PAWEŁ MUSIAŁOWSKI
<< „Jeśli uważasz, że Japonia jest tajemnicza, daleka i niedostępna, to tym bardziej powinieneś się tam wybrać” – taka myśl przeszła mi przez głowę, gdy jako nastolatek marzyłem o odwiedzeniu tego niezwykłego azjatyckiego państwa, znanego mi wtedy głównie z dzieł japońskiej kinematografii. Choć dzisiaj nadal może się on jawić przybyszowi z Zachodu jako kraj pełen tajemnic, to na pewno dużo łatwiej się do niego dostać. Jednak zapomnijcie o nudnych i schematycznych wycieczkach, w trakcie których nie ma czasu na nic poza „zaliczaniem” kolejnych punktów planu i pośpiesznym robieniem zdjęć. Jeżeli chcecie naprawdę poznać kulturę Japonii, musicie stawić jej czoła sami, bo prawdziwa podróż polega na wyjściu poza własne kulturowe ograniczenia i na bezpośrednim kontakcie z drugą, odmienną społecznością. >>
Za każdym razem, gdy ląduję na pasie podtokijskiego Międzynarodowego Portu Lotniczego Narita, ogarnia mnie to samo kojące uczucie spokoju. Może to dlatego, że w tym miejscu znajdowała się kiedyś cicha, zielona wioska. Ja nadal w wyobraźni widzę tu drewniane domki i pracujących na polach chłopów i to wyobrażenie podąża za mną nawet wtedy, kiedy przemierzam centrum tętniącego życiem Tokio.
Powojenna Japonia zadziwiająco szybko zamieniła się w nowoczesne, zalane betonem państwo. Jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż – niczym w teatrze nō – to wszystko jest tylko maską. Gdzieś w środku, pod fasadą na wskroś współczesnych mieszkańców szklanych metropolii, Japończycy nadal zdają się być prostymi ludźmi, których uszczęśliwia podziwianie kwitnących kwiatów wiśni. Myślę, że tak naprawdę my, obywatele rozwiniętych cywilizacji, tęsknimy za zwykłym życiem naszych przodków. Mieszkańcy Japonii nie tyle lepiej od nas uświadamiają sobie ten fakt, ile starają się wciąż trzymać swoich korzeni.
FOT. JNTO/YASUFUMI NISHI
Idealny porządek
Współcześni Japończycy, podobnie jak ja, zdają się cierpieć na perfekcjonizm. Może to dlatego, gdy moja noga stanęła tutaj po raz pierwszy, poczułem się jak w domu. Doskonała organizacja rzuca się w Japonii w oczy natychmiast, kiedy tylko opuścimy samolot. Punkty informacyjne z uśmiechniętymi hostessami, wszechobecne automaty pełne różności i półki z przewodnikami na tokijskim lotnisku są przedsionkiem do największego zespołu miejskiego świata (zamieszkiwanego przez niemal 36 mln ludzi!).
Do centrum stolicy dostaniemy się autokarami oraz kilkoma liniami kolei i to właśnie ten ostatni sposób warto polecić najbardziej, bo to z transportu kolejowego przede wszystkim słynie japoński system komunikacji. Utrzymywanie sieci torów i taboru w doskonałym stanie wymaga nieustannego wysiłku. Jednak Japończycy, żyjący na terenach wciąż nawiedzanych przez kataklizmy, wyrobili w sobie przez stulecia niezwykłą siłę woli. Któż inny byłby w stanie trenować gotowanie ryżu przez dziesięć lat, aby zostać wzorowym mistrzem sushi? Obowiązkowość i poświęcenie się dla dobra grupy to słowa, które posiadają w Japonii wyjątkowe znaczenie. Mój znajomy z Fukushimy opowiadał mi historię o pewnej miejscowej pracowniczce centrum kryzysowego, nadającej w 2011 r. przez miejskie głośniki ostrzeżenia o zbliżającej się fali tsunami. Nie zeszła ona z posterunku aż do samego końca i dopiero zalewająca wszystko woda przerwała jej w pół zdania. Japończycy traktują zawsze swoje obowiązki ze śmiertelną powagą, choć zazwyczaj tego nie okazują.
FOT. JNTO
Nie tylko sushi
Tokio prezentuje fascynujący obraz przemian, jakie miały miejsce w powojennej Japonii. Gdy spaceruję ulicą, mijam kolejne wieżowce, a między nimi niewielką świątynię, przed którą skoncentrowany na swym monotonnym zajęciu mnich z niewzruszonym spokojem zamiata kamienne tafle. Naprzeciwko krzykliwy sklep zaprasza do wejścia, a dwa kroki dalej działa kilka restauracyjek, w których podają sushi, pizzę, steki lub ramen. Jest tu absolutnie wszystko, trzeba tylko wiedzieć, gdzie skierować swoje kroki. Jeśli w Tokio nie można czegoś zjeść, to znaczy, że to nie istnieje lub zostało zakazane, chociaż zasada ta nie dotyczy przysmaku z wątroby śmiertelnie trującej ryby fugu. Japończycy to wytrawni i chwilami nieco szaleni smakosze, którzy są w stanie postawić na szali nawet własne życie, aby doświadczyć kulinarnej nirwany. Okazują oni pożywieniu duży szacunek i konsumują niemalże wszystko. To właśnie w Japonii nauczyłem się jeść przerośniętą tłuszczem wieprzowinę, chrząstki pełne cenionego tutaj kolagenu oraz… hamburgery.
Japońska kuchnia stanowi dla przybysza z Zachodu doświadczenie, które zmienia sposób patrzenia na świat. Nie ma smaczniejszego sposobu na poznanie innej kultury niż przez jej sztukę kulinarną. Nie da się też żyć w kraju, którego kulinariów się nie lubi. Smaki i zapachy najlepiej oddają naturę danego miejsca i jego mieszkańców. Japończycy tak bardzo uwielbiają jedzenie, że ktoś pokusił się nawet o klasyfikację japońskich pokoleń na podstawie najpopularniejszych w danym okresie egzotycznych owoców. Według niej współcześni 60-latkowie to banany, 40-latkowie – kiwi, a 20-latkowie – mango. W Japonii to, co jesz, określa cię o wiele bardziej niż gdziekolwiek indziej na świecie.
Powrót do przeszłości
Między wieżowcami wchodzimy nagle w uliczkę pełną niskich, 2-, 3-piętrowych budynków, ukrytych pomiędzy strzelistymi, szklanymi ścianami. – Właścicielom tych posesji oferowano astronomiczne kwoty za ich działki, ale oni nie ulegli presji i postanowili zostać – wyjaśnia mi moja znajoma, tokijska dziennikarka. – Dla wielu Japończyków rodzinna spuścizna i tradycja są warte o wiele więcej niż proponowane im miliony – dodaje. – Chodź, pokaże ci coś jeszcze ciekawszego – zachęca z uśmiechem i tak oto skręcamy w kolejną uliczkę, aby kilkadziesiąt metrów dalej napotkać następną niespodziankę. Z wrażenia opada mi szczęka. Przyzwyczaiłem się do takich widoków na japońskiej prowincji, ale nie w stolicy. Tuż za stylowym ogrodzeniem wznosi się przed nami tradycyjny, drewniany japoński dom, niczym z epoki Edo (taką nazwę nosiła też obecna stolica Japonii do 1868 r.). Tak kiedyś wyglądało całe Tokio. Wśród betonu i szkła ten okaz robi piorunujące wrażenie. – To jakiś skansen? – pytam zaintrygowany. – Ależ skąd! – śmieje się moja przyjaciółka. – To zwykły dom mieszkalny, prawdziwy rodzynek. Ekipy filmowe i telewizyjne są tu częstymi gośćmi, bo bardziej opłaca im się nagrać wszystkie potrzebne sceny do kolejnego odcinka serialu lub innego programu telewizyjnego w tym miejscu, niż budować dekoracje, czy też wyjeżdżać z całym zespołem za miasto. Wiekowa już właścicielka nie ma nic przeciwko, świetnie się bawi, a udostępnianie posesji przynosi jej niezły dochód – podsumowuje radośnie, widząc moją zachwyconą minę. W takich chwilach uświadamiam sobie, jak bardzo kocham to miasto.
W amerykańskim zwierciadle
W tym kraju przybywającego z Zachodu podróżnika najbardziej uderzają kontrasty. Jedne widzimy niemal natychmiast, inne odkrywamy z czasem. Łatwo jest zauważyć buddyjskiego mnicha jedzącego hamburgera w restauracji McDonald’s, ale już fakt, że Japonia pokonana przez Stany Zjednoczone w II wojnie światowej jest ich największym wielbicielem, dociera do nas z pewnym opóźnieniem. – Japończycy często nie potrafią docenić tego, co sami stworzą, zanim nie odniesie to sukcesu po drugiej stronie oceanu – tłumaczy mi mój japoński znajomy, który miał okazję mieszkać w USA przez wiele lat. – Potrafimy jak nikt inny na świecie zapożyczać i w nieskończoność udoskonalać, lecz jeśli sami coś wymyślimy, to odnosimy się do tego sceptycznie, póki nie zostanie to zaakceptowane poza naszą ojczyzną – wyjaśnia ogólnie, choć wiem, że ma na myśli głównie rynek amerykański. – Jednak gdy Japończycy zaangażują się już w rozwijanie czegoś, nie umieją się zatrzymać – dodaje.
Gdy w latach 60. XX w. świat ogłaszał koniec epoki transportu kolejowego, Japonia go ulepszała i rozbudowywała, nie przerywając do dziś tego procesu ani na chwilę. Obecnie dysponuje najdoskonalszymi rozwiązaniami w tej dziedzinie, nie tylko technicznymi, ale również organizacyjnymi. Dla zwykłego użytkownika, a zwłaszcza dla turysty z Polski, oznacza to możliwość doświadczenia niewiarygodnej wygody i radości podróżowania. Aby ułatwić sobie poruszanie się kolejami tokijskimi, warto już na lotnisku zaopatrzyć się w kartę magnetyczną Suica, która pozwoli nam korzystać z linii różnych przewoźników bez potrzeby kupowania za każdym razem nowego biletu. Nie oszczędzimy dzięki temu pieniędzy, lecz zyskamy cenny czas. Japońska komunikacja kolejowa to jeden z wielu przykładów perfekcyjnego funkcjonowania systemu, które zakłócić mogą tylko katastrofa naturalna oraz tzw. jishin jiko, czyli „wypadek z udziałem ludzi”. W tak zatłoczonej metropolii jak Tokio jeden samobójczy skok pod pociąg w porannych godzinach szczytu potrafi spowodować, że do pracy spóźnia się jednocześnie kilkaset tysięcy osób. Witajcie w miejskim mrowisku!
Japonia oczami fana: Zostawiłem serce w Tokio W tym roku ukazała się nakładem gdańskiej Oficyny Wydawniczej FINNA pierwsza niezmiernie interesująca książka z serii Japonia oczami fana: Zostawiłem serce w Tokio autorstwa wrocławskiego dziennikarza, wydawcy, recenzenta, podróżnika, popularyzatora mangi i anime w Polsce Pawła Musiałowskiego, znanego pod pseudonimem MrJedi. Od połowy lat 90. XX w. zajmuje się on zawodowo tematem japońskiej popkultury. Od tego czasu Kraj Kwitnącej Wiśni stał się jego wielką pasją, której poświęca się niemal bez reszty. Na co dzień żyje pomiędzy dwoma światami – jedną nogą stojąc w Polsce, a drugą w Japonii. To pełne tajemnic azjatyckie państwo widziane oczami Pawła Musiałowskiego stanowi miejsce pozornie wykluczających się sprzeczności, krainę skrajnych doświadczeń: spokoju zen i orgii kolorowej popkultury, piękna tradycji i krzykliwej nowoczesności. Wraz z zakochanym w tym fascynującym zakątku świata niezwykłym podróżnikiem, jakim jest bez wątpienia MrJedi, oglądamy Kraj Wschodzącego Słońca w zupełnie nowym świetle. Oto 400-stronicowa książka ukazująca nam kontrastowość współczesnej Japonii, pełnej zapracowanych i przesiąkniętych sake salarymanów, przepysznych potraw i zupełnie nieszkodliwej, śmiertelnie trującej ryby, niekończących się zakupów, bossów przestępczej jakuzy, mężczyzn poprzebieranych w koronkowe sukienki, najlepszej na świecie komunikacji kolejowej z różowymi wagonami dla kobiet, supernowoczesnych toalet z czającymi się w nich demonami oraz nocnych lokali czynnych do godziny 26.00. To tylko nieliczne przykłady czekających tu na nas niespodzianek, oferowanych nam przez Tokio, któremu poświęcony został pierwszy tom tej niezmiernie pasjonującej japońskiej opowieści, skierowanej do każdego spragnionego mocnych wrażeń globtrotera. Japonia oczami fana: Zostawiłem serce w Tokio jest orientalną wędrówką wypełnioną niecodziennymi wydarzeniami i historiami wprost z kraju różowej wiśni sakura. Polecamy tę pozycję wszystkim miłośnikom dalekich podróży, a szczególnie wielbicielom Japonii. |
Młodzi…
Siedzę w zatłoczonym barze przy jednej z ruchliwych tokijskich ulic. Kątem oka obserwuję siedzącą nieopodal czwórkę tokijczyków. Dwie młode dziewczyny gorączkowo rozprawiają o jakimś miejscu, do którego się wybierają. Rzeczywiście, Tokio to prawdziwy bezimienny labirynt. Tutaj ulice nie mają nazw, a dotarcie pod zapisany na kartce adres bez szczegółowej mapki okolicy jest nie lada wyczynem i nawet taksówkarz najczęściej nam nie pomoże. Ostatnią deską ratunku niejednokrotnie stają się przydrożni policjanci, których jedno z głównych zajęć polega na instruowaniu zagubionych ludzi, nie tylko turystów. Znowu spoglądam na stolik nieopodal. Dyskusję obu dziewcząt usłyszała dwójka młodych mężczyzn, siedząca przy równie malutkim, przylegającym stoliku. Prawie nie nawiązując kontaktu wzrokowego, dwaj młodzieńcy podchwytują temat i niby to między sobą tłumaczą sobie rozkład pobliskich ulic. Rozpoczyna się dziwna gra. Moje zamówienie dostarcza sympatycznie uśmiechnięta kelnerka, która wykonuje swoją pracę świetnie, choć w nieco zmechanizowany i sformalizowany sposób. Wgryzam się w potężnego, soczystego hamburgera z wysokiej jakości wołowiny i warzyw. Uporanie się z tak wielką porcją zajmuje mi dobre pół godziny, a gdy kończę posiłek, osobliwa „dyskusja” pomiędzy czwórką gości baru nadal trwa. W zasadzie nie wiadomo, czemu ma ona służyć, bo tak naprawdę każda z par wydaje się rozmawiać tylko ze sobą na jedynie przypadkowo zbieżny temat. Zastanawiam się, czy nie oglądam właśnie sceny podrywania w stylu tokijskim.
We współczesnej Japonii, zwłaszcza w dużych miastach, bycie singlem to świadomy wybór i sposób na życie. Młodzi Japończycy niechętnie wchodzą w stałe związki lub zakładają rodziny, bo nieposiadanie partnera, według wielu z nich, daje więcej możliwości, zwłaszcza gdy pracuje się tylko dorywczo lub pozostaje na utrzymaniu rodziców. Ostatnimi czasy zauważa się tu również odwrócenie tradycyjnego podziału na role społeczne. Mężczyźni coraz częściej rezygnują z robienia kariery i nie chcą poświęcać swojego życia na zarabianie na utrzymanie rodziny, gdy tymczasem kobiety łakną sukcesów na gruncie zawodowym i nie pragną spełniać się jako gospodynie domowe. Efektem tej zamiany jest dramatyczny spadek urodzin, nad którego ekonomicznymi skutkami łamią sobie głowy eksperci w całej Japonii.
…kontra starzy
Kolejne pokolenia Japończyków dzielą coraz większe różnice w poglądach na życie, które zdają się rozłamywać japońskie społeczeństwo. Jak już wspomniałem, tradycyjnie mężczyzna staje się pełnoprawnym członkiem społeczeństwa wtedy, gdy pracuje na pełen etat i utrzymuje rodzinę, a kobieta – kiedy rodzi i wychowuje dzieci oraz zajmuje się domem. Tradycjonaliści patrzą z niechęcią na wszelkie odstępstwa od tego oczywistego dla nich schematu. Tymczasem młodzi, którym państwo nie jest już w stanie zagwarantować pewnego zatrudnienia, tak jak ich rodzicom, zaczynają patrzeć na świat w zupełnie inny sposób. – Zapewniam mojemu synowi wyłącznie dach nad głową, żywić musi się sam – mówi mi z kwaśną miną jeden z moich tokijskich znajomych, wychowany w Stanach Zjednoczonych Japończyk, pracujący na wysokim stanowisku jako informatyk w jednej z japońskich korporacji. Siedzimy przy zielonej herbacie w jego domu, stojącym w centralnej części jednej z tokijskich dzielnic. Biorąc pod uwagę tutejsze ceny gruntów, sama ziemia może być warta fortunę, nie wspominając już o budynku. Jednak zarówno on, jak i jego pochodząca z Chin żona, również informatyczka w tej samej firmie, są ludźmi uśmiechniętymi i życzliwymi. Ich młodsza córka uczęszcza jeszcze do szkoły podstawowej, a dwudziestokilkuletni syn postanowił zostać gitarzystą, singlem i freeterem, czyli osobą bez stałego zatrudnienia, łapiącą nadarzające się okazje do czasowego zarobku. Pomiędzy nim i jego ojcem wyczuwa się napięcie, gdy ten pierwszy prezentuje nam swoje umiejętności gry na gitarze basowej. – Mój mąż zbyt „zjapońszczał” po przyjeździe do ojczyzny i podjęciu pracy w japońskiej firmie – szepcze do mnie z uśmiechem jego żona, choć w jej tonie daje się wyczuć także nutkę goryczy. Tymczasem pan domu wcale nie przypomina typowego salarymana, czyli noszącego garnitur pracownika korporacji, a raczej otaku (czyli ogólnie rzecz ujmując, fana wytworów popkulturowych, takich jak manga, anime czy gry komputerowe), który w swym nieporządnym dresie i z niewielkim plecaczkiem przemierza uliczki Akihabary, tokijskiej dzielnicy słynącej z setek kolorowych przybytków japońskiej popkultury i elektroniki. Jako wielki miłośnik japońskiej animacji ze swoim nieodłącznym aparatem regularnie odwiedza fanowskie spotkania z idolkami – dziewczętami poprzebieranymi w koronkowe ciuszki i robiącymi słodkie minki do zdjęć ze swoimi wielbicielami. Sprzeczność…? Oto drugie imię Kraju Kwitnącej Wiśni – Japonii nieodgadnionej.
FOT. JNTO/YASUFUMI NISHI
Mała Japonia w centrum Polski W miejscowości Stara Wieś, w województwie łódzkim, w powiecie radomszczańskim, w gminie Przedbórz, na obszarze malowniczego Przedborskiego Parku Krajobrazowego, działa od 10 października 2009 r. Centrum Japońskich Sportów i Sztuk Walki „Dojo – Stara Wieś” (www.dojostarawies.com). Data otwarcia tego ośrodka nie jest przypadkowa. Otóż w tym dniu przypadają urodziny senseia (nauczyciela, mistrza) Hidetaki Nishiyamy (1928–2008), słynnego karateki pochodzącego z Tokio, pierwszego prezydenta Międzynarodowej Federacji Karate Tradycyjnego (ITKF). Zainicjował on ten wielki projekt i od samego początku wspierał jego realizację. „Dojo – Stara Wieś” stanowi wspólne przedsięwzięcie Polskiego Związku Karate Tradycyjnego oraz Fundacji Rozwoju Karate Tradycyjnego. To unikatowy obiekt, stworzony w zgodzie z kanonami architektury japońskiej, będący największym na świecie centrum przeznaczonym do specjalistycznego treningu dalekowschodnich sportów i sztuk walki – zarówno dla zawodowców, jak i amatorów. Można w nim również poznać ducha, klimat i filozofię życia prosto z Kraju Kwitnącej Wiśni. Nic więc dziwnego, że ten oryginalny ośrodek szybko zyskał miano „małej Japonii w Polsce”. „Dojo – Stara Wieś” zapewnia wyśmienite warunki nie tylko sportowcom i miłośnikom Kraju Wschodzącego Słońca, ale także uczestnikom różnego rodzaju konferencji, szkoleń, spotkań integracyjnych czy biznesowych. W skład kompleksu wchodzi 16 domków noclegowych o wysokim standardzie (każdy dla 7–8 osób), gwarantujących gościom wygodę, ciszę, dużą dyskrecję oraz bliskość przyrody. Znajdują się tutaj też m.in. kamienne ogrody w stylu japońskim, sztuczne jezioro czy boisko do gry w piłkę nożną, siatkówkę i koszykówkę. Najważniejszym budynkiem (o powierzchni aż 2 tys. m²) jest wzniesione na wzgórzu Dojo, czyli miejsce treningów dla przedstawicieli wielu dyscyplin sportowych. Osoby odwiedzające ośrodek w Starej Wsi mogą skorzystać również z odnowy biologicznej, hydromasażu i sauny, a w klimatycznej herbaciarni skosztować naturalnego japońskiego naparu. Dodatkowe zajęcia, jak choćby warsztaty przygotowywania sushi, kaligrafii, ikebany (sztuki układania kwiatów), origami (składania papieru) czy kitske (sztuki wkładania kimono), przybliżą im fascynującą kulturę Japonii. Poza tym czekają tu na nich także doskonałe dania kuchni japońskiej i polskiej. – Wiele osób zadaje mi pytanie, dlaczego ulokowaliśmy nasz wspaniały projekt właśnie w Starej Wsi. Kiedy 15 lat temu po raz pierwszy przyjechałem tutaj i wszedłem na wzniesienie, na którym obecnie stoi hala treningowa, widok, jaki ukazał się moim oczom, urzekł mnie do tego stopnia, że zakochałem się w tym miejscu. Poczułem silną pozytywną energię i już wiedziałem, że zbudujemy tu światowe centrum edukacyjne Budō, czyli japońskich sportów i sztuk walki – powiedział nam Włodzimierz Kwieciński, prezes Polskiego Związku Karate Tradycyjnego. Bez wątpienia każdy wielbiciel Kraju Kwitnącej Wiśni powinien odwiedzić ten uroczy zakątek w samym centrum Polski, gdzie odkryje magiczne miejsce, sprzyjające relaksowi, skupieniu, odnowie ciała i ducha, tak bardzo przypominające prawdziwą japońską wioskę. |