Dorota Izabela Komarnicka

www.kobietawswiecie.pl

Wspaniałe okolice The Manta Resort Pemba Island

« Dawno, dawno temu Unguję oświetlały zaledwie gwiazdy i księżyc, z piasku wychodziły maleńkie kraby, a w ich oczach odbijało się światło z nieba. Tuż przed świtem, tysiące maleńkich żółwi startowało w wyścigu o życie. Chciały zdążyć przed wschodem słońca, jakby się obawiały promieni słonecznych… »

W ostatnich czasach wyspa Unguja, potocznie zwana Zanzibarem, mocno się zestarzała, a na jej rajskich plażach zamiast maratonu żółwi, odbywa się spektakl świec i lampionów. Pod kokosowymi palmami znudzeni turyści wsłuchują się w melodię wystukiwaną przez szkutników. Gdyby nie szum oceanu, mogliby ją usłyszeć nawet za horyzontem. Zwolennicy aktywnego wypoczynku próbują swoich sił w regatach na tradycyjnych łodziach ngalawa z bocznymi pływakami z desek. Hakuna matata, czyli „nie martw się”, „bez obaw”.

Afryka dzika, dawno odkryta… śpiewał przed laty Zbigniew Wodecki. Czy aby na pewno ten kontynent jest nam tak dobrze znany? Patrząc na turystyczne statystyki, nie można nie odnieść wrażenia, że te gorące rejony naszego globu dopiero teraz zostały odkryte przez licznych podróżnych z Polski. W ostatnich miesiącach Zanzibar stał się jednym z najpopularniejszych kierunków turystycznych wśród Polaków. Być może wynika to z ciągłej potrzeby eksplorowania nowych miejsc i z chęci poznania czegoś zupełnie innego, co wydaje się takie egzotyczne i wyjątkowe. Jedno jest pewne – do popularności podróży na Zanzibar i do kontynentalnej części Tanzanii, a także w mniejszym stopniu do Kenii i Ugandy, przyczyniła się przede wszystkim pandemia. Gdy praktycznie cały świat zamykał się na turystów, tanzańskie i zanzibarskie władze zdecydowały się na pionierski krok. Otworzyły kraj i swoją rajską wyspę dla przyjezdnych już w lipcu 2020 r., a spragnieni wypoczynku Polacy (i nie tylko!) bardzo chętnie skorzystali z tej możliwości. Zanim jednak wybierzemy się w te rejony, warto poznać bliżej ich historię, bo chociaż niemal wszystko w Afryce Wschodniej jest kolorowe i zachwycające, dzieje miejscowej ludności wcale tak bajkowe nie były.

TRADYCYJNE ŁODZIE

Ile osób może pomieścić dhow, obstukana właśnie przez fundiego (…)?” Według fundiego około dwudziestu. „A gdyby ta łódź wiozła niewolników? Wtedy ilu?” Fundi jest stary i przyjmuje pytanie z powagą. Zastanawia się. „Tak jak ich wożono, to stu dwudziestu”. Rysuje palcem w powietrzu, jakby lokował w przestrzeni niewidoczny towar. „Stu dwudziestu” – powtarza. „Oni nie byli wożeni jak ludzie, ale jak ryby” – pisze Małgorzata Szejnert w książce Dom żółwia. Zanzibar.

Najpierw odbywały się łowy, później pędzono ich przez kontynent. Głodnych, wycieńczonych ścieśniano na łodziach, aby przetransportować na Unguję. Tych, którym nie dawano szansy przeżycia, wyrzucano za burtę. Ci, którym udało się przetrwać transport, trafiali do jaskiń, gdzie upychano ich jak śledzie. Umierali z wyczerpania i głodu. Cały proces miał wyłonić najsilniejszych, po to, aby ostatecznie wylądowali na targu niewolników. Kiedy już dotarli na miejsce, przywiązywano ich do drzewa i biczowano. Zobojętnieni, wyzuci z wszelkich odczuć, nie mieli nawet siły krzyczeć. Im mniej płakali, im mniej wili się z bólu, tym drożej ich sprzedawano.

Od czasu traktatu Moresby’ego z 1822 r. ograniczającego handel żywym towarem proceder ten stał się jeszcze okrutniejszy. Trzeba się było z nim ukrywać. Kiedy handlarz zobaczył na oceanie patrol brytyjski, wówczas stawał do walki albo bez żadnych skrupułów topił w oceanie powiązanych ze sobą łańcuchem niewolników.

Dzieje Czarnego Lądu pełne są cierpienia niewinnych ludzi. Poczujemy to w niemal każdym jego zakątku. Tragiczna historia pozostawiła po sobie mnóstwo bolesnych pamiątek. Znajduje ona także odzwierciedlenie w przekazywanych sobie z pokolenia na pokolenie opowieściach i legendach.

Podobnie jest zresztą z niezmiernie ciekawymi zwyczajami i umiejętnościami rdzennych mieszkańców Afryki. Sposób powstawania rękodzieła artystycznego czy przedmiotów użytkowych nie zmienił się od stuleci. Wiedzę na ten temat się dziedziczy, przechodzi ona z ojca na syna. Rybackie oraz transportowe łodzie żaglowe dau (dhow) mieszkańcy Zanzibaru budują od stuleci. Nie używają przy tym żadnych specjalnych narzędzi, wystarczy im siekiera do odrąbania kawałka drewna z mangrowca, ręczna piłka, wiertło, drewniany klin i młotek. Niektórzy twierdzą, że dau potrafią… śpiewać. Harold Ingrams (1897–1973), brytyjski dyplomata i administrator kolonialny służący m.in. na Zanzibarze, w swojej książce z 1967 r. pt. Zanzibar: Its History and Its People opisał to tak: Gdy łódź dobija do brzegu jest to coś w rodzaju „watoto, watoto”. Kiedy jest na pełnym morzu, śpiewa radosne „taa wa saa”. I chociaż minęły już setki lat od wyprodukowania pierwszych dau, one wciąż śpiewają tę samą melodię. Aby to zrozumieć, najlepiej usiąść w ciszy i spokoju w wynajętej łodzi, zamknąć oczy i wsłuchać się całym sercem w otaczające nas dźwięki.

S Korzenie figowców niemal całkowicie zasłoniły ruiny historycznych zabudowań na wysepce Chole koło Mafii

JESTEŚMY WOLNI

Jak za czasów handlarza, plantatora i gubernatora Tippu Tipa (Tippu Tiba, 1832–1905) pełne po brzegi łodzie niewolników przybijały do wybrzeży Zanzibaru, tak dzisiaj lądują na wyspie wypełnione do ostatniego miejsca samoloty pasażerskie. Unguja stała się jednym z najpopularniejszych kierunków podróży. Brak obostrzeń covidowych, brak testów, brak danych na temat pandemii sprawiły, że Polaków można tutaj obecnie spotkać praktycznie na każdym kroku. Więcej jest chyba tylko turystów rosyjskojęzycznych. Przybywają oni kuszeni słońcem i białym piaskiem, demonstrując swoją wolność, śmieją się koronawirusowi prosto w twarz. W czym tkwi unikatowość wyspy?

Podczas mojej pierwszej podróży do Tanzanii, która miała miejsce w 2015 r., nie mieszkałam w luksusowych hotelach (jakich tu nie brakuje), a u rodzin tanzańskich. Różowofioletowe kwiaty bananowców chyliły się ku ziemi. Kuchnia była na świeżym powietrzu, a obok niej zagroda z cielakami i kurami czerwonymi jak tanzańska ziemia. Pierwszego dnia pobytu tuż przed nosem przeleciał mi komar. – Czy jest tutaj malaria? – zwróciłam się z pytaniem do moich gospodarzy. – No skądże, absolutnie nie… – usłyszałam od nich w odpowiedzi. – A co tam jest? – zapytałam, wskazując na wyłaniającą się z zarośli mogiłę. – To grób naszego ojca – odpowiedziano mi. – Co się stało, dlaczego umarł? – zapytałam z przejęciem. – Malaria – poinformowano mnie spokojnie. Następnego dnia byliśmy umówieni na spotkanie u rodziny, która cieszy się dużym poważaniem we wsi. Ich syn uczy się języka niemieckiego. Przed domem zobaczyłam trzy groby. Jeden szary i dwa niebieskie. – Kto jest tu pochowany? – zadałam pytanie. – To nasi bracia – usłyszałam w odpowiedzi. – Dlaczego zmarli? – dopytywałam. – Zabrała ich malaria – poinformowano mnie bez większych emocji.  

Prezydent Tanzanii John Magufuli zmarł 17 marca w wieku 61 lat – poinformowała ówczesna wiceprezydent Samia Suluhu. Wcześniej twierdził, że dzięki modlitwom jego kraj jest wolny od koronawirusa, w związku z czym od kwietnia 2020 r. przestano podawać informacje o liczbie nowych zakażeń. Przed śmiercią, po miesiącach przekonywania, że Tanzania wygrała z COVID-19 dzięki sile wiary, przyznał, iż ma ona jednak problem z epidemią. W lutym 2021 r. zmarł także 77-letni pierwszy wiceprezydent autonomicznego regionu Zanzibar Seif Sharif Hamad, który – jak informowała jego partia ACT-Wazalendo – był zakażony koronawirusem. Wszędzie więc należy podróżować z rozsądkiem, uważać na siebie i przestrzegać zasad higieny.

ARABKA Z BYDGOSZCZY

Ciężarna arabska księżniczka Zanzibaru i Omanu Salama bint Said (Sayyida Salme, Emily Ruete, 1844–1924), jedna z ikon archipelagu, uciekła w sierpniu 1866 r. ze swojej rodzinnej wyspy na pokładzie brytyjskiej fregaty HMS Highflyer. W trakcie życiowych wędrówek mieszkała m.in. w Bydgoszczy, w domu przy al. Mickiewicza 70. Wcześniej wraz z mężem, niemieckim kupcem Rudolphem Heinrichem Ruete, który po trzech latach małżeństwa zginął tragicznie w 1870 r. pod kołami tramwaju, żyła w Hamburgu.

W swoich wspomnieniach rodzinnego domu, zawartych w książce Małgorzaty Szejnert Dom żółwia. Zanzibar, pisze w ten sposób: Człowiek i zwierzę żyli w przyjaźni na wielkim podwórcu, nie przeszkadzając sobie wzajemnie – pawie, gazele, perliczki, flamingi, gęsi, kaczki i strusie przechadzały się w doskonałej swobodzie, pieszczone i głaskane przez starych i młodych. Sayyida Salme, bo o niej mowa, dzieciństwo spędziła w zbudowanym w 1828 r. dla jej ojca, pierwszego sułtana Omanu, Maskatu i Zanzibaru Sa’ida ibn Sultana (Seyyida Saida, 1791–1856), Pałacu Mtoni, tuż nad brzegiem Oceanu Indyjskiego. Jej matka to Jilfidan, czerkieska branka urodzona na północno-zachodnim Kaukazie. Salme potajemnie nauczyła się pisać i czytać, co w jej czasach w świecie arabskim było kobietom zabronione. Po ucieczce z rodzinnego Zanzibaru stała się pierwszą nauczycielką języka arabskiego i suahili w Europie. Po śmierci męża napisała pamiętniki Memories of an Arab Princess from Zanzibar (opublikowane po raz pierwszy po niemiecku w 1886 r. jako Memoiren einer arabischen Prinzessin). To najstarsza znana autobiografia Arabki. Z Cesarstwa Niemieckiego Salme pisała listy do braci – Madżida (Majida, 1834–1870), a przede wszystkim Bargasza (Barghasha, 1837–1888). Próbowała odzyskać względy tego ostatniego, zapewniała go o swojej wielkiej życzliwości. Ten jednak nie odpowiadał siostrze.

Po blisko dwóch dekadach Salme wraz z dwiema córkami i synem wraca na Zanzibar, gdzie przebywa w latach 1885–1888. Ma nadzieję na odzyskanie spadku po ojcu. Zapowiada, że nie spocznie, jeśli nie uzyska odprawy majątkowej. Bargasz jednak nie chce jej widzieć, uważa, że zhańbiła honor rodziny, zdradziła islam i obyczaje swojego kraju. Salme wystawia swojemu bratu, ówczesnemu sułtanowi Zanzibaru, rachunek, który wprawia w osłupienie wszystkich. Nie ze względu na kwotę (20 tys. funtów), lecz dlatego, że zażyczyła sobie rekompensaty za niewolników i niewolnice, których 19 lat temu pozostawiła na wyspie, i za ich ubrania.

Po powrocie do Niemiec, nie otrzymawszy spadku po ojcu, na który liczyła, Salme pisze smutne wspomnienia z pobytu na Zanzibarze: Co za widok! Na miejscu pałacu nie ma niczego, tylko rozpadająca się szybko ruina, jedna z klatek schodowych już zniknęła, druga jest zagłuszona przez chwasty i tak chwiejna, że zejście nią jest niebezpieczne. Ponad połowa domu to sterta odpadków […], łaźnie, niegdyś ulubione miejsce wypoczynku, zawsze wypełnione szczęśliwą gromadą, straciły dachy. Po I wojnie światowej sytuacja finansowa księżniczki pogarsza się na tyle, że próbuje ona sprzedać klejnoty. W styczniu 1923 r. rząd brytyjski pozwala na przyznanie jej przez Zanzibar miesięcznej renty w wysokości 100 funtów.

ZANZIBAR – WAŻNE LICZBY I DATY

Archipelag Zanzibar, zwany również Wyspami Korzennymi, to tropikalne wyspy koralowe na Oceanie Indyjskim. Całkowita powierzchnia tego autonomicznego regionu Tanzanii wynosi ok. 2,5 tys. km2. Unguja zajmuje obszar 1666 km2 i zamieszkuje ją ponad 900 tys. osób. Pemba z kolei ma blisko 990 km2 i ok. 450 tys. mieszkańców, a Mafia, trzecia pod względem wielkości wyspa archipelagu, ale administracyjnie nie wchodząca w skład regionu Zanzibar, obejmuje ląd o powierzchni 435 km² z 50 tys. ludzi.

Unguję oddziela od kontynentalnej części Tanzanii kanał, którego najmniejsza szerokość wynosi 36,5 km. Wyspa została zasiedlona w X w. przez Arabów i Persów. Od początku XV stulecia należała do Portugalli. Pod koniec XVII w. stała się częścią Sułtanatu Omanu. Dwa stulecia później kontrolę nad Sułtanatem Zanzibaru przejmuje Wielka Brytania, ale Cesarstwo Niemieckie rości sobie prawa do tych terenów. W lipcu 1890 r. dochodzi do podpisania traktatu Helgoland-Zanzibar, umowy dotyczącej ekonomicznych i terytorialnych interesów dwóch mocarstw kolonialnych w Afryce. Zanzibar staje się brytyjskim protektoratem, a sułtan zachowuje jedynie stanowisko ceremonialne. W grudniu 1963 r. archipelag uzyskał niepodległość. Miesiąc później na Zanzibarze wybuchła rewolucja, w wyniku której obalono sułtana i proklamowano Ludową Republikę Zanzibaru i Pemby. Pod koniec kwietnia 1964 r. doszło do jej połączenia z blisko powiązaną kulturowo, gospodarczo i politycznie Tanganiką. W ten sposób powstała Zjednoczona Republika Tanzanii.

Stołeczny Zanzibar (Zanzibar City, Zanzibar Town) liczy ok. 230 tys. mieszkańców, a największe miasto Pemby, Chake-Chake, jedynie 40 tys. Według norm Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) i Organizacji Narodów Zjednoczonych (ONZ) na archipelagu panuje ubóstwo, a blisko 1/3 ludności jest niedożywiona. Niemal na każdym kroku na obleganej przez zagranicznych gości Unguji można spotkać Masajów, sprzedających tzw. masajską biżuterię. Wpływy od turystów są bardzo ważne dla Zanzibarczyków.

„HOTELÓW JEST W NIM KILKA”

Jadąc do Zanzibaru, nie wiedziałem, czy znajdę tam jaką gospodę, czy też przyjdzie nam rozbić namiot na płaskości morskiej lub pod pierwszem lepszem drzewem i zamieszkać w nim, zanim sobie upatrzę dom. […] Ale Zanzibar to, mówiąc miejscowym narzeczem: „M’buanam kuba”, czyli pan wielki, w porównaniu do innych miast podzwrotnikowej Afryki. Hotelów jest w nim kilka – jeden wprawdzie gorszy od drugiego, ale wszystkie bardzo paradne, jak na piąty stopień szerokości południowej. W ten sposób wspomina Zanzibar w swoich wydanych w 1893 r. Listach z Afryki Henryk Sienkiewicz, który zatrzymał się na wyspie trzy lata po śmierci sułtana Bargasza ibn Sa’ida (Barghasha bin Saida). A jak dziś wygląda to miejsce?

Historyczne centrum stołecznego Zanzibaru – Kamienne Miasto (Stone Town) – ze Starym Fortem (Old Fort), znanym także jako Arabski Fort (Arab Fort), a w języku suahili Ngome Kongwe, w 2000 r. zostało wpisane na prestiżową Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO. Wiele tutejszych imponujących budowli odzwierciedla niepowtarzalną kulturę archipelagu, stanowiącą połączenie wpływów afrykańskich, arabskich, perskich, hinduskich i europejskich. Stone Town usiane jest wąskim labiryntem uliczek wijących się między domami z koralowca. Turyści wałęsają się tutaj w poszukiwaniu ciekawych pamiątek od sklepu do sklepu, od straganu do straganu. Niesie ich przy tym woń egzotycznych przypraw. Najmocniej dają o sobie znać goździki, z których produkcji słynie Zanzibar.

Uliczki Kamiennego Miasta są tak wąskie, że nie mieszczą się w nich samochody. Ma to ogromny urok, zgubić się w nich o tzw. złotej godzinie to sama przyjemność. Zanzibar City stanowi główny punkt komunikacyjny i handlowy na wyspie. Turyści przyjeżdżający tłumnie zwiedzać jego najstarszą część, czyli Stone Town, szukają często m.in. ruin rezydencji Johna Kirka (1832–1922). Właściciel tego domu był towarzyszem sławnego Davida Livingstone’a, brytyjskim odkrywcą, przyrodnikiem, administratorem Zanzibaru, który odegrał wiodącą rolę w ostatecznym zniesieniu niewolnictwa w kraju. Należący do niego budynek stanowił niegdyś jedną z najważniejszych i najbardziej reprezentacyjnych budowli w mieście. Nic w tym dziwnego, gdyż mieściła się w nim siedziba konsula Wielkiej Brytanii. Szkocki doktor John Kirk piastował tę zaszczytną funkcję na Zanzibarze w latach 1873–1887.

Przy obecnym tempie globalnego ocieplenia większość lodu na Kilimandżaro ma zniknąć do ok. 2040 r.

SERCE DAVIDA LIVINGSTONE’A

Po śmierci Davida Livingstone’a (1813–1873) w wiosce Chitambo nad jeziorem Bangweulu w Zambii oddani tragarze nieśli jego ciało przez blisko 1,5 tys. km aż nad brzeg Oceanu Indyjskiego (do Bagamoyo w dzisiejszej Tanzanii), aby stamtąd mogło zostać przewiezione do Europy. Najpierw jednak trafiło na Zanzibar. Na wyspie, jak i w całej Afryce, postać tego sławnego Szkota cieszy się wielkim uznaniem. Był lekarzem, protestanckim misjonarzem, odkrywcą i pisarzem, który uważał niewolnictwo za przekleństwo i hańbę świata. W północno-wschodniej części Stone Town można dzisiaj odnaleźć i odwiedzić zbudowany przez sułtana Madżida ok. 1860 r. dom (Livingstone House), w którym mieszkał i skąd wyruszał na wyprawy. Jako młody chłopiec Livingstone pracował w przędzalni w swoim rodzinnym mieście Blantyre w Szkocji. Za część pierwszej wypłaty kupił książkę do łaciny. Czasu na naukę nie miał zbyt wiele, bo zaledwie pomiędzy rytmicznymi ruchami przędzarki. Zerkał więc do podręcznika, a za chwilę wracał do maszyny, tak na zmianę, co niespełna minutę przez 12 godzin dziennie. Jak później mawiał, nauczyło go to wielkiej wytrwałości, dało podstawy, aby rozwijać się dalej.

W odpowiedzi na apel doktora Livingstone’a przybyli na Zanzibar misjonarze, którzy razem z nim mieli walczyć z niewolnictwem. Na miejscu dawnego największego targu niewolników na wyspie dzięki ich staraniom powstał kościół. Była to pierwsza anglikańska katedra w Afryce Wschodniej. Gdy w czerwcu 1873 r. sułtan Bargasz ibn Sa’id, pod naciskiem brytyjskiego konsula Johna Kirka, ogłosił zniesienie niewolnictwa, misjonarze po kilku miesiącach, w czasie Bożego Narodzenia, przystąpili do prac. Kierował nimi miejscowy biskup anglikański Edward Steere (1828–1882). W środku otworzonego na Boże Narodzenie 1879 r. Christ Church można obejrzeć krzyż wykonany z drzewa rosnącego w miejscu, gdzie pochowano serce Davida Livingstone’a, czyli we wsi Chitambo nieopodal brzegu jeziora Bangweulu w dzisiejszej Zambii. Na tyłach świątyni stoi upamiętniający smutne dzieje zanzibarskiego niewolnictwa tzw. Pomnik Niewolników. Skuci łańcuchami przypominają o swojej ciężkiej doli i czarnej karcie historii rajskiego Zanzibaru.

SITI BINTI SAAD – BOHATERKA, KTÓRA DAŁA GŁOS NIEMYM

W Kamiennym Mieście przyszedł na świat Farrokh Bulsara, znany jako Freddie Mercury (1946–1991). Nie jest jednak łatwo znaleźć tutaj ślady gwiazdora, słynnego wokalisty brytyjskiej grupy rockowej Queen. A jeśli ktoś należy do jego zagorzałych fanów, to z pewnością przyjechał na wyspę zza granicy. Zdecydowanie bardziej rozpoznawalny i powszechny gatunek muzyczny na Zanzibarze (i w całej Tanzanii) to taarab. Charakteryzuje się on wspaniałym połączeniem suahilijskiej poezji i melodii w stylu arabskim. Jego początki sięgają końca XIX stulecia. Wówczas taarab zagościł na dworze sułtana Zanzibaru.

Kiedy Bóg chce cię błogosławić, nie pisze do ciebie listu, On ci to daje we śnie, kiedy o tym nie wiesz – śpiewała wielkiej sławy pieśniarka zanzibarska Siti binti Saad (1880–1950). Dzięki niej taarab zyskał na znaczeniu pod koniec lat 20. XX w. Była ona pierwszą gwiazdą tego gatunku muzycznego.  

Naprawdę nazywała się Mtumwa, co oznacza „niewolnicę”, ponieważ urodziła się w czasach niewoli arabskiej w wiosce Fumba na południowym zachodzie Unguji. Kariera Siti binti Saad rozpoczęła się dość późno – jej szczyt przypada na lata 1928–1950. Na początku sprzedawała gliniane garnki na targu. Kiedy zaczęła być znana, mogła zmienić imię na Siti, co po arabsku znaczy „pani”. Miała wówczas blisko 40 lat.

Siti miała szczęście spotkać członka grupy taarab Nadi Ikhwani Safa o imieniu Ali Muhsin. W tym czasie był to jedyny zespół grający tę muzykę, założony przez samego sułtana Bargasza ibn Sa’ida, słynącego z zamiłowania do luksusu i uciech. W jego skład wchodzili wyłącznie mężczyźni. Ponieważ przyłączanie się kobiet do grup muzycznych uważano wówczas za nieprzyzwoite, Muhsin zgłosił się na ochotnika, aby uczyć Siti śpiewu. Następnie przedstawił ją innym członkom grupy Nadi Ikhwani Safa, którzy bez wahania zaczęli organizować dla niej różne występy. Otrzymali wiele zaproszeń, zwłaszcza od sułtana i innych bogatych Arabów. Grali na weselach i innych ważnych uroczystościach. Siti zgodnie z tradycją występowała w czarnym welonie zakrywającym jej twarz.

Z życiem tej pierwszej gwiazdy muzyki taarab związana jest pewna smutna opowieść. Matuka, żona sułtana Chalify ibn Sa’ida (1852–1890), urodziła mu syna. Kiedy władca Sułtanatu Zanzibaru wziął sobie za żonę młodszą kobietę, ta pogrążyła się w rozpaczy. Aby rozgonić smutki, Siti przychodziła śpiewać jej piosenki. Niestety, niewiele to pomogło. Matuka z żalu i upokorzenia popełniła samobójstwo. Ponoć połknęła garść ostrych diamentów.

Siti przełamała wiele stereotypów. Jako pierwsza Afrykanka wraz ze swoim zespołem nagrała ponad 150 płyt gramofonowych w Indiach. Nigdy wcześniej żadna grupa muzyczna z Afryki Wschodniej nie dokonała czegoś podobnego. Mówi się, że Siti dała głos niemym. Wzywała do sprawiedliwości społecznej, protestowała przeciwko wykorzystywaniu kobiet przez mężczyzn. Śpiewała o miłości, tęsknocie, zdradzie, zbrodni, sprawiedliwości, życiu, Bogu. Nadała nową wartość i znaczenie muzyce taarab, stała się bohaterką Zanzibaru. Jej imię stanowi tutaj synonim odwagi. Stowarzyszenie Tanzańskich Dziennikarek (Association of Women Journalists Tanzania – TAMWA) nazwało wydawaną przez siebie gazetę Voice of the Siti, czyli „Głosem Siti”. Cieszyła się podziwem i sławą. Tak wielkimi, że powiadano niegdyś nawet, iż ma płuca silne niczym lew…

Smukła budowa pozwala zebrom na poruszanie się z prędkością dochodzącą nawet do 65 km/godz

WRONY JEDZĄ WSZYSTKO

Na archipelagu nie ma dzikich zwierząt, z których słyną parki narodowe i rezerwaty przyrody w Afryce. Może to i dla nich lepiej… Zdarzają się jednak pewne wyjątki. Spotkamy je głównie w Parku Narodowym Jozani Chwaka Bay na Zanzibarze, w wodach i na wysepkach wzdłuż całego zachodniego wybrzeża Pemby, chronionych oficjalnie jako Pemba Channel Conservation Area (PECCA), oraz w pozostałościach po porastających setki lat temu wszystkie tutejsze wyspy pierwotnych lasach. Te ostatnie przegrały jednak walkę z plantacjami, ustąpiły miejsca uprawom oraz osadom. Przetrwało jedynie m.in. kilka gatunków antylop, wielkie jak męska dłoń złote pająki z rodzaju Nephila, żółwie olbrzymie z Prison Island (Changuu), które zostały przywiezione w 1919 r. specjalnie z Seszeli (koralowego atolu Aldabra), czy wreszcie gekony, które nocą łowią komary oraz inne drobne owady. Poza tym na archipelagu natkniemy się na wrony hinduskie, nazywane szczurami nieba. Ptaki te są czarne i smukłe, mają twarde dzioby i zjadają niemal wszystkie odpadki. Prawdopodobnie zostały sprowadzone przez Brytyjczyków, aby czyścić Zanzibar City.

Jest też oczywiście zagrożona wyginięciem, endemiczna gereza trójbarwna (gerezanka trójbarwna, Piliocolobus kirkii). W języku suahili to „trująca małpa” (kima punju) ze względu na wydzielany przez nią silny zapach. Na Zanzibarze żyją także koczkodany o niebieskich pyskach, dzikie świnie, mangusty, galago, cywety, góralki, warany i kameleony. Interesującym zwierzęciem jest – uważany jeszcze do niedawna za wymarły gatunek – zanzibarski lampart plamisty, którego istnienie odnotowano ostatnio w 2018 r. (jeden osobnik został zarejestrowany przez fotopułapkę). W miejscowych legendach nadano mu niemal mityczną postać. W języku suahili nazywa się go chui. Mieszkańcy Unguji wierzą, że czarownicy trzymają lamparta jako swoje zwierzę domowe i straszą ludzi, snując opowieści, że ten niezmiernie rzadki ssak pojawia się jak duch i znika w powietrzu.

Osobliwością jest dziewicza Mafia wchodząca w skład małego archipelagu z kilkoma znacznie mniejszymi wysepkami, z których jedynie część zamieszkują ludzie. W południowo-wschodniej części głównej wyspy (znanej niegdyś jako Chole Samba), zajmującej powierzchnię 394 km², leży chroniona zatoka Chole. Na jej wodach rozsiane są przepiękne wysepki i piaszczyste mierzeje – to właśnie tutaj znajdują się najsłynniejsze i najpiękniejsze miejsca do nurkowania i snorkelingu. Na tym rajskim lądzie nie doświadczymy pośpiechu ani tłumów turystów, zatopimy się za to w atmosferze luzu i slow life, które nie zmieniają się od dekad. Zachwycimy się z pewnością tutejszymi białymi plażami, wysmukłymi palmami i wręcz bajeczną rafą koralową. Nic więc dziwnego, że Mafię przyjęło się uważać za najbardziej oryginalną kulturowo i naturalną przyrodniczo spośród wszystkich tanzańskich wysp.

KILIMANDŻARO – GÓRA WYPEŁNIONA DIAMENTAMI

Jest to góra szeroka jak świat, potężna, wysoka i niewiarygodnie biała w promieniach słońca – tak pisał o najwyższym szczycie Afryki Ernest Hemingway w książce Śniegi Kilimandżaro. Ten należący do największych na naszym globie samotnych masywów nazywano w historii m.in. Górą Złych Duchów, Górą Źródlaną, Górą Światłości lub Białą Górą. To jedyne miejsce na kontynencie, gdzie przez okrągły rok obecny jest śnieg. Kilimandżaro tworzą trzy szczyty będące pozostałością po trzech wulkanach. Ten słynny tanzański masyw, chociaż nie jest tak monumentalny i wymagający jak Mount Everest, bywa zdradliwy i wielu śmiałków próbujących zdobyć go bez odpowiedniego przygotowania zaczyna chorować – pojawiają się m.in. bóle głowy, zaburzenia mowy, nudności i wymioty. Dlatego też nazywa się go Górą Wielu Zawracających (Mountain of the Many Vomiters). Wspinając się na sam szczyt, należy dać sobie czas na aklimatyzację związaną z wysokością, klimatem i znacznymi różnicami temperatur. Najwyższym punktem Dachu Afryki jest Uhuru, czyli w języku suahili Szczyt Wolności, na wulkanie Kibo (5895 m n.p.m.). Kilimandżaro pokrywa czapa lodu stanowiąca pozostałość po dawnym ogromnym lodowcu Rebmanna (nazwanym tak na cześć niemieckiego misjonarza, lingwisty i odkrywcy Johannesa Rebmanna, pierwszego znanego Europejczyka, który w 1848 r. dotarł pod tanzański masyw i opisał go dokładnie). Na szczyt prowadzi siedem podstawowych szlaków, z czego za najbardziej atrakcyjny uważa się Machame, nazywany żartobliwie „Whisky”. Przyroda i widoki są tutaj najpiękniejsze, aklimatyzacja przebiega łatwiej, a do tego śpi się w dwuosobowych namiotach pod gołym niebem. Druga popularna trasa, interesująca z uwagi na istniejące przy niej chaty i schroniska, to Marangu, znana również jako „Coca-Cola”. Uważa się ją za najłatwiejszą. To opcja dla tych, którym nie przeszkadza chrapanie towarzyszy w wieloosobowej sali w schronisku Horombo (Horombo Hut, 3720 m n.p.m.), gdzie co chwila skrzypią drzwi.

Dla Masajów góra Kilimandżaro stanowi klejnot na niebie, który lśni w słońcu, gdyż, jak mówią, potężne duchy nasypały do jej wnętrza złota i diamentów. Mają do niej wielki szacunek i uważają, że każdy, kto odważy się do niej zbliżyć, zostanie ukarany.

DRZEWO BOGÓW I BUSZMENI

Ach, co to za gigantyczna marchewka posadzona do góry nogami! – miał zawołać David Livingstone na widok pierwszego baobabu. Obserwował wiele niesamowitych rzeczy w Afryce, ale te olbrzymie rośliny za każdym razem wprawiały go w zachwyt. Tubylcy przekonani są, że baobaby to święte drzewa, na których odpoczywać lubią bogowie. I lepiej im w tym nie przeszkadzać. Baobabami można nie tylko nasycić wzrok, ale także się posilić. Młode liście tej rośliny smakują jak szpinak, a kiełki – jak szparagi. Drzewa te magazynują w pniach duże ilości wody (nawet do 120 tys. l!), co w Afryce ma niebagatelne znaczenie.

Buszmeni z ludu Hadza (Hadzabe) znad brzegów jeziora Eyasi w północnej Tanzanii nie budują pałaców, domów, nie hodują zwierząt ani nie uprawiają roli. Żyją na co dzień tak, jak ich najstarsi przodkowie. To zupełnie inny świat. Ubierają się w skóry antylop i strzelają do nich z łuków, które sami robią. Wędrują tam, gdzie poniosą ich oczy. A ich maleńka osada za każdym razem budowana jest od nowa z gliny, liści, siana i patyków. Upolowane zwierzę obdzierają ze skóry i smażą na ogniu. Nie potrzebują specjalnych narzędzi, używają tego, co daje im wysuszona ziemia. Porozumiewają się jednym z najstarszych języków świata – hadza (hadzabi, hadzapi). Jego charakterystyczną cechą są tzw. mlaski. Typowe zresztą dla rodziny języków khoisan (buszmeńsko-hotentockich). Hadza słyną ze swojej gościnni. Świat zmienił się drastycznie, a oni przetrwali setki lat, tak jakby czas się dla nich zatrzymał. Zapraszają do swojej osady, uczą strzelać z łuku, rozpalać ogień bez użycia zapalniczki, częstują upolowaną antylopą, której nie odważyłam się spróbować.

Wizyta w wiosce ludu Hadza to niezapomniane doświadczenie w drodze na safari. Nie wiem jednak, czy mamy prawo ingerować w ich życie… Chociaż z drugiej strony, prawdopodobnie też stanowimy dla nich nie lada atrakcję. A gościnność, cóż, oby zawsze i wszędzie miała sens i wywoływała uśmiech nie tylko na twarzach przyjezdnych.

ARUSZA – W POŁOWIE DROGI

W Aruszy, nazywanej niekiedy światową stolicą safari, wprawiły mnie w zachwyt czerwone banany. Uważa się je za dobre zarówno dla oczu, jak i serca. Są mięsiste, soczyste i mają fantastyczny smak i zapach. To jedne z tych owoców, które można wprawdzie kupić w supermarketach w Polsce, jednak nigdy nie będą smakowały tak, jak w swojej ojczyźnie. Z kolei z małych zielonych bananów w każdym domu w północno-wschodniej Tanzanii przygotowuje się potrawy, jak w Polsce z ziemniaków.

Arusza leży dokładnie w połowie drogi między Kairem w Egipcie a Kapsztadem w Republice Południowej Afryki (RPA). W centrum ok. 450-tysięcznego miasta stoi wieża zegarowa (Arusha Clock Tower), która ma ponoć wyznaczać środkowy punkt tej trasy. Ze stolicy tanzańskiego regionu Arusza wyruszają niemal wszystkie wyprawy na safari – m.in. do słynnych parków narodowych: Tarangire, Serengeti, Jeziora Manyara, Kilimandżaro, a także do Obszaru Chronionego Ngorongoro (Ngorongoro Conservation Area, NCA).

Najbliżej miasta znajduje się Park Narodowy Aruszy, najmniejszy ze wszystkich wspomnianych powyżej (rozciągający się na obszarze 137 km²), ale bardzo przyjemny i z pięknymi, tajemniczymi wilgotnymi lasami równikowymi. Oddycha się tutaj zupełnie inaczej niż w usytuowanym w północno-zachodniej części kraju Parku Narodowym Serengeti. Jest on wielki niczym nasze województwo małopolskie i zajmuje powierzchnię blisko 15 tys. km2. Tuż przy jego granicy, na położonym obok Obszarze Chronionym Ngorongoro znajduje się wąwóz zwany Olduvai (Oldupai), uznawany za kolebkę ludzkości, ponieważ odkryto w nim szczątki Homo habilis (przodka Homo sapiens) sprzed ok. 1,9 mln lat.

Park Narodowy Aruszy stanowi sanktuarium zieleni i spokoju, gdzie zwierzęta czują się bezpiecznie (o ile nie brać pod uwagę obecności człowieka). Nie ma w nim pogoni za gepardem czy lwem, bo tych zwierząt tu po prostu nie spotkamy. Żyrafy zajadają się akacjami, stada zebr udają jedną wielką postać, bawoły w otoczeniu flamingów moczą swoje ciężkie nogi w wodach jeziora Momella i spoglądają ze zdumieniem na dziwnych przybyszy z kosmosu, jakimi dla nich są ludzie.

Blisko osiem tysięcy lat temu w miejscu tym stała olbrzymia góra (dzisiejszy aktywny stratowulkan Meru, 4562,13 m n.p.m.), która według niektórych źródeł była ponoć najwyższą na świecie. Podczas wybuchu wulkanu rozsypała się, pozostawiając po sobie wielki, odizolowany od reszty świata krater znany dzisiaj jako Ngurdoto. Życie w nim toczyło się własnym torem. Ma on ok. 3,6 km średnicy i 100 m głębokości. Zbocza krateru Ngurdoto otacza bujny las, podczas gdy na jego dnie dominują tereny bagniste. Do ostatniej mniejszej erupcji Mount Meru doszło w 1910 r. Obecnie jest to najwyższy aktywny wulkan w Afryce. W pogodny dzień można go dostrzec nawet z odległego o mniej więcej 70 km Kilimandżaro. W Tanzanii z całą pewnością znajdziemy wspaniałe widoki, szerokie horyzonty, cudowną naturę i wolność, która nie zawsze była dana jej rdzennym mieszkańcom. Zaprawdę błogosławiona to ziemia…