JACEK STASIŃSKI

Dużo słyszeliśmy o Kubie jako interesującym kierunku na egzotyczne wakacje. Zwłaszcza kiedy u nas w kraju i niemal całej Europie robi się ciemno, szaro i zimno, zaczynamy myśleć o regionach, w których jest ciepło i ciekawie. Jednym z nich są Karaiby, a tam spośród wielu wysp na czoło wysuwa się Kuba. Najczęściej myśląc i mówiąc o tym niezwykłym kraju, idziemy na skróty. Kuba dla większości z nas to cygara, rum, salsa, Fidel Castro i Ernesto „Che” Guevara, muzycy z zespołu Buena Vista Social Club i słoneczne plaże na idealny urlop.

Lśniące amerykańskie krążowniki szos z lat 40. i 50. XX w. to częsty widok na ulicach Hawany

Dziś odkurzymy nieco prawdziwe historie i przełamiemy kubańskie schematy. Obalimy też niektóre mity, dzięki czemu ten interesujący, zmieniający się ostatnio trochę i pełen niespodzianek kraj stanie się nam bliższy i, mam nadzieję, jeszcze bardziej warty odwiedzenia.

Wielu mieszkańców Kuby mówi, że stopniowe zmiany zaczęły się w 1998 r. Co się wtedy wydarzyło? W dniach 21–26 stycznia miała miejsce wizyta papieża Jana Pawła II. Podobno właśnie wtedy w głowach i sercach Kubańczyków rozpoczął się proces przemiany.

 

Pierwsze kroki

Kuba jest największą wyspą archipelagu Wielkich Antyli (ma powierzchnię blisko 110 tys. km²). Jej najwyższy punkt stanowi Pico Turquino (1974 m n.p.m.) – majestatyczny szczyt, z którego rozpościera się wspaniała panorama. Wybierając się do tego wyspiarskiego kraju, warto poznać jego bogatą historię. Kubę odkrył w październiku 1492 r. Krzysztof Kolumb, podczas swojej pierwszej wyprawy. Szukając drogi morskiej do Indii, trafił na Karaiby. Te wydarzenia zapoczątkowały kolonizację Ameryki przez Hiszpanię i za ich sprawą na wyspie do dziś mówi się po hiszpańsku. Pamiątką po nich jest także pomnik Kolumba w Bariay, gdzie po raz pierwszy przybił do kubańskich wybrzeży jego statek Santa María, a także krzyż w kościele parafialnym w Baracoa (tzw. La Cruz de la Parra), symbol chrześcijaństwa, który przywiózł ze sobą słynny admirał. Turyści docierają do prowincji Holguín i Guantánamo dość rzadko, chyba że szukając pięknych białych plaż, a do takich należy np. położona w okolicy miasta Banes Playa Esmeralda.

Jeżeli szukamy śladów hiszpańskich konkwistadorów, to w Santiago de Cuba znajdziemy dom pierwszego gubernatora wyspy Diega Velázqueza de Cuéllara (1465–1524). Z kolei Trinidad – kiedyś ważny port, dziś senne miasteczko z piękną kolonialną zabudową, które zostało wpisane w 1988 r. wraz z otaczającą je Doliną Cukrowni (Valle de los Ingenios) na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO – może być źródłem informacji o Hernánie Cortésie (1485–1547) jako jego baza przed wyruszeniem na podbój Meksyku. W tej opowieści o Kubie chciałbym jednak skupić się na mniej popularnych zagadnieniach, poszerzających nasze spojrzenie na tę tropikalną wyspę.

 

Indianie

Po Kolumbie nie ma zbyt wielu śladów, za to w pierwszym mieście założonym w kraju w 1511 r. przez Diega Velázqueza de Cuéllara, określanym dzisiaj mianem Ciudad Primada de Cuba, znajdziemy pomnik wodza Indian Hatueya (1478–1512). Można śmiało powiedzieć, że był to pierwszy bohater narodowy Kuby i amerykański rewolucjonista. W 1511 r. w obronie swego ludu (Tainów) wzniecił powstanie przeciw hiszpańskim kolonizatorom, a w lutym następnego roku spłonął żywcem na stosie. Dziś jego popiersie można podziwiać w mieście Baracoa.

W dziejach Nowego Świata Kolumb jawi się jako pierwszy wielki żeglarz, który przetarł szlak innym, mniej szlachetnym i bardziej krwawym hiszpańskim odkrywcom. Niewiele jednak wiemy o jego mniej chlubnych działaniach. Jako pierwszy gubernator tzw. Indii Zachodnich wprowadził i rozwinął niewolnictwo, co wraz z chorobami przywleczonymi przez białych przyczyniło się do zagłady rdzennych mieszkańców Karaibów.

Przed przybyciem Hiszpanów Kubę zamieszkiwali Indianie Taino. Wbrew opinii zdobywców nie byli to jednak dzicy barbarzyńcy, ale dobrze zorganizowani rolnicy uprawiający tytoń, bawełnę, maniok, kukurydzę, orzechy ziemne, ananasy, kakaowce i ziemniaki. Budowali dobrze zarządzane osady (największe liczyły ponad 3 tys. mieszkańców), potrafili też wytwarzać narzędzia oraz zajmowali się garncarstwem. Na Karaiby przybyli z Ameryki Południowej, głównie z okolic ujścia rzeki Orinoko, z terenów dzisiejszej Wenezueli.

Po Tainach zostało kilka nazw geograficznych i ślady ich bytności w kresowych jaskiniach na północnym zachodzie wyspy, w rejonie Viñales. Poza tym na wysepkach w okolicy półwyspu Zapata mieści się Villa Guamá – zrekonstruowana osada Indian, dająca wyobrażenie o tym, jak wyglądało życie na Karaibach przed przybyciem Europejczyków. Jej zwiedzanie stanowi ciekawą lekcję prekolumbijskiej historii i etnografii. Można tu odwiedzić chaty Indian i zobaczyć przedmioty, które wykorzystywali przy uprawach, połowie ryb czy innych codziennych czynnościach. Przy odrobinie szczęścia załapiemy się na pokazy różnych zajęć w wykonaniu pracowników Villi Guamá udających rdzennych mieszkańców tych terenów. Z języka Tainów pochodzi także nazwa słynnego drinka daiquiri (choć napój wymyślono na początku XX w., długo po tym, jak Indianie na zawsze zniknęli z wyspy). Mimo iż pracownicy skansenu są stylizowani na rdzenną ludność Kuby, to nie stanowią jej bezpośrednich potomków. Tainowie do mniej więcej 1570 r. przestali w zasadzie istnieć jako odrębna grupa etniczna.

Przy okazji wycieczki do Villi Guamá warto spróbować krokodylego mięsa (z lokalnej farmy), a następnie udać się na bagna Zapata (Ciénaga de Zapata), gdzie wypatrzymy rzadkie krokodyle kubańskie w ich naturalnym środowisku, podglądając jednocześnie tutejsze ptactwo: koliberki hawańskie, szmaragdolotki kubańskie, modrogłowiki, czaple, flamingi czy żurawie. Jeśli szczęście nam nie dopisze, na otarcie łez możemy zajechać na farmę, aby w ogrodzonym basenie zobaczyć hodowane krokodyle w każdym stadium rozwoju – od zupełnie małych, dopiero wyklutych, po dorosłe osobniki.

 

Co kryją kubańskie wody

Położona na Karaibach Kuba potrafi zachwycić nie tylko tym, co łatwo dostrzec na pierwszy rzut oka: pięknymi krajobrazami, ciekawymi zabytkami czy rajskimi plażami. Wspaniałe skarby można tu znaleźć także w okolicznych wodach. Dlatego wyspę chętnie odwiedzają również nurkowie.

Jednym z popularnych miejsc do nurkowania u wybrzeży Kuby jest archipelag Jardines de la Reina, czyli Ogrody Królowej. Leży na Morzu Karaibskim – rozciąga się wzdłuż południowo-wschodnich wybrzeży kraju, na terenie prowincji Camagüey i Ciego de Ávila. Nazwę na cześć królowej Hiszpanii, Izabeli I Katolickiej (1451–1504), nadał mu Krzysztof Kolumb (1451–1506). Archipelag podlega obecnie ścisłej ochronie parku narodowego. Pod wodą można podziwiać tutaj różnobarwną rafę koralową zamieszkaną przez kolorowe ryby i inne morskie stworzenia. W okolicy spotyka się też rozmaite gatunki rekinów, w tym rekiny wąsate czy żarłacze jedwabiste, karaibskie, żółte i czarnopłetwe. Widoczność sięga w tym rejonie powyżej 40 m. Wyprawy dla amatorów podwodnych przygód na dziewiczym archipelagu organizuje Avalon Diving Center, wyposażone w znakomitej jakości sprzęt do wynajęcia, nowe kompresory i mieszalniki nitroksowe. Można się z nimi wybrać także na bagna Zapata (Ciénaga de Zapata), położone na półwyspie o tej samej nazwie (Península de Zapata), w prowincji Matanzas. W 2000 r. utworzono tu rezerwat biosfery UNESCO. Chroni on wyjątkowy ekosystem mokradeł z charakterystycznymi lasami mangrowymi.

Na Kubie nurkowie chętnie zaglądają poza tym do słynnej Zatoki Świń (Bahía de Cochinos), gdzie rozciąga się malownicza Playa Larga. Jakieś 100 m od brzegu znajduje się podwodny uskok. W okolicy można zobaczyć gorgonie, gąbki, kraby, langusty, barakudy, skrzydlice i wielobarwne ryby. Nurkuje się tutaj również w jaskiniach, które u góry wypełnia woda słodka, a w dole – słona. Takie atrakcje zapewnia swoim klientom np. polska firma Nautilus. Oprócz tego organizuje ona wycieczki na zachodni kraniec Kuby, gdzie leży Bahía de Corrientes. Bazę do nurkowania w zatoce stanowi María la Gorda, czyli Gruba Maria. Ta część wyspy jest spokojna i wciąż naturalna, niezbyt znana wśród turystów. Pobliska rafa koralowa tworzy niesamowite formacje, koralowce pokrywają też tutejsze szczeliny, tunele i jaskinie. W okolicy żyje mnóstwo różnorodnych stworzeń, czasem pojawiają się rekiny wielorybie.

U brzegów należącej do Kuby Wyspy Młodości (Isla de la Juventud) można z kolei eksplorować wraki spoczywające na dnie morza. Zatopiony statek leży także w rejonie północno-zachodniego wybrzeża kraju, w pobliżu kurortu Varadero usytuowanego na półwyspie Hicacos w prowincji Matanzas. To rosyjska fregata patrolowa BP 385 Moncada z 1988 r. Jednak prawdziwą miejscową atrakcję dla miłośników nurkowania stanowi Ojo del Mégano – Oko Olbrzyma, czyli najgłębsza podwodna jaskinia na Kubie, zlokalizowana wśród raf w pobliżu Cayo Bahía de Cádiz. Jej głębokość wynosi ponad 70 m, wyprawa do jej wnętrza nie jest więc dla każdego. Żeby tutaj nurkować, trzeba ukończyć kurs dla nurka trimixowego. Dla początkujących ciekawym miejscem będzie Jaskinia Saturna (Cueva de Saturno), znajdująca się na południowy zachód od Varadero.

Wokół plaż na Cayo Largo znajdują się liczne barwne rafy koralowe, pełne karaibskich gorgoni

Dzikie oblicze wyspy

Planując wyjazd na Kubę, zazwyczaj nie kierujemy się chęcią poznawania dziewiczej przyrody, bo w powszechnej opinii wyspa ta to tylko złote plaże, rum, gorąca salsa i rumba. To duży błąd. W rzeczywistości Kuba ma wiele do zaoferowania miłośnikom natury. Jest znana nie tylko z pięknych plaż i ciepłego morza, ale także urzekających raf koralowych. W kilku miejscach można podziwiać kolorowy podwodny świat, jak choćby w majestatycznych Ogrodach Królowej (Jardines de la Reina). To gratka dla wielbicieli wielkiego błękitu i dzikich, nieskażonych przez człowieka zakątków, ale ma swoją cenę. Nie każdego stać na nurkowanie tutaj, gdyż rząd kubański chce ograniczyć liczbę osób przebywających na tym podlegającym ścisłej ochronie archipelagu. Jardines de la Reina to dziewicze tereny, uznane za jedne z najpiękniejszych miejsc do nurkowania na całych Karaibach. Chcąc się wybrać do tego rajskiego zakątka i spędzić w nim tydzień z dala od hałaśliwych ośrodków turystycznych, trzeba być gotowym na wydatek rzędu nawet kilku tysięcy dolarów. Jardines de la Reina jako jedno z niewielu miejsc na świecie, gdzie podczas jednego nurkowania można spotkać zarówno rekiny, jak i krokodyle, to gwarancja prawdziwych emocji.

Miłośnikom podwodnego świata polecam również prowincję Pinar del Río. Rafy w Grubej Marii, czyli Maríi la Gorda (na zachodnim krańcu wyspy), są dziewicze, piękne i warte grzechu. Trzeba się co prawda rozstać z cywilizacją i luksusami, za to można się oddać swojej pasji w ciszy, spokoju i za rozsądną cenę. Każdy, kto kocha nurkowanie i nie zważa na wygody i brak innych rozrywek, powinien tutaj dotrzeć choć raz, będąc na Kubie.

Podziwiać bogate życie morskie można jednak także, nie opuszczając kurortów – zarówno w Varadero i na pobliskiej Cayo Blanco, jak i na Cayo Coco i Cayo Guillermo (mało kto wie, że jest tu jedna z największych raf koralowych na świecie, mająca ponad 400 km długości) oraz w okolicach Trinidadu (Playa Ancón) czy w Zatoce Świń – Bahía de Cochinos (Playa Larga i Playa Girón). Początkujący nurkowie mogą spróbować swoich sił u brzegów Cayo Largo, przy bajkowych plażach o białym jak mąka piasku (chyba jednym z najdelikatniejszych, jaki spotkałem podczas moich licznych podróży po świecie).

Łamiemy dalej kubańskie schematy i ruszamy… w góry. Polecam jednodniowy wypad wynajętym samochodem lub w formie zorganizowanej wyprawy do El Nicho w paśmie Escambray. Można tutaj podziwiać 30-metrowy wodospad w bujnej tropikalnej zieleni. Góry nie są wysokie, ale teren jest dość trudny, a drogi niezbyt dobre. Nagrodę za wysiłek stanowi kąpiel pod wodospadem El Nicho i zapierające dech w piersiach widoki. Wycieczkę można zaplanować z Hawany, Varadero, Cayo Santa María, Cayo Coco, Cienfuegos lub Trinidadu. To wyprawa dla każdego, będąca ciekawą odmianą od plaży i leniuchowania nad basenem. Bardziej zaawansowanym wędrowcom polecam Park Narodowy Guanahacabibes na zachodnim krańcu wyspy. Tutejsze krasowe formacje są pięknym uzupełnieniem miejsc do nurkowania i kolejną okazją na spotkanie z endemiczną florą i fauną.

Największym i jednocześnie najbardziej niedostępnym pasmem górskim na Kubie jest Sierra Maestra z najwyższym punktem kraju, Pico Turquino. Choć nie przekracza on poziomu 2 tys. m, wyprawa na niego to już prawdziwa dwu-, trzydniowa przygoda dla entuzjastów trekkingu. Sierra Maestra to wciąż rzadko odwiedzane góry, ze słabą infrastrukturą turystyczną i niewieloma szlakami. W latach 50. XX w. ekipa rewolucjonistów pod dowództwem Fidela Castro przygotowywała się tu do obalenia reżimu Fulgencia Batisty (1901–1973). Wędrówka po tym paśmie pozwala więc nie tylko na kontakt z dziewiczą przyrodą, ale też na spotkanie z najnowszą historią i podążanie szlakiem rewolucji kubańskiej. Biwakując w górskich lasach, możemy poczuć się niczym oddział Fidela szykujący się do walki z dyktaturą. Wypatrzymy tu niezwykłego przedstawiciela lokalnej fauny, przypominającego nieco szczura, almika kubańskiego lub innego gryzonia, hutię. W Sierra Maestra występują poza tym rzadkie czarne orchidee oraz symbole Kuby – ptak pilik czerwonodzioby (tocororo) oraz wianecznik koronowy (hedychium koronowe), narodowy kwiat kraju.

Na koniec jeszcze jeden przyrodniczy smaczek: wpisany w 2001 r. na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO Park Narodowy Aleksander von Humboldt (Parque Nacional Alejandro de Humboldt). Planując wakacje i dłuższy, np. dwutygodniowy pobyt na wyspie, warto pomyśleć o tym ostatnim dużym kompleksie naturalnych lasów na Karaibach. Można się w nim poczuć jak pierwsi Europejczycy, którzy tutaj zawitali, czy jak sam wielki niemiecki przyrodnik i podróżnik Aleksander von Humboldt (1769–1859). Kilkudniową wycieczkę zorganizujemy niemal z każdego miejsca, ale warto o tym pomyśleć szczególnie, kiedy przebywamy na cudnych plażach w okolicach Holguín. Potężne mahoniowce, uznane za narodowe drzewo palmy królewskie (rojstony królewskie) i kilkanaście endemicznych gatunków roślin, gadów, ssaków i ptaków (wspomniane już almiki i hutie, pilik czerwonodzioby, koliberek hawański, anolis kubański, amazonka kubańska, manat karaibski, ale i największy żyjący tu wąż – osiągający nawet do 4–6 m długości boa kubański – iguany i inne) czynią to miejsce prawdziwym rajem dla wszystkich kochających przyrodę.

 

Krajobraz krasowy

Nie trzeba być fanem geologii, aby zachwycić się wspaniałymi formacjami krasowymi w postaci porośniętych bujną roślinnością i pełnych jaskiń mogotów w dolinie Viñales. Choć samo zjawisko występuje nie tylko na Kubie (np. słynne Wzgórza Czekoladowe na filipińskiej wyspie Bohol), to krajobraz Valle de Viñales pozostanie na zawsze w naszej pamięci jako coś pięknego i wyjątkowego.

Aby zwiedzić to miejsce w wersji ekspresowej, wystarczy jednodniowa wycieczka z Hawany – indywidualna lub zorganizowana przez lokalne biuro turystyczne albo hotel. Jeżeli chcemy zaszaleć, można wynająć starego cadillaca lub inny stylowy amerykański krążownik szos. Wyprawę do Viñales warto połączyć z wizytą w jednej z fabryk cygar w Pinar del Río. Ze względu na gleby i warunki klimatyczne zarówno cały region, jak i sama dolina stanowią centrum uprawy kubańskiego tytoniu. To właśnie tutaj produkuje się najsłynniejsze na świecie cygara (puros). Podczas wizyty w takiej wytwórni zapoznamy się z całym procesem produkcyjnym. Można też zobaczyć, jak zwija się cygara – i tu upadnie kolejny mit, że robią to seksowne kubańskie Mulatki na spoconych udach tuż po upojnej nocy w klubie salsy. Lepiej wiedzieć to wcześniej, żeby się nie rozczarować – pracowników nie wybiera się tutaj ze względu na płeć czy urodę, decydujące są ich zdolności manualne. Jest to zajęcie akordowe i płaci się za ilość i jakość skręconych cygar. Praca może nie jest zbyt ciężka, ale za to dość monotonna. Urozmaicenie stanowi codzienne słuchanie lektur. Do sali, w której zwija się cygara, każdego dnia przychodzi lektor i czyta prasę i książki. Są to głównie rewolucyjne i patriotyczne pozycje. Kiedyś zapytałem przewodnika, czy na liście jest Ernest Hemingway. Spojrzał na mnie i odpowiedział krótko: Oczywiście!. Uśmiechnął się, a na dowód, że rzeczywiście tak jest, wyjął z biblioteczki zakładowej egzemplarz opowiadania Stary człowiek i morze. Na zakończenie zwiedzania można kupić w firmowym sklepie większość puros produkowanych na Kubie.

Do cygar wrócimy jeszcze za chwilę, przy opowieści o Trinidadzie, tymczasem przenieśmy się znowu do Valle de Viñales, w której malownicze mogoty sąsiadują z uprawami ryżu, cytrusów, kukurydzy i tytoniu. Po drodze warto także zatrzymać się na istniejących tu od początku XIX w. plantacjach kawy. Wracamy jeszcze do spektakularnych grot krasowych. To właśnie na Kubie można w wersji ekstremalnej eksplorować jedną z najdłuższych jaskiń w Ameryce Łacińskiej, jaką jest Cueva de Santo Tomás (Caverna de Santo Tomás lub Gran Caverna de Santo Tomás). Udostępniono w niej turystom fragment z 46,2 km podziemnych tuneli. Nie znaczy to jednak, że przygotowano tutaj oświetlenie, trasy spacerowe i inne wygody. Nic z tych rzeczy – jest surowo, a miejscami trzeba się nawet czołgać z czołówką na głowie. Na bardziej wygodnych czeka Cueva del Indio. To jaskinia dla zwykłego turysty, równie ciekawa, ale łatwiejsza do zwiedzania, bo udostępniono w niej dobrze przygotowaną i oświetloną trasę. Jedynie w niektórych miejscach trzeba się tu schylać lub przeciskać między skałami. Za to na koniec na wytrwałych czeka nagroda – rejs podziemną rzeką wśród stalaktytów i stalagmitów, a po wyjściu z jaskini świeżo wyciskany sok z trzciny cukrowej lub koktajl na bazie rumu.

Opuszczając dolinę Viñales, warto podjechać do doskonale położonego Hotelu Horizontes Los Jazmines, gdzie z tarasu widokowego można podziwiać zapierający dech w piersiach krajobraz niczym z innej planety. Jeśli mamy jeszcze trochę czasu, to warto zatrzymać się przy jakiejś plantacji i zobaczyć, jak uprawia się tytoń, zajść do domu farmera na kawę, poobserwować kubańskie bydło czy podpatrzeć, jak w specjalnych suszarniach przypominających chaty Indian Taino (tzw. bohio) suszy się liście tytoniowe. Polecam taką rozszerzoną wersję, bo widoki najlepiej ogląda się z hotelowego basenu, dlatego po całym dniu zwiedzania warto zostać tu choć na jedną noc. Sam hotel nie wyróżnia się niczym szczególnym, jest nawet skromny (w standardzie 3 gwiazdek), ale warto w nim przenocować dla spektakularnej panoramy z mogotami w świetle zachodzącego słońca. Kiedy w nim przebywałem, dodatkowym elementem krajobrazu były kwitnące bajkowo ognistoczerwone drzewa wianowłostki królewskiej (po hiszpańsku framboyán).

Można również posmakować sielskiego kubańskiego życia i na jedną lub dwie noce zamieszkać z miejscową rodziną w tzw. casa particular w Valle de Viñales. To tutejsza forma agroturystyki oparta na bazie prywatnych domów, w których wynajmiemy pokój gościnny, dzięki czemu poznamy lokalne zwyczaje i życie codzienne Kubańczyków. Casas particulares działają także w popularnych wśród turystów miastach i miasteczkach – od Hawany po Santiago de Cuba. Dla mnie najciekawsze z nich znajdują się jednak na kubańskiej prowincji. W takich prywatnych domach możemy z bliska przyjrzeć się życiu farmerów, a nawet pomóc im w codziennych obowiązkach, potrenować hiszpański, zjeść proste dania kuchni kreolskiej i zobaczyć, jak powstają, albo powłóczyć się spokojnie po okolicy.

 

Rum po hawańsku

Rum to jedno z pierwszych skojarzeń z Kubą. Nie jest to nic nadzwyczajnego, bo Karaiby od stuleci stanowią światowe zagłębie cukrowe. Za czasów, kiedy turystyka masowa była tylko pobożnym życzeniem, Kuba postawiła na monokulturę cukrową, a plantacje trzciny zdominowały jej krajobraz. Produktem ubocznym w procesie produkcji cukru jest melasa, z której wytwarza się rum. Już w czasach kolonialnych Karaiby słynęły z tego trunku. Pili go zarówno marynarze królewskich galeonów, jak i karaibscy piraci. Właściwie każda większa wyspa na Morzu Karaibskim ma swoje odmiany rumu i bazujących na nim produktów.

Z Kubą związana jest rodzina Bacardí i jedna z bardziej znanych marek napojów alkoholowych. Firma zaczęła produkcję słynnego rumu w lutym 1862 r. w Santiago de Cuba. Rodzina działała na wyspie do czasów rewolucji kubańskiej, potem przeniosła się na terytorium Portoryko, gdzie znajduje się największa destylarnia tego trunku na świecie (w Cataño koło San Juan). Pamiątką po jej rumowym imperium na Kubie jest dziś stojący w centrum Hawany piękny budynek w stylu art déco – tzw. Edificio Bacardí z 1930 r., którego monumentalną bryłę i szyk architektoniczny można śmiało porównać do Empire State Building czy Chrysler Building na Manhattanie.

Rum i religia…? Tak, takie połączenie odkryjemy w fabryce Ron Legendario w Hawanie. Na wieść, że jesteśmy z Polski, przewodnik oprowadzający nas po zakładzie produkcyjnym nie omieszkał wspomnieć, że to właśnie stąd pochodzi rum, którym Fidel Castro obdarowywał swoich zacnych gości, i że taką specjalną butelkę dostał też Jan Paweł II podczas wizyty na wyspie w styczniu 1998 r. Za najbardziej znaną kubańską markę uchodzi Havana Club. Według mnie lepszy jest rum Legendario. Może to być jednak kwestia dyskusyjna, ponieważ wszystko zależy od rocznika i naszego gustu – najlepiej spróbować obu i samemu ocenić.

Rum i muzyka? Powszechnie znane są kubańskie drinki – mojito, cuba libre, daiquiri, piña colada. Można ich spróbować właściwie w każdym miejscu na wyspie. Serwują je sieciowe hotele, klimatyczne bary, dyskoteki czy lokale, w których gra się muzykę kubańską popularną wśród turystów – piosenki Chan Chan, Guantanamera czy Hasta siempre, Comandante usłyszymy niemal wszędzie. Mało kto wie jednak, że Hawana to także jazz i coś mocniejszego. W pobliżu Hotelu Habana Libre mieści się kilka małych, ciasnych lokali, trochę undergroundowych. Można w nich posłuchać fenomenalnego jazzu, jak w Nowym Jorku czy Nowym Orleanie. Jeśli ktoś kocha ten gatunek muzyczny, nie może wyjechać z Kuby, nie zawitawszy tutaj. Koncert, czy raczej żywiołowy występ, można sobie uprzyjemnić rumem, a w wersji ekstra poprosić o cubito, do którego zamiast białego rumu leje się siedmioletni.

Na koniec – rum i zabawa… Nie każdy lubi jazz, nie każdy wybierze się do kabaretu „Tropicana” czy „Parisien”, do dyskoteki czy „Casa de la Música”. Kubańczycy to naród radosny i roztańczony. Nie każdego stać tu na pójście do modnego lokalu, ale jest w Hawanie miejsce dla wszystkich, gdzie spotykają się ludzie w różnym wieku, różnych profesji i z różnych stron kraju. To Malecón – nadmorska promenada, przy której znajdują się m.in. legendarny Hotel Nacional de Cuba (niegdyś ulubione miejsce amerykańskich mafiosów), Castillo de la Real Fuerza de La Habana, Castillo de San Salvador de la Punta, Torreón de San Lázaro czy Torreón de la Chorrera. Tutaj przepustką do zabawy, rozmów i poznawania mieszkańców stolicy jest butelka najtańszego rumu, lokalna odmiana coca-coli pod nazwą tuKola i minimalna znajomość języka hiszpańskiego. To prawdziwa kubańska lekcja życia i obyczajów, zalecam jednak zdrowy rozsądek, bo można tu spotkać ludzi różnego pokroju. Malecón umożliwił mi poznanie wielu ciekawych i wartościowych osób – od wykładowców z Uniwersytetu w Hawanie (Universidad de La Habana) po gwiazdy „Tropicany” czy Narodowego Baletu Kuby (Ballet Nacional de Cuba). Rum stanowi więc nieodzowną część kubańskiego życia.

 

Ukryty skarb i najlepsza piña colada

Kończąc tematy przyrodnicze, warto wspomnieć jeszcze o kompleksie jaskiń Bellamar. Leży on blisko turystycznych szlaków, niecałą godzinę od Varadero, w prowincji Matanzas. Również z Hawany nie jest tu daleko. Wizytę w Cuevas de Bellamar można zaplanować np. jako postój w drodze ze stolicy Kuby do Varadero. Próżno szukać informacji o tym miejscu w hotelach i resortach Varadero. Także w Hawanie, pytając o ciekawe atrakcje położone do mniej więcej 2 godz. jazdy stąd, może raz usłyszałem o propozycji zwiedzenia tych jaskiń. Gdyby nie moi znajomi mieszkający w okolicy i ich zaproszenie, pewnie do dziś żyłbym w nieświadomości i często pokonując trasę Varadero–Hawana, nie zatrzymałbym się tutaj. Teraz jednak gorąco polecam wszystkim taki postój. Cuevas de Bellamar, choć dość mało znane, robią wrażenie. Na kompletnym odludziu czeka kompleks jaskiń o długości ponad 23 km z piękną kolekcją stalaktytów i stalagmitów oraz dobrze zorganizowaną trasą turystyczną zabierającą 45 min. Można mieć nieco zastrzeżeń co do czystości i zniszczonych w niektórych miejscach nacieków jaskiniowych, jednak całość robi bardzo dobre wrażenie. Dla mnie to jedna z dwóch najciekawszych podziemnych tras na Kubie, a jej położenie i dostępność dla każdego turysty stanowią dodatkowy atut. Postój w tym miejscu uważam za obowiązkowy. Droga z Varadero do Cuevas de Bellamar i zwiedzanie kompleksu jaskiń zajmuje ok. 3 godz.

Na trasie Varadero–Hawana jest jeszcze jedna, ale tym razem widoczna z daleka, atrakcja – przełom rzeki Yumurí oraz rodzaj kanionu z punktem widokowym i najwyżej położonym na wyspie Puente de Bacunayagua, mostem zawieszonym na wysokości 103,5 m nad rzeką, o długości 313,5 m, wspartym łukiem. Zbudowano go w latach 1956–1959. Był wtedy – i jest nadal – arcydziełem inżynierii. Jego położenie jest spektakularne – warto się tu zatrzymać, żeby zobaczyć i samą konstrukcję, i genialną panoramę, a także unoszące się często nad mostem i kanionem rzeki Bacunayagua fregaty oraz sępniki (urubu) czarne i różowogłowe z rodziny kondorowatych. Zdradzę Wam jednak jeszcze jedną, niewidoczną nawet z punktu widokowego tajemnicę, która spowoduje, że będąc w tym miejscu, za każdym razem znajdziecie powód, aby się zatrzymać. Otóż podają tutaj najlepszą na Kubie piña coladę. Odkryłem to podczas pierwszego pobytu na wyspie i od tego czasu, gdy tylko jestem w pobliżu, muszę jej znowu spróbować. Możecie pomyśleć, że to reklama, że przesadzam… Byłem jednak gościem wielu renomowanych hoteli na Kubie, kultowych barów i klubów, ale piña colada na Puente de Bacunayagua jest jedyna w swoim rodzaju. Wszystko zaczęło się, gdy nastały czasy siermiężnej prywatnej inicjatywy. Gości nie było dużo, ale każdy, kto spróbował, wracał i polecał innym. I tak bar na moście rozwijał się, ewoluował i póki co, trzyma wysoki poziom. Oby tak dalej!

Na barze stoi tu butelka rumu – można się częstować bez ograniczeń. Płacimy tylko za bazę: kokos i miks ananasowy. Specjalnie dla kierowców i dzieci podawana jest też wersja bezalkoholowa piña colady. Ostatnio wprowadzono wariant ekstra – napój w wydrążonym ananasie i na bazie już nie zwykłego, białego, ale siedmioletniego rumu. Każda z wersji smakuje wybornie.

Kolonialny Trinidad, skarb prowincji Sancti Spíritus

Cygara z Trinidadu i santería

Jeżeli chcecie przywieźć pamiątkę z Kuby lub prezent dla znajomych, to praktycznie w większości dobrych hoteli są sklepy oferujące cygara i rum. Można także poczekać i nabyć je na lotnisku. Różnice w cenach nie są wielkie, pod warunkiem że się znamy i wiemy, co kupować. Sam nie palę, ale kilka razy w ramach prezentu przywoziłem cygara, i to te z górnej półki. Gdzie je kupowałem? W Trinidadzie. W każdym ze znanych kurortów spotkamy się również z „piracką” sprzedażą na plażach, a spacerując ulicami Hawany, natkniemy się z pewnością na naganiaczy i sprzedawców. Kilkakrotnie ze względu na znajomość języka hiszpańskiego pomagałem turystom przy takich zakupach i muszę przyznać, że była to prawdziwa przygoda z dreszczykiem. Raz nawet sam kupiłem pudełko cygar marki Cohiba na prezent dla rodziny. Jednak nie same zakupy i cena są tu ważne, a cała otoczka i atmosfera niczym z filmów gangsterskich. Ktoś proponuje nam puros, a jeśli decydujemy się je kupić, wówczas zaczyna się zabawa. Można uczestniczyć w tym procederze jako osoba towarzysząca lub tak jak ja, jako tłumacz. Tego na pewno nie zapomnicie – zakupy zakupami, ale zabawa i adrenalina gwarantowane. W atmosferze konspiracji prowadzą nas w boczną uliczkę, między rozwieszonymi obrusami i innymi dekoracjami haftowanymi przez lokalne kobiety. Dochodzimy do domu właściciela cygar. Przy wejściu następuje weryfikacja, czy nikt nas nie śledzi, po czym wchodzimy do środka. W kuchni babcia z dziećmi tworzą bufor, na wypadek gdyby pojawiła się policja. Przechodzimy do sypialni. Drzwi zamykają się na klucz, stojąca przy nich gospodyni czuwa nad spokojnym przebiegiem transakcji, a my czekamy, co się jeszcze wydarzy. Okiennice są zamknięte, żeby nikt przypadkowy nie zobaczył, co dzieje się w sypialni. Gospodarz i jego pomocnik wyciągają spod łóżka walizki wypełnione cygarami. Spory majątek. Wybór jak w sklepie firmowym, tylko dużo taniej. Gospodarz otwiera kolejne pudełka, prezentuje towar – wybieramy, przebieramy, negocjujemy, a na zakończenie jest degustacja, aby potwierdzić jakość zakupionych cygar. Pełen profesjonalizm. Po zakupach przechodzimy konspiracyjną procedurę wyjścia i znów jesteśmy na ulicy z obrusami i innymi koronkarskimi wyrobami dla turystów, z których słynie miasteczko i okolica. Po udanej transakcji możemy zrelaksować się w pobliskim barze, posłuchać muzyki na żywo w wykonaniu miejscowego zespołu i spróbować podawanego na lodzie lokalnego koktajlu o nazwie canchánchara. Powstaje on na bazie trunku ze sfermentowanego soku trzcinowego (aguardiente de caña), z dodatkiem miodu, limonki i odrobiną wody sodowej – jest odświeżający i jak znalazł po niedawnych emocjach. Następnie można wejść do jednego z kolonialnych domów, zobaczyć, jak mieszkali cukrowi magnaci z rodu Brunetów w XIX i na początku XX w. (w Palacio Brunet), czy ambitniej – wdrapać się na dzwonnicę należącą do Kościoła i Klasztoru św. Franciszka (Iglesia y Convento de San Francisco) i popatrzeć stąd na urokliwe historyczne centrum Trinidadu albo pokręcić się po jego zakamarkach. Wszystko tutaj jest senne, czas biegnie w bardzo wakacyjnym, niespiesznym tempie. Jeśli nie udzieli nam się kolonialne lenistwo, możemy wyjechać poza miasto, do Valle de los Ingenios, do posiadłości kolejnego rodu cukrowych potentatów, rodziny Iznaga. Obok domu właścicieli zobaczymy charakterystyczne dla całej doliny skromne pomieszczenia dla niewolników. Z kolei z 45-metrowej wieży Manaca Iznaga popatrzymy na krajobraz Valle de los Ingenios.

Wędrując po Trinidadzie i zaglądając na dziedzińce domostw, często natraficie na dziwnie dekorowane domowe ołtarzyki z poubieranymi najczęściej na biało (Obatala, Obbatalá) lub niebiesko (Yemayá), rzadziej czerwono (Szango, Shangó) postaciami, przyozdobione kwiatami, znakami i różnymi dziwnymi przedmiotami. To symbole i kolory oriszas (orishas), czyli bóstw (po hiszpańsku deidades), wyznawców santeríi, synkretycznej religii powstałej z połączenia wierzeń afrykańskich niewolników z narzuconą im wiarą chrześcijańską. Mimo umożliwienia po 1998 r. swobodnego wyznawania religii na Kubie i małego renesansu Kościoła katolickiego, santería jest nadal bardzo popularna, nie tylko wśród ludności afrokubańskiej.

Jeżeli zostaniecie w Trinidadzie na noc, a warto choćby dla muzyki, można nocować w jednym z hoteli nad morzem, 18 km od miasta, skorzystać z tanich noclegów w casas particulares lub zaszaleć i wybrać 5-gwiazdkowy Iberostar Heritage Grand Trinidad, usytuowany zaledwie 650 m od Plaza Mayor. Zaczynamy od wieczornej wizyty w „Casa de la Música” i zimnego piwa na schodach przy głównym placu, a potem trzeba koniecznie choć na chwilę zajść do „Casa de la Trova”. Jeśli lubicie muzykę, taniec i zabawę, to miejsce stanie się Waszym numerem 1 w Trinidadzie, a może i na całej Kubie. Gorąco polecam!

W najstarszej dzielnicy Hawany, La Habana Vieja, podziwiać można sędziwe Kubanki palące cygara

Homar w domowej restauracji

Równie klimatyczna „Casa de la Trova” znajduje się w Santiago de Cuba. Warto odwiedzić ten lokal, będąc w tym drugim co do wielkości mieście wyspy (zamieszkanym przez ponad 500 tys. ludzi), stolicy Kuby w latach 1515–1556, z kolonialnym domem pierwszego gubernatora (Casa de Diego Velázquez de Cuéllar), z licznymi zabytkami i ciekawymi miejscami, o których tutaj nie wspominam, bo stosowne informacje znajdziecie bez problemu w każdym przewodniku lub w hotelu na miejscu. W Santiago de Cuba polecam spróbować homara w restauracji prowadzonej w prywatnym domu, tzw. paladeríi. Często tworzą ją salon lub kuchnia w mieszkaniu. Menu jest dość skromne: lokalna kuchnia kreolska w wersji rewolucyjnej, czyli domowa zupa, kurczak, ryba, do tego ryż, plantany lub platany (pieczone warzywne banany), awokado. Za prawdziwy rarytas uchodzi tu homar – nielegalny, dostępny oficjalnie jedynie w hotelach i restauracjach dla turystów, ale zazwyczaj pyszny i dobrze przygotowany. Kolacja w paladeríi to nie tylko pyszne proste dania, ale i okazja do zajrzenia do środka kubańskiego domu, jeśli nie skorzysta się z noclegu w prywatnych kwaterach. Posiłki przygotowuje cała rodzina w kuchni, jak dla domowników lub zaproszonych gości. Często więc można zobaczyć w akcji kilka pokoleń – od babci po wnuki. Atmosfera w paladeríi jest bardzo kameralna, nierzadko dla gości restauracji przygotowano jedynie dwa, trzy stoliki lub duży rodzinny stół. Młodzież pracuje na ulicy jako żywa reklama zapraszająca na domowy posiłek w przyzwoitej cenie. Prawdziwy rodzinny interes po kubańsku! Wielokrotnie korzystałem z tego rodzaju restauracji, nie tylko w Santiago de Cuba, lecz nawet w Cayo Santa María, Cayo Coco czy Varadero (fajniej i bardziej autentycznie jest w dużych miastach czy na prowincji). Niemal zawsze było smacznie – tylko raz natrafiłem na zakochaną lub początkującą gospodynię, bo wszystko okazało się mocno przesolone, jedynie pyszne mojito uratowało sytuację. Polecam homara, ale jeśli ktoś nie jada owoców morza, w menu zawsze znajduje się ryba lub kurczak. Bezcenne są rozmowy z domownikami: można zapytać, jak oceniają wciąż widoczne na ulicach maluchy (dla młodszego pokolenia – to Fiat 126p produkowany w PRL i wysyłany na Kubę w zamian za pomarańcze, wówczas towar luksusowy w polskich sklepach), nazywane tutaj sympatycznie Polaquito („Polaczkiem”). Po takiej kolacji w domowej atmosferze wieczór warto dokończyć w miejscowych klubach, gdzie poza typową muzyką kubańską czuje się ducha Karaibów i bliskość muzyczną Jamajki, Dominikany i Haiti.

 

Szlakiem Ernesta Hemingwaya

Na koniec czas na Hawanę. Choć jest tu wiele zabytków z różnych epok, kluby muzyczne, kabarety z legendarną „Tropicaną” na czele, ruszymy w miasto dość nietypowo, bo szlakiem Ernesta Hemingwaya (1899–1961). Zaczynamy od Hotelu Ambos Mundos, gdzie pisarz mieszkał i tworzył przez siedem lat. Tutaj rozpoczął pisanie powieści Komu bije dzwon i Mieć i nie mieć. Zajmował pokój nr 511. Zaglądając do hotelu, już w lobby czuje się ducha Hemingwaya i tamtych czasów. Przy pianinie o różnych porach dnia kubański muzyk gra szlagiery z lat 30. XX w., kiedy przebywał tu pisarz. Właściwie ten hotel był jego pierwszym kubańskim domem (od 1932 r.), a został tu na dłużej wiosną 1939 r. Rezydował w nim bez przerwy kilka miesięcy, aż jego trzecia żona, Marta Gellhorn (1908–1998), zdecydowała, że chce mieć dom, a nie ciasny pokój hotelowy, i znalazła dla siebie i ówczesnego męża rezydencję La Vigía (Finca Vigía) z dużym ogrodem i basenem, blisko portu Cojímar, ok. 15 km na południowy wschód od Hawany, gdzie pisarz mógł zacumować swój ukochany jacht Pilar. Zanim jednak tam zamieszkali, Hemingway prowadził dość rozrywkowy, a nawet hulaszczy tryb życia. Kochał adrenalinę, polowania, sport, kobiety i niestety miał słabość do alkoholu. Za pokój hotelowy płacił od 1,50 do 1,75 dolara za dobę, w zależności od tego, czy mieszkał sam, czy w towarzystwie licznych, otaczających go zawsze kobiet. Nie jest tajemnicą, że nie tylko komfort mieszkania w dużym domu, ale także chęć oderwania męża od nocnych pokus rozrywkowej Hawany stanowiły przyczynę wyprowadzki z Ambos Mundos.

Przy pianinie w hotelu rozstawiono wygodne fotele i kanapy, gdzie można w spokoju posłuchać muzyki, sącząc mojito, i podziwiać umieszczone na ścianie stare fotografie dokumentujące życie pisarza na Kubie. Jest też małe popiersie twórcy. Zabytkową windą lub schodami można się dostać na dach Ambos Mundos, skąd rozpościera się piękny widok na Starą Hawanę (La Habana Vieja). Nawet jeżeli nie jesteśmy wielbicielami twórczości Hemingwaya, to dla samej panoramy miasta warto się tutaj udać. Pisarz uwielbiał rum w każdej postaci, ale jeśli ktoś lubi mojito, to koniecznie musi dotrzeć do Ambos Mundos, bo można się w nim napić jego najlepszej wersji w kubańskiej stolicy. Obecnie za nocleg w tym hotelu płaci się średnio od 80 do 200 dolarów. W pokoju nr 511 znajduje się pracownia-muzeum pisarza. Zachowano w nim dawny wystrój i przedmioty osobiste (m.in. maszynę do pisania) oraz światowe wydania książek Hemingwaya. Jako ciekawostkę dodam, że jest też wydanie polskie. Jakiej powieści…? Zachęcam, aby odwiedzić Ambos Mundos i sprawdzić to osobiście.

Kolejny punkt na naszej trasie to położona w pobliżu, prawie przy placu Katedralnym (Plaza de la Catedral), w bocznej uliczce, „La Bodeguita del Medio”. Kiedyś musiała to być mała speluna, ciasny bar, do którego pisarz chadzał na drinka, podobno jego ulubione mojito (może jeszcze wtedy nie serwowano go na dachu hotelu, bo to z Ambos Mundos jest dziś zdecydowanie lepsze). Za sprawą Hemingwaya „La Bodeguita del Medio” stała się często odwiedzanym miejscem, gdzie można posłuchać muzyki na żywo i poza wypiciem mojito czy cuba libre także coś zjeść. Ściany popisane są licznymi autografami i myślami bardziej lub mniej znanych gości, którzy dotarli tu za pisarzem i chcieli zostawić swój ślad. Pewnie takich miejsc w Hawanie było znacznie więcej, tylko nie zachowały się o nich udokumentowane informacje lub zawiódł marketing.

W stolicy Kuby ograniczymy się jedynie do trzech punktów. Ostatnim z nich będzie słynna „El Floridita” – bar i restauracja w samym centrum, słynąca z Hemingwaya i jego rzeźby przy barze, z którą namiętnie fotografują się turyści. Jest poza tym znana z drinka daiquiri, którego wielkim fanem był pisarz. Pijał tutaj wersję papa doble, czyli z podwójnym rumem i bez cukru. Mało kto jednak wie, że miejsce to zawdzięcza swą popularność nie tylko Hemingwayowi. Jeszcze przed rewolucją kubańską trafiło na prestiżową listę pięciu najlepszych barów na świecie, obok takich kultowych lokali jak „Long Bar” w Hotelu Raffles w Singapurze czy bar w paryskim Ritzu. Odeszli już Ernest Hemingway i Fidel Castro, a „El Floridita” działa niezmiennie i dalej serwuje najlepsze daiquiri.

Udajemy się teraz kilkanaście kilometrów poza Hawanę, gdzie czeka na nas wspomniana już Finca Vigía, w której pisarz mieszkał i pracował od połowy 1939 do 1960 r. Rezydencja pełni obecnie funkcję muzeum. Sporo tutaj książek i trofeów z polowań w Afryce (poroża antylop, bawołów, skóry innych zwierząt), w toalecie na ścianach odręczne notatki oraz mała, podręczna biblioteka. W egzotycznym ogrodzie znajduje się nieczynny basen, tablice upamiętniające pochowane tutaj psy Hemingwaya i ukochany drewniany jacht Pilar w suchym doku. Jest tzw. wieża kotów, których w posiadłości było i nadal jest sporo. Miała to być pracownia pisarza, ale nie przepadał za nią ze względu na kłopoty z kolanem. Poza pamiątkami po Hemingwayu jako przyrodnik polecam rozejrzeć się po bujnej roślinności, gospodarz zwoził tu różne okazy flory z licznych podróży po świecie. Przy odrobinie szczęścia uda Wam się wypatrzyć mierzącego jedynie 5–6 cm zunzuncito, czyli endemicznego koliberka hawańskiego (najmniejszego ptaka na naszej planecie). Mnie udało się go dostrzec tuż obok mikroskopijnego gniazdka wśród liści!

Ernest Hemingway opuścił swoją kubańską rezydencję, w której żył ponad 20 lat, krótko przed śmiercią, 25 lipca 1960 r., kiedy ostatecznie wrócił do USA. Mieszkając w La Vigíi, rzadziej zaglądał do Hawany i nie bywał już w jej barach, ale z uwagi na to, że nadal był niezmiernie towarzyską osobą i nie stronił od alkoholu, stał się bywalcem portowej knajpy w Cojímar – tu pił i rozmawiał z miejscowymi rybakami. Te dyskusje zainspirowały go do napisania wzruszającego opowiadania Stary człowiek i morze, które stało się światowym bestsellerem i ugruntowało jego pozycję pisarską. Utwór został nagrodzony w 1953 r. prestiżową Nagrodą Pulitzera i w dużym stopniu przyczynił się do uzyskania przez Hemingwaya w 1954 r. Nagrody Nobla w dziedzinie literatury. To pewnie stąd spoglądał przy szklance rumu na swój jacht i morze, które tak bardzo kochał. Także dziś można usiąść w restauracji „La Terraza de Cojímar”, skąd widać port rybacki i malowniczą zatokę Cojímar. Zamiast jachtu Pilar zobaczymy postawiony przez miejscowych rybaków skromny pomnik pisarza – dowód ich uznania i przyjaźni. Możemy się zadumać nad fascynującym życiem Ernesta Hemingwaya, losem bohaterów, o których pisał w swoich utworach, nad bogatą historią i dniem dzisiejszym Kuby i… zapomnieć o codziennych problemach albo pomyśleć o kolejnych wakacjach na tej gorącej wyspie.