AGNIESZKA WASZTYL
Islandia to kraina lodu i ognia, położona na wulkanicznych wyspach na Oceanie Atlantyckim. Znana jest z zapierających dech w piersiach wodospadów, tryskających gejzerów i relaksujących basenów termalnych. Od wielu lat Islandia przyciąga miłośników natury z całego świata. Surowa, niemal nietknięta przyroda i tajemniczy krajobraz sprawiają, że przylatuje tu także coraz więcej polskich turystów. Tutejsi mieszkańcy wciąż wierzą w elfy, których domki, przemierzając główną wyspę, nazywaną po islandzku Ísland, można spotkać w wielu malowniczych miejscach.
Silne podmuchy wiatru znoszą samochód raz w jedną, raz w drugą stronę. Pola i łąki spowija gruba warstwa śniegu, tworząc jednolitą białą przestrzeń bez wyraźnych granic. Niebo rozświetla feeria barw – od żółci, przez pomarańcz, aż po delikatny róż. Zaśnieżony krajobraz zdaje się nie mieć końca, a droga, którą podążamy, prawie znika w otaczającym ją białym pustkowiu. To niemal surrealistyczny widok.
Poza granicami Reykjavíku panują znacznie niższe temperatury. Im dalej od stolicy, tym chłód jest bardziej odczuwalny. Lodowce zajmują ok. 10 proc. powierzchni Islandii, co jeszcze bardziej rozbudza wyobraźnię. W kraju znajduje się mniej więcej 130 wulkanów (z czego czynnych jest ok. 30), choć przewodniki podają różne liczby.
Dojeżdżamy do Parku Narodowego Thingvellir (Þingvellir), który w 2004 r. został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO. To zazwyczaj pierwszy punkt na trasie słynnego Złotego Kręgu (Golden Circle) – najpopularniejszego islandzkiego szlaku turystycznego. Park znajduje się ok. 40 km na północny wschód od Reykjavíku i jest unikatowym miejscem, które pozwala naukowcom badać geologię dna oceanu w warunkach naziemnych. Przez Islandię biegnie dolina ryftowa, przebiegająca wzdłuż Grzbietu Śródatlantyckiego, gdzie stykają się dwie ogromne płyty tektoniczne: eurazjatycka i północnoamerykańska. Co roku oddalają się od siebie o ok. 2,5 cm. Dolinę ryftową można zobaczyć na własne oczy i przejść pieszo z płyty północnoamerykańskiej na eurazjatycką. Geologicznie Islandia leży więc na granicy dwóch kontynentów. Pomiędzy płytami biegnie ścieżka w wąwozie Almannagjá. W parku, w jeziorze Thingvallavatn (Þingvallavatn), znajduje się też szczelina Silfra. Można w niej zanurkować i dotknąć obu płyt tektonicznych.
Wiatr nie odpuszcza, a gęsty śnieg ogranicza widoczność. Mimo to niezrażeni idziemy wąwozem między płytami. Surowe, monumentalne skały robią duże wrażenie. Na trasie spotykamy wielu turystów – głównie ze Stanów Zjednoczonych. Na obszarze Thingvellir (Þingvellir) można zobaczyć także letnią rezydencję premiera kraju oraz drewniany kościółek z 1859 r., który wzniesiono w miejscu jednej z pierwszych islandzkich świątyń chrześcijańskich z początku XI stulecia (Þingvallakirkja).
Wsiadamy do naszego busa i jedziemy do geotermalnej doliny Haukadalur zobaczyć słynne gejzery. Po drodze mijamy beztrosko pasące się na polach konie islandzkie. Zwierzęta wizualnie przypominają kuce, choć Islandczycy za to porównanie mogliby się obrazić. To rasa konia wyhodowana na Islandii. Koniki są odporne na mróz i śnieg, doskonale radzą sobie w trudnych warunkach. Żyją długo, rzadko chorują i mają łagodne usposobienie. Mieszkańcy nadają im imiona. Konie występują w folklorze nordyckim, są bohaterami wielu legend i mitów. Nie wolno ich importować, a raz wywiezione zwierzę nie może wrócić. Chodzi o zachowanie czystości rasy i ochronę koni przed chorobami. Podobno zakaz wprowadzono już w X w.
Wybuchowa ziemia
Islandia słynie z geotermalnych cudów natury, takich jak gorące baseny, laguny i gejzery. Najsłynniejszy z tych ostatnich to tzw. Wielki Gejzer – Geysir. Dziś jest już mało aktywny, ale w przeszłości jego erupcje były częste i zazwyczaj wywoływały je trzęsienia ziemi. Podobno w połowie XIX stulecia wyrzucał wodę na wysokość aż 170 m. Obok znajduje się gejzer Strokkur, który wybucha średnio co kilka–kilkanaście minut. Zazwyczaj wypycha wodę na wysokość 15–20 m.
Powietrze przesycone jest zapachem siarki, a z podziemnych szczelin unosi się para. Ręce mi zamarzają mimo rękawiczek. Stojąc w zimnie, czekamy na kolejną erupcję. Wilgotność jest wysoka, a temperatura daje się we znaki. Mija 10 min – nic się nie dzieje. Robert, nasz kierowca i przewodnik, zapewnia jednak, że czasem trzeba po prostu poczekać. Po ok. 15 min woda nagle wybija z impetem. Na szczęście udaje się uchwycić moment erupcji na zdjęciach. Strokkur to obecnie największy czynny gejzer w kraju.
Zatrzymujemy się na ciepłą zupę w pobliskiej restauracji, bo lodowaty wiatr zdaje się przenikać przez każdą warstwę ubrania. Po mniej więcej godzinie wyruszamy w dalszą drogę. Docieramy do jednego z najbardziej spektakularnych wodospadów Islandii – Gullfoss, czyli Złotego Wodospadu. To właśnie od niego pochodzi nazwa słynnej trasy turystycznej, Złotego Kręgu. Wodospad robi ogromne wrażenie. Spada dwiema kaskadami (11- i 21-metrową) z wysokości ponad 30 m. Latem przez jego koryto przepływa średnio 141 m3 wody na sekundę, a zimą jest to ok. 60 m³ mniej. Widok potężnego wodospadu i kawałki lodu unoszące się na wodzie przyprawiają o dreszcze. Wokół Gullfoss znajdują się ścieżki spacerowe (dolna i górna), a także wiele platform widokowych, z których można podziwiać kaskady. Zimą dostępna jest tylko trasa górna. Geolodzy uważają, że Gullfoss powstał podczas ostatniej epoki lodowcowej.
Wieje tak mocno, że trzymam się poręczy z lin. Trasa jest mocno wyślizgana. Choć nie należę do chudzin, to czuję, jak popycha mnie wiatr. Ślizgam się i nie mogę złapać równowagi. Wiatr pcha mnie prosto w objęcia hiszpańskiego turysty. Nie mogę się od niego oderwać, bo silne podmuchy skutecznie mi to uniemożliwiają. Po chwili wiatr na kilka sekund ustaje i udaje nam się wyswobodzić z objęć. A szkoda, bo ten wyjazd mógłby zakończyć się romantyczną historią…
Jedziemy dalej. Pokryta śniegiem Islandia wygląda bajecznie. Na drogach panuje niewielki ruch. Dojeżdżamy do wygasłego wulkanu Grímsnes (214 m n.p.m.) z kraterem Kerid (Kerith, Kerið), który powstał ok. 6,5–9 tys. lat temu. Na jego dnie znajduje się jezioro, choć teraz zamarzło. Widok zapiera dech w piersiach. Ścieżka dookoła krateru jest mocno wyślizgana i trzeba bardzo uważać, żeby nie upaść. Tylko gdzieniegdzie przez warstwę śniegu przebijają się pomarańczowe skały. Krater ma ok. 170 m szerokości, 55 m głębokości i 270 m długości. Z kolei głębokość jeziora Kerid waha się – w zależności od poziomu wód gruntowych – od 6 do 14 m.
Patrzę, jak słońce powoli chowa się za horyzont, a jego światło odbija się w śnieżnej pokrywie. Podjeżdżamy do naszego apartamentu znalezionego przez internet. Zaspy miejscami sięgają kolan. Ubieramy jeszcze cieplejsze ubrania i zaopatrzone w termos z gorącą herbatą, idziemy polować na zorzę polarną. Oddalamy się od centrum Reykjavíku. Lekko sypie śnieg i wskaźniki w naszej aplikacji nie wróżą nam dziś szczęścia. Ale nie poddajemy się. Szukamy terenu oddalonego od świateł miasta i głównych dróg. Niestety, prognozy się spełniły. Tej nocy nie będzie nam dane zobaczyć zorzę.

Boiling mudpots in the geothermal area Hverir and cracked ground around. Location: geothermal area Hverir, Myvatn region, North part of Iceland, Europe
Wodospady jak z bajki
Rano ruszamy dalej. Dziś pogoda jest bardziej łaskawa. Kupujemy w jednej z klimatycznych kawiarenek po drodze kawę na wynos. Ku naszemu zaskoczeniu obsługa mówi po polsku – na głównej islandzkiej wyspie pracuje wielu Polaków, a nasz język często słychać na ulicach stolicy.
Podjeżdżamy do wodospadu Seljalandsfoss. Zakładamy peleryny przeciwdeszczowe, bo wiatr niesie ze sobą wodną mgiełkę, która szybko przenika przez ubrania. Czuję na twarzy delikatne kropelki wody. Seljalandsfoss ma 60 m wysokości. Za kaskadą znajduje się obszerna jaskinia, do której można dostać się specjalną ścieżką, ale zimą jest zamknięta z powodu oblodzenia. I bez tego spaceru wodospad robi duże wrażenie. Położony jest na klifach dawnego wybrzeża. Według naukowców powstał już podczas epoki lodowcowej. Niedaleko – zaledwie kilka minut pieszo – znajduje się kolejny malowniczy wodospad Gljúfrafoss (Gljúfrabúi). Jest nieco niższy, bo ma ok. 40 m wysokości, ale równie urokliwy.
Nasz kierowca zabiera nas do jaskini Rutshellir, zwanej też grotą Rutur, położonej niedaleko miejscowości Vík í Mýrdal. To podobno jedna z największych sztucznie wykutych pieczar w kraju. Na zewnątrz znajduje się tunel, który kiedyś służył do przechowywania siana, ryb i owiec. Potem wchodzi się do jaskini. W przewodnikach można przeczytać, że dawniej mogła znajdować się w niej pogańska świątynia lub kuźnia. Co ciekawe, tylko na południu Islandii można zobaczyć aż ponad 200 jaskiń.
Jedziemy do kolejnego wodospadu – Skógafoss, który pojawił się w jednej ze scen w serialu Wikingowie. Zachwyca potęgą – ma 25 m szerokości, a woda spada z wysokości 60 m. Wygląda z bliska gigantycznie! To jeden z największych islandzkich wodospadów. Wodna mgiełka potrafi zmoczyć, ale dzięki niej w słoneczny dzień można w tym miejscu zobaczyć tęczę. Mamy szczęście. Dzisiaj słońce świeci mocno. Kolory tęczy są wyraźnie widoczne. Skógafoss można zobaczyć też z góry, ale to opcja dla osób z dobrą kondycją, bo trzeba wejść na szczyt klifu po 400 metalowych stopniach. Znajduje się tutaj także taras widokowy. My nie zdecydowaliśmy się wejść na górę, nie wiem nawet, czy zimą jest to możliwe, bo żadnego turysty na wysokim klifie nie dostrzegłam. Za to tłumy ustawiały się do zdjęć na dole, próbując uchwycić w kadrze tęczę. Podejście do kaskady nie należy jednak do łatwych, bo zimą trasa jest oblodzona. Skógafoss robi jeszcze większe wrażenie niż Seljalandsfoss. I również powstał na klifie dawnego wybrzeża. Woda spada z takim impetem, że nie słyszymy się wzajemnie. Legenda głosi, że dawno temu w grocie za wodospadem ukryto skarb wikingów – skrzynię ze złotem. Podobno ją nawet znaleziono, ale oderwał się od niej pierścień i skarb zniknął. Miejscowi twierdzą, że pierścień przetrwał i można go dziś zobaczyć w muzeum w wiosce Skógar.
Niebezpieczne piękno
Pełni wrażeń podjeżdżamy do czarnej plaży Reynisfjara, która uchodzi za najpiękniejszą w kraju. W 1991 r. National Geographic uznał ją nawet za jedną z 10 najlepszych nietropikalnych plaż na świecie. Reynisfjarę można było zobaczyć m.in. w jednym z sezonów kultowego serialu Gra o tron. Plaża znajduje się ok. 200 km od Reykjavíku. Ciemny piasek i wulkaniczne klify są fascynujące, ale mój wzrok najbardziej przyciągają bazaltowe skały przypominające organy i Reynisdrangar – kolumny w oceanie, które mają 66 m wysokości. Legenda głosi, że są zamienionymi w skały trollami.
Spacerując wzdłuż klifów, warto zwrócić uwagę na jaskinię Hálsanefshellir, często obleganą przez turystów, bo daje schronienie przed silnym wiatrem. Plaża Reynisfjara zachwyca swoim pięknem, ale jednocześnie jest bardzo niebezpieczna – niestety, wielu odwiedzających nie zdaje sobie z tego sprawy. Prądy morskie są tu niezwykle silne, a fale potrafią osiągać znaczne rozmiary. Zaleca się, aby nie zbliżać się zbytnio do samej linii oceanu i uważnie śledzić godziny przypływów. Największym zagrożeniem są tzw. sneaker waves (sleeper waves) – niespodziewane potężne fale, które mogą w jednej chwili porwać dorosłą osobę. Lokalni przewodnicy ostrzegają, żeby nigdy nie odwracać się tyłem do oceanu. Kąpiele w tym miejscu są zabronione.
Islandia ma wiele pięknych plaż. Będąc na południu głównej wyspy, można podjechać zobaczyć wrak amerykańskiego wojskowego samolotu Douglas C-117D na czarnej plaży Sólheimasandur. Maszyna rozbiła się w listopadzie 1973 r., ale na szczęście nikt z 7-osobowej załogi nie zginął. Wrak jest dostępny dla zwiedzających i można nawet wejść do środka. Do dziś nie znamy dokładnej przyczyny katastrofy. Wrak zdobył popularność, pojawiając się w teledysku Justina Biebera do piosenki I’ll Show You.
Jedną z najbardziej wyjątkowych plaż jest bez wątpienia Diamond Beach, której nazwa doskonale oddaje jej charakter. Lodowe odłamki rozrzucone przez silne fale na czarnym wulkanicznym piasku przypominają kształtami kryształy lub diamenty. Plaża znajduje się na lodowcu Breiðamerkurjökull (który stanowi część większego lodowca Vatnajökull), nieopodal laguny lodowcowej Jökulsárlón. Warto pamiętać, że wybrzeże to jest niebezpieczne. Podobnie jak w innych miejscach, nie wolno tu stać tyłem do oceanu. Woda – nawet latem – jest lodowata. Przy odrobinie szczęścia można dostrzec foki, a niekiedy nawet orki. Zimą lodowe bryły pokrywają niemal całą plażę. Dodatkową atrakcję stanowi przepływająca przez Diamond Beach rzeka Jökulsá, którą także spływają kry. Obie części Diamentowej Plaży łączy most (Jökulsárlón Bridge). Widoczne są również góry lodowe. Niestety, zmiany klimatu powodują, że lodowce topnieją. Eksperci szacują, że za kilkadziesiąt lat na Diamond Beach nie będzie już lodu. Niedaleko laguny znajduje się Park Narodowy Vatnajökull, który w 2019 r. został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO.
Lodowcowe jaskinie
Wstajemy skoro świt, bo czeka nas 3-godzinna jazda na lodowiec Sólheimajökull. A jest co podziwiać. Lodowiec ma ok. 8 km długości i 2 km szerokości, ale wydaje się znacznie większy. Łączy się z innym, potężnym lodowcem – Mýrdalsjökull, pod którym znajduje się jeden z najbardziej aktywnych wulkanów w kraju – Katla (1512 m n.p.m.). Sólheimajökull jest stosunkowo łatwo dostępny, ale niestety za kilka dekad może przestać istnieć.
Idziemy jeden za drugim, szczelnie owinięci szalami. Wieje mocno, a ścieżka jest oblodzona i śliska. Mijamy turystów, którzy zamierzają wejść na lodowiec. Mają założone kaski, buty z rakami, nieprzemakalną odzież. W rękach trzymają liny i czekany. Posłusznie podążają za przewodnikiem. W końcu chwila nieuwagi i można zrobić sobie krzywdę. My nie zamierzamy wchodzić na lodowiec. Zależy nam na zobaczeniu go w pełnej krasie z bezpiecznych ścieżek. Wieje tak mocno, że dostaję małym odłamkiem lodu w czoło. Staram się chronić oczy i twarz. Cieszę się, że nasmarowałam się grubą warstwą tłustego kremu. Nie słyszę, co mówią do mnie moje towarzyszki podróży, bo silny wiatr skutecznie zagłusza ich słowa. Ale w końcu naszym oczom ukazuje się lodowiec. Niebieskie bryły, szczeliny i formacje lśnią w blasku słońca i wyglądają niemal nierealnie. Niezwykłe dzieło natury.
Nie decydujemy się na zwiedzanie jaskiń lodowcowych, chociaż to także popularna atrakcja turystyczna. Są oblegane przede wszystkim w okresie zimowym – od października do marca – choć latem też można zobaczyć kilka z nich. Ceny za zwiedzanie z przewodnikiem należą jednak do wysokich. Wahają się od 600 do 800 zł za osobę (po przeliczeniu z koron islandzkich na złotówki). Jedną z najchętniej wybieranych jest Crystal Ice Cave na lodowcu Vatnajökull, niedaleko laguny lodowcowej Jökulsárlón. Lód w tej jaskini może mieć nawet ponad tysiąc lat. Turystów zachwycają ściany i formacje lodowe mieniące się różnymi odcieniami niebieskiego. Chętnie odwiedzane są również lodowcowa Katla Ice Cave i lawowa jaskinia lodowa Lofthellir na północy kraju. Warto zobaczyć też dostępne przez cały rok tunele wydrążone w lodowcu Langjökull.

Picture of Gullfoss waterfall in Iceland in winter daytime with blue sky
Kąpiel w gorących lagunach
Zmarznięci docieramy do Sekretnej Laguny w Hverahólmi, żeby ogrzać się i odpocząć w naturalnym basenie zasilanym gorącymi źródłami. Islandia słynie z licznych ciepłych kąpielisk, niektóre z nich są darmowe, ale do Secret Lagoon trzeba kupić bilet, który kosztuje w przeliczeniu ok. 125 zł. W basenie pełno turystów – to najstarsze kąpielisko w kraju, działające od 1891 r. Na zewnątrz temperatura wynosi -5°C, a woda w Sekretnej Lagunie ma ok. 38–40°C. Jest nasycona minerałami, zwłaszcza siarką. Miejscowi nazywają to miejsce Gamla Laugin, czyli „Stary Basen”.
Kąpiele na obszarze geotermalnym Hverahólmi to tradycja sięgająca wielu wieków. W przeszłości ciepła woda służyła też do prania odzieży. W 1909 r. właśnie w Secret Lagoon odbyły się pierwsze w kraju lekcje pływania. W pobliżu znajdują się wrzące fumarole, gorące źródła – takie jak Vaðmálahver i Básahver – oraz potoki, a także niewielki gejzer (Litli Geysir), który regularnie wybucha co kilka minut. Na miejscu można zauważyć również malutkie domki elfów – Islandczycy naprawdę wierzą w ich istnienie. Według lokalnych legend elfy wyglądają jak ludzie, ale są znacznie piękniejsze. Znane są historie o tym, jak miejscowi nie zgadzali się na budowę drogi, bo mogłaby zakłócić spokój elfom. Te tajemnicze istoty pokazują się podobno tylko wybrańcom. Stolicą elfów jest Hafnarfjörður, gdzie organizuje się nawet spacery ich śladami.
Sekretna Laguna znajduje się w miejscowości Flúðir, ok. 100 km od Reykjavíku. Ze stolicy szybciej można dojechać (w mniej więcej 45 min) do słynnej Blue Lagoon na półwyspie Reykjanes. To także znane centrum spa. Temperatura wody jest stała przez cały rok i wynosi ok. 38°C. Bilety trzeba kupować z wyprzedzeniem. Gorącej kąpieli warto zażyć również w Sky Lagoon. Z tutejszego geotermalnego basenu rozpościera się fantastyczny widok na Atlantyk.
Islandia ma wiele dziewiczych miejsc, w których można wykąpać się za darmo. Niedaleko miasteczka Hveragerði rozciąga się dolina Reykjadalur, przez którą przepływa gorąca rzeka. Niezapomniane przeżycie stanowi też kąpiel w kalderze wulkanu Askja (1516 m n.p.m.). Znajdują się w niej dwa jeziora – większe Öskjuvatn (mające ok. 11 km² powierzchni i 217 m głębokości) oraz niewielkie Víti, czyli Piekło, w którym można się kąpać. Woda nie jest gorąca, temperatura nie przekracza 25°C. W kąpieli może jednak przeszkadzać unoszący się w powietrzu zapach siarki.
Kompaktowy Reykjavík
Centrum stolicy Islandii zwiedza się na piechotę. Reykjavík może nie ma zbyt wielu zabytków, ale jest bardzo przyjemnym i przyjaznym miastem z dużą liczbą galerii, klimatycznych pubów, klubów i lokalnych restauracji. Nazywa się go często „miastem artystów”. Tu swoje pierwsze kroki stawiali tacy muzycy jak zespół Sigur Rós, piosenkarka Björk czy grupa GusGus. Budynki w centrum 140-tysięcznego miasta zdobią kolorowe murale. Nie brakuje też urokliwych drewnianych domów.
Nasz nocleg znajduje się w samym centrum Reykjavíku. Podczas spaceru pierwszym miejscem, które odwiedzamy, jest Kościół Hallgrímura (Hallgrímskirkja) – nowoczesna budowla inspirowana wyglądem wulkanicznych kolumn. Ma ponad 74 m wysokości. Wnętrze świątyni urządzone jest w stylu minimalistycznym. W środku można zobaczyć mające 15 m wysokości i ważące 25 t organy. Wbrew pozorom kościół nie jest zabytkiem. Jego budowa została ukończona w 1986 r. Przed wejściem do świątyni stoi pomnik Leifa Erikssona (Leifa Szczęśliwego, Leifura Eiríkssona, ok. 980–ok. 1020) – wikinga i prawdopodobnie pierwszego Europejczyka, który dopłynął do Ameryki Północnej, syna Eryka Rudego – islandzkiego banity i odkrywcy Grenlandii (ok. 982 r.).
Z Kościoła Hallgrímura już tylko rzut beretem do słynnej tęczowej ulicy Skólavörðustígur, chętnie fotografowanej przez turystów z całego świata. W centrum miasta znajduje się niewielkie jezioro – Tjörnin – przy którym można zobaczyć gmachy Ratusza (Ráðhús Reykjavíkur), Narodowej Galerii Islandii (Listasafn Íslands), Uniwersytetu Islandzkiego (Háskóli Íslands) czy siedziby parlamentu islandzkiego (Althingu) – Alþingishúsið. Przy jednej z tutejszych restauracji uwagę przyciąga rzeźba świni ubrana w tradycyjny wełniany sweter i nauszniki.
Docieramy do Starego Portu (Old Harbour, Gamla Höfnin), skąd można wypłynąć statkiem na poszukiwania wielorybów. Nasz wzrok przyciąga nowoczesna szklana sala koncertowa i centrum konferencyjne Harpa. Nieopodal wznosi się też stalowa rzeźba Sun Voyager (Sólfar), przypominająca szkielet łodzi. Spacerując wzdłuż wybrzeża, natrafiamy na nietypowy budynek – dom islandzkiego reżysera Hrafna Gunnlaugssona, nazywany także czasem „domem z recyklingu” lub „gniazdem kruka”. Z zewnątrz wygląda jak złomowisko, bo na pierwszy rzut oka nic tu do siebie nie pasuje. Reżyser kupił dom z zamiarem przekształcenia go w studio filmowe, ale plan nie wypalił. W środku i na zewnątrz można zobaczyć rekwizyty z jego filmów i rzeźby nawiązujące do wikingów. To właśnie tutaj na niebie podziwiałam zorzę polarną.
Miłośnicy muzeów również nie będą się nudzić w islandzkiej stolicy, bo Reykjavík ma wiele do zaoferowania. Warto kupić bilety m.in. do centrum Aurora Reykjavík poświęconego zorzy polarnej, Muzeum Morskiego (Sjóminjasafnið í Reykjavík), Muzeum Saga czy Muzeum Sztuki (Listasafn Reykjavíkur). Furorę robi też futurystyczny Perlan z obrotową szklaną kopułą. Siedzibę ma tutaj Islandzkie Muzeum Historii Naturalnej (Náttúruminjasafn Íslands). W środku znajduje się lodowa jaskinia zrobiona z prawdziwego lodu. Ciekawe jest także Islandzkie Muzeum Fallologiczne (Hið Íslenzka Reðasafn – The Icelandic Phallological Museum). Jego nietypowa kolekcja liczy ponad 300 okazów penisów różnych ssaków – zarówno lądowych, jak i morskich – żyjących na islandzkich wyspach i w okalających je wodach. Największy eksponat stanowi prącie niebieskiego wieloryba. Ma 170 cm długości i waży 70 kg. Z kolei na obrzeżach miasta znajduje się interesujący skansen Árbæjarsafn, gdzie można zobaczyć, jak wyglądało tu życie przed wiekami.
Na ulicach Reykjavíku mijamy mnóstwo młodych ludzi. W knajpach prawdziwe tłumy, choć ceny wysokie. Zamawiamy gulasz rybny z ziemniakami – plokkfiskur. Jest bardzo dobrze doprawiony i aromatyczny. Po prostu palce lizać! Islandzka kuchnia jest sycąca i pożywna. Warto spróbować grillowanego mięsa, ryb, owoców morza, islandzkich hot dogów (pylsa lub pulsa). Smaczny jest również gulasz jagnięcy – kjötsúpa. W restauracjach można trafić na dania z renifera, wieloryba i maskonura – choć polowanie na tego wodnego ptaka z rodziny alk w wielu krajach zostało już zakazane. Koneserzy mogą spróbować też tradycyjnej islandzkiej potrawy przygotowywanej z fermentowanego mięsa rekina polarnego – hákarl – oraz suszonych ryb.

Famous Seljalandsfoss waterfaal on Iceland during winter



