Kiedyś stolica keczupu i fajansu – dziś Włocławek to przykład na to, jak można nie poradzić sobie z przemianą ustrojową. Ale władze chcą zerwać z łatką „jednego z najbardziej zaniedbanych polskich miast”. Bo szkoda zmarnować taki ładny kawałek historii.

Nie wiem, czy odpowiedni z nas rozmówcy. Jesteśmy grupą miłośników miasta, możemy opowiadać o historii i zabytkach, ale o jego problemach i planach rozwoju niewiele powiemy – już na wstępie rozmowy telefonicznej powiedział Robert Feter, członek społeczności „Włocławek jaki pamiętamy”, której członkowie publikują w internecie stare zdjęcia miasta.

Czuję, że to tyko część prawdy, a brak woli spotkania wynika z czegoś innego. Zanim zdążyłam zapytać o powody niechęci, Robert Feter sam przyznał, że o jego rodzinnym Włocławku media ogólnokrajowe od jakiegoś czasu piszą wyłącznie źle, więc ani on, ani pozostali miłośnicy miasta nie chcą uczestniczyć w tworzeniu takiego wizerunku.

Rzeczywiście, Włocławek nie ma ostatnio dobrej prasy. Najpierw dziennikarz jednego z portali przespacerował się główną ulicą miasta, 3 Maja i opisał ją przez pryzmat pozamykanych na cztery spusty sklepów, złomiarzy ciągnących towar w dziecięcych wózkach i zapuszczonych podwórek. Później w edycji weekendowej popularnego serwisu ukazał się artykuł, który Włocławek przedstawił jako miasto, z którego się ucieka, gdy tylko pojawi się ku temu okazja – czyli jak najszybciej.

Prasa regionalna też dużo miejsca poświęca włocławskiemu bezrobociu (11,3 proc.) i spadającej liczbie ludności. Więc Włocławek nie dość, że brzydki, to jeszcze biedny i wyludniający się, można pomyśleć po lekturze.

Nie daję za wygraną, bo nie wierzę, że we Włocławku nie ma nic godnego uwagi – przecież żadnego miasta nie można postrzegać tylko w czarnych barwach. I choć taka myśl przyświecała mi w trakcie pobytu w mieście i późniejszej pracy nad tekstem, przyznam szczerze, że nie sposób przymknąć oczu na to, co we Włocławku się nie udało.

Na takie refleksje przyjdzie jednak czas później.

Póki co jedziemy z fotografem Michałem Dyjukiem do oddalonej o 160 km od Warszawy stolicy Kujaw. Parkujemy na uliczce położonej zaledwie kilkadziesiąt metrów od nadwiślańskich bulwarów im. J. Piłsudskiego, które zostały oddane do użytku kilka lat temu. Ładne miejsce spacerowe, z którego roztacza się piękny widok na wzgórza po drugiej stronie rzeki i osiedle domków jednorodzinnych Zawiśle, pięknie ukryte wśród drzew.

 

Wisła niczym Amazonka

Brzegi Wisły dzieli we Włocławku ponad 600 m. Tę imponującą szerokość rzeka zawdzięcza utworzonej w 1970 roku tamie. Poszerzenie koryta Wisły sprawiło, że powstało tym samym największe w Polsce jezioro zaporowe.

Tama również jest ważnym miejscem na turystycznej mapie miasta. Z tarasu widokowego można obserwować nie tylko majestat Wisły, która rozlewa się na szerokość Amazonki (przynajmniej jak na polskie warunki), lecz także symbolicznie oddać hołd księdzu Jerzemu Popiełuszce. Na tarasie znajduje się tablica upamiętniająca śmierć kapelana Solidarności, którego ciało właśnie tam mordercy obciążyli kamieniami i wrzucili do wody. Poniżej tamy, na płaskim trawiastym półwyspie wcinającym się w nurt Wisły, stoi krzyż.

– W okolicy Włocławka jest kilka jezior. Z powodzeniem moglibyśmy konkurować z Mazurami – przekonuje Barbara Sawic, do niedawna dziennikarka, teraz na emeryturze.

Spotykam się z nią i kilkoma innymi miłośnikami miasta, którzy ostatecznie zgodzili się na rozmowę, w kawiarni Rejs na Przystani Wodnej nad Wisłą. Nie bez przyczyny wspominam konkretną nazwę: Rejs jest popularnym miejscem spotkań, a cała przystań została zaprojektowana z duża dbałością o szczegóły. Budynek nawiązuje do stylu marynistycznego (zadaszenie przywodzące na myśl żagle), ale bez natłoku dosadnych skojarzeń. Jest duży taras widokowy, ławki.

Piękna wizytówka miasta. Czekając na rozmówców, spaceruję dookoła i w myślach chwalę inwestora za wybór tak eleganckiego projektu.

Stare-nowe problemy miasta

Dlaczego tak bardzo koncentruję się na estetyce? Bo niestety ładna przystań i żywioł rzeki to tylko jedna twarz miasta.

W 2011 r. Wirtualna Polska zorganizowała konkurs, w którym Czytelnicy zostali poproszeni o wskazanie „najbardziej zniszczonego miasta w Polsce”. Na niechlubnej liście nominacji znalazły się m.in. Bytom, Łódź, Wałbrzych i właśnie Włocławek. „Historyczna stolica Kujaw może pochwalić się wielowiekową historią. Niestety duża część miasta to obecnie po prostu ruina. O świetności przypominają jedynie wymyślne detale architektoniczne, które niestety giną między obdrapanymi ścianami i stłuczonymi oknami” – napisano w uzasadnieniu.

Plebiscyt nie miał na celu dalszego gnębienia miast, które nie poradziły sobie po zmianie ustrojowej, ale, jak czytamy w uzasadnieniu, zdopingowanie władz do zadbania o rozwój miejsc, w których czas zatrzymał się 20 lat wcześniej.

Internauci zostali zaproszeni do głosowania 7 lat temu. To wystarczająco dużo czasu, by nawet zapuszczone miasto odzyskało choć część blasku. Czy Włocławek odrobił pracę domową?

Po spacerze wzdłuż Wisły udajemy się na główną ulicę miasta – 3 Maja. Pieszo, bo po drodze chcemy zobaczyć Katedrę (sanktuarium zdecydowanie warte uwagi). Niestety, dalej jest tylko gorzej – i napisanie kolejnych akapitów przyjdzie mi z dużym trudem, bo przecież przyjechałam do Włocławka z zamiarem znalezienia tu tego, co tu ładne i wyjątkowe. Rzeczywistości jednak zakłamywać nie wolno.

 

Główna ulica woła o ratunek

3 Maja to deptak, po którym zwyczajnie nie chce się spacerować. Nie ma tu restauracji ani kawiarni, są tylko pojedyncze sklepy, choć choć witryny przeważnie zieją pustką. Najemcy mogli się z nich wyprowadzić równie dobrze rok, jak i pięć lat temu – naprawdę trudno powiedzieć. Część szyb jest powybijana, okna wielu kamienic zabite są deskami. Aż trudno uwierzyć, że jeszcze do końca PRL-u było to miejsce, do którego włocławianie aspirowali i zwyczajnie je lubili. Tu się przychodziło na randki i spotkania biznesowe, tu się kupowało ubrania na eleganckie okazje. Tu się po prostu bywało.

To zdecydowanie najsmutniejsza główna ulica miasta, jaką w życiu widziałam. W jej obrębie toczy się życie – ale raczej na podwórkach kamienic. Weszliśmy do kilku, a w głowie niebezpiecznie silnie kołacze pytanie: kto tu mieszka i dlaczego tak zaniedbuje swoje najbliższe otoczenie? Nie chciałabym nikogo skrzywdzić generalizowaniem, ale trudno mi sobie wyobrazić powody, dla których mieszkańcom wielu kamienic nie zależy na przywróceniu im jakiegoś podstawowego ładu – skoszeniu trawy na wspólnym podwórku, usunięciu zalegających śmieci, założeniu oświetlania na klatkach schodowych.

Remontu pilnie wymaga większość domów. Nawet te zabytkowe, które pamiętają połowę XIX w., mogą nie przetrwać dalszego ignorowania ich przez właścicieli. Nie trzeba mieć uprawnień inspektora budowy, by widzieć, że się sypią.

– Większość kamienic w centrum należy do osób prywatnych, często jeden budynek ma wielu współwłaścicieli. Interesuje ich tylko, by czynsz wpłynął na koniec miesiąca na konto. Nie kwapią się do żadnych remontów, lokatorów traktują jako zło konieczne. W efekcie zaniedbań wielu domom grozi zawalenie albo pożar, bo instalacje są bardzo wiekowe. Kwestie estetyczne to w tym momencie najmniejszy problem – tłumaczy mi lokalne zawiłości Małgorzata Wiankowska ze społeczności miłośników Włocławka, która sama zresztą w ścisłym centrum mieszka, więc ma sporo spostrzeżeń.

A więc ulica, która była niegdyś najbardziej prestiżowym adresem w mieście, jest skazana na wieczny marazm, bo grupa właścicieli interesuje się tylko terminową wpłatą czynszu za warunki urągające ludzkiej godności?

– Rada miasta przyjęła Gminny Projekt Rewitalizacji na lata 2018-28. Został on wypracowany z mieszkańcami i dofinansowany z ministerialnego konkursu „Modelowa Rewitalizacja Miast”. Nasz projekt zajął pierwsze miejsce i można powiedzieć, że będziemy rewitalizowali modelowo – mówi Bartłomiej Kucharczyk z referatu komunikacji społecznej, który w czasie spaceru wzdłuż Wisły kreśli przede mną plany na zmianę wizerunku miasta.

Kucharczyk zapowiada, że rewitalizacja obejmie nie tylko remont budynków, ale też, jak to określa, „rewitalizację społeczną, która m.in. przywróci mieszkańcom poczucie sprawczości”. Intrygujące, więc dopytuję, w czym rzecz. Aktywizacja nieporadnych? Wyciąganie z biedy? Promowanie przedsiębiorczych?

 

Podwórkowa inicjatywa

Można jeszcze inaczej. Przywracanie poczucia sprawczości realizowane było dotychczas w drodze „spotkań podwórkowych”, które, jak wskazuje nazwa, odbywały się na wybranych (a przy tym – najbardziej „problematycznych”) podwórkach. Kucharczyk wyjaśnia, że na takich spotkaniach ludzie bardzo się otwierają i chętnie mówią o problemach. Aby zachęcić włocławian do jeszcze łatwiejszego dzielenia się bolączkami, miasto chce jedną z odbudowanych kamienic przekształcić w Centrum Rewitalizacji.

– Będzie to miejsce, do którego mieszkańcy mogą przychodzić i zgłaszać swoje problemy. Na podobnych zasadach działa kawiarnia obywatelska „Śródmieście Cafe”. Prowadzi ją miasto.

Tak więc silnie niegdyś uprzemysłowione miasto, które nie umie się podźwignąć po tym, jak wielkie zakłady upadły niemal 30 lat temu i w którym niebezpiecznie wielu mieszkańców jest zwyczajnie nieporadnych na rynku pracy, chce rozwiązywać nawarstwiające się od late problemy cyklem debat na podwórkach i w lokalach. Wydaje mi się to osobliwym pomysłem, ale czas pokaże, czy uda się zrealizować cele w założonym terminie.

Na marginesie: widziałam kamienicę, w której ma działać Centrum. Budynek jest w bardzo złym stanie i przywrócenie go do świetności będzie wymagać dużych nakładów finansowych i czasu, więc raczej nie wystartuje szybko.

Mojego sceptycyzmu nie obniża nawet fakt, że ministerstwo uznaje włocławskie podejście za modelowe i mogące być przykładem dla innych miast borykających się z problemem tworzenia enklaw biedy. Jeśli jednak to rzeczywiście przyczyni się do zwalczenia ubóstwa i jego dziedziczenia, zmniejszy wykluczenie i zachęci ludzi do aktywności zawodowej, to chętnie o tym napiszę i przeproszę za brak wiary.

 

Kiedyś to była Ameryka

Barbara Sawic to włocławianka od urodzenia. Jej córka z mężem próbowali życia za granica, ale po kilku latach wrócili i kupili mieszkanie. Bo Włocławek nie jest złym miejscem – żeby tylko praca była.

– Kiedyś to było bardzo uprzemysłowione miasto, a gdy padły wielkie zakłady, wielu ludzi się nie podniosło. Stracili całą energię. Młodzi ludzie są karmieni historiami starszych o dawnych dobrych czasach, a sami wykonują pracę za najniższą krajową. Nawet specjaliści nie mogą u nas liczyć na dobre wynagrodzenie – mówi z pewnym rozgoryczeniem.

Póki istniała „celuloza”, czyli Zakłady Celulozowo-Papiernicze (od 1952 noszące imię Juliana Marchlewskiego), w których pracę znalazło ponad 3500 osób, ludziom żyło się dobrze Na tyle dobrze, że jeszcze przed wojną zakłady popularnie nazywano „Ameryką”, bo obiecywały lepsze, bardziej dostatnie życie, a szczęście nie trzeba było szukać za Wielką Wodą.

„Celuloza” (chyba nikt tu inaczej nie mówi o tej firmie) przeżyła obie wojny i realny socjalizm, dawała pracę setkom robotników, ale nie poradziła sobie ze zmianami ustrojowymi. Upadła w 1994 r.

Bezrobocie jest wysokie, ale w urzędzie pracy cały czas dostępne są oferty pracy – tylko że za minimalną pensję, więc chętnych nie ma.

5 lat po upadku jednego z największych pracodawców, miasto odebrało kolejny cios: wraz z trzydziestoma innymi straciło status miasta wojewódzkiego.

– Kiedy ustalane były nowe granice administracyjne, wielu ludzi mówiło, że lepiej byłoby dla nas znaleźć się w województwie łódzkim, bo bylibyśmy drugim największym miastem- mówi Robert Feter.- Tymczasem trafiliśmy do kujawsko-pomorskiego, w którym Toruń i Bydgoszcz niesprawiedliwie rozdzielają pieniądze. Bardzo straciliśmy po 1999 r.

 

Łzy po keczupie

Upadek zakładów i minimalizacja znaczenia to nie jedyne pozycje na liście strat. Krótka gra – z czym się Wam kojarzy Włocławek?

Nieco przewrotnie o skojarzenia zapytałam Bartomieja Kucharczyka.

– Na szybko potrafię wymienić cztery rzeczy: Anwil Włocławek, który jest aktualnym mistrzem Polski w koszykówce. Dalej – „Włocławiki”, czyli fajans. Tama, z którą wiąże się tragiczna śmierć ks. Popiełuszki. No i wreszcie keczup Włocławek, który wprawdzie nie jest już u nas produkowany, ale jednak skojarzenie jest oczywiste – odpowiada.

Ten keczup to jednak problematyczna sprawa, której włocławianie nie mogą przeboleć. Przez lata obecny w setkach polskich kuchni, skutecznie wytrzymywał konkurencję zagranicznych koncernów, które chciały zawojować nasze lodówki. Koniec tej niezależności przyszedł w 2012 r, kiedy Agros-Nova (czyli po prostu Łowicz) wykupił włocławski zakład przetwórstwa owocowo-warzywnego, a rok później zdecydował o zlikwidowaniu go. Zamknięcie zakładu nie oznaczało końca keczupu w słoiczku z niebieską etykietą. Jest teraz wywarzany w Łowiczu w oparciu o dotychczasową recepturę, dobrze kojarząca się nazwa też pozostała bez zmian.

Polacy keczup „Włocławek” kochają i mało kto zwraca uwagę, że jest to produkt schodzący z taśmy w wielkiej korporacji spożywczej.

Włocławianie się nie poddali i opracowali nową recepturę. W zakładzie, który ostatecznie nie został zlikwidowany, produkują dziś „Keczup Dworski”. Popularnością dalece ustępuje lubianemu „starszemu bratu”, mozolnie walczy o przetrwanie, a jako że w nazwie nie może korzystać z nazwy „Włocławek”, niewielu kupujących w jakikolwiek sposób go z Kujawami kojarzy.

Włocławskie talerze były kiedyś w prawie każdym domu

A co z drugim najbardziej kojarzonym z Włocławkiem produktem?

– Jak kiedyś człowiek chciał coś załatwić, to fajans z Włocławka otwierał wszystkie drzwi – mówi Robert Feter, mając na myśli charakterystyczne talerze, misy i patery w kwieciste wzory, które miały więcej szczęścia niż keczup. Zakład produkcyjny istnieje nadal, ale też musiał stoczyć walkę o przetrwanie.

O ile w poprzednim systemie fajans był dowodem dobrego gustu, po zmianie ustroju kwieciste wzory zaczęto uważać za obciachowe. Teraz znów są popularne – także wśród młodych ludzi, którzy interesują się wzornictwem z okresu PRL. Istniało jednak niebezpieczeństwo, że zdobione naczynia, których korzenie we Włocławku sięgają 1873 r., znikną po tym, jak ostatni ozdobny talerzyk wyszedł spod ręki malarki w 1990 r. Tak się nie stało. W 2002 r. zakład wznowił produkcję, choć wytwarza ułamek tego, co w latach świetności, gdy eksport szedł na cały blok sowiecki, Jugosławię, a ozdobne talerze lubili wieszać na ścianie także kapitaliści z Zachodu.

Chodząc po mieście, szukałam motywów związanych z fajansem. Na próżno, a szkoda, tym bardziej że jeszcze w 2016 r. wiceprezydent deklarowała, że zespół do spraw promocji i kultury priorytetowo potraktuje przywrócenie odpowiedniej marki fajansowi i popularyzację motywów z nim związanych.

Czymkolwiek na co dzień zajmuje się dział promocji we Włocławku, z cała pewnością ma przed sobą jeszcze wiele wyzwań.

Wyjeżdżam z Włocławka z poczuciem, że to miasto bardzo wiele przegrało i nie bardzo wie, jak wrócić choćby do punktu wyjścia. Lista porażek jest długa: od utraty prawa do produkowania keczupu „Włocławek” poprzez nieumiejętność odtworzenia miejsc pracy aż po przegapienie momentu, w którym główna ulica miasta przemieniła się w enklawę biedy. W ponad stutysięcznym mieście działa jeden teatr, są dwa muzea miejskie, które co drugi dzień otwarte są tylko do godziny 15. I pełna zgoda: Włocławek jest malowniczo położony, do tego ma ciekawą historię, ale gdy chodzi o przyszłość, to wybrane w najbliższych wyborach samorządowych władze muszą się ostro wziąć do pracy.

 

Żródło: https://finanse.wp.pl/wloclawek-dawna-stolica-keczupu-dzis-straszy-zrujnowanymi-kamienicami-6296031192327809a