MICHAŁ KOLANKIEWICZ
Apulia (wł. Puglia) to malowniczy region usytuowany w południowo-wschodniej części Włoch, obejmujący „obcas włoskiego buta”. Słynie z urokliwych miasteczek, rozległych gajów oliwnych, turkusowego morza i niezwykłej architektury. Kusi zarówno miłośników historii i sztuki, jak i tych, którzy pragną błogiego odpoczynku na słonecznych plażach Adriatyku i Morza Jońskiego. Apulia to również prawdziwy raj dla smakoszy. Lokalna kuchnia zachwyca prostotą i intensywnym smakiem, opiera się na świeżych regionalnych produktach.
Dla mnie ten włoski region to przede wszystkim Lecce z fasadami w stylu il barocco leccese, przepiękne Otranto z malowniczym wybrzeżem oraz położona na samym końcu Półwyspu Salentyńskiego Santa Maria di Leuca – miejsce, gdzie spotykają się dwa morza, a zachody słońca zapierają dech w piersiach. To właśnie te lokalizacje tworzą dla mnie serce i duszę Apulii.
Moją podróż do tego regionu zaplanowałem już w styczniu. Bardzo zależało mi na ciekawym programie wyjazdu i na odwiedzeniu miejsc, o których nie znajdziemy zbyt wielu informacji. Gdy zajrzycie do wyszukiwarki Google, zobaczycie, że przede wszystkim polecane są Polignano a Mare, Alberobello, Ostuni czy Monopoli. Ja jednak postanowiłem „iść pod prąd” i wybrałem inne miejscowości, które również ukazują wyjątkowe piękno Apulii. Zresztą, przekonajcie się sami.
Lecce. Perła baroku na początek przygody
Tym razem moją kolejną włoską eskapadę zacząłem od pobytu w sycylijskim Trapani oraz na Egadach – Levanzo i Favignanie. Apulię zacząłem więc odkrywać w dość nietypowy sposób, bo od przelotu na trasie Trapani – Brindisi. To ponad 80-tysięczne miasto portowe stanowi bardzo dobry punkt wypadowy do zwiedzania Półwyspu Salentyńskiego. Po wylądowaniu, w pobliżu wyjścia z lotniska, odnalazłem przystanek linii 793 (SITABUS). Na szczęście w ostatniej chwili złapałem autobus na trasie Aeroporto di Brindisi (Aeroporto del Salento) – Lecce. Podróż do dworca autobusowego w Lecce zajęła mi zaledwie 50 min, a stamtąd już tylko 8 min autobusem miejskim M1 i znalazłem się w centrum!
Urodzony w Nidzicy niemiecki historyk Ferdinand Gregorovius (1821–1891), który odwiedził Lecce w XIX w., nazwał to miasto „Florencją Południa”. Bywa ono również określane mianem „Aten Apulii”, ponieważ odznacza się raczej cechami arystokratycznymi, duchowymi i intelektualnymi niż gospodarczymi czy handlowymi. Dzięki niezwykłej architekturze, pełnej barokowych pałaców i kościołów, Lecce zyskało też przydomek „miasta baroku”. Jego czarujące budowle sprawiają, że często mówi się o nim także jako o „perle baroku” czy „barokowej Florencji”. Lecce to miasto zachwycające detalami, wspaniałym klimatem i bogatymi dziejami, które są tutaj obecne na każdym kroku. Idealne na dzień lub dwa – zwłaszcza jeśli lubisz łączyć odkrywanie sztuki, historii i dobrego smaku.
Swój pobyt w Lecce rozpocząłem od skosztowania najbardziej znanego street foodu w tym mieście, czyli piadiny. A jeśli piadina w centrum tej miejscowości, to tylko w „Piadina Salentina” przy Via Vito Fazzi 2, polecana przez wielu mieszkańców i turystów. To niepozorne miejsce położone tuż przy Piazza Sant’Oronzo (placu św. Orontiusa), zaledwie kilka kroków od ruin rzymskiego amfiteatru. Miejscowi często kupują tu piadinę na wynos i zajadają się nią, przysiadując na schodach kościoła lub na ławkach po drugiej stronie placu. Piadina to rodzaj cienkiego placka z pszennej mąki podawanego zwykle na ciepło, złożonego na pół i zawiniętego w papier. Warto spróbować zwłaszcza dwóch kompozycji smakowych: delikatnej piadiny z łososiem, kremowym serkiem i rukolą – lekkiej, orzeźwiającej, idealnej na upalny dzień – oraz bardziej wyrazistej wersji z mortadelą, pistacjami i kremem serowym, która zachwyca intensywnym smakiem. Do tego obowiązkowo polecam zimne napoje – La Nostra Aranciata Rossa lub La Nostra Limonata. Posilony ruszyłem do mojego apartamentu w B&B LecceSalento przy Via Dei Mocenigo 2, zaledwie kilka minut spacerem od placu. Tutaj czekała już na mnie przesympatyczna pani Danuta – Polka z pochodzenia, która opiekuje się tym miejscem. Mieszkanie z widokiem na Piazza Sant’Oronzo, w sercu Starego Miasta, w pełni wynagrodziło mi trudy podróży w gorące, apulijskie południe.
Choć Lecce nazywane jest „Florencją Południa”, głównie za sprawą zachwycającej architektury barokowej, to miasto ma także znacznie starsze – rzymskie – korzenie. Spacer po jego centrum pozwala odkrywać różne warstwy historii. Podróżuje się tu od starożytności po czasy świetności baroku. W samym sercu miasta, przy Piazza Sant’Oronzo, znajdują się imponujące pozostałości rzymskiego amfiteatru. Odkryto go przypadkiem w latach 30. XX w. podczas budowy gmachu Banca d’Italia. Pochodzi prawdopodobnie z I w. p.n.e. i mógł pomieścić nawet 25 tys. widzów. To fascynujące świadectwo rzymskiej obecności w tym regionie. Piazza Sant’Oronzo stanowi doskonały punkt do wyruszenia na zwiedzanie miasta. Znajduje się tutaj też kolumna z figurą św. Orontiusa – patrona Lecce – oraz Kościół św. Marka (Chiesetta di San Marco), wybudowany przez weneckich kupców w XVI stuleciu. Plac tętni życiem przez cały dzień, a kawiarnie i sklepy w jego okolicy przyciągają zarówno turystów, jak i mieszkańców miasta. Niewiele dalej, w ogrodach Palazzo Morisco-D’Arpe, wznosi się mniej znany, ale równie ciekawy teatr rzymski, odkryty w 1929 r. Z kolei najwspanialszy przykład lokalnego baroku stanowi bez wątpienia Basilica di Santa Croce. Fasada tej świątyni to prawdziwa kamienna koronka – bogato zdobiona rzeźbami roślin, zwierząt i symboli religijnych, szczególnie efektowna w wieczornym świetle. Tuż obok stoi Palazzo dei Celestini, niegdyś klasztor celestynów (kongregacji benedyktynów), dziś siedziba władz prowincji. Innym miejscem, które koniecznie trzeba zobaczyć, jest Piazza del Duomo – niezwykle malowniczy, zamknięty plac, którego centralny punkt stanowi Katedra Metropolitalna Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i św. Orontiusa (Cattedrale Metropolitana di Maria Santissima Assunta e Sant’Oronzo). Jej dzieje sięgają początków XII w., choć obecny wygląd zawdzięcza przebudowie z XVII stulecia. Świątynia wyróżnia się strzelistą dzwonnicą i piękną fasadą. Plac otaczają również Pałac Arcybiskupi (Episcopio) oraz Palazzo del Seminario z efektownym dziedzińcem.
Dla chcących poznać sakralne dziedzictwo miasta idealnym rozwiązaniem jest bilet LeccEcclesiae, który za 11 euro umożliwia zwiedzanie w ciągu 15 dni od zakupu czterech najważniejszych kościołów w centrum. Obejmuje on: katedrę (wraz z kryptą), Bazylikę Santa Croce, kościoły Santa Chiara oraz San Matteo. Dodatkowo bilet pozwala zwiedzić Palazzo dell’Antico Seminario i Muzeum Diecezjalne Sztuki Sakralnej (MuDAS). Można go nabyć stacjonarnie w Antico Seminario (Piazza Duomo 5), w Bazylice Santa Croce, w Chiesa di San Matteo, a także on-line przez oficjalną stronę www.chieselecce.it. Obiekty są otwarte w sezonie codziennie od godz. 9.00 do 21.00, co czyni je łatwo dostępnymi nawet przy krótkim pobycie.
Na wieczorną przekąskę i dobrego drinka polecam „Flow Bar & Bistrot” przy Via Giuseppe Libertini 31b. Ja zdecydowałem się tutaj na pyszne sałatki, dobrze przygotowanego Aperol Spritza i lokalne piwo Beggia. Na koniec dnia przyszedł czas na osterię „L’Angolino di Via Matteotti” przy Via Giaccomo Matteotti 31. Tu można zamówić lokalny street food, w tym puccię, o której składzie sam zadecydujesz. Jest tanio, można zjeść na miejscu lub wziąć na wynos. Puccia to rodzaj miękkiej bułki, pochodzący z Apulii, z chrupiącą skórką. Tradycyjnie nadziewana jest lokalnymi składnikami, takimi jak kapary, anchois, tuńczyk, pomidory czy ser burrata. Moja puccia tipica leccese con polpette, czyli puccia z ośmiornicą, smakowała wybornie!
Pobudka z widokiem na plac św. Orontiusa to był wspaniały początek kolejnego dnia podróży. Tym bardziej że tuż obok, w „Caffè Alvino” przy Piazza Sant’Oronzo 30 w ramach pobytu miałem zapewnione włoskie śniadanie – pasticciotto leccese (kruche ciasto wypełnione nadzieniem z kremu jajecznego oraz konserwowych wiśni) i caffè leccese (mrożona kawa, przygotowywana z gorącego espresso, kostek lodu i migdałowego mleka – latte di mandorla, a czasem też syropu migdałowego lub cukru), prawdziwe symbole słodkiego Lecce – tradycyjne, lokalne specjały, których koniecznie trzeba spróbować. Po krótkim porannym spacerze po mieście przyszedł czas na następną przygodę, którą miało być Otranto – małe, urokliwe miasteczko w Apulii.

Ancient Roman theater in Lecce, Puglia region, southern Italy
Zwiedzanie Otranto i problemy z transportem
Przejazd do Otranto busem E7817 z Lecce trwał zaledwie 1 godz. i 25 min. Autobus dojechał do Otranto Porto, skąd miałem tylko 5 min pieszo do apartamentu A Due Passi B&B przy Via Giovanni XXIII 25. Zameldowałem się, szybki prysznic i czas na zwiedzanie miasta! Na początek szybka przekąska w „Postofisso Pucceria Agricola” przy Via Papa Costantino I 15, blisko Zamku Aragońskiego (Castello Aragonese). Mój wybór padł na puccia appetitosa – oczywiście z ośmiornicą, a także na lokalne Birra IPA Aragonese. Dlaczego warto? To bardzo wysoko oceniana przez gości puccia – powszechnie uważana za jedno z najsmaczniejszych dań w menu.
Otranto to miasteczko, które można zwiedzić szybko i bez większego wysiłku – wszystko znajduje się blisko siebie. Najstarsza część miasta (centro storico) otoczona jest zabytkowymi murami. Do centrum wchodzi się przez bramę Porta Alfonsina. Spacer po brukowanych uliczkach, bez ruchu samochodowego, przypomina podróż w czasie. Wzdłuż ulic znajdują się donice z kwiatami oraz sklepiki z lokalnymi przysmakami, ceramiką i skórzaną galanterią.
Warto zobaczyć kilka najważniejszych zabytków Otranto. Na początek Zamek Aragoński, odnowiony pod koniec XV w. przez króla Neapolu Alfonsa II (1448–1495), otoczony fosą, z oryginalnym dziedzińcem, nad którym górują trzy wieże. W przeszłości pełnił funkcje obronne. Następnie Palazzo Lopez, XVI-wieczny pałac, a dziś muzeum diecezjalne, w którym znajdują się m.in. fragmenty mozaik z IV–V stulecia. Godny uwagi jest Kościół św. Piotra (Chiesa di San Pietro), jedna z najstarszych bizantyjskich świątyń w południowych Włoszech (pochodząca z IX–X w.), zbudowana na planie krzyża greckiego i wypełniona pięknymi freskami z X–XI w., a także Katedra Santa Maria Annunziata, konsekrowana w 1088 r., zniszczona podczas najazdu Turków w XV stuleciu.
Warto w tym miejscu przypomnieć historię męczenników z Otranto. W 1480 r., korzystając z politycznego rozbicia Włoch, Imperium Osmańskie zaatakowało miasto i zdobyło je po 15 dniach oblężenia. W rodzimej katedrze Turcy brutalnie zamordowali arcybiskupa Stefana Pendinellego (1403–1480), duchownych i mieszkańców. Kobiety uprowadzono w niewolę, dzieci i starców zabito. 813 ocalałych mężczyzn zmuszono do wyboru: przejście na islam lub śmierć. Wszyscy wybrali wierność wierze i zostali straceni na wzgórzu Minerva. Ich ciał nie pochowano przez 13 miesięcy. Dopiero po odbiciu miasta przez chrześcijan przeniesiono ich szczątki do katedry. W maju 2013 r. papież Franciszek (1936– 2025) ogłosił ich świętymi, była to jego pierwsza i rekordowa kanonizacja. Męczennicy z Otranto stanowią symbol niezłomnej wiary i odwagi. Według mieszkańców Półwyspu Salentyńskiego, być w Otranto i nie odwiedzić katedry, to tak jakby nic nie zwiedzić.
W mieście wstąpiłem również do lokalnego biura podróży, aby potwierdzić dalszą marszrutę po półwyspie. Na miejscu dowiedziałem się, że będę miał dość istotny problem z moją trasą. Otóż okazało się, że włoski transport publiczny zakłada czasowe ograniczenia w kursowaniu autobusów na trasie między Otranto a Santa Maria di Leuca, które obowiązują do 13 czerwca. Mój bezpośredni przejazd byłby więc możliwy dopiero od 14 czerwca, bowiem tego dnia Włosi rozpoczynają letni (w wersji rozszerzonej) rozkład jazdy. W tamtej chwili, po raz pierwszy i chyba ostatni, pożałowałem, że nie mam auta. Na szczęście miła pracownica biura podpowiedziała mi rozwiązanie: mogę dojechać pociągiem w okolicę Santa Maria di Leuca, a dokładnie do położonej o ok. 10 km bliżej stacji kolejowej Gagliano Leuca. Tak stałem się szczęśliwym posiadaczem łączonego biletu Trenitalia na trasie Otranto – Maglie, Maglie – Gagliano Leuca. Na ostatnie 10 km do Santa Maria di Leuca transport samochodowy zorganizował mi Mario, właściciel apartamentu, w którym miałem się zatrzymać na kolejne dwie noce. Uradowany z takiego obrotu spraw wybrałem się na plażę w centrum Otranto, żeby dla ochłody wskoczyć do morza.
Spiaggia dei Gradoni to niewielka plaża położona tuż przy Starym Mieście, u stóp historycznych murów obronnych. Podzielono ją na część płatną (z leżakami i parasolami) oraz bezpłatną, gdzie można swobodnie rozłożyć ręcznik. Morze jest tu wyjątkowo czyste, turkusowe i płytkie, idealne do spacerów w wodzie i bezpieczne dla rodzin z dziećmi. Wzdłuż plaży ciągnie się promenada prowadząca do malowniczej Kaplicy Madonna dell’Altomare (Chiesetta della Madonna dell’Altomare), a w okolicy nie brakuje barów, lodziarni i kawiarni. To świetne miejsce na szybki odpoczynek w trakcie zwiedzania.
Po zachodzie słońca przyszedł czas na kolację, i to nie byle jaką, bo w streetfoodowej części Otranto, usytuowanej niedaleko miejskich plaż. Polecone przez lokalnych mieszkańców „Amarè Fish Food” przy Piazza De Donno okazało się strzałem w dziesiątkę! Zdecydowanie polecam ich paccheri ai tre pomodorini z tuńczykiem – delikatne, świeże, naprawdę wykwintne. Warto spróbować też klasyków kuchni regionu: orecchiette al sugo (orecchiette to rodzaj makaronu typowego dla Apulii, jego kształt przypomina małe uszy, stąd wywodzi się włoska nazwa – orecchie, czyli „uszy”), ravioli z surową rybą i czerwonymi krewetkami oraz świetnie przyrządzonej frittura mista – smażonych owoców morza. Do tego polecam kieliszek wina marki Masseria Pietrosa z Salento. Samo miejsce ma także swój urok – wspaniały widok na morze, swobodną atmosferę, życzliwą i serdeczną obsługę. Nic dziwnego, że „Amarè Fish Food” cieszy się taką popularnością wśród mieszkańców i turystów. Po sycącej kolacji zajrzałem jeszcze na jedno piwo do „CHE FUSTO la beereria” przy Via XXV Aprile 1/B, gdzie skosztowałem naprawdę dobrego regionalnego złocistego trunku, idealnego na zakończenie wieczoru!
Otranto to nie tylko piękne miasteczko z malowniczymi widokami i bogatą historią, ale przede wszystkim cudowni ludzie. Serdeczne podziękowania i pozdrowienia dla Luiselli, przesympatycznej właścicielki obiektu noclegowego, w którym mieszkałem, oraz dla Antonia, który polecił mi genialne dania w „Amarè Fish Food”. Takie spotkania zostają w sercu na długo.
Leuca, miejsce, gdzie kończy się ląd
Następny dzień zapowiadał się jako pełen podróżniczych wyzwań i niepewności – czy wszystko pójdzie zgodnie z planem? Lekki poranny posiłek w apartamencie, krótki spacer po pobliskim porcie i w drogę, bo trzeba zdążyć na pociąg do Maglie. Trasa z Otranto do Maglie obsługiwana jest przez Ferrovie del Sud Est (linia L7, pociągi regionalne). To zaledwie ok. 16 km i 30 min jazdy – podróż iście turystyczna, niemal jak przejażdżka sochaczewską koleją wąskotorową. W Maglie miałem 18 min przerwy – wystarczająco, żeby chwilę odetchnąć i przesiąść się na pociąg linii L6 relacji Maglie – Gagliano Leuca (również FSE). Po niespełna godzinie spokojnej jazdy dotarłem do Gagliano, gdzie czekał na mnie przemiły kierowca, który zawiózł mnie do celu podróży, czyli Villa Ines B&B w Santa Maria di Leuca (przy Via Leonardo da Vinci 44). Na miejscu przywitał mnie serdecznie Mario, właściciel willi – człowiek o niezwykle gościnnym usposobieniu i pasji do przekazywania wiedzy o samym miasteczku, jego okolicach i całym regionie Apulia. Prawdziwa skarbnica wiedzy! Marzy mi się, aby każdy gospodarz miał takie podejście do gości, jak Mario – pełen troskliwości i otwartości. To właśnie dzięki takim ludziom podróżowanie nabiera sensu.
Santa Maria di Leuca, czyli po prostu Leuca, to miejsce, gdzie symbolicznie kończy się ląd. Położona na krańcu Półwyspu Salentyńskiego (południowego „obcasa włoskiego buta”) jest najdalej na południe wysuniętym punktem Apulii. Dalej rozpościera się już tylko bezkresne morze. To właśnie tutaj spotykają się wody Morza Jońskiego i Adriatyku. Tworzy to niezwykły krajobraz oraz rzadkie zjawisko przyrodnicze. Przy odpowiednich warunkach pogodowych można dostrzec granicę między dwoma morzami, a delikatne różnice w barwie wody zdradzają obecność dwóch odmiennych prądów morskich: z Zatoki Tarenckiej (Golfo di Taranto) i Cieśniny Otranto (Canale d’Otranto). Leuca często nazywana jest przez Włochów finibus terrae, czyli „końcem świata”. Ale to nie tylko geograficzne określenie, lecz także symboliczne miejsce, które łączy w sobie historię, duchowość i wyjątkowe piękno natury. Nad tą niezwykłą miejscowością góruje latarnia morska (Faro di Capo Santa Maria di Leuca), jedna z najwyższych w Europie (blisko 49-metrowa), która wznosi się na skalistym cyplu, a jej światło widać nawet z odległości 44 km. Od września 1866 r. wskazuje drogę statkom. Choć nie zachwyca formą, ma swój niepowtarzalny, prosty, surowy i zarazem monumentalny urok. Tuż obok stoi Bazylika Sanktuarium Santa Maria de Finibus Terrae (Matki Boskiej z Końca Ziemi), konsekrowana w 1755 r. Na przestrzeni stuleci była wielokrotnie niszczona, zarówno przez upływ czasu, jak i najeźdźców, lecz za każdym razem odbudowywana. Ponoć w jej wnętrzu zachował się łaciński napis: Ubi olim Minervae sacrificia offerebantur, hodie oblationes Deiparae recipiuntur – „Gdzie niegdyś składano ofiary Minerwie, dziś przyjmowane są dary dla Matki Bożej”. Doskonale oddaje on duchowe przesłanie tego miejsca, czyli przejście od pogaństwa do chrześcijaństwa. Bazylika to istotny punkt na szlaku pielgrzymów i pielgrzymował tu sam papież Benedykt XVI (1927–2022). Do świątyni prowadzą monumentalne schody będące częścią zakończenia imponującego Akweduktu Apulijskiego (Acquedotto Pugliese), jednego z największych projektów inżynieryjnych XX w. Budowę systemu rur i tuneli, których łączna długość przekracza 1,6 tys. km, rozpoczęto w 1906 r., żeby doprowadzić wodę z rzeki Sele do suchych terenów Apulii. Choć dzieło zainaugurowano w Bari już w 1915 r., całą konstrukcję ukończono dopiero w 1939 r. Efektowne zakończenie akweduktu, z kaskadą spływającą do morza, miało stanowić symbol nowoczesności oraz potęgi włoskiej myśli technicznej. Aktualnie woda płynie nią jednak tylko przy specjalnych okazjach. U stóp kaskady ustawiono kamienną kolumnę przywiezioną z Rzymu, jako jeszcze jeden pomnik ambicji epoki Mussoliniego. Z miejscowością związana jest też tradycja religijna, gdyż według przekazów, to właśnie tutaj w 33 r. n.e. św. Piotr po raz pierwszy postawił stopę na włoskiej ziemi, przypływając z Palestyny. Na placu przed bazyliką wznosi się kolumna upamiętniająca to wydarzenie, symboliczny początek chrystianizacji Italii i duchowej drogi do Rzymu, gdzie miał założyć Kościół katolicki. Santa Maria di Leuca to magiczny zakątek, gdzie kończy się nie tylko Półwysep Salentyński, lecz także codzienność. Gdzie historia spotyka się z naturą, duchowość z przygodą, a krajobrazy pozostają w pamięci na długo. Choć wielu nazywa to miejsce „końcem świata”, dla niejednego podróżnika, w tym dla mnie, stało się początkiem czegoś wyjątkowego.
Zwiedzanie Leuki rozpocząłem od popołudniowego spaceru w stronę bazyliki, w trakcie którego skosztowałem pysznych lodów czekoladowych w lokalnej lodziarni „La Dolce Leuca”. Wsłuchawszy się w rady Mario, na lekką przekąskę wstąpiłem do baru „Mazu”. To popularne miejsce, które przyciąga zarówno turystów, jak i miejscowych swoją wyjątkową atmosferą i widokiem na port. Choć lokal znany jest przede wszystkim z serwowania aperitivo, warto zwrócić uwagę na oferowane w nim przekąski. W menu znajdziemy m.in. piadiny z różnorodnymi nadzieniami, jak prosciutto crudo z mozzarellą i rukolą czy piadina z mortadellą i pistacjami. Następnie udałem się do bazyliki, gdzie już na samym wejściu poczułem niezwykłą atmosferę, jakby czas zwolnił, a duch minionych stuleci unosił się w powietrzu. Przez okna wpadało ciepłe, złote światło późnego popołudnia, które stopniowo ustępowało miejsca blaskowi zachodzącego słońca. Gdy zająłem dogodną pozycję do fotografowania, udało mi się uchwycić nie tylko pejzaż, lecz także niezwykły moment, gdy siostry zakonne wyszły ze świątyni, aby razem z innymi uczestniczyć w tym magicznym spektaklu natury. Widok morza, nieba i rozświetlonych domów Leuki w blasku zachodzącego słońca to prawdziwa esencja tego miejsca. Santa Maria di Leuca słynie nie tylko z malowniczych widoków, lecz także ze znakomitej kuchni. Warto tu spróbować świeżych owoców morza czy soczystego grillowanego tuńczyka, które doskonale komponują się z kieliszkiem lokalnego Terraria Vivace. To frizzante, czyli lekko musujące wino z odmiany małmazja (Malvasia), typowej dla Półwyspu Salentyńskiego. Zachwyca świeżością, owocowymi aromatami i subtelną kwasowością. Jego lekka bąbelkowość doskonale odświeża podniebienie, tworząc idealne tło dla delikatnych smaków owoców morza. Mój gospodarz, Mario z Villa Ines B&B, polecił mi restaurację „Calura Leuca”, położoną przy Via Fratelli Cairoli 22/23/26, miejsce, które od dawna miałem również na swojej liście. To był strzał w dziesiątkę! Adriano i cały zespół stworzyli prawdziwą ucztę dla podniebienia, a dania były pełne świeżości, autentycznych smaków i tradycji. Owoce morza w „Calura Leuca” to była istna eksplozja smaków. Delikatne krewetki, soczyste małże, świeże kalmary i ostrygi, przygotowywane z ogromną starannością, często z dodatkiem aromatycznych ziół i oliwy z pierwszego tłoczenia. Każda potrawa podkreślała naturalną świeżość składników, a lokalne receptury i pasja kucharzy sprawiły, że nawet prosty posiłek nabrał wyjątkowego charakteru. Szczególnie zapadło mi w pamięć właśnie wino Terraria Vivace, które doskonale podkreślało aromaty południowych Włoch. Dopełnienie całości stanowiła serdeczna, ciepła atmosfera oraz domowe limoncello na idealne zakończenie kulinarnej podróży.
Następny dzień rozpocząłem bardzo wcześnie, bo już o 5.45, podziwiając wschód słońca z pięknego tarasu mojego marynarskiego apartamentu. Ten magiczny poranek pozwolił mi poczuć wyjątkową atmosferę Santa Maria di Leuca, zanim jeszcze miejscowość obudziła się na dobre. Po chwili drzemki przyszedł czas na śniadanie i poranną pogawędkę z Mario, moim gospodarzem, o planowanym wypadzie na „włoskie Malediwy”, czyli plaże Spiaggia di Pescoluse oraz Lido Marini, które miały być turystycznym dopełnieniem pobytu w Leuce.
Rajskie zakątki – Spiaggia di Pescoluse i Lido Marini
Na moje szczęście tego dnia rozpoczął kursowanie wakacyjny autobus linii 108, który w zaledwie 30 min (i za jedynie kilka euro) łączy Leukę z Gallipoli. Dzięki temu osoby mieszkające w obu tych miejscowościach mogą wygodnie i szybko dotrzeć na te przepiękne plaże. Spiaggia di Pescoluse i Lido Marini to prawdziwy raj dla miłośników krystalicznie czystej wody, miękkiego jasnego piasku i spektakularnych zachodów słońca. Miejsce to przyciąga turystów z całych Włoch i Europy, a najlepszy czas na wizytę przypada między czerwcem a wrześniem. Polecam wybrać się tutaj rano, aby w spokoju zażyć kąpieli i uchwycić na zdjęciach cudowny, apulijsko-egzotyczny klimat. Podczas dnia relaksu w Lido Marini nie mogłem pominąć wizyty w lokalnym barze „Martinucci”. Skusiłem się w nim na dwie sałatki, w tym jedną z krewetek, a drugą z owocami morza. Do tego chłodne piwo Peroni, a na deser pyszne lody – gotowa recepta na orzeźwienie w upalny dzień. Posilony wróciłem do wody, żeby ponownie zanurzyć się w lazurowych widokach i w pełni cieszyć się spokojem nad morzem. Popołudniu tym samym autobusem wróciłem do Leuki.

Close up of Puccia sandwiches, bread rolls stuffed with grilled octopus, typical Puglian street food.
Santa Maria di Leuca – cuda natury
Santa Maria di Leuca to także spektakularna przyroda, a jedną z największych atrakcji są rejsy łodzią wzdłuż wybrzeża, które pozwalają odkrywać malownicze jaskinie morskie, prawdziwą wizytówkę tego regionu. Do najpiękniejszych grot należą Grotta del Diavolo, czyli Jaskinia Diabła, owiana lokalnymi legendami i imponująca swoją tajemniczością, oraz Grotta delle Tre Porte, czyli Jaskinia Trzech Bram, która zachwyca trzema naturalnymi wejściami prowadzącymi do przestronnego wnętrza. Podczas rejsu światło słoneczne igra na ścianach jaskiń, tworząc niesamowite odcienie turkusu, szmaragdu i błękitu, które zmieniają się wraz z kątem padania promieni i przejrzystością wody. W trakcie wycieczki łodzią można również zobaczyć z morza Punta Meliso – najbardziej wysunięty na południe punkt Półwyspu Salentyńskiego, gdzie stykają się Adriatyk i Morze Jońskie. Jeśli chodzi o organizację rejsu, przystań znajduje się w centrum Leuki, tuż przy nabrzeżu. W sezonie od maja do września działa tu wiele lokalnych firm oferujących różnorodne wycieczki. Można wybierać między rejsami grupowymi na łodziach mieszczących 8–12 osób (trwającymi ok. 1,5–2 godz.) a prywatnymi wycieczkami z możliwością negocjacji trasy i czasu. Te ostatnie szczególnie polecane są na zachód słońca. Cena za rejs grupowy po jednej stronie wybrzeża wynosi 20 euro od osoby. Najlepsze światło do podziwiania wnętrz jaskiń jest rano lub późnym popołudniem, dlatego warto zaplanować wycieczkę właśnie na te godziny. Nie zapomnij zabrać kremu z filtrem, nakrycia głowy, aparatu, klapek i kostiumu kąpielowego, gdyż rejsy przewidują krótką kąpiel w morzu. Osobiście rekomenduję, żeby najpierw sprawdzić standard oferowanych łodzi, bo może on bardzo się różnić. Po niezapomnianym rejsie i krótkim spacerze wzdłuż malowniczego wybrzeża Leuki, wieczór zakończyłem ponownie kolacją w restauracji „Calura Leuca”, tym razem wybrałem owoce morza i kieliszek lokalnego wina Primitivo Rosé Puglia.
Urokliwe Gallipoli
Kolejny dzień to pożegnalne śniadanie u przesympatycznego Maria i podróż do Gallipoli. Przystanek Piazzale Le Terrazze, z którego wyruszyłem w dalszą eskapadę autobusem linii 108, oddalony był od Villa Ines B&B ok. 6 min drogi. Przejazd trwał ok. 1,5 godz., z przystankiem końcowym na Piazza Cimitero – City Terminal, skąd miałem już tylko 30 min spacerem do mojego miejsca zakwaterowania w Palazzo Senape de Pace B&B przy Via Monacelle 27.
Gallipoli to jedno z najbardziej urokliwych i klimatycznych miejsc na Półwyspie Salentyńskim. Wąskie, kręte uliczki Starego Miasta otoczone turkusowymi wodami Morza Jońskiego tworzą niepowtarzalną atmosferę, a prawdziwa włoska gościnność sprawia, że każdy tu czuje się jak w domu. To idealny przystanek na trasie podróży po Apulii, gdzie historia splata się z codziennym życiem mieszkańców. Warto zacząć od wizyty w Kościele św. Franciszka z Asyżu (Chiesa di San Francesco d’Assisi), jednej z najstarszych świątyń Gallipoli, której początki sięgają XIII w. Barokowa fasada skrywa wnętrze z trzema nawami i dziesięcioma bocznymi ołtarzami, a z bramy wejściowej rozpościera się zachwycający widok na Morze Jońskie. To wyjątkowe miejsce, gdzie po uroczystej mszy można dosłownie wyjść na plażę i poczuć morską bryzę. Spacerując dalej, trafiłem na niewielki Kościół św. Krzyża (Chiesa del Santissimo Crocifisso) z połowy XVIII stulecia. Jego biało-pomarańczową fasadę zdobi wyjątkowa, XIX-wieczna majolika (rodzaj ceramiki charakteryzujący się nieprzezroczystą, ołowiowo-cynową polewą, na której nanosi się kolorowe zdobienia), przedstawiająca cud przeniesienia obrazu Matki Bożej Dobrej Rady. Z kolei we wnętrzu świątyni możemy podziwiać starą, drewnianą rzeźbę Chrystusa Ukrzyżowanego. Na koniec odwiedziłem Bazylikę Konkatedralną św. Agaty (Basilica Concattedrale di Sant’Agata) – barokową perłę Półwyspu Salentyńskiego, ukończoną w 1696 r. Wzniesiona na miejscu romańskiego kościoła, zachwyca wapienną fasadą oraz bogactwem wnętrz, które przypominają prawdziwą galerię sztuki sakralnej. Stare Miasto w Gallipoli zachowało średniowieczny układ ulic, pełen uroku i zabytkowej architektury. To idealne miejsce na spokojne spacery, podczas których można chłonąć bez pośpiechu lokalny klimat. Po zwiedzaniu przyszedł czas na wyczekiwany przeze mnie smak Gallipoli, czyli „Al 123 – Pucceria Pizzeria”. To kultowy, a jednocześnie budżetowy punkt kulinarny w mieście – prosty, autentyczny i tworzony z sercem, które oddaje tutaj gospodarz Antonio. Polecam pizzę neapolitańską oraz panino con polpo – grillowaną ośmiornicę w chrupiącym pieczywie z oliwą i rukolą. Na zakończenie dnia wybrałem się na wieczorny spacer wzdłuż murów obronnych i plaży Purità, a potem zatrzymałem się w klimatycznym barze „Café del Mar”. Tu, przy kieliszku lokalnego wina, delektowałem się wyjątkową atmosferą Gallipoli i śródziemnomorskim powietrzem. To był idealny moment, żeby w pełni poczuć magię tego spokojnego miejsca z widokiem na morze i światłami miasta odbijającymi się w wodzie.
Tak jak wspominałem wcześniej, zatrzymałem się w zabytkowym Palazzo Senape de Pace B&B, eleganckim, historycznym budynku w samym sercu Starego Miasta. Dzięki temu następnego ranka czekała na mnie prawdziwa gratka, śniadanie na panoramicznym tarasie z widokiem na dachy Gallipoli i błękitne morze. Dziękuję Gabrieli za gościnność oraz dbałość o każdy detal mojego pobytu. Po porannym posiłku nadszedł czas na dalsze, krótkie zwiedzanie miasta, gdyż bagaże udało mi się zostawić u gościnnej gospodyni. Potem czekała mnie kolejna podróż. Plan zakładał przejazd kolejowy Ferrovie del Sud Est do Lecce – kurs w godzinach 13.07 – 14.52. Następnie miałem przesiąść się na pociąg do Bari, który odjeżdżał o 15.17 i przyjeżdżał o 16.58. Jednak, jak to we Włoszech bywa, rozkład jedno, a życie drugie. Pociąg o 13.07 został odwołany, a kolejny odjeżdżał dopiero o 14.10. Na szczęście oba połączenia były równie korzystne czasowo, więc do Bari dotarłem jedynie pół godziny później niż wstępnie planowałem. W związku z nadprogramową godziną w Gallipoli postanowiłem zatrzymać się w pobliskiej restauracji „Il Macchiolino” przy Via B. Ravenna 19, gdzie zjadłem pyszne mule.
Bari i apulijski rytm
Podróż do Bari, mimo szybkiej przesiadki w Lecce, przebiegła bezproblemowo. Już od pierwszych chwil czuć było, że to miejsce ma swój apulijski rytm. Na nocleg wybrałem apartament Logico 56 przy via San Marco 56, z doskonałą lokalizacją, w jednym z tych miejsc, gdzie poranki zaczynają się od gwaru rozmów mieszkańców siedzących przed domem na krzesłach i dyskutujących o codziennych sprawach. To prawdziwa esencja południowych Włoch. Z dworca Bari Centrale do Bari Vecchia, w pobliżu którego czekał mój apartament, było tylko 20 min spacerem. Po drodze, zauroczony chwilą, zatrzymałem się przy majestatycznej Katedrze św. Sabina (Cattedrale di San Sabino). Z kieliszkiem orzeźwiającego Aperola Spritza w dłoni obserwowałem barwną mieszankę turystów i mieszkańców, scenę niczym z włoskiego filmu.
Bari to miasto pełne historii i wyjątkowej architektury. Zwiedzanie najlepiej rozpocząć od Piazza Mercantile, tętniącego życiem serca Starego Miasta, gdzie mieści się jeden z lokali słynnej cukierni Martinucci Laboratory. Wieczorem warto zajrzeć na urokliwe Largo Albicocca, rozświetlone girlandami światełek, pełne biesiad i lokalnego gwaru. Choć Bari nie jest typowym nadmorskim kurortem, oferuje malowniczą promenadę Lungomare Imperatore Augusto oraz popularną plażę Pane e Pomodoro. Na uwagę zasługuje również wyjątkowy gmach Teatro Margherita, wzniesiony na wodzie, otoczony kolorowymi łódkami. Wśród najważniejszych zabytków miasta znajdują się Basilica di San Nicola, Cattedrale di San Sabino oraz monumentalny zamek normańsko-szwabski (castello normanno-svevo di Bari). Miłośników architektury i nie tylko zachwyci też imponujący budynek Teatro Petruzzelli.
Na krótki pobyt warto zatrzymać się właśnie w Bari Vecchia. To nie tylko najstarsza część miasta, lecz także jego bijące serce, miejsce, gdzie życie płynie wolniej, a jednocześnie intensywniej. Wystarczy przekroczyć granicę tej dzielnicy, aby poczuć, że czas się tu zatrzymał. Wąskie uliczki wiją się między kamiennymi murami pamiętającymi setki lat. Nad głowami wisi rozwieszone pranie, pod ścianą stoi zaparkowany skuter vespa, a przed drzwiami ogromne donice z zieloną monsterą lub pełną kolorów bugenwillą. Tuż obok starsze panie z wprawą lepią orecchiette, rozkładając ten lokalny makaron na tacy, żeby schnął w południowym słońcu. Z otwartych okien dobiegają rozmowy, dziecięcy śmiech i muzyka. Tutaj życie toczy się na ulicy, na oczach wszystkich. Bari Vecchia to miejsce, gdzie Włochy są prawdziwe, niewystudiowane i nieturystyczne. Choć uliczki mogą wydawać się podobne, każda z nich kryje coś wyjątkowego. Skręćcie w lewo, potem w prawo, zgubcie się bez mapy i pozwólcie się zaskoczyć. Być może traficie na placyk, gdzie starsi panowie grają w karty, na barwny stragan z warzywami albo do małej trattorii, w której gotuje się tak, jak sto lat temu. Bari ma klimat, który wchodzi pod skórę. Dlatego nie spieszcie się, spacerujcie, zaglądajcie za rogi i rozmawiajcie z ludźmi. Właśnie w ten sposób odkrywa się urok prawdziwej Apulii.
Bari to również raj dla smakoszy. Kuchnia Apulii opiera się na prostocie i jakości składników, a smaki są tu autentyczne i pełne charakteru. Warto spróbować focaccia barese, chrupiącej i pachnącej oliwą, z pomidorami i oliwkami, a także orecchiette con cime di rapa, czyli wyrabianego ręcznie lokalnego makaronu z dodatkiem bułki tartej, filecików anchois lub pomidorów, cebuli, czosnku, oliwy z oliwek. Na amatorów morskich smaków czekają surowe małże, świeże i pachnące morzem, a na miłośników street foodu – panzerotti, pyszne pierogi w kształcie półksiężyca, nadziewane mozzarellą z sosem pomidorowym, przyprawione oregano i smażone w głębokim tłuszczu. Tego wieczoru szczególnie zapadło mi w pamięć miejsce o nazwie „Voglia… Pane e vino” przy Piazza Mercantile 5, gdzie spróbowałem znakomitej deski lokalnych serów i wędlin. Na deser polecam lody w „Antica Gelateria Gentile”, po których przyszedł czas na spacer i kieliszek lokalnego piwa IPA w barze, gdzie noc dopiero się zaczynała.
Drugi dzień pobytu w Bari rozpocząłem od spaceru po Bari Vecchia. Najlepszy moment na spokojną włóczęgę to poranek między 7.00 a 9.00, kiedy miasto dopiero się budzi i czuć, że to miejsce nadal należy do jego mieszkańców, zanim pochłoną je turyści. Posilony lokalnymi owocami prosto z ulicznego straganu ruszyłem w dalszą podróż po Apulii.
Ten dzień był dla mnie szczególnie ważny, ponieważ podążałem śladami wojennego szlaku brata mojego dziadka Józefa Kolankiewicza – żołnierza 13 Pułku Piechoty, uczestnika wojny obronnej 1939 r. i więźnia oflagu w Murnau, którego po wyzwoleniu przez wojska amerykańskie w kwietniu 1945 r. los zaprowadził właśnie do Włoch. Tutaj rozpoczął nowy etap życia w kraju, który stał się tymczasowym domem dla wielu żołnierzy 2 Korpusu Polskiego, w tym 3 Dywizji Strzelców Karpackich. To właśnie tu, w 1946 r., urodził się jego syn Jerzy, obecnie znany jako prof. George Kolankiewicz – politolog i socjolog społeczeństw Europy Środkowo-Wschodniej, przez lata związany z UCL School of Slavonic & East European Studies w Londynie, gdzie promował doktorantów i zasiadał w gremiach naukowych. Jest on również współautorem książki Poland: Politics, Economics and Society oraz współredaktorem klasycznego tomu Social Groups in Polish Society, publikacji często cytowanych w studiach nad współczesną Polską. Miasta takie jak Barletta, Trani czy Bitonto nie są więc dla mnie tylko punktami na mapie, lecz miejscami pełnymi osobistego znaczenia, cichego heroizmu i historii, która przetrwała w naszej rodzinie.
Barletta – stare mury i urok plaży
Z centrum Bari Vecchia wyszedłem odpowiednio wcześniej, aby dojść na dworzec Bari Centrale i rozpocząć ten dla mnie pełen wrażeń dzień podróżą do 90-tysięcznej Barletty. To ciepłe, spokojne miasto, które łączy klimat starych murów z urokiem szerokiej plaży. Znajdziecie tu kilka interesujących punktów turystycznych. Przede wszystkim jednak wyjątkową atmosferę, klimatyczne uliczki idealne na spacer, wspomnianą plażę i prawdziwie południowowłoskie jedzenie. W tutejszej informacji turystycznej można dostać mapkę z 14 najciekawszymi punktami w mieście. Ja skupiłem się na trzech, które zrobiły na mnie największe wrażenie.
Po pierwsze, Eraclio Il Colosso – Kolos z Barletty (Colosso di Barletta). Najbardziej rozpoznawalny symbol miasta. Niemal 5-metrowa figura z brązu, znana mieszkańcom jako Eraclio, miała trafić w inne miejsce, lecz statek ją transportujący rozbił się u wybrzeży Barletty. Nogi przetopiono na dzwony, a resztę odrestaurowano dopiero pod koniec XV stulecia. Dziś kolos stanowi zarówno atrakcję turystyczną, jak i punkt spotkań – wieczorami mieszkańcy gromadzą się wokół niego, żeby rozmawiać w pełnym ekspresji włoskim stylu.
Po drugie, Castello Svevo (Castello di Barletta) – Zamek Szwabski. Okazała średniowieczna twierdza wzniesiona w XI w. przez Normanów. W czasach wypraw krzyżowych dawała schronienie templariuszom i krzyżakom. Oprócz imponującej architektury uwagę przyciąga otaczający zamek park, idealny na chwilę odpoczynku w cieniu drzew.
Po trzecie, Duomo di Barletta, czyli katedra, która zachwyca zarówno w dzień, jak i nocą. To jeden z najcenniejszych przykładów romańsko-gotyckiej architektury w Apulii, wyróżniający się harmonijnymi proporcjami i elegancką fasadą. Przed murami świątyni tętni życie – młodzi mieszkańcy siedzą na schodach z kawałkami focacci i telefonami w dłoniach. Dzięki temu kościół staje się częścią codziennej, swojskiej atmosfery miasta.
Po spacerze zgłodniałem, nie tylko od zwiedzania, lecz także od zapachów włoskich potraw unoszących się z każdej strony. Mój wybór padł na „Essenza Cibo Lento” przy Via Sant’Andrea 9. Tu na przystawkę skosztowałem apulijskiej wersji bruschetty, podanej w wersji gourmet. Każdy trójkątny chrupiący kawałek był podany z pokrojonymi oliwkami, suszonymi pomidorami, a całość skropiona oliwą ziołową oraz zielonym pesto. Następnie zjadłem klasyczną włoską pastę typu cavatelli (krótki, drobny makaron o podwiniętych bokach), serwowaną z gęstym, esencjonalnym sosem mięsnym – ragù di carne. To lokalny przysmak w Apulii, szczególnie w Barletcie. Danie to stanowi idealny przykład kuchni slow food, zawiera proste składniki, ale posiada głęboki smak, uzyskany przez długie gotowanie. Jest doskonałe do delektowania się nim powoli, w dobrym towarzystwie – dokładnie tak, jak sugeruje nazwa restauracji: „Essenza Cibo Lento”, czyli „Esencja Powolnego Jedzenia”. Do tego zamówiłem kieliszek białego wina Malvasia Bianca.
Jeśli pogoda dopisuje (a w Apulii to raczej pewne), czas na krótki relaks nad brzegiem morza! Barletta oferuje dwie główne plaże – ja wybrałem się na chwilę na Spiaggia della Litoranea di Ponente, usytuowaną po lewej stronie portu. Jest ona szeroka, piaszczysta i zadbana. Może nie należy do najpiękniejszych w Apulii, ale idealnie nadaje się do tego, aby zamoczyć tutaj nogi i złapać chwilę orzeźwienia. Jeżeli macie tylko kilka godzin w tej miejscowości, to wystarczy zobaczyć Kolosa z Barletty, Zamek Szwabski i Katedrę, zjeść pyszny obiad i pospacerować promenadą. To miasto nie męczy, nie przytłacza, za to daje poczucie prawdziwej włoskiej codzienności. I właśnie za to można polubić Barlettę najbardziej. Następnie popędziłem na stację, żeby złapać pociąg, który zawiózł mnie do położonego nieopodal 50-tysięcznego Trani. Podróż była bardzo krótka, bo zaledwie 8-minutowa.
Trani. Zaskoczenie dnia
Trani okazało się najbardziej pozytywnym zaskoczeniem tego dnia. Choć nie tak znane jak Bari czy Polignano a Mare, ma wszystko, co potrzebne do spędzenia udanego włoskiego dnia – historię, port, świeże owoce morza i święty spokój. Serce miasta stanowi tętniący życiem duży port rybacki. Już w średniowieczu należał do najważniejszych na całym Adriatyku. To tutaj krzyżowały się morskie szlaki handlowe Wschodu i Zachodu. To również w Trani w 1063 r. ogłoszono Ordinamenta et consuetudo maris – pierwszy znany kodeks morski świata zachodniego. Dziś port nadal tętni życiem. Codziennie rano odbywa się targ rybny, na którym oferowane są prosto z kutrów świeże ryby i owoce morza, a wzdłuż nabrzeża ciągną się klimatyczne restauracje i bary z wystawionymi tuż przy wodzie stolikami. To właśnie tu można najlepiej poczuć atmosferę miasta, bez tłumów zagranicznych turystów, za to w towarzystwie mieszkańców, którzy spacerują, rozmawiają i delektują się winem oraz espresso.
Co jeszcze warto zobaczyć w Trani? Katedrę św. Mikołaja Pielgrzyma (Cattedrale di San Nicola Pellegrino), perłę romańskiej architektury Apulii, zbudowaną w XII w. z jasnego kamienia z Trani. Świątynia ta, usytuowana tuż nad morzem, z monumentalną fasadą i strzelistą dzwonnicą, wygląda bajecznie, zwłaszcza o zachodzie słońca. W jej krypcie znajdują się relikwie patrona miasta – św. Mikołaja Pielgrzyma. To również jedno z najchętniej wybieranych w całym regionie miejsc na śluby. Stanowi prawdziwą ozdobę Trani.
Zamek Szwabski (Castello Svevo) to drugi po katedrze najważniejszy zabytek miasta, wzniesiony w 1233 r. z rozkazu cesarza rzymskiego Fryderyka II Hohenstaufa (1194–1250) dla obrony przed atakami z morza. Przez lata był twierdzą, potem więzieniem, dziś mieści się tutaj muzeum.
Wreszcie Fort św. Antoniego (Fortino di Sant’Antonio) z XII stulecia, który stanowi naturalne przedłużenie miejskiego parku. Jest to świetny punkt widokowy na port i katedrę, do którego wchodzi się przez uroczy łuk Arco dei Militari.
Ale…
To, co najbardziej zapadło mi w pamięć z Trani, to fakt, że w podróżowaniu najważniejsi są ludzie. Paolo, właściciel niewielkiej knajpki przy porcie – „Caffé Nautico”, skradł moje serce. Jego serdeczność, uśmiech i historia o wizycie księżnej Diany i księcia Karola w jego lokalu były absolutnie bezcenne. Takie spotkania sprawiają, że dane miejsce zostaje z nami na długo. „Caffé Nautico” to więcej niż bar, to przestrzeń dźwięków Chopina, oliwek i lokalnego pieczywa, nieśpiesznej rozmowy i autentyczności. Paolo, zwany „starym marynarzem”, tworzy klimat, którego nie da się zapomnieć, z wielkim urokiem, pasją i szacunkiem dla każdego gościa. Żal było go opuszczać i pełne uroku Trani, gdyż miejsce to poruszyło mnie bardziej, niż się spodziewałem. Ludzie, historia, zapach morza i muzyka Chopina sącząca się z głośników „Caffé Nautico”… wszystko stworzyło w mej pamięci niezapomnianą atmosferę.
Jednak wieczorem nadszedł czas powrotu. Zaledwie 30 min jazdy pociągiem i znów byłem w Bari. Ciepły letni wieczór aż prosił się o powolny spacer labiryntem wąskich uliczek Bari Vecchia. Zwieńczeniem udanego dnia była kulinarna przygoda w „Rosticceria Lo Sfizio del Borgo Antico” (Strada Vallisa 53, tuż przy Piazza Federico II di Svevia 33). To właśnie tutaj, po wielu poleceniach, udało mi się w końcu zjeść legendarną panino con polpo, czyli kanapkę z ośmiornicą. Proste, a genialne. Delikatna ośmiornica z grilla, świeże pieczywo, odrobina cytryny, lokalne przyprawy oraz zimne apulijskie piwo.
Bitonto śladami przodków
Ostatni dzień mojej wyprawy po Apulii rozpocząłem od klasycznego włoskiego śniadania w Bari Vecchia – espresso i słodkie cornetto, czyli dokładnie to, czego trzeba, żeby ruszyć w drogę. Dzisiaj czekała mnie szczególna podróż – śladami przodków. Cel stanowiło Bitonto, 50-tysięczne miasto oddalone o niespełna 20 km na zachód od Bari. To właśnie tu, w Kościele św. Łucji (Chiesa di Santa Lucia), 7 czerwca 1946 r. chrzczony był mój wujek, wspomniany Jerzy Kolankiewicz. Jedyne, co wiedziałem wcześniej o tym miejscu od rodziny, to było krótkie zdanie: Jurek był chrzczony w Kościele Santa Lucia w okolicach Bari, przez księdza Rudolfa Szawenę… Odnalezienie tej świątyni stanowiło dla mnie niezwykle poruszające przeżycie. Stać w tym samym kościele niemal 80 lat później… To coś, czego nie da się opisać słowami.
Mimo deszczu, który chwilami nie odpuszczał, Bitonto oczarowało mnie swoim spokojem, autentycznością i brakiem turystów. To nie było wystylizowane miasto z pocztówki, tylko prawdziwa Apulia: trochę odrapana, pełna kontrastów, ale żywa i szczera. Stare Miasto to labirynt wąskich uliczek i kamienic z historią, nieuporządkowanych, ale pięknych w swojej niedoskonałości. W centrum wyróżniała się potężna Konkatedra Wniebowzięcia NMP (Concattedrale di Santa Maria Assunta) z XII w., perła romańskiej architektury. Jednak tego dnia najważniejsza dla mnie była Chiesa di Santa Lucia. To był dzień pamięci i refleksji, ale też radości z odnalezienia śladu bliskich w miejscu, które dotąd istniało jedynie w rodzinnych opowieściach. Na zakończenie pobytu w Bitonto zajrzałem do restauracji „Gambrinus” przy Piazza Camillo Benso Conte di Cavour 3. Lokal znajdował się tuż przy wejściu do historycznego centrum miasta, przyjazny i zadbany w każdym detalu, a jego prawdziwą duszę stanowili lokalni mieszkańcy – gościnni, rozmowni i dyskutujący z pasją o trudach dnia codziennego. Z menu wybrałem pyszną sałatkę z ośmiornicą, bruschettę oraz lokalne piwo Maledetta. Posilony ruszyłem na powrotny pociąg do Bari, a stamtąd prosto na lotnisko i w drogę do Polski.
Moja podróż po Apulii była czymś więcej niż zwykłą wakacyjną wyprawą. To był czas spotkań z historią, zarówno tą wielką, jak i moją własną, rodzinną. Od monumentalnych zamków i romańskich katedr, przez ukryte ślady polskich żołnierzy, aż po cichą kaplicę, w której ochrzczono mojego krewnego. Tutaj każdy krok miał swój sens i ciężar emocji.
Ale Apulia to nie tylko kamień i wspomnienia, lecz także smaki, zapachy i ludzie. Ci, którzy bez pośpiechu nalewają wina, serwują oliwki i dzielą się historiami, zostającymi w głowie na długo po powrocie. To Danuta z Lecce, Gabriela z Gallipoli, Mario z Santa Maria di Leuca, znający doskonale turystyczne zakamarki Półwyspu Salentyńskiego, czy wreszcie Paolo z „Caffé Nautico” w Trani, który przy dźwiękach Chopina potrafił opowiedzieć więcej o życiu niż niejeden przewodnik.
Apulia okazała się miejscem pięknie nieoczywistym, wydawałoby się, że nie do końca „poukładanym”, ale dzięki temu jeszcze bardziej prawdziwym. W tej podróży nauczyłem się, że czasem wystarczy zboczyć z utartego szlaku, aby odkryć coś najważniejszego: bliskość z przeszłością, autentyczne spotkanie z drugim człowiekiem i… z samym sobą. Wróciłem bogatszy o wspaniałe doświadczenia, emocje i pewność, że do Apulii jeszcze kiedyś wrócę. Inaczej się nie da.



