I to właśnie tutaj po raz pierwszy w życiu próbuję parasailingu. Wznoszę się w specjalnej uprzęży, tzw. siodełku, za motorówką i podziwiam z tej perspektywy idylliczną wysepkę. Na lunch dostaję ryż ze świeżo złowioną i zgrillowaną rybą, którą popijam kolejnym lokalnym rumem. Na pamiątkę nabywam delikatny naszyjnik z pereł. W przeciwieństwie do kilku innych afrykańskich kierunków tu nikt nie namawia usilnie do zakupów i wszystko odbywa się w atmosferze absolutnego relaksu.

WIDOWISKOWY TANIEC I SMACZNA KUCHNIA

Kolejne dni upływają w strugach deszczu i przy hulającym wietrze. Jest to jednak dobry czas, aby spróbować lokalnej kuchni i obejrzeć występy zespołu folklorystycznego, w tym intrygujący i zmysłowy taniec sega. Ma on korzenie w rytmach afrykańskich, lecz jednocześnie łagodną linię melodyczną, przypomina mi dynamiczną sambę. Tradycyjna maurytyjska sega została wpisana w 2014 r. na Listę Reprezentatywną Niematerialnego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO. Po widowiskowym spektaklu hotel otworzył bufet z daniami powstałymi z połączenia kuchni indyjskiej, chińskiej i kreolskiej. Spośród specjalności wyspy zasmakował mi klasyczny kreolski rougaille. To pyszna potrawa z ryżu na bazie sosu pomidorowego i egzotycznych przypraw. W zależności od preferencji kulinarnych można ją wzbogacić o mięso, ryby, owoce morza lub pozostawić w wersji wegetariańskiej – pełnej aromatycznych warzyw. Dużą popularnością cieszy się także dholl puri (dhal puri), indyjski naleśnik przygotowywany z dodatkiem zmielonego żółtego grochu i serwowany z różnymi wariantami curry. Podczas dalszych podróży po Mauritiusie z kuchni chińskiej spróbowałam lokalnych boulettes, pierożków z rodzaju dim sum nadziewanych wieprzowiną, wołowiną, owocami morza lub warzywami i podawanych w bulionie. Z przyjemnością zjadłam również gateaux piment, lokalny odpowiednik smażonego falafela na bazie grochu, chili, kolendry, szczypiorku, kuminu i kurkumy. Na targu w stolicy Port Louis udało mi się w końcu posmakować aloudy, tutejszego mlecznego shake’a z nasionami bazylii, słodkim syropem lub skondensowanym mlekiem, smakiem wanilii albo migdałów, zagęszczonego agarem. Moje serce podbił jednak zwykły sok ze świeżo wyciskanej trzciny cukrowej. Maurytyjska kuchnia potrafi oczarować niejednego smakosza, a jej różnorodność wynika oczywiście ze wspomnianej historii wyspy. Po monsunie przyszedł wreszcie czas na spokojne podróże dookoła wyspy, wycieczkę do stołecznego Port Louis, górskie eskapady po malowniczych rezerwatach przyrody i orzeźwiające morskie kąpiele.

WOJAŻE PO POCZTÓWKOWYM LĄDZIE

Do stolicy i na północ Mauritiusu wybrałam się z malowniczego Trou d’Eau Douce transportem miejskim. Autobusy, choć niezbyt komfortowe, obwiozły mnie po okolicy szybko, bezpiecznie i tanio. Położony u podnóża gór i nad brzegiem oceanu 150-tysięczny Port Louis stanowi elegancki symbol kolonistycznej Francji. Warto tu odwiedzić m.in. Dom Gubernatora (Government House), Teatr Miejski (Théâtre de Port-Louis) czy Muzeum Historii Naturalnej (Natural History Museum). Do rozrywki w kasynie, barach, restauracjach i podczas zakupów zaprasza Le Caudan Waterfront, a o historii przypominają XIX-wieczny Fort Adelaïde (Citadelle), z którego rozpościera się niepowtarzalny widok na miasto, oraz China Town (Chinatown), słynne ze street foodu, oryginalnej architektury, kultury i sztuki ulicznej. U podnóża gór jest też Champs de Mars (Pole Marsowe), gdzie dawniej odbywały się szkolenia i parady wojsk francuskich, a obecnie (od 1812 r.) znajduje się tor wyścigów konnych – Hippodrome du Champ de Mars (ang. Champ de Mars Racecourse). 

W drodze do Grand Baie z Port Louis warto zrobić postój w pięknym ogrodzie botanicznym Pamplemousses. Zyskał on światowy rozgłos m.in. dzięki bogatemu zbiorowi endemicznych dla Mauritiusu roślin. Uwagę zwiedzających zwracają tutaj przede wszystkim wachlarzowiec właściwy, palma wachlarzowa, kwitnąca wspaniale tylko raz w ciągu życia – w wieku 30–80 lat (potem obumiera), i gigantyczna lilia wodna – wiktoria królewska lub wiktoria amazońska (Victoria regia, Victoria amazonica), nazywana talerzem wodnym. Dla turystów szukających adrenaliny podczas uprawiana sportów wodnych albo bogatego życia nocnego i zakupów Grand Baie z pewnością będzie odpowiednią lokalizacją. Przylądek Przypraw (Pointe-aux-Piments) z kolei słynie z bogatego życia podwodnego, osłoniętej wysmukłymi palmami rajskiej plaży Trou-aux-Biches oraz pobliskiej świątyni hinduskiej w Triolet – Maheswarnath Mandir. Te urokliwe miejsca wraz ze spokojną, długą i piaszczystą plażą Mont Choisy na pewno urozmaicą pobyt na Mauritiusie. Stąd blisko już do Pereybere, uważanej za jedną z najpiękniejszych zatok, a następnie do Cap Malheureux, gdzie pod koniec listopada 1810 r. wylądowały wojska brytyjskie. Tutejszy widok na trzy pobliskie wulkaniczne wysepki – Île Ronde (ang. Round Island), Île Plate (ang. Flat Island) i Coin de Mire (ang. Gunner’s Quoin) – zapada głęboko w pamięci.

Dystrykt Rivière Noire (ang. Black River), usytuowany na zachodzie wyspy, z utworzonym w 1994 r. Parkiem Narodowym Wąwozu Czarnej Rzeki – Parc National des Gorges de Rivière Noire (ang. Black River Gorges National Park) – kryje w sobie ponad 60 km szlaków wspinaczkowych o różnym stopniu trudności. Zapierające dech w piersiach lasy, rzeki, doliny oraz spektakularne wodospady – Tamarind, Alexandra i Chamarel – warte są kilkugodzinnej wędrówki. Kąpiele w naturalnych basenach pod tymi kaskadami to znakomity pomysł na regenerujące przerwy pomiędzy kolejnymi etapami eskapady. Ze szczytu Piton de la Petite Rivière Noire mamy 360° widok na rajski Mauritius. W pobliżu miejscowości Chamarel znajduje się także geologiczny fenomen: Ziemia Siedmiu Kolorów (Terre des Sept Couleurs, ang. Seven Coloured Earth). Jest to pagórkowaty teren, na którym pofałdowana ziemia mieni się różnymi barwami. Odcienie błękitu, zieleni, czerwieni i żółci stanowią ponoć rezultat wcześniejszych erozji skały wulkanicznej i osadzania się na niej piasków. W zależności od nasłonecznienia i wilgoci dany kolor dominuje. W pobliżu rosną ocalałe drzewa hebanowe. Park Narodowy Wąwozu Czarnej Rzeki to również prawdziwy eden dla botaników i miłośników ptaków. Występuje tutaj ponad 300 gatunków roślin, a dla obserwatorów awifauny organizowane są specjalne wycieczki. Poza tym na trasie turysta może spotkać olbrzymie nietoperze – tzw. maurytyjskie latające lisy (Pteropus niger), a także sambary sundajskie z rodziny jeleniowatych, tenreki zwyczajne (kretojeże bezogonowe), makaki krabożerne czy dzikie świnie. Mniej więcej 30 km na północ stąd czeka na nas Casela Nature Parks, gdzie na powierzchni ok. 350 ha zamieszkuje ponad 1,8 tys. zwierząt. Możemy tu skorzystać m.in. z opcji afrykańskiego safari, pospacerować z drapieżnymi kotami, pogłaskać olbrzymie żółwie, nakarmić żyrafy, a dla bardziej odważnych przygotowano zjazd 400-metrową tyrolką (zipline Thrill Mountain). Stąd już blisko do luksusowej plażowej miejscowości Flic en Flac, gdzie po raz kolejny możemy zanurzyć się w lagunie, spróbować sportów wodnych i udać się na lunch do pobliskich restauracji pod palmami. Z miasteczek Tamarin i Grande Rivière Noire (ang. Big Black River) organizuje się rejsy na obserwacje wielorybów oraz pływanie z delfinami.

Południe wyspy zwiedziłam za uczciwą cenę z lokalnym kierowcą. Cel mojej wycieczki stanowił Le Morne Brabant – półwysep na południowo-zachodnim Mauritiusie, najdalej na zachód wysunięta część wyspy. Wznosi się tutaj charakterystyczna góra Le Morne Brabant (556 m n.p.m.) i ciągną się malownicze piaszczyste plaże. To spokojny zakątek, w którym mieści się również sporo luksusowych hoteli. Ta bazaltowa góra o stromych zboczach spadających wprost do Oceanu Indyjskiego pełna jest jaskiń i nawisów skalnych. Przez cały XVIII w. i pierwsze dziesięciolecia XIX stanowiła schronienie dla zbiegłych niewolników. W 2008 r. krajobraz kulturowy Le Morne wpisano na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO. Stanowiła ona schronienie dla zbiegłych niewolników. Byli oni chronieni poprzez odizolowanie i niedostępność porośniętych lasami górskich klifów. Tworzyli tu niewielkie osady w jaskiniach lub na szczycie Le Morne Brabant. Kiedy 1 lutego 1835 r. Wielka Brytania zniosła niewolnictwo na Mauritiusie i wysłano w to miejsce oddział funkcjonariuszy policji, którzy mieli poinformować ukrywających się niewolników, że zostali wyzwoleni, wielu z nich, obawiając się krzywdy ze strony kolonizatorów i w akcie desperacji, popełniło samobójstwo. Wspięli się oni na Le Morne i skoczyli z wysoka w wody Oceanu Indyjskiego. Przechadzając się po tej okolicy, zobaczymy tablice upamiętniające to tragiczne zdarzenie i wspominające o niechlubnej karcie historii, jaką było niewolnictwo oraz segregacja rasowa.

Mój kierowca w drodze na półwysep pokazał mi też inne interesujące miejsca. Jako że sam był przedstawicielem kultury indyjskiej, zabrał mnie do Ganga Talao (Grand Bassin), czyli świętego miejsca dla hinduistów. Nad wulkanicznym jeziorem, na wysokości ok. 550 m n.p.m., wznosi się ich świątynia, a obok niej stoją dwie 33-metrowe rzeźby boga wszechświata Śiwy (Mangal Mahadev) i niezwyciężonej w boju bogini Durgi. Podczas święta Mahaśiwaratri (wypadającego pod koniec lutego lub na początku marca) tłumy wyznawców hinduizmu, nie tylko z Mauritiusu, lecz także z Indii, pielgrzymują do tego miejsca. Składają wówczas na liściach kwiatów ofiarę z owoców, kadzidełek i lampionów, którą puszczają na wody jeziora Grand Bassin. Po odwiedzinach Ganga Talao ruszyliśmy przez malownicze plantacje herbaty do jej znanej maurytyjskiej fabryki Bois Chéri. W cenę wliczone jest zwiedzanie herbacianej posiadłości z przewodnikiem, Muzeum Herbaty (Bois Chéri Tea Museum), a na koniec oczywiście degustacja. Mi najbardziej przypadła do gustu herbata waniliowa, którą po powrocie do kraju podzieliłam się z przyjaciółmi.

Po tej relaksującej przerwie nadszedł czas na La Vanille Nature Park. Miejsce to stworzono w 1985 r. jako farmę krokodyli – La Vanille Crocodile Park. Ten rezerwat znajduje się w żyznej dolinie i zajmuje powierzchnię 5 ha. Wytyczono tu drewniane ścieżki, które prowadzą nad źródłami czystej wody i przez bujny las. Oprócz krokodyli nilowych w La Vanille Nature Park można też podziwiać m.in. liczne żółwie olbrzymie, a także legwany zielone, makaki krabożerne, lemury i ponad 26 tys. gatunków owadów w tzw. Insectarium (ta unikatowa kolekcja, jedna z największych na świecie, to owoc pasji Jacquesa Siedleckiego). Ja trafiłam tutaj na czas karmienia żółwi i poczułam siłę, z jaką ten pozornie powolny gad wyrywał mi z dłoni swoje roślinne przysmaki.

Na koniec wycieczki zajechałam do miejscowości Souillac na samym południu wyspy. Tej części Mauritiusu nie otacza rafa koralowa, co ma wpływ na kształt wybrzeża. Jest ono w większości skaliste, niekiedy bez zejścia do oceanu i charakteryzuje się dość wysokimi urwiskami. Najbardziej znany punkt stanowi tu Gris-Gris. To spektakularny klif ze słynną Płaczącą Skałą (Roche Qui Pleure). Wzburzone fale Oceanu Indyjskiego rozbijające się o tę potężną skałę powodują złudzenie, że ona płacze. Gdy odwiedzałam Gris-Gris, nie było w tym miejscu tłumów turystów. Był to zatem idealny zakątek do kontemplacji, a jak kto woli, i medytacji.

W drodze powrotnej do Trou d’Eau Douce, zaledwie 2,5 km od Gris-Gris, przyjazny kierowca podrzucił mnie na ostatnią kąpiel w naturalnym basenie u stóp 10-metrowego wodospadu Rochester. Kaskady rzeki Savanne stanowią prawdziwą frajdę dla miejscowych dzieciaków, które odważnie trenują z nich skoki i salta do wody. Miejsce jest urokliwe i łatwo dostępne dla każdego.

W drodze do hotelu kierowca obrał sobie za cel nauczenie mnie kilku zwrotów po kreolsku. Przyznam, że dla osoby posługującej się językiem Moliera było to dość zabawne. Morisyen brzmi jak niegramatyczny, dziecinny i uliczny francuski. Na dzień dobry i dobry wieczór mówimy odpowiednio bonzur i bonswar, jak leci? to ki manyer?, a żegnamy się osobliwym orewar. Kreolski nie ma zapisu ortograficznego, a zatem transkrypcja wymowy jest tu umowna.

Na Mauritiusie pełno godnych uwagi turystów miejsc, dlatego też wiem, że jeszcze wrócę na tę rajską wyspę na Oceanie Indyjskim. Na koniec mam refleksję, że Maurytyjczycy ukryli wszystko, co najważniejsze w ich ojczyźnie, w symbolice swojej flagi, na której widoczne są cztery pasy. Patrząc od góry, czerwony to symbol walki o wolność i niepodległość, niebieski to kolor oceanu, żółty – słońca nad Mauritiusem, a zielony nawiązuje do faktu, że ta żyzna wyspa jest zielona przez okrągły rok.