W najnowszym, jesienno-zimowym, aż ponad 270-stronicowym wydaniu magazynu „All Inclusive” w dziale „Dalekie Podróże” debiutuje na naszych łamach Grzegorz Kapla, wielki miłośnik Indonezji, autor książki „Włóczęga z Archipelagu. Opowieści podróżne. Indonezja”, który zaprasza nas do stanięcia w tym fascynującym kraju przodem do wulkanu. Poniżej publikujemy początek jego ciekawego artykułu. Cały tekst o pasjonującej Indonezji można przeczytać na str. 58–66 najświeższego, jesienno-zimowego wydania magazynu „All Inclusive”, które dostępne jest pod tym linkiem: https://www.all-inclusive.com.pl/najnowszy-numer/

Zapraszamy gorąco do wciągającej lektury! Grzegorz Kapla pisze, że: „Na Bali, Lomboku, wyspach Gili każdy znajdzie to, czego szuka. Ale sam musi odpowiedzieć sobie na pytanie, czy to, czego szuka, jest tym, czego potrzebuje? Bali jest modelowym przykładem obrazującym wszelkie plusy i minusy podróżowania oraz tego, co nazywamy biznesem turystycznym. Ma bajeczne plaże, zieloną dżunglę, żywą, bardzo egzotyczną z naszego punktu widzenia kulturę. Jest wyspą na tyle odległą, że balijskie wakacje zaimponują każdemu, ale dzięki okazjom na tanie bilety i obfitości połączeń, całkiem łatwo tam dotrzeć. Jeśli dodamy do tego znakomity marketing z milionami idyllicznych fotografii celebrytek, którymi zalany jest internet, hollywoodzkie blockbustery w rodzaju Biletu do raju z Julią Roberts i George’em Clooneyem, wizy na lotnisku i niesłabnącą od dziesięcioleci modę na to miejsce – łatwo zrozumieć, dlaczego ponad połowę balijskiego PKB stanowią dochody z turystyki.”

I kończy swój niezmiernie interesujący artykuł o Indonezji w następujący sposób: „Ale czy warto? Bezwzględnie. Zwłaszcza jeśli zadać sobie odrobinę trudu i zajrzeć do świata za drzwiami prywatnych domów. Szacunek, jaki młodzi okazują tutaj starszym, jest lekcją poruszającą do głębi. Poza tym Lombok pragnie być nową Bali i jest w tym dążeniu konsekwentny. Na południu ma swoją własną Kutę. Jest ona znacznie bardziej stylowa niż ta na Bali. Przypomina sam środek epoki dzieci kwiatów – surferzy, kobiety w długich sukniach z kwiatami we włosach, wszyscy boso drepcą z bungalowów na palach na piękną plażę. Do tego bary, sklepiki dla podróżnych, hostele. W restauracji „Gecko” i we Fresh Market można kupić nawet piwo. Jednym słowem raj. Jeśli pojedziemy, a może nawet popłyniemy łodzią na wschód, dotrzemy do Tanjung Aan, która uchodzi za najładniejszą plażę na Lomboku. Niektórzy bywalcy uważają, że nawet w całym archipelagu Małych Wyspach Sundajskich. Jest idealnie biała, a ścieżką wzdłuż zatoki można dotrzeć do punktu widokowego na samym krańcu cypla. Znacznie więcej czasu zabierze dotarcie do Sekaroh na południowo-wschodnim końcu wyspy. Właśnie tam, w kompletnie odludnych rejonach można odkryć krajobrazy, które z łatwością rywalizują z balijskimi. Białe klify, turkusowa woda i różowe plaże, na których drobny biały piasek miesza się ze zmielonymi na mączkę przez fale skorupkami czerwonych otwornic. Droga jest szutrowa, lecz znajdzie się miejsce, w którym można odpocząć w cieniu, zjeść coś i wypić. Ale jeśli ma się ochotę na piwo – trzeba je przywieźć w plecaku. Gdy ruszymy stąd na północ, znajdziemy na wybrzeżu kilka ciekawych miejsc do wędrowania przez lasy namorzynowe. A jeszcze dalej plaże i przystanie, gdzie można wynająć łódź i popłynąć na wschodnie wyspy Gili – Gili Lampu, Gili Pasir i Gili Bagik. Są niezamieszkane, ale mają świetne miejsca do uprawiania snorkelingu.

Najważniejsze atrakcje środkowego Lomboku to tradycyjne wioski Sasaków, zamieszkane przez grupy rekonstrukcyjne, których członkowie całymi rodzinami odtwarzają barwną codzienność lombockiej egzystencji w czasach, zanim wyspa została opanowana przez islam. Miejscowości te stanowią raj dla amatorów etnofotografii, zwłaszcza że tam, gdzie płacimy za bilet wstępu, możemy do woli robić zdjęcia ludziom i zwierzętom. Jeśli chcecie poznać współczesność Lomboku, powinniście zobaczyć Bendungan Pandanduri (Bendungan Pandan Duri), zaporę i słodkowodne sztuczne jezioro, które reklamuje się tutaj jako najlepsze miejsce do podziwiania zachodów słońca. Fotogeniczna tama cieszy się popularnością wśród co bardziej romantycznych mieszkańców Lomboku. Wiadomo – kto urodził się przy plaży, piaskiem się nie zachwyca. Przybyszów z daleka intryguje jednak przede wszystkim wulkan, liczący sobie ponad 3700 m n.p.m. Rinjani. Można na niego wejść, najłatwiej w ramach zorganizowanej dwudniowej wyprawy z noclegiem wewnątrz krateru nad brzegiem wypełniającego tę nieckę jeziora Segara Anak (2004 m n.p.m.). Następnego dnia, o 2.00 rozpoczyna się 4-godzinny trekking na najwyższy punkt kaldery. Widać stamtąd cały Lombok, Bali, Sumbę (historyczną Wyspę Sandałową), no i to wspaniałe jezioro. Zejście to już łatwizna. Na zachodnim wybrzeżu też mamy kilka dobrych plaż, zupełnie pustych, bo każdy, kto tu dociera, jest w drodze na zachodnie wyspy Gili. Gili Air, Gili Meno i Gili Trawangan słyną w świecie ze swoich krystalicznych wód, czystych plaż i znakomitych miejsc do uprawiania snorkelingu. Nie ma na nich dróg, nie ma samochodów ani nawet skuterów, wszędzie chodzicie pieszo, a wasze bagaże jadą na wózku zaprzęgniętym w kucyka. Jedzenie, jeśli lubicie ryby i owoce morza, nie ma sobie równych, piwo jest wszędzie, na Gili Trawangan istnieją też regularne muzyczne bary, dyskoteki, hotele i bujne życie nocne.

Niestety, w barach i klubach rządzą Rosjanie, a z nimi nie ma zabawy, więc lepiej zamieszkać na którejś z innych wysp, a na Gili Trawangan po prostu popłynąć łódką i wszystko sobie dokładnie obejrzeć. Plaże na maleńkiej jednak wysepce są zatłoczone właśnie z powodu obfitości hoteli. Na smagłych ciałach kobiet, które w samym bikini wychodzą z morza, sól lśni kryształek przy kryształku, wyglądają więc jakby miały skórę utkaną ze światła. Kobiety islamu chodzą brzegiem zakutane w chusty. Mają długie czarne spodnie, koszule z szerokimi rękawami i patrzą w dal, tam, skąd płyną statki. Dziewczyny w bikini idą w cień drzew zamówić swoje mojito, a kobiety islamu pozwalają, żeby fale obmyły im stopy. Ale nie więcej, kiedy się cofną, nogawki spodni mają suche. Z rosyjskich hoteli dobiega butyrka – ten ich pop z więziennymi tekstami. Ale jeśli odejść kawałek dalej, jest cicho i pięknie. Gili Trawangan to dobra wyspa. Można się nawet napić whisky. Ja jednak wolę Gili Meno. Jest najmniejsza, niewiele na niej pensjonatów. Nie ma nic do roboty. Siedzisz w barze nad morzem w cieniu dachu z morskiej trawy zawieszonego na palach z pokrzywionych wiatrem drzew, jesz coś, co dwie godziny temu pluskało jeszcze szczęśliwe w oceanie, pijesz schłodzone piwo, czytasz książkę, wiatr suszy przepoconą koszulę. Za kwadrans zaczyna się happy hour, a wtedy zamawiasz dwa piwa, a dostajesz trzy. Mnie nie trzeba więcej.”