W najnowszym, letnio-jesiennym numerze „All Inclusive” pojawiają się dwa artykuły Martyny Leszczyńskiej związane z kulturą iberoamerykańską. Pierwszym z nich jest obszerny tekst dotyczący Meksyku (w ramach naszego stałego działu „Dalekie Podróże”). Zdaniem naszej autorki: „Meksyk to ogromny kraj, w którym mieszka ponad 130 mln ludzi. Na przestrzeni blisko 2 mln km2 żyje powyżej 60 grup etnicznych, spośród których każda ma własne tradycje i język. Trudno zatem stwierdzić, co jest esencją tzw. meksykańskości („mexicanidad”). Paradoksalnie, młodemu podzielonemu państwu (uniezależnionemu od królestwa Hiszpanii dopiero w 1821 r.) nie przeszkadzało to wcale w kolektywnych próbach jej odnalezienia. José Vasconcelos (1882–1959), XX-wieczny meksykański prawnik, myśliciel, polityk i pisarz, a nawet kandydat na prezydenta kraju (w 1929 r.), wprowadził w latach 20. wyrażenie „rasa kosmiczna” (raza cósmica), mające określać nową piątą ziemską „rasę” – Metysów. Potomkowie Europejczyków i rdzennych Amerykanów, których kulturowym symbolem stał się przemocowy związek hiszpańskiego konkwistadora Hernána Cortésa (1485–1547) i tłumaczki z autochtonicznego ludu Nahua Malinche (znanej też jako Malintzin, Malinalli lub Doña Marina), mieli dać początek nowemu lepszemu światu.
Choć hiszpański – język kolonizatora – dominuje i spaja ten zróżnicowany, rodzący się w rewolucyjnych bólach XIX i XX stulecia naród, to obok niego na szczeblach lokalnych współistnieje 68 innych rdzennych języków. Posługuje się nimi na co dzień duża część społeczeństwa, szczególnie na terenach wiejskich, co przypomina o żywej i barwnej tkance meksykańskiego społeczeństwa, dla którego prekolumbijskie dziedzictwo kulturowe stanowi integralną część współczesności. Do tych wspomnianych języków należy maya (maja), używany przede wszystkim w meksykańskiej części półwyspu Jukatan – dawnego serca cywilizacji Majów, która pomimo rozprzestrzenienia się na spory geograficznie obszar nigdy nie stworzyła scentralizowanego aparatu państwowego na wzór Azteków. […] Mitologia Majów stanowi zaledwie ułamek licznych meksykańskich toposów, nawiązujących w taki czy inny sposób do śmierci. Ciężko pominąć głównego reprezentanta tego „gatunku” oraz skupionych wokół niego obchodów, czyli Święto Zmarłych (Día de Muertos). Co ciekawe, uważa się je powszechnie za tradycyjne i sięgające korzeniami do prekolumbijskiego folkloru, na którym oparto również inne części składowe tożsamości narodowej. Tak naprawdę jednak dzisiejsza forma tego święta stanowi głównie wynik inwencji stołecznych elit, które usilnie poszukiwały czegoś na wskroś „meksykańskiego”, co mogłoby stanowić spoiwo dla młodego narodu i jednocześnie być atrakcyjnym wizerunkiem eksportowym. Tym właśnie okazało się Święto Zmarłych i rzekomo odmienny, bardziej beztroski w porównaniu do innych narodów stosunek Meksykanów do śmierci, a dopełnieniem całości stały się motywy cukrowej czaszki (calavera de dulce lub calavera de alfeñique) i przyjaznego, tańczącego na płatkach aksamitek kościotrupa (cempasúchil). Wielu mieszkańców meksykańskiej prowincji nie znało zwyczaju budowania i ozdabiania kultowych już ołtarzy (altares de muertos). Z kolei Meksykanie z północnych, granicznych stanów świętowali w dzieciństwie raczej Halloween.Swoją rolę w krzewieniu narodowej tradycji sąsiada z południa odegrali sami gringos. Wielka uliczna parada, sunąca na przełomie października i listopada przez ulice meksykańskiej stolicy, po raz pierwszy miała miejsce w scenie otwierającej film Spectre z 2015 r. o przygodach Jamesa Bonda. Był to podobno pomysł meksykańskiego rządu, dla którego propozycja umieszczenia uroczystości w hollywoodzkim scenariuszu stanowiła przemyślaną strategię marketingową. Jak się okazało, Meksykanie zasymilowali nową tradycję bez większych oporów – w pierwszej faktycznie zorganizowanej paradzie uczestniczyło ponad 250 tys. ludzi, przede wszystkim miejscowych. Z każdym kolejnym rokiem huczne obchody święta stają się coraz głośniejsze poza granicami kraju – ściągają do stolicy podróżnych z całego świata. I nic dziwnego, bo odznaczają się dużą oryginalnością i niepowtarzalną atmosferą, jak zresztą na niezmiernie barwny Meksyk przystało.”
Cały obszerny artykuł Martyny Leszczyńskiej można przeczytać tutaj (na str. 16–23):