MONIKA BIEŃ

www.hiszpanskiesmaki.es

Andaluzja nie jest miejscem, które się po prostu zwiedza. To przestrzeń, która wchodzi pod skórę – powoli, zmysł po zmyśle. Nie da się jej zamknąć w kilku atrakcjach na mapie ani opisać dobrze w przewodniku. Bo to nie ty podróżujesz po Andaluzji. To ona podróżuje przez ciebie – w dźwiękach gitary, zapachu jaśminu królewskiego, smaku oliwy, dotyku gorącego kamienia, widoku bezkresu morza czy czerwonego nieba nad magiczną Rondą. 

Andaluzja (hiszp. Andalucía, z arab. al-Andalus – zazwyczaj uznaje się, że słowo to pochodzi od Wandalów, grupy plemion wschodniogermańskich osiadłej w południowej Iberii i północnej Afryce) to najludniejsza i druga pod względem powierzchni (zaraz po Kastylii i Leonie) wspólnota autonomiczna Hiszpanii. Zajmuje ona obszar ok. 87,5 tys. km² i jest zamieszkana przez ponad 8,6 mln osób. Andaluzja leży w południowej części kraju, obejmuje większą część historycznego regionu o tej samej nazwie oraz 400-kilometrowy łańcuch górski na północy – Sierra Morena. Graniczy na północy z Estremadurą i Kastylią-La Manchą, na wschodzie z Murcją, na zachodzie z Portugalią, na południowym zachodzie z Oceanem Atlantyckim, a na południu z Morzem Śródziemnym i Gibraltarem. Stolicą regionu jest blisko 700-tysięczna Sewilla (hiszp. Sevilla). Na terenie tej wspólnoty autonomicznej wznosi się najwyższe w kontynentalnej Hiszpanii pasmo górskie – Sierra Nevada (na czele ze szczytem Mulhacén – 3479 m n.p.m.).   

Zabieram was teraz na wspaniałą wyprawę do świata zmysłów, która prowadzi do samego serca pasjonującej południowej Hiszpanii.

Wzrok. Barwy ognia, marmuru i bieli

Andaluzję można poznawać wzrokiem – piękno widoczne jest tu dosłownie na każdym kroku. W architekturze, przyrodzie, pejzażach. A wszystko to uzupełniają cudowne kolory, które nie stanowią tylko dodatku do krajobrazu. One opowiadają własną historię i dzieje danych miejsc.

W Grenadzie (hiszp. Granada) Alhambra wznosi się nad miastem jak sen, który ktoś postanowił stworzyć z czerwonego piaskowca. O zachodzie słońca jej mury płoną kolorem, który trudno opisać – zawierającym się między złotem a krwią, między marzeniem a rzeczywistością. To nie jest zwykły pałac – to architektoniczna poezja. Każdy łuk, każda arabeska, każdy cień na mozaice zdaje się szeptać opowieści niczym z Księgi tysiąca i jednej nocy. Z murów tego warownego zespołu pałacowego dostrzec można Albaicín (Albayzín) – dawną arabską dzielnicę z białymi domami wijącymi się po wzgórzach. A jeszcze wyżej widać Mirador de San Nicolás, punkt widokowy, z którego Alhambra wydaje się jeszcze bardziej nierealna, szczególnie przy świetle księżyca.

Nieopodal, po drugiej stronie wzgórza, rozciąga się Sacromonte – dzielnica gitanos, jak w Hiszpanii określa się ludność romską, znana z domów wykutych w skałach, ulokowanych w jaskiniach, a także z nocnych pokazów flamenco, podczas których można odkryć surową, nieujarzmioną duszę Andaluzji. Białe groty z niebieskimi drzwiami kryją w sobie dzieje ludzi, którzy tańcem i śpiewem opowiadali o tęsknocie, miłości i wolności.

A w oddali, niczym milczący strażnicy, wznoszą się ośnieżone szczyty pasma górskiego Sierra Nevada – ich chłodna biel kontrastuje z ogniem andaluzyjskiego słońca i ciepłem czerwonych murów Alhambry. Tam kończy się Grenada, ale zaczyna się inny świat – świat ciszy, wysokości, śniegu i bezkresnego błękitu. 

W Kordobie (hiszp. Córdoba) światło bawi się z przestrzenią w Mezquicie (Katedrze Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny). Zwieńczony arkadami las kolumn, który nagle wyrasta przed oczami, wciąga jak labirynt, z którego nie chce się wychodzić. Przez półkoliste łuki przesącza się złote światło, rozlewając się po marmurowej posadzce. Tutaj spojrzenie nie biegnie do przodu – ono krąży, odbija się, wraca. Patrząc na ten nieprawdopodobny kulturowy miks – dawny wielki meczet, służący obecnie za rzymskokatolicką katedrę – widzisz historię współistnienia i rozłamu. I zrozumiesz, że Andaluzja nigdy nie była jednowymiarowa.

Wystarczy spojrzeć dalej – na Puente Romano, czyli Most Rzymski nad rzeką Gwadalkiwir (Guadalquivir), gdzie wieczorne światło odbija się od kamieni jak od złotych tafli. Ta starożytna przeprawa, pamiętająca czasy imperium rzymskiego, prowadzi ku Wieży Kalahorra (Torre de la Calahorra ze znajdującym się w środku Museo Vivo de al-Andalus), a zarazem ku przeszłości, która nie przestała być obecna w Kordobie.

Tuż obok znajduje się Judería – dzielnica żydowska, wąska i bielona, jakby stworzona z cienia i słońca. Jej kręte uliczki pachną jaśminem i pomarańczą, a ściany domów zdobią doniczki z błękitnymi i zielonymi akcentami. Spacerując po Juderíi, mijasz ukryte dziedzińce, niewielką XIV-wieczną synagogę i kamienny pomnik Majmonidesa (1135–1204), wielkiego filozofa, lekarza i astronoma żydowskiego, który tu się urodził.

W maju Kordoba rozkwita podczas Fiesta de los Patios – dorocznego święta dziedzińców, które na kilkanaście dni otwiera prywatne ogrody mieszkańców dla wszystkich. Ulice wypełniają się zapachem pelargonii, bugenwilli, jaśminu i świeżej ziemi. Drewniane bramy uchylają się z dumą, ukazując bogactwo kolorów, dźwięków i życia – to najpiękniejsza forma andaluzyjskiej gościnności i miłości do estetyki.

Nie można wtedy ominąć Palacio de Viana – pałacu z dwunastoma dziedzińcami, z których każdy jest inny, a każdy tak samo zapiera dech w piersiach. To tu historia Kordoby miesza się z elegancją i spokojem – marmurowe fontanny szepczą wśród zieleni, a cienie kolumn tańczą na ceramicznych płytkach azulejos. Znajduje się tutaj także ogród o powierzchni prawie 1,2 tys. m2, w stylu barokowym, z elementami nawiązującymi do kultury arabskiej. To nie tylko pałac – to poetycka opowieść o sztuce życia w cieniu i słońcu. 

W Sewilli oczy błądzą po Plaza de España, czyli Placu Hiszpańskim, jak po kalejdoskopie. To nie plac i wspaniały zespół architektoniczny – to najprawdziwszy spektakl. Ceramiczne balustrady w kolorze błękitu i żółci, kanały jak weneckie, mostki jak z bajki, a półokrąg budynku Pawilonu Hiszpanii obejmuje cię niczym ramiona, przytulając do serca Andaluzji. Wszystko tu jest przesadą – ale taką, która zachwyca. Mozaiki przedstawiające wszystkie prowincje Hiszpanii, fontanny, schody, światło odbijające się w wodzie. Nic dziwnego, że to miejsce pokochało kino – to właśnie tutaj kręcono sceny do drugiej części sagi Gwiezdne wojny (Gwiezdne wojny: część II – Atak klonów, 2002 r.), Lawrence’a z Arabii (1962 r.) czy Dyktatora (2012 r.).

A nad tym wszystkim rozciąga się sewilskie niebo. Czyste, rozgrzane słońcem, intensywnie niebieskie – nie jak barwa, ale jak emocja. I choć trudno od niego oderwać wzrok, warto go przenieść na Real Alcázar, czyli Alkazar Królewski, pałac królewski, w którym każda ściana zdaje się opowiadać inną historię. To prawdziwy klejnot stylu mudejar – połączenia elementów islamskich i chrześcijańskich (romańskich i gotyckich) w architekturze i sztuce. Misterne stiuki, rzeźbione sufity jak koronki z kamienia, magiczne azulejos z wręcz hipnotyzującymi wzorami. A do tego ogrody – rozległe, pachnące pomarańczami i jaśminem, z kanałami, fontannami i cienistymi alejkami. W ich cieniu można przysiąść i usłyszeć, jak szepcze historia – albo jak z oddali dobiega śpiew ptaków i szmer wody.

Niedaleko stąd wznosi się monumentalny kościół – Catedral de Santa María de la Sede de Sevilla, czyli Katedra Najświętszej Marii Panny w Sewilli. To największa gotycka świątynia w Hiszpanii, a zarazem jedna z największych na świecie. W 1988 r. Księga rekordów Guinnessa uznała ją za katedrę o największej powierzchni na naszym globie. Jej długość wynosi 116 m, szerokość – 76 m, a wysokość 36 m. Ale zanim stała się chrześcijańską świątynią, była meczetem – zbudowanym przez muzułmańską dynastię Almohadów. Do dziś zachowała się z tego czasu, pochodząca z końca XII w., Giralda – dawny minaret, który przekształcono w dzwonnicę katedralną. W czasach islamskich muezzin nie wspinał się tu po schodach – wjeżdżał konno po szerokiej pochylni, żeby z samego szczytu wzywać wiernych na modlitwę. Dziś z Giraldy rozpościera się widok na całe miasto mieniące się bielą, cegłą i zielenią.

Po drugiej stronie rzeki Gwadalkiwir czeka Triana – dzielnica barwna i dumna, kolebka flamenco, garncarstwa, ceramiki oraz marynarzy, handlarzy i rzemieślników. Tutaj wciąż słychać stuk obcasów na patio, śmiech dochodzący z tapas barów i śpiew, który rodzi się z głębi serca. Ulice są węższe, bardziej surowe, ale bije z nich autentyczność i wielka pasja.

A nad wszystkim wznoszą się palmy. Wysokie, smukłe, jakby chciały dotknąć sewilskiego nieba. Rosną wszędzie – w parkach, przy alejach, między kamienicami. Obok nich widać drzewka pomarańczowe, setki, tysiące, jak zielono-pomarańczowe latarnie rozsiane po mieście. Nawet zimą pachną słońcem, a ich kwiaty – azahar – są jak obietnica, że stolica Andaluzji nigdy nie przestaje kwitnąć.

I wreszcie Feria de Abril w Sewilli – eksplozja barw, która nie potrzebuje żadnego filtra. Kobiety ubrane w sukienki flamenco, długie, obcisłe suknie, często z falbanami i wzorami, które dodają im dynamiki podczas tańca. Ten coroczny wiosenny festyn wyraża pasję i emocje Andaluzyjczyków. Wzrok uczestników „atakują” czerwień, granat, żółć, koronki, falbany, wachlarze, girlandy zawieszone między uliczkami, kolorowe pawilony, karuzele, światła… Nawet konie, powozy i ozdobne lampiony zdają się tutaj wystylizowane na potrzeby zmysłów. Tu oczy nie mogą się zatrzymać – wszystko się kręci, mieni, porusza. Andaluzja patrzy na ciebie szeroko otwartymi oczami i mówi: tutaj nie chodzi tylko o to, co widzisz – ale o to, co czujesz, kiedy patrzysz.

Nadszedł czas na Rondę – uważaną za prawdziwą andaluzyjską perłę, która rozpadła się na dwie połowy, a między nimi rozciąga się spektakularna przepaść. Serce miasta stanowi XVIII-wieczny most – Puente Nuevo – potężny, kamienny, zbudowany na skale. Łączy dwie części Rondy zawieszone nad głębokim wąwozem El Tajo (Tajo de Ronda). Stojąc na jego środku, czujesz się jak zawieszony między niebem a ziemią. 

Miasto wznosi się tuż nad potężną skarpą, której pionowe ściany wyrastają niemal znikąd, jakby wyrzeźbione przez czas i kaprys natury. Do tych ścian, blisko krawędzi, przykleiły się domy. Cała Ronda wygląda jakby unosiła się nad światem – i może właśnie dlatego przyciągała romantyków, podróżników i artystów.

Jednym z nich był amerykański pisarz i dziennikarz Ernest Hemingway (1899–1961), który wielokrotnie tu bywał i pisał o tym andaluzyjskim mieście z zachwytem. Uważał, że to najpiękniejsze miejsce na miesiąc miodowy z osobą, którą naprawdę się kocha.

Warto zajrzeć na tutejszą jedną z najstarszych, ukończoną w 1785 r., i najbardziej szanowanych aren walk byków w Hiszpanii – Plaza de Toros de Ronda. Jej złocisty piasek kontrastuje z chłodnym cieniem trybun, a duch corridy wciąż zdaje się krążyć między kolumnami.

W sercu miasta kryje się też Palacio de Mondragón – pałac pełen andaluzyjskiego uroku. Wnętrza zdobią kolorowe azulejos układające się w geometryczne wzory, które przywodzą na myśl Alhambrę. Jest tu także niewielki, ale zachwycający ogród – cichy, pełen zieleni, z widokiem na przepaść – naprawdę zapiera dech w piersiach. 

A jeśli wyruszyć na spacer jednym z licznych szlaków wokół Rondy – ku punktom widokowym, w stronę wzgórz i dolin – można zobaczyć miasto, jak widzieli je dawni podróżnicy: jako perłę zawieszoną nad światem, miejsce, gdzie czas przestaje mieć znaczenie.

Ale wzrok nie odpoczywa również w najmniejszych andaluzyjskich miejscowościach. Pueblos blancos, czyli „białe miasteczka”, jak np. Setenil de las Bodegas, Arcos de la Frontera czy Mijas – lśnią bielą, która niemal oślepia w pełnym słońcu. Ich domy, przyklejone do skał i zboczy, zdają się roztapiać w świetle. Setenil zdumiewa – część domów wbudowano pod potężnymi skałami, jakby natura i człowiek doszli tutaj do porozumienia. W Mijas kolorowe doniczki na ścianach wyglądają jak obrazy w galerii, a z punktu widokowego rozciąga się wspaniała panorama aż po Morze Alborańskie (Mar de Alborán). A nad tym wszystkim – znowu to niesamowite niebo. Intensywnie błękitne, bez jednego obłoku.

Ronda, Spain at Puente Nuevo Bridge.

Słuch. Dźwięk gitary, cisza gór i echa historii

W Andaluzji dźwięki mają swoją wagę. Czasem są jak krzyk – intensywne, surowe, nieproszone. Innym razem – jak szept, delikatne, a jednak zapadające w pamięć. Tu słuch nie jest biernym zmysłem. Tutaj słuchanie stanowi prawdziwe przeżycie.

W sercu tej krainy zrodziło się flamenco – nie jako turystyczna atrakcja, lecz jako krzyk duszy, która nie godzi się na milczenie. To nie tylko gitara. To też piękny śpiew, który brzmi jak modlitwa albo lament, i tupot obcasów, który odbija się od ziemi jak serce bijące w rytmie bólu i ekstazy. To klaskanie, szelest wachlarzy, okrzyki, cisza między dźwiękami, która bywa równie intensywna jak sam taniec. Flamenco można zrozumieć tylko wtedy, gdy się je usłyszy na żywo. Najlepiej uczynić to w jaskiniach Sacromonte w Grenadzie, gdzie dźwięk odbija się od kamiennych ścian i brzmi, jakby wyłaniał się z samej ziemi. Albo w rozłożonej wzdłuż rzeki Gwadalkiwir Trianie, starej dzielnicy Sewilli, gdzie każdy bar ma swoją scenę, a artyści nie występują dla turystów – tylko z potrzeby serca i by wywołać duende, czyli stan, w którym rolę odgrywają silne emocje, ekspresja i autentyczność, coś, co powoduje dreszcz, radość lub łzy.

Obok flamenco, w bardziej radosnym, towarzyskim rytmie, rozbrzmiewają sevillanas – tańce, którym Andaluzja oddaje się na festynach, ulicach czy podczas widowiskowych ferii. To czteroczęściowa rozmowa ciał i spojrzeń, klaskania, obrotów, kroków stawianych z gracją i pewnością siebie. Nie ma tu dramatyzmu flamenco, ale jest lekkość, flirt i wspólnota – słychać to w muzyce, rytmicznej i chwytliwej, która wciąga jak refren ulubionej piosenki. Szczególnie odczujemy to podczas Feria de Abril w Sewilli – gdzie setki par tańczą sevillanas wśród girland, świateł i śmiechu, a ulica staje się sceną, z której nikt nie schodzi aż do świtu.

Andaluzja nie zna milczenia – zna ciszę, która mówi. W paśmie górskim Sierra Nevada, gdzie zalega wysoko śnieg, słychać jedynie wiatr i własne myśli. A one tutaj mają swoją głośność. Możesz rano zjeżdżać na nartach po białych zboczach, a wieczorem usiąść na plaży w Maladze lub malowniczym miasteczku Salobreña w prowincji Grenada i słuchać fal. Tylko tu możesz doświadczyć tej muzycznej schizmy – szum zimowego wiatru w uszach i kilka godzin później ciepłe morze uderzające o brzeg.

A skoro mowa o Maladze – to w niej urodził się w sierpniu 1960 r. Antonio Banderas. I choć świat zna go jako gwiazdę kina, on co roku wraca tutaj na Semana Santa – Wielki Tydzień, który jest nie tylko dużym wydarzeniem, lecz także ceremonią dźwięku. Dźwięk bębnów, przeciągłe pieśni, zawodzące chóry i złowieszcza cisza między krokami procesji. Te dźwięki wchodzą w ciało, rezonują w klatce piersiowej, mieszają się z biciem serca. Nocą Malaga staje się sceną – dramatyczną, patetyczną, poruszającą. Nie trzeba wierzyć, żeby poczuć wielkie uniesienie.

I są też miejsca, gdzie natura i człowiek śpiewają razem. Letnie noce w 22-tysięcznym mieście Nerja brzmią inaczej niż wszystko. Tutaj fale nie szumią, one grają – równym, miękkim rytmem. W tle cykady tworzą gęsty, hipnotyczny dźwięk, a gdzieś w oddali słychać gitarę. Może ktoś gra na balkonie. Może w barze na skarpie. Wystarczy usiąść na jednej z ławek Balcón de Europa, czyli Balkonu Europy, patrzeć na rozświetlone wybrzeże i słuchać. Nie trzeba słów.

W Andaluzji dźwięki nie stanowią tła. One budują przestrzeń. Nadają znaczenie chwilom. To kraina, którą można usłyszeć jeszcze zanim się ją zobaczy. A raz usłyszana – zostaje w głowie na długo, jak refren czegoś, co chciałoby się zrozumieć, ale może lepiej tylko czuć.

Węch. Andaluzja pachnie historią

Nie wiem, czy jakikolwiek inny zapach tak głęboko wnika w pamięć jak zapach pomarańczy w Sewilli. Kiedy pierwszy raz przeszłam pod drzewami przy katedrze, nie wiedziałam jeszcze, że ten aromat będzie mi się śnił. Nie jest to owocowy zapach – to raczej gorzki kwiat, lekko pylisty, unoszący się nad miastem jak duch starego poematu. Zimą, gdy owoce dojrzewają, powietrze wypełnia się nim do granic. Jest słodko-gorzki – jak sama Andaluzja.

W Maladze – na centralnym targu Atarazanas – nos nie odpoczywa ani przez chwilę. Przyprawy sypią się tu jak kolory z obrazu: kmin, szafran, papryka, anyż. Obok nich wystawione są oliwki – czarne, zielone, z pomarańczą, z czosnkiem, z tymiankiem. Zapachy kuchni arabskiej mieszają się z hiszpańską i żydowską – jakby historia Andaluzji opowiadała się przez zapachy. Powietrze pełne jest suszonych fig, daktyli i świeżego chleba. To nie tylko miejsce zakupów – to muzeum zapachów, żywe, głośne i rozpalające zmysły.

W Grenadzie, na wzgórzu ponad miastem, w ogrodach Generalife, zapachy stanowią wspomnienie Maurów. Jaśmin, róże, lawenda, mięta… Kiedy wiatr przelatuje przez dziedzińce, przynosi ze sobą coś więcej niż aromat – przynosi pamięć pałaców, cień dawnych rozmów, zapach wody, która przyjemnie szemrze w kanałach, jakby chciała opowiedzieć nam historię dawnych lat.

Potem przychodzi Semana Santa – i powietrze pachnie kadzidłem. Gęstym, słodkim, niemal lepkim. Taki zapach unosi się wówczas nad ulicami Malagi, Grenady i Sewilli. Potęguje go aromat setek świec niesionych w procesjach, zazwyczaj delikatny, lekko słodki i woskowy, często z nutą miodu lub wosku pszczelego. Andaluzyjskie ulice pachną podczas Wielkiego Tygodnia czasem zatrzymanym w miejscu. Ten zapach to coś więcej niż religia – to wspólna pamięć mieszkańców.

A kiedy z historycznych miast przenosisz się nad morze, aromat zmienia się całkowicie. W miejscowościach Nerja, Torremolinos czy La Herradura wieczorem można poczuć dym z drewna oliwnego, na którym pieką się espetos de sardinas, czyli sardynki nadziewane na patyk, bardzo typowe i lubiane danie z wybrzeża prowincji Malaga i Grenada. Ten zapach to wakacje, radość plażowania, gorące popołudnia, wiatr od morza i aromat cytryny. Wystarczy przymknąć oczy i już jesteś w Andaluzji – nie trzeba biletu.

Zupełnie inna paleta zapachów czeka w Parku Narodowym Doñana. Tu w powietrzu unosi się sól i błoto, eukaliptus i słońce. Bagna pachną surowo, ziemią, trawą, ptasim gniazdem i odległą burzą. To dzika Andaluzja, pełna flamingów, ptaków i saren. To przestrzeń, gdzie aromat staje się pejzażem.

Seville, Spain – May 2017: Young women dance flamenco on Plaza de Espana during famous Feria festival

Smak. Małe opowieści w każdej porcji

W Andaluzji jedzenie to nie potrzeba. To powód, żeby w gronie przyjaciół wyjść wieczorem na tapas, chodzić od baru do baru, jeść pyszności, rozmawiać i śmiać się. To powód, żeby spojrzeć komuś w oczy i powiedzieć: Zostańmy jeszcze chwilę. Tutaj smakuje się życie w małych porcjach, powoli, uważnie, tak jak powinno się smakować wspaniałe wspomnienia.

Historia tapas jest równie barwna jak sama Andaluzja. Jedna z legend mówi, że król Alfons XIII (1886–1941) na początku XX stulecia podróżował przez południe Hiszpanii. W okolicach Kadyksu (który bardzo polecam zobaczyć) dopadło go zmęczenie. Chciał też ugasić pragnienie, postanowił więc wstąpić do tawerny, gdzie zamówił kieliszek wina. Kiedy barman mu go niósł, niespodziewanie zawiał silny wiatr, więc żeby jego podmuch nie nasypał do królewskiego napoju piasku, mężczyzna przykrył szklankę plasterkiem szynki. Król, zachwycony tym pomysłem, zamówił kolejny kieliszek wina i do tego inną „przykrywkę”. Po jakimś czasie śladami hiszpańskiego władcy poszedł cały kraj. A ponieważ „przykrywka” to po hiszpańsku tapa – słowo to zaczęto utożsamiać z tymi małymi przekąskami. 

W Grenadzie tapas podaje się za darmo do każdego kieliszka wina – nie jako gest marketingowy, ale jako wyraz lokalnej filozofii. Siadasz przy stoliku na placu, zamawiasz czerwone wino albo tinto de verano (mieszankę czerwonego wina i gazowanego napoju orzeźwiającego, podawaną z lodem i cytryną lub pomarańczą), a za chwilę pojawia się przed tobą mały talerzyk – może z jamón serrano (po polsku „szynką górską”), może z grillowaną papryką, może z kawałkiem tortilli. Nie wiesz, co dostaniesz. Ale na pewno coś pysznego, lokalnego. 

W Kordobie warto posmakować salmorejo – to gęstszy, aksamitniejszy kuzyn gazpacho, czyli andaluzyjskiego chłodnika. Zrobiony z dojrzałych pomidorów, chleba, oliwy i czosnku, podawany z jajkiem na twardo i wiórkami szynki. 

Z kolei Malaga kojarzy się ze wspomnianymi już espeto de sardinas – sardynkami nadzianymi na patyk i pieczonymi na ogniu tuż przy plaży. Są one dymne, słone, chrupiące z zewnątrz, miękkie w środku. Jedzone rękoma, z sokiem z cytryny i widokiem na morze. To nie jest potrawa – to styl bycia. Podobnie jak fritura malagueña (pescaíto frito) – mieszanka smażonych ryb oraz kalmarów i krewetek. Pojawia się na stole bez zbędnych ceregieli, z kawałkiem cytryny i smakiem ciepłego popołudnia.

Nie można mówić o smaku Andaluzji bez wspomnienia o jej winach. Szczególnie w Jerez de la Frontera, gdzie rodzi się wzmacniane wino jerez (Anglicy, rozmiłowani w nim, nazywają je sherry) – od jasnego i wytrawnego fino po ciemne, deserowe Pedro Ximénez. Wizyta w tutejszych bodegach to nie tylko degustacja, lecz także niezwykła podróż przez historię i sposób powstawania trunku.

I wreszcie oliwa z oliwek – prawdziwe złoto Andaluzji. Tłoczona na zimno, intensywnie zielona, gorzka, pieprzna, gęsta. Wystarczy jedna łyżka na kromce chleba i czujesz wszystko: słońce, kamienie, drzewa, czas. Andaluzja to największy producent oliwy na świecie, ale ta najlepsza nigdy nie opuszcza regionu – bo tu smakuje inaczej. Smakuje jak miejsce, które nie oddaje łatwo swoich sekretów.

W Andaluzji smaki nie stanowią dodatku do krajobrazu. Są jego integralną częścią. To język – być może najstarszy, jakim posługuje się ta ziemia. A kiedy próbujesz kolejnych tapasów, pijesz kieliszek tutejszego wina, przegryzasz oliwkę z beczki, czujesz, że smak to też forma pamięci. I że są miejsca, do których wraca się przez żołądek – ale zostaje się sercem.

Dotyk. Od chłodu marmuru po ciepło słońca

Kamienne mury Alcazaby w Almeríi opowiadają swoją historię poprzez fakturę chłodnych bloków, które przez stulecia chroniły miasto przed najeźdźcami. Dotykając ich, wyczuwasz szorstkość czasu, który zostawił tutaj swoje ślady – surowe, a jednak pełne uroku. Ta potężna twierdza, zbudowana przez Maurów w drugiej połowie X w., wznosi się nad miastem, oferując nie tylko obronną moc, lecz także ciszę i spokój, które kontrastują z gwarem współczesnej Almeríi. Spacerując po murach i dziedzińcach, możesz niemal usłyszeć echo dawnych czasów.

Zupełnie inny charakter ma dotyk piasku na plażach Andaluzji. Playa de Bolonia, ze swoimi białymi wydmami oraz ruinami starożytnego rzymskiego miasta Baelo Claudia, łączy miękkość piasku z historią, którą odsłania każdy krok. Zahara de los Atunes to raj dla tych, którzy pragną spokoju – znajdą tu szerokie puste plaże z drobnym złotym piaskiem i delikatne morskie fale. A Playa de los Muertos (Plaża Umarłych) w prowincji Almería, choć nazwa brzmi nieco groźnie, zachwyca krystalicznie czystą wodą i dzikim krajobrazem. Takich plaż w Andaluzji jest dużo więcej, warto je niespiesznie odkrywać i zanurzyć się w naturę.

W sercu tej wspólnoty autonomicznej Hiszpanii znajdują się renesansowe Úbeda i Baeza. To niespotykane, bo ten styl nie zagościł w regionie na szeroką skalę. Miasta urzekają renesansową architekturą, a ich ceramika dopełnia to piękno. Azulejos (obecne w całej Andaluzji), ozdobione misternymi wzorami geometrycznymi i roślinnymi motywami, pokrywają fasady pałaców, kościołów i kamienic. Wypolerowane i gładkie, a zarazem chłodne w dotyku, te ceramiczne płytki są świadectwem zarówno artystycznego kunsztu, jak i wpływów arabskich i chrześcijańskich, które przenikały się tu przez wieki. Dotykając ich, możesz poczuć nie tylko materiał, lecz także ducha dawnych rzemieślników.

W najdalej wysuniętej na południe części Andaluzji leży Tarifa – miejsce, w którym bliskość Afryki staje się namacalna. Dotyk zimnych fal Atlantyku na tutejszych plażach jest jak ożywczy powiew nowej energii. To w Tarifie spotykają się ocean i wiatr, które czynią to miejsce rajem dla wind- i kitesurferów oraz miłośników dzikiej przyrody. Poczujesz tu również kontakt z historią – starożytne ruiny fortyfikacji, które świadczą o strategicznym znaczeniu tego miejsca od czasów Fenicjan. Powiew morskiej bryzy, chłodzący skórę, łączy się tutaj z ciepłem słońca, tworząc wyjątkowy kontrast.

Nie sposób pominąć magicznych formacji skalnych Torcal de Antequera. Wspięcie się na te pradawne skały to spotkanie ze światem sprzed milionów lat. Chropowata powierzchnia kamieni, nieregularne szczeliny i fantazyjne kształty zapraszają do bezpośredniego kontaktu z naturą, której siła i cierpliwość wyryły tu swoje dzieło.

Dotyk w Andaluzji to doznanie, które łączy nas z miejscem i czasem. Chłodne kamienie, miękki piasek, delikatna ceramika, rześkie fale oceanu i gorący wiatr – wszystko to tworzy symfonię, którą możesz poczuć nie tylko oczami, ale przede wszystkim skórą. To zmysł, który zatrzymuje chwilę i pozwala doświadczyć prawdziwej istoty tej ziemi.

Andaluzja, która zostaje w sercu

Andaluzja to coś więcej niż miejsce na mapie – to przeżycie, które zostaje w sercu i umyśle na stałe. Tutaj urodził się Pablo Picasso (1881–1973), geniusz, który patrzył na świat przez pryzmat tego wyjątkowego regionu. W Muzeum Picassa w Maladze możesz ujrzeć nie tylko jego dzieła, lecz także ślady jego dzieciństwa, dzieje miasta, które ukształtowało jego artystyczną duszę. To jakby widzieć Andaluzję jego oczami – pełną kolorów, kontrastów i emocji.

Każdy kamień na tej ziemi ma swoją historię – to świadectwo przenikania się kultur i cywilizacji. Rzymianie zostawili tu monumentalne budowle i drogi, Arabowie – architekturę pełną finezji i poezji, a chrześcijanie – katedry i tradycje, które wciąż żyją w codzienności Andaluzji. Spacerując po ulicach Grenady, Kordoby czy Sewilli, czujesz, że historia nie jest tylko przeszłością, lecz także jest obecna dzisiaj i wciąż tętni życiem.

Nie można też zapomnieć o tradycyjnych festiwalach – one stanowią duszę Andaluzji. Semana Santa w Sewilli i Maladze to uroczyste obchody Wielkiego Tygodnia, gdy miasta zamieniają się w sceny pełne dramatyzmu, modlitwy i muzyki, a procesje niosą ze sobą ogromne emocje i głębokie duchowe przeżycia. Feria de Abril w andaluzyjskiej stolicy to eksplozja kolorów, tańca i radości, a Fiesta de los Patios w Kordobie pozwala zanurzyć się w aromatach kwiatów i intymnej atmosferze dziedzińców. Carnaval de Cádiz (Karnawał w Kadyksie) to z kolei prawdziwy festiwal humoru, satyry i zabawy, który pokazuje, że region potrafi też śmiać się do rozpuku.

To wszystko sprawia, że Andaluzja nie jest miejscem, które się po prostu odwiedza. To przestrzeń, która wnika w nas, zostaje gdzieś głęboko w środku i nie pozwala o sobie zapomnieć. A tęsknota za tym południowym regionem Hiszpanii jest tak silna, że wraca się do niego nie tylko w rzeczywistości, lecz także w myślach, marzeniach, wspomnieniach.

Andaluzja to nie tylko krajobrazy, zabytki czy smaki – to miejsce, które przenika do wnętrza. To przestrzeń, która zmienia sposób, w jaki patrzysz na świat, na ludzi, na siebie. To ziemia, która uczy, jak smakować życie w towarzystwie przyjaciół, jak spoglądać na wielowątkową historię. Andaluzja zostawia ślad, który trudno wymazać – subtelny, głęboki, jak echo dawnej melodii flamenco i dotyk promieni słońca na skórze. Wracasz do niej, bo to więcej niż podróż – to doświadczenie, które żyje w tobie. Andaluzja zostaje w nas, trwa i inspiruje – w każdym geście, dźwięku i spojrzeniu.

Carboneras, Almeria 22 jun 2019 Playa de los Muertos landscape in Almeria, Spain summer time – Europe