MICHAŁ KOLANKIEWICZ

Kampania, dzięki swojemu pięknu i różnorodności, jest chętnie odwiedzanym przez turystów regionem Włoch. Znajduje się na południu kraju i ma dostęp do Morza Tyrreńskiego. Czasami nazywa się ją nawet bramą na południe Italii („Mezzogiorno”). Kampania przyciąga wspaniałymi śródziemnomorskimi krajobrazami, wyśmienitą kuchnią, słońcem, muzyką, gościnnymi mieszkańcami i fascynującymi miastami. Można ją bez końca zwiedzać, wędrować po niej, a także plażować na jej czarującym wybrzeżu. 

Jej stolicę stanowi pełen zabytków Neapol, który wyróżnia się atmosferą. Jego historyczne centrum jest największym w Europie (ma powierzchnię ok. 17 km²) i od 1995 r. znajduje się na Liście Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO. Na terenie Kampanii znajdują się też znane kurorty, jak chociażby Sorrento, Positano czy Amalfi, słynące z niezmiernie malowniczego wybrzeża. Inne miejsca warte odwiedzenia to m.in. Pompeje, Herkulanum, Palinuro czy wyspy Capri i Ischia. Nad regionem góruje majestatyczny wulkan Wezuwiusz (1281 m n.p.m.).

Tak jak już wspomniałem w moim poprzednim artykule (Sycylia okiem warszawskiego turysty w nr 2/2024 magazynu All Inclusive) – podróż do Kampanii zaplanowałem w lutym 2024 r. Kierowałem się przy tym korzystnymi cenami lotów oraz dużymi promocjami na zakwaterowanie w wybranych przeze mnie lokalizacjach. Na przewoźnika lotniczego wybrałem tanią linię Ryanair, a noclegi rezerwowałem poprzez Booking.com, gdzie z uwagi na posiadany status klienta Genius 3 mogłem liczyć na rabaty w wysokości ok. 15–20 proc. 

Wyprawa do regionu w południowej części Półwyspu Apenińskiego rozpoczęła się od przelotu z Katanii do Neapolu. Podróż po Kampanii, tak jak i wcześniejsza sycylijska część wyprawy, odbywała się transportem publicznym (autobusami, pociągami oraz promami) – nie zdecydowałem się na wypożyczenie samochodu.

Z Sycylii do Neapolu

Zobaczyć Neapol i umrzeć — wzdychał już Johann Wolfgang von Goethe (1749–1832). Nie da się słowami opisać stolicy Kampanii, każdy musi ją poczuć na własnej skórze… no i oczywiście posmakować. To miasto pełne kontrastów, równie piękne, co groźne. Zawsze stanowiło inspirację dla artystów. Napoli, jak brzmi jego włoska nazwa, tętni życiem i wzbudza wśród turystów skrajne emocje. Jednych porywa, innych odrzuca. Mnie zachwyciła sztuka ulicy, szczególnie Madonna z pistoletem – nieco skryta praca słynnego artysty Banksy’ego przy Piazza Gerolomini. Do tego należy dodać obowiązkowe neapolitańskie punkty, czyli dzieła Caravaggia, niezliczone kościoły z Katedrą Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny (Duomo di Napoli) na czele, Galerię Umberto I, a wszystko to w ciągłym napięciu, z której strony nadjedzie skuter (ruch uliczny w Neapolu to według mnie ciągła „walka o ogień”). Nad wszystkim unosi się oczywiście duch wszechobecnego Santa Maradona. No i najważniejsze – jak Neapol, to pizza! 

Początek mojej podróży do Kampanii to wieczorny lot z Katanii z lądowaniem w stolicy regionu o 21.10. Do centrum 900-tysięcznego miasta z lotniska z łatwością dostałem się autobusem przewoźnika Alibus. Miejsce odjazdu znajduje się ok. 100 m od wyjścia z terminalu, należy kierować się w prawą stronę. Alibusem dojechałem do Piazza Garibaldi, głównego węzła komunikacyjnego Neapolu. Niestety czeka tu na nas twarde zderzenie z rzeczywistością stolicy Kampanii – mnóstwo śpiących bezdomnych, grupki mało uśmiechniętych uchodźców na każdym rogu, a do tego karabinierzy z długą bronią.

W tych „romantycznych” okolicznościach udało mi się dotrzeć do apartamentu w zabytkowym centrum – przy via San Biagio dei Librai. Znalazłem się właśnie w jednej z trzech najstarszych ulic miasta, nazywanych decumani (z VI w. p.n.e.). Wąskie uliczki, które przecinają je prostopadle, to cardini. Wyróżniamy następujące decumani: superiore, czyli via Anticaglia – Pisanelli, maggiore – via dei Tribunali, i inferiore, czyli „moją” San Biagio dei Librai. Ich okolice były najwyżej położoną częścią antycznego miasta. Mieszkali tutaj zamożni obywatele szukający odpoczynku od chaosu. Potem przyszedł czas klasztorów i kościołów, które wyrosły praktycznie jeden na drugim.

Dla mnie najważniejszy był fakt, że obecne ścisłe centrum Neapolu, czyli właśnie decumano, wypełniają turyści z całego świata, a przez to można się tu czuć bezpiecznie. Po przejściu przez bramę kamienicy, w której mieszkałem przez kolejne dni, znalazłem się na dziedzińcu budynku, w „studni”. Tutaj czekało na mnie kolejne zderzenie z rzeczywistością stolicy Kampanii – apartament mieścił się na ostatnim piętrze, żeby się do niego dostać, osoby z lękiem wysokości muszą pokonać szalejącą wyobraźnię, potęgowaną przez ciemność i widok w dół na podwórko. Kiedy udało się już dotrzeć na samą górę, przemiła gospodyni w nagrodę poczęstowała strudzonego wędrowca małym aperitifem.

Po chwili odpoczynku w apartamencie przyszedł czas na wieczorną pizzę neapolitańską w pobliskiej pizzerii „Palazzo Petrucci”, znajdującej się przy Piazza San Domenico Maggiore. Plac ten należy do najbardziej interesujących w Neapolu. Usytuowany jest w samym sercu historycznego centrum stolicy Kampanii i stanowi skrzyżowanie dwóch ważnych ulic: Spaccanapoli (głównej, najstarszej arterii miasta, dosłownie „rozłupującej Neapol”) i via Mezzocannone. Na środku placu stoi barokowy obelisk (Obelisco di San Domenico), tzw. słup morowy, zwieńczony posągiem św. Dominika, założyciela zakonu dominikanów, wzniesiony po epidemii dżumy w 1656 r.   

Na zakończenie pełen relaks – pierwszy neapolitański wieczór w pobliskim barze „O’ Cafè”, miejscu tętniącym życiem, położonym niemal na skrzyżowaniu Piazza San Domenico Maggiore i via Mezzocannone, przy Piazzetta Nilo. Z przyjemnością wracałem tutaj każdego dnia. Jest to lokal znajdujący się pośrodku placu pełnego turystów. Miło zatrzymać się w nim nieco dłużej, napić drinka oraz posłuchać tutejszych muzyków i artystów ulicznych. Do tego podają tu w bardzo przyjemnej cenie pyszne piwo Peroni Gran Riserva Rossa oraz Aperol.

Grande Pompei – podróż do starożytności

Dzień w Neapolu należy rozpocząć od porannej kawy i wczuć się w atmosferę miasta. W „Caffè Moreno”, jakieś 5 min od mojego miejsca zakwaterowania, zrealizować można było apartamentowe vouchery na małą czarną, sok i croissanta pistacchio. Po aromatycznej kawie nadszedł moment na podróż do starożytnych czasów. Przejazd pociągiem z Napoli Centrale do stacji Pompei trwał tylko ok. 30 min. Bilet na zwiedzanie samodzielne, tzw. Pompeii Express, kosztował 18 euro od osoby. Na spokojny spacer po Grande Pompei trzeba zarezerwować co najmniej 4 godz. i uzbroić się obowiązkowo w butelkę z wodą, którą można uzupełniać tutaj w jednej z wielu studni z wygodnym kranikiem. To był bezcenny czas intensywnego poznawania własnymi oczami historii tego miejsca i przeniesienia się choć na chwilę o dwa tysiące lat wstecz. Nie sposób wymienić nawet połowy rzeczy, które warto zobaczyć w Pompejach. Wrażenia z pobytu są po prostu niesamowite. Park Archeologiczny Pompejów (Parco Archeologico di Pompei) znajduje się od 1997 r. na Liście Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO i należy do najczęściej odwiedzanych atrakcji we Włoszech. Mało kto wie, że ośrodek u stóp Wezuwiusza dotknęły dwie katastrofy. Pierwszą – w lutym 62 r. n.e. – było silne trzęsienie ziemi. Starło z powierzchni ziemi blisko 65 proc. zabudowy. Mimo to mieszkańcy zdołali odbudować Pompeje. Jednakże 17 lat później, gdy w wyniku niszczycielskiej erupcji Wezuwiusza zabudowania pokryła kilkumetrowa warstwa popiołu – nie dali rady już tego zrobić. Przez ostatnie 200 lat przed tą serią nieszczęść Pompeje rozwijały się niezwykle dynamicznie. Jako że były miastem portowym, usytuowanym nad morzem, u ujścia rzeki Sarnus (Sarno), czerpały spore profity z handlu. Do tego kwitło tu też rolnictwo – żyzne wulkaniczne ziemie otaczające pompejańskie mury umożliwiały uprawę oliwek, winorośli, zboża. Tak było zresztą w całej Kampanii, którą nazywano Campania felix, czyli „krainą szczęścia”.

Po zwiedzaniu Grande Pompei odwiedziłem samo miasteczko Pompeje, założone w 1891 r. w pobliżu słynnych starożytnych ruin. Wyprawę zakończyłem prawdziwą ucztą – spaghetti frutti di mare w restauracji „Na’ Pasta” z Maradoną w tle (nawet tutaj zdjęcia boskiego Diego są na każdym kroku!). Posilony zdecydowałem się na powrót do Neapolu, który ponownie trwał ok. 30 min. Po przybyciu wieczorem do stolicy Kampanii przyszedł czas na spacer po centrum. Starożytna część Neapolu to zachwycający ludzie, mieszkańcy i turyści z całego świata, gwar w otoczeniu różnorodnej architektury. Wszystkimi zmysłami udało się poczuć wieczorną atmosferę, pośród m.in. wspaniałych murali z Sophią Loren oraz unoszącego się tutaj wszędzie ducha Maradony. Po krótkim spacerze należał się relaks w pokoju, bo 4,5 godz. w pełnym słońcu w Pompejach mocno mnie wykończyły. Trzeba było naładować baterie na kolejne dni!

The frescoes of Villa dei Misteri (Villa of the Mysteries), an ancient Roman villa at Pompeii ancient city, Italy

Zobaczyć Neapol i… nie umrzeć

Dzień zaczął się tradycyjnie poranną kawą i typowo włoskim śniadaniem w „Caffè Moreno”. Spacer po centrum Neapolu rozpocząłem od zwiedzenia katedry, którą chronią przed wejściem karabinierzy z długą bronią. Duomi di Napoli wciśnięto między dwa budynki i dopiero jej wnętrze wywołuje podziw wszystkich zwiedzających. Świątynię oblegają turyści, zapewne również z uwagi na fakt, że za wstęp do niej się nie płaci, oraz sami mieszkańcy stolicy Kampanii, gdyż znajdują się tu relikwie św. Januarego (272–302) – patrona miasta. Ten biskup Benewentu zginął śmiercią męczeńską w czasach prześladowań chrześcijan za panowania cesarza Dioklecjana (244–313). Został ścięty we wrześniu 302 r. w Pozzuoli pod Neapolem, w pobliżu krateru wulkanicznego Solfatara. W kaplicy poza relikwiarzem kryjącym jego czaszkę znajdują się dwie szklane ampułki z krwią świętego. 

Kolejny obowiązkowy punkt tego dnia stanowił Kościół Najświętszej Marii Panny Królowej Pokoju (Chiesa di Santa Maria della Pace), kiedyś wchodzący w skład kompleksu szpitalnego. Następnie doszedłem do Pobożnej Góry Miłosierdzia (Pio Monte della Misercordia) – ośmiokątnej barokowej kaplicy z kolekcją dzieł XVII- i XVIII-wiecznych neapolitańskich mistrzów. Po zapłaceniu 10 euro za wstęp mogłem tutaj podziwiać m.in. wspaniały obraz Siedem dzieł miłosierdzia względem ciała Caravaggia (1571–1610). 

Po wspaniałej uczcie duchowej udałem się na Gerolomini z jedynym w Neapolu dziełem Banksy’ego Madonna z pistoletem widniejącym na ścianie jednej z pizzerii, po prawej stronie. Nad tym placem góruje Pomnik Narodowy Girolamini (Monumento Nazionale dei Girolamini) – kompleks obejmujący monumentalny Kościół Girolamini (lub Gerolomini) z przełomu XVI i XVII stulecia oraz okazałą bibliotekę (Biblioteca dei Girolamini), a także galerię włoskich renesansowych dzieł sztuki (Quadreria dei Girolamini).

Po intensywnych doznaniach dla duszy nadszedł czas, aby coś przekąsić. Najlepiej oczywiście w lokalu polecanym przez kogoś sławnego. Wybór padł na istniejącą już od 1936 r. „Antica Pizzeria Di Matteo”. To właśnie w tym miejscu w lipcu 1994 r. jadł pizzę ówczesny prezydent Stanów Zjednoczonych Bill Clinton. W mojej ocenie to najlepsza pizzeria w Neapolu, a do tego z bardzo przystępnymi cenami i dużym wyborem w menu (ok. 30 rodzajów). Po przekąszeniu pysznej i słynnej pizzy zajrzałem do lokalnej „Selleria Vitale”, gdzie wnuczka dawnego właściciela prowadzi sklep jeździecki oraz wyrób pasków. Na miejscu pani Giorgia zmierzyła moją talię i dopasowała mi oryginalny pas z brązowej skóry, który natychmiast zastąpił mój stary. Doświadczenie bezcenne! 

Zachwycony obcowaniem z neapolitańską rzemieślniczką i jej wielopokoleniową historią w tle zdecydowałem, że przyszedł czas na dzisiejsze „danie główne”. Była to wizyta w „L’antica Pizzeria Da Michele” – kultowym miejscu dzięki występującej w filmie Jedz, módl się, kochaj (2010 r.) Julii Roberts i jej kwestii jeśli będąc w Neapolu, nie zjesz tej pizzy, to proszę, nigdy się do tego nie przyznawaj. To jedna z najstarszych, bo istniejąca już od 1870 r., pizzerii w mieście, która z uwagi na wielką popularność i niezliczoną ilość klientów serwuje placki tanio i szybko. Opcje w menu są dwie – margherita i marinara – w dwóch rozmiarach. Cytując zdanie ze światowego bestsellera amerykańskiej pisarki Elizabeth Gilbert z 2006 r. (Jedz, módl się, kochaj): Żadnego tam newage’owskiego, wtórnego dziadostwa w stylu południowokalifornijskim, oliwki – plus – suszone – na – słońcu – pomidory! Kolejka do pizzerii zdawała się nie mieć końca, jednakże jakimś cudem udało się złapać stolik ze słynnym zdjęciem Julii Roberts w tle! Po pysznej pizzy, idąc Corso Umberto I, spotkałem przesympatycznego ulicznego sprzedawcę pasków i tym razem z uśmiechem kupiłem pasek garniturowy. Cena to jedyne 5 euro! 

Kolejnym etapem zwiedzania Neapolu był port, skąd następnego dnia miałem płynąć w dalszą część podróży. Po drodze, na Piazza Municipi, moją uwagę zwróciła Wenus ze szmat. To kolejna taka Wenus włoskiego artysty (pierwszą wersję stworzył już w 1967 r.), który nazywa się Michelangelo Pistoletto i skończył już 91 lat! Podobno figurę bogini kupił w składzie z tandetnymi dekoracjami do ogrodów, a zużyte ciuchy zbierał od znajomych. Tak wpisał się w nurt arte povera – sztuki biednej. Posługiwanie się pospolitymi przedmiotami było odwrotem od tradycyjnej wysokiej sztuki. Bezwartościowe materiały miały – według włoskich artystów lat 60. i 70. XX w. – pozbawiać dzieło wartości komercyjnych.

Dalsze kroki skierowałem w pobliże Castel Nuovo (znanego także jako Maschio Angioino), należącego do siedmiu królewskich zamków znajdujących się w Neapolu. Wzniesiono go w latach 1279–1282 w celu obrony miasta od strony morza. Była to ważna twierdza, a obecnie to jeden z najbardziej charakterystycznych symboli stolicy Kampanii, który (z tego, co mi wiadomo) warto zobaczyć tylko z zewnątrz. Stąd w kilka minut doszedłem do Galerii Umberto I, która obecnie stanowi głównie pasaż handlowy, zlokalizowany w centrum miasta, naprzeciw istniejącego od 1737 r. Teatro di San Carlo. Ale to nie byle jakie miejsce, bo kiedy powstało – w latach 1887–1890 – było perłą w koronie trwającej od dziesięcioleci odbudowy Neapolu, zwanej risanamento, która trwała do wybuchu I wojny światowej. Galeria Umberto I to wysoka i przestronna konstrukcja w kształcie krzyża, zwieńczona szklaną kopułą, wzmocnioną 16 metalowymi żebrami. Kolejnym punktem spaceru okazał się niespodziewanie Palazzo Venezia z ogrodami, przepiękną wystawą obrazów kanadyjskiego artysty Michela T. Desrochesa oraz koncertem fortepianowym w tle.

Po tak intensywnym dniu obowiązkowa była kolacja w oddalonym o kilka kroków od mojego apartamentu barze „Maremma Maiala” przy via San Pietro a Maiella, gdzie zamówiłem pyszną gorącą Managgia a Bubbà (kanapkę z grillowanym bakłażanem, kozim serem i rukolą), lokalne piwo Stronza Pungente, no i oczywiście mogłem obejrzeć kolejny mecz UEFA Euro 2024! Zakończenie emocjonującego wieczoru i pobytu w Neapolu stanowiło skosztowanie lokalnego złocistego trunku w „O’ Cafè”.

Piano di Sorrento – nieodkryta perełka

Ostatni poranek w Neapolu to spacer po historycznym centrum miasta, tradycyjne włoskie śniadanie w „Caffè Moreno”, powrót do apartamentu, ciepłe pożegnanie z przemiłą właścicielką Domus San Biagio 14 i dalej w drogę! O godz. 11.00 czekał już na mnie prom do Sorrento, do którego podróż trwała jedynie 45 min. Ze stolicy Kampanii do tego słynącego z przepięknych widoków kurortu nad Zatoką Neapolitańską można również dotrzeć pociągiem, jednakże wycieczka drogą morską to zdecydowanie większa frajda, w dodatku z lampką prosecco w dłoni. Gdy przygotowywałem się do tej podróży, na wielu portalach czytałem, iż jako bazę wypadową na Capri oraz do Positano najlepiej wybrać Sorrento (znane z produkcji tradycyjnego włoskiego likieru cytrynowego – Limoncello di Sorrento), ponieważ to tu właśnie znajduje się port promowy. Sądząc po liczbie gości z całego świata w tym położonym naprzeciw Wezuwiusza mieście, zdecydowanie te informacje, na które natrafiłem w internecie, w pełni zgadzały się z rzeczywistością. Ja jednak wybrałem równie pięknie usytuowane Piano di Sorrento. W przeciwieństwie do pobliskiego Sorrento można tutaj zaznać ciszy i poobcować z lokalnymi mieszkańcami (w tym obejrzeć wspólnie mecz Włochy – Hiszpania w ramach Euro 2024), bo do tego 12-tysięcznego miasteczka, nad którym dominuje Monte Vico Alvano (642 m n.p.m.), nie dociera na szczęście zbyt wielu turystów. Po przybyciu do portu w Sorrento zaledwie w 10 min dostałem się autobusem do stacji kolejowej, a stamtąd pociągiem do Piano di Sorrento. Należy pamiętać, aby wybrać skład jadący w kierunku Neapolu. Podróż koleją obejmuje zaledwie dwa przystanki i trwa tylko 6 min!

W Piano di Sorrento można podziwiać jeden z najpiękniejszych kościołów na półwyspie (Penisola Sorrentina), barokową Bazylikę św. Michała Archanioła (Basilica di San Michele Arcangelo), a także majestatyczną Villę Fondi De Sangro, neoklasycystyczny budynek z 1840 r. otoczony rozległym parkiem górującym nad Mariną di Cassano i jej portem (odbywają się tu m.in. koncerty fortepianowe). Ważna informacja dla nielubiących się wspinać i schodzić – pomiędzy górną a dolną częścią miasta kursuje winda – przejazd to koszt jedynie 1 euro. Nad brzegiem morza rozciąga się również lokalna plaża, gdzie bez towarzystwa tłumu można popływać i podelektować się wspaniałymi widokami. Na dobry obiad w pięknych okolicznościach przyrody polecam portową „Pizzeria Vincenzo Capuano” (przy via Marina di Cassano). Na kawę lub Birra Moretti (do meczu) rekomenduję jedną z wielu knajp na Piazza Domenico Cota w górnej części Piano di Sorrento. Na nocleg w dobrej cenie wybrałem Delle Rose Suites.

Cafe tables and chairs outside in old cozy street in the Positano town, Campania, Italy

Capri – warto realizować marzenia 

Po komfortowej nocy w moim apartamencie i włoskim śniadaniu przyszedł czas na szybką, 5-minutową wędrówkę na stację kolejową w Piano di Sorrento. Dalsza podróż pociągiem do Sorrento trwała ponownie tylko 6 min. Z dworca mamy już tylko spacerek na przystań promową (krótki i miły, bo cały czas w dół). Na nabrzeżu w porcie czekał odkryty (bez dachu) statek na Capri! Wybrałem rejs linią promową Alilauro. Podróż na trasie Sorrento – Capri trwała zaledwie 20 min (od 9.20 do 9.40).

Już Julian Tuwim (1894–1953) pisał: Capri – kwiaciarnia, której szybą wystawową jest morze. Zatem będąc w Neapolu, warto spełniać marzenia o tej słynnej wyspie i rozważyć co najmniej jednodniową wycieczkę. Capri leży na Morzu Tyrreńskim, w Zatoce Neapolitańskiej, w pobliżu półwyspu Sorrento, od którego oddziela ją cieśnina Piccola. To bez wątpienia jedna z najpiękniejszych włoskich wysp, znana z zapierających dech w piersiach widoków, błękitnego morza oraz stromych skał, wyrastających pionowo z wody. Jest to również miejsce pełne luksusowych willi, hoteli i butików oraz wysokich cen w kawiarniach i restauracjach.

Przypływając promem na Capri, „wylądowałem” w Marina Grande, a potem z dolnej stacji przemieściłem się kolejką linowo-terenową (Funicolare) do blisko 7-tysięcznego miasteczka Capri. Muszę nadmienić, iż chęć podróży Funicolare di Capri wiązała się z tłumem oczekującym na przejazd w czerwcowym, 34-stopniowym upale. Na szczęście ta masa ludzi szybko znikała w kolejnych wagonikach kolejki. Górna stacja Funicolare znajduje się obok słynnego małego placu Piazzetta w Capri, gdzie punktem obowiązkowym jest oczywiście skosztowanie tutejszego Sorbetto al limone artigianale. Ochłodzony wspaniałym sorbetem rozpocząłem eksplorowanie wyspy. Najpierw udałem się do najczęściej odwiedzanego punktu widokowego miasta Capri – Ogrodów Augusta (Giardini di Augusto – cena biletu to tylko 1 euro). Rozpościera się stąd piękny widok na Faraglioni, które stanowią symbol wyspy. Są to trzy przybrzeżne formacje skalne o wysokości ok. 100 m, zlokalizowane na południowym wschodzie Capri. Ich nazwa pochodzi od greckiego słowa faros, co oznacza latarnię morską.

W dalszą podróż udałem się do 7-tysięcznego Anacapri, dokąd kursuje m.in. mały autobus „miejski”, którym podróż trwała zaledwie 15 min! Oczywiście trzeba wziąć pod uwagę fakt, że w sezonie wiosenno-letnim do miniautobusów czekają tłumy turystów, a w czasie jazdy są one bardzo zatłoczone. Jak się dowiedziałem od sfrustrowanych miejscowych, to tamtejszy specyficzny folklor, związany z przeludnieniem turystycznym w sezonie – między początkiem czerwca a końcem września. Gdy udało mi się już wydostać ze stojącego na przystanku minibusa, zdecydowałem pomodlić się za szczęśliwą podróż. Nie przez przypadek udałem się do kościoła swojego imiennika – Chiesa di San Michele Arcangelo. To urokliwa świątynia, w której choć na moment można odpocząć od upałów. Po chwili wytchnienia przyszedł czas na solidny lunch. Wybrałem polecaną na Google Maps (średnia ocen to 4,7) lokalną restaurację „Sciue’ Sciue’” (via Giuseppe Orlandi 73, Anacapri). To mały, ruchliwy lokal przy głównym deptaku Anacapri, charakteryzujący się bardzo dobrym stosunkiem jakości jedzenia do jego ceny. Zdecydowałem się na owoce morza i to był strzał w dziesiątkę! Restauracja urzekła mnie profesjonalną i rzetelną obsługą, obfitymi daniami i niepobieraniem tzw. coperto (koszt zajęcia miejsca przy stole). 

Po lunchu udałem się na 30-minutowy spacer do Villi San Michele (via Axel Munthe 34, Anacapri). Według mnie jest to obowiązkowe miejsce do zobaczenia na wyspie, a z tutejszych tarasów roztacza się przepiękny widok. Udało mi się oczywiście zrobić stąd niezapomniane zdjęcia. Willa zawiera także eksponaty i pamiątki po pierwszym właścicielu – Axelu Munthe (1857–1949), szwedzkim lekarzu i psychiatrze, pisarzu, autorze Księgi z San Michele (1929 r.). W jej ogrodach mogłem się na chwilę schować przed słońcem.

Wracając autobusem z Anacapri do Mariny Grande, warto udać się jeden przystanek powyżej głównej pętli. To tylko 5 min, a można uniknąć kłębiących się tłumów turystów. Na koniec pobytu na Capri udało mi się popływać w lazurowej wodzie Mariny Grande. Podróż powrotna odkrytym promem wycieczkowym Alilauro miała odbyć się o 18.30. Jednakże tutaj czekała mnie niemiła niespodzianka… Otóż podobno jeden ze statków „zepsuł się”, w związku z czym pracownicy armatora zdecydowali, że turyści z promów o godz. 18.30 i 19.00 zmieszczą się na jednym pokładzie… Jak można się domyślić, wywołało to duży zamęt. Tłum napierał z dwóch stron na prom, który ostatecznie ruszył o 19.10. Wolę nie powtarzać, co krzyczeli pozostawieni na brzegu turyści… Na szczęście udało mi się stamtąd odpłynąć w pierwszej turze! Potem wystarczyło już tylko dopłynąć do Sorrento, dotrzeć pociągiem do Piano di Sorrento i oddać się wieczornemu relaksowi, oglądając m.in. mecz Mistrzostw Europy Holandia – Francja.

Positano, czarujący zakątek Kampanii

Kolejny dzień to nowe turystyczne wyzwania! Poranna trasa z Piano di Sorrento do portu w Sorrento wyglądała tak samo jak wczoraj. W porcie znów czekał już na mnie odkryty (bez dachu) prom wycieczkowy do Positano. Wybrałem rejs statkiem linii Seremar. Podróż na trasie Sorrento – Positano trwała zaledwie 55 min!

Positano to słynna miejscowość położona na zboczu wzgórza na Wybrzeżu Amalfitańskim (Costiera Amalfinata lub Costa d’Amalfi), wpisanym w 1997 r. na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO. To właśnie tu kręcono filmy: Utalentowany pan Ripley (1999 r.), Tylko ty (1994 r.) czy Pod słońcem Toskanii (2003 r.). Jeszcze w pierwszej połowie XX stulecia Positano było niewielką wioską rybacką, aż do lat 50. – do momentu, gdy w 1953 r. amerykański pisarz i dziennikarz John Steinbeck (1902–1968) opisał ten czarujący zakątek Kampanii w popularnym miesięczniku Harper’s Bazaar m.in. następującymi słowami: To wymarzone miejsce, które nie jest całkiem realne i pozostawia w człowieku głębokie wrażenie, gdy stąd odjeżdża (w oryginale: It is a dream place that isn’t quite real when you are there and becomes beckoningly real after you have gone). Obecnie Positano przyciąga tłumy turystów, w tym Amerykanów, Brytyjczyków, Holendrów, a nawet Australijczyków i ostatnio coraz więcej Polaków.

Tak jak pisałem wcześniej, do tej olśniewającej miejscowości na Wybrzeżu Amalfitańskim dotarłem promem. Zrezygnowałem z podróży autobusem (mimo dużo korzystniejszej ceny za przejazd), gdyż drogi w tej okolicy są bardzo kręte, a tutejsi kierowcy jeżdżą „po neapolitańsku”. Dodatkowo okazało się, że tego dnia na jedyną trasę prowadzącą do miasteczka spadły ze zbocza skały, w związku z czym musiano ją zamknąć! 

Na promie można było spotkać rozmówców z całego świata. Ja poznałem Toniego z Australii, podróżującego ze swoją rodziną. Zwiedzanie Positano rozpocząłem od wizyty w przybrzeżnej knajpce z widokiem na zatokę. Następnie, chcąc schronić się przed upałem, udałem się do najważniejszego miejscowego zabytku, czyli Kościoła Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny (Chiesa di Santa Maria Assunta). Tę kolegiatę uważa się za jedno z głównych miejsc kultu w okolicy i obowiązkowy przystanek dla turystów zainteresowanych tutejszą historią i kulturą. Przypadkowo udało mi się też zapoznać ze zwyczajami lokalnej społeczności, ponieważ w świątyni odbywała się właśnie podniosła uroczystość chrztu świętego. 

Positano w weekendy stanowi naprawdę bardzo oblegane miejsce, jednakże mimo tłumów turystów warto iść za swoją intuicją. Podążając wąskimi uliczkami w górę, dojdzie się do miejsc absolutnie cichych, spokojnych, z fantastycznymi, wręcz pocztówkowymi widokami! Te chwile na długo zapadły mi w pamięć i z pewnością będę do nich wracał w zimowe wieczory. 

Zauroczony pięknymi panoramami zszedłem brukowanymi uliczkami, pomiędzy kaskadowo wzniesionymi domami w pastelowych kolorach, aby coś zjeść. Zachęcony bardzo dobrymi opiniami na Google Maps wybrałem restaurację „Casa e Bottega” (Viale Pasitea 100), którą zarządza niesamowity Vito wraz ze swoją mamą. To jedno z tych klimatycznych miejsc, które polecam dopisać do listy ulubionych i do których z pewnością można wrócić po latach. Jedzenie było tutaj znakomite, widoki olśniewające, a do tego panowała serdeczna, rodzinna atmosfera. W „Casa e Bottega” zdecydowałem się na przepyszną grillowaną ośmiornicę oraz tatar z tuńczyka z serem burrata i zielonym jabłkiem. Vito pomógł mi także osiągnąć jeden z moich celów wizyty w Positano, a mianowicie wskazał lokalizację, gdzie kręcona była słynna scena z filmu Pod słońcem Toskanii! 

Po zwiedzaniu przyszedł czas na kąpiel w ciepłych wodach Morza Tyrreńskiego. Positano niestety nie jest rajem dla wielbicieli plażowania. Co prawda istnieją tutaj dwie plaże, z czego ta większa –  Spiaggia Grande – rozciąga się u jego stóp. Trzeba mieć na uwadze, że najlepsze jej fragmenty szczelnie wypełniają płatne leżaki oraz parasole, a darmowe są jedynie skrajne obszary. Jednakże nie przeszkodziło mi to we wskoczeniu do wody i ochłodzeniu się w ten upalny dzień. Końcówka pobytu w Positano to kolejna typowo włoska niespodzianka… Po 30 min oczekiwania na nabrzeżu portowym przedstawiciele armatora poinformowali, że jeden z promów „zepsuł się” i pasażerów z dwóch statków zapraszają do jednego. Nie muszę tłumaczyć, jak piękny i romantyczny był to moment dla czekających w upale turystów.  

Pozytywne zakończenie tego męczącego oczekiwania stanowił fakt, że odpływając z Positano promem, miałem szansę ponownie zachwycić się od strony morza tą niesamowitą miejscowością. Jednakże z czystym sumieniem muszę stwierdzić, że następnym razem odwiedzę tę perełkę regionu Kampania w mniej obleganym przez tłumy turystów miesiącu. 

Dalsza podróż z Sorrento do Piano di Sorrento minęła mi już bez przygód. Na zakończenie dnia w nagrodę czekał mnie wieczór wśród lokalnych kibiców, oglądających kolejny mecz UEFA Euro 2024 w ulubionym barze na Piazza Domenico Cota. 

„Arrivederci Campania!” 

Ostatni dzień pobytu w Italii to pożegnanie z Piano di Sorrento, spacer do słynnej Villi Fondi, gdzie mogłem podelektować się widokiem na piękną Zatokę Neapolitańską. W drodze powrotnej przy Basilica di San Michele Arcangelo spotkałem roześmianych okolicznych mieszkańców, którzy pod kościołem mieli rozstawione namioty i świętowali 50. urodziny jednej z pań. W ramach międzynarodowej integracji z lokalną społecznością otrzymałem przepyszne gelato al limone. Tak, lody cytrynowe prosto ze świątyni! 

Po powrocie do apartamentu i odebraniu bagaży czekała na mnie już tylko podróż koleją prosto na plac Garibaldiego w Neapolu. Jednakże na dworcu w Piano di Sorrento spotkała mnie kolejna niespodzianka… Kasa była nieczynna, bilety można było więc kupić jedynie w pociągu. No to jechałem sobie spokojnie i… dojechałem aż do stolicy Kampanii, a żaden konduktor po drodze nie miał ochoty mnie odwiedzić.

Na Piazza Garibaldi w Neapolu koniecznie chciałem pożegnać region typową neapolitańską pizzą, popijając ją zimnym lokalnym piwem. Wybrałem pobliski lokal „Attanasio” (Pizzeria e Ristorante Tipico Napoletano). Ostatnią część podróży stanowił przejazd Alibusem na lotnisko, odprawa i powrót do Polski. 

Tak dobiegła końca moja przygoda w Kampanii, która obejmowała Neapol, Pompeje, Piano di Sorrento, wyspę Capri, Positano oraz Sorrento. Ta przygotowana we własnym zakresie wycieczka objazdowa pozwoliła mi na szybkie i intensywne zwiedzenie wielu atrakcji. Z czystym sumieniem mogę potwierdzić, dlaczego nazwa tego regionu pochodzi od łac. Campania felix, co znaczy „szczęśliwy kraj”, „kraina szczęścia”. I właśnie tego szczęścia i radości życia możemy mieszkańcom Kampanii naprawdę pozazdrościć. Jestem pewien, że wizyta w tym regionie Italii dostarczy każdemu z was niezapomnianych wrażeń!

Tak jak w poprzednim artykule o Sycylii w magazynie All Inclusive, na koniec chciałbym się podzielić z wami jednym z moich ulubionych cytatów: Podróżowanie uczy skromności. Widzisz, jak niewiele miejsca zajmujesz w świecie (francuski powieściopisarz Gustave Flaubert, 1821–1880). Przekonamy się o tym doskonale, podziwiając wszystkie cuda szczęśliwej i cieszącej się życiem Kampanii.