Monika Mizińska-Momčilović

BewilderedSlavica.com

Tadżin (tażin) to tradycyjne danie i specjalne gliniane naczynie pochodzące z krajów Maghrebu

« Jest 2013 r., zostaję świeżo upieczoną nauczycielką języka angielskiego. Przeprowadzam się do Maroka, które wtedy stanowiło jeszcze dość egzotyczny kierunek dla Polaków. Owszem, nasi rodacy tam jeździli, ale były to dopiero początki ruchu turystycznego z Polski. Kilka lat później kraj ten rozkochał w sobie polskich podróżników i turystów – już w 2017 r. spotykało się ich wielu w Marrakeszu, Essaouirze czy Agadirze. Ba, Marokańczycy zaczęli nawet podłapywać polskie słowa i zagadywać do przyjezdnych w ich języku. Tanie linie lotnicze ułatwiły podróżowanie, oferując bezpośrednie połączenia naszych dużych miast z najpopularniejszymi kurortami w Maroku. »

 

Przez te wszystkie lata rozmawiałam z wieloma osobami, które odwiedziły ojczyznę oleju arganowego, i okazało się, że większość z nich ma w planach jeszcze do niej wrócić. I to nie raz, nie dwa, ale wielokrotnie. Znam też takich, którzy na dobre zakochali się w marokańskim klimacie i regularnie odwiedzają Marrakesz, Casablankę, M’diq czy Kulmim (fr. Guelmim), jednocześnie przedstawiając ten hipnotyzujący kraj coraz większej liczbie swoich znajomych. Spotyka się również osoby, którym lot i wcześniej zarezerwowany pobyt w hotelu nie wystarczą. Raz na pół roku pakują swój van i wyruszają w podróż przez całą Europę, żeby ostatecznie dojechać na drugi kontynent – a konkretnie jego północno-zachodni kraniec. Mimo pięknych widoków na południu Hiszpanii niecierpliwie czekają na prom, który zabierze ich w podróż do Afryki. Zawsze pytam, co ich tak w Maroku ujęło? Co sprawia, że tak chętnie do niego wracają?

Wtedy mówią: aromatyczna kuchnia, która nie bez powodu zajmuje czołowe miejsca na listach najlepszych na świecie, zapierające dech w piersiach krajobrazy, zmieniające się niczym w kalejdoskopie, naturalne kosmetyki – tak chętnie używane przez mieszkanki tego kraju – czy panujący w Maroku klimat. Najczęściej pojawiającą się odpowiedzią jest jednak wrodzona otwartość oraz gościnność miejscowych. Polacy, z tego, co od lat słyszę, też czują się tam dobrze, bezpiecznie, swojsko.

Suk z aromatycznymi przyprawami, m.in. kurkumą, kolendrą, imbirem, cynamonem, kminkiem czy szafranem

Domowe przyjęcie

Ostatnie wydarzenia na świecie postawiły niestety wielki znak zapytania nad turystyką. Loty do wielu krajów w dalszym ciągu są bardzo utrudnione, a wszechobecna panika daje się we znaki każdemu z nas – czy tego chcemy, czy nie. Rozmawiałam ostatnio z kilkoma koleżankami, i Polkami, i Marokankami, które tam przebywają. Meryem, jedna z najbliższych mi osób z Casablanki, mówi, że kwestie bezpieczeństwa zostały potraktowane bardzo poważnie. Przez pierwsze miesiące pandemii obywatele przebywali w domach, nie wychodzili poza miejsce zamieszkania, chyba że mieli poważny powód, jak np. wizyta w szpitalu czy sprawy służbowe. Z tego, co słyszałam od znajomych, Maroko było jednym z tych krajów, które szybko zareagowały i wprowadziły różne środki bezpieczeństwa: w każdym supermarkecie dostępne są płyny do dezynfekcji, należy utrzymywać odstęp od innych osób w sklepach i miejscach publicznych. Potem rozmawiałam z kilkoma dziewczynami z Marrakeszu, które potwierdziły słowa Meryem.

Przez ostatnie tygodnie sytuacja się zmienia. Maroko ma pod kontrolą pandemię i ponownie zaczęło się otwierać na turystów. Restauracje i hotele wznawiają działalność, gotowe, aby gościć przyjezdnych ze wszystkich stron świata.

Takie wiadomości niezmiernie cieszą. Gdy myślę o Maroku, oczami wyobraźni widzę ciepłe kolory, wspominam aromat południowych oliwek, słodkich pomarańczy i korzennych przypraw, słyszę uliczny gwar. Tam zawsze coś się dzieje. Ciężko mi było wyobrazić sobie cichą Casablankę czy pusty marrakeski plac Dżami al-Fana (fr. Jemaa el-Fna) nocną porą. Wszystko powoli wraca do normy, miejscowi oraz przyjezdni z różnych stron znów mogą się cieszyć wyjątkową atmosferą tamtejszych miast.

Mimo upływu czasu Maroko zagościło w moim sercu na dobre. Jego mieszkańcy ujęli mnie swoją gościnnością wobec obcych, już od pierwszych dni mojej przeprowadzki. Chociaż przez trzy lata mieszkałam tam bez rodziny oraz przyjaciół, nigdy nie czułam się samotna. O tym, czego doświadczyłam, przebywając w Casablance, mogłabym pisać bez końca.

Pamiętam jak dziś dzień, kiedy w słoneczne letnie popołudnie odwiedziłam swoją koleżankę, poznaną przez wspólnego znajomego. Jej mama, Ghita, przygotowała domowy obiad: chrupiące briouates, czyli trójkąciki z ciasta filo nadziewane serem lub krewetkami, oraz smakowity tadżin (tażin, fr. tajine) z kurczakiem i kiszoną cytryną. Zajadałyśmy to w zacienionej altance za domem, a gdy skończyłyśmy ucztę, mama mojej koleżanki przytuliła mnie i powiedziała: Wiem, że jesteś tu sama, bez rodziny. Pamiętaj, że zawsze możesz do nas przyjechać, przenocować i porozmawiać ze mną jak z własną mamą. Te słowa bardzo mnie wzruszyły i po raz kolejny utwierdziły w marokańskiej gościnności. Nie był to pierwszy raz, kiedy matka moich znajomych sprawiała, że czułam się jak wśród własnej rodziny, podniesiona na duchu, już nie samotna.

Kiedy pracowałam w dziale marketingu w jednej ze szkół w Casablance, poznałam Asmę. Już od pierwszej chwili coś między nami zaiskrzyło i dogadywałyśmy się bez słów. Pracowałyśmy razem nad wieloma interesującymi międzynarodowymi projektami, w weekendy wychodziłyśmy razem do miasta lub nad ocean. Codziennie w pracy jadłyśmy razem obiad, czasem gotowałam ja, czasem ona, a nieraz po prostu szłyśmy do pobliskiego baru na aromatycznie przyprawianą soczewicę lub sałatkę mixte, czyli sezonowe warzywa, owoce morza, jajka. Wyjątkiem od reguły były piątki, nie tylko dla nas, ale dla większości Marokańczyków. Są one przeznaczone na jedzenie kuskusu. Miejscowi cenią sobie ten dzień i przerywają pracę oraz wszelkie inne zajęcia, aby na czas zdążyć do domu na rodzinny obiad. Kiedy Asma dowiedziała się, że mieszkam w Maroku sama, bez zastanowienia zaprosiła mnie do siebie na domowy piątkowy obiad. W porze posiłku, czyli ok. 13.00, wszyscy pracownicy znikają z pola widzenia i pędzą do domów swoich mam, babć, sióstr, ciotek. Często całe rodziny wpadają z wizytą do siebie i celebrują czas spędzony razem. Gospodyni przygotowuje wtedy największy talerz na kuskus, a w kuchni od rana bulgoczą wywary i smaży się słodka tfaya, karmelizowana cebulka z cynamonem i rodzynkami. U cioci Asmy tego dnia gospodynie przyrządzały cztery całe kurczaki i wielki gar świeżych warzyw. Na samo wspomnienie marokańskich piątków ślinka mi cieknie! Do posiłku siadaliśmy w dwanaście osób, był i dziadek Asmy, i siostra ze swoimi maluchami – w pokoju gościnnym czekało dwanaście łyżek i jeden ogromny talerz, wielkości całego stołu. Tradycyjnie taki kuskus podaje się z chłodną maślanką, w Maroku nazywaną leben (lben), a na deser serwowane są świeże owoce. Po uczcie gospodynie, na ogół mamy, ciotki i babcie, sprzątają, a reszta wraca do pracy. Miasto, w którym na godzinę zatrzymał się czas, prędko wraca do życia.

Dżami al-Fana w marrakeskiej medinie, wpisanej na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO

Tradycje weselne

Kolejna rzecz, którą ciepło wspominam z Maroka, to liczne i chętnie organizowane imprezy rodzinne. Wesela wyglądają tam zupełnie inaczej niż u nas. Nie mam tu na myśli wyłącznie przyjęcia – jest kompletnie różne od polskiego – ale też same przygotowania, sposób zapraszania, panującą wokół atmosferę.

Na pierwsze wesele poszłam miesiąc po przeprowadzce do Maroka. To był jeszcze ciepły październik, a koleżanka mojego wieloletniego znajomego wychodziła za mąż za Pakistańczyka. Do dziś pamiętam to niesamowite przyjęcie, utrzymane trochę w lokalnym klimacie, trochę jak rodem z filmów bollywoodzkich. Tradycyjne tutejsze piosenki przeplatały się z utworami indyjskimi, skoczną bhangrą z Pendżabu i największymi hitami kina z Bombaju. Uczta była iście marokańska: bastela (fr. pastilla) z owocami morza, pieczony baran, gęsta zupa harira, słodkie sezamowo-miodowe ciasteczka chebakia, zwane również mkharką, tort lodowy ze świeżymi owocami. O imprezie dowiedziałam się dwa dni wcześniej i początkowo wydawało mi się dość dziwne, że nie trzeba potwierdzać obecności na kilka miesięcy przed ceremonią. Na wszystkich weselach, na których gościłam w Maroku (a było ich parę), panowała zupełna dowolność, kto z kim siada, kto z kim przychodzi i czy w ogóle z kimś. Nie trzeba też rezerwować miejsc – każdy mógł dołączyć i cieszyć się tym momentem wraz z nowożeńcami.

Inne wesele, w którym miałam szczęście uczestniczyć, cechowało się z kolei typowo marokańskim charakterem. Panna młoda, zgodnie z tradycją, zmieniała strój aż siedem razy, za każdym razem pokazując się gościom w nowej kreacji. Całą noc grano miejscową muzykę, a goście bawili się, podziwiając młodą parę. Mimo iż byłam tam jedyną osobą z innego kraju, ani przez chwilę nie czułam się wyobcowana. Wraz z innymi kobietami, małymi dziewczynkami i seniorkami rodu tańczyłyśmy całą noc, robiąc sobie krótkie przerwy na skosztowanie pysznych weselnych potraw przy stole. Za moment znowu wracałyśmy na parkiet ze zdwojoną energią.

 

Jakie jest Maroko?

Na to pytanie nigdy nie chcę albo raczej nie potrafię odpowiedzieć jednoznacznie. Ujęcie tego barwnego kraju w jakieś ogólne ramy uważam po prostu za niemożliwe. To obszar pełen kolorów, kontrastów i różnorodności. Liczne, wieloletnie wpływy europejskie, arabskie, afrykańskie i berberyjskie widoczne są na każdym kroku, zarówno w architekturze, mowie, stylu ubierania, jak i kuchni.

W przeciwieństwie do reszty krajów muzułmańskich weekend przypada tu tak samo jak w państwach europejskich – w sobotę i niedzielę. Nie trzeba się więc przestawiać na tryb, gdy tydzień zaczyna się w niedzielę, a wolne jest w czwartek i piątek.

Maroko to kraj o niezmiernie zróżnicowanym krajobrazie, który zmienia się, jeżeli będziemy się poruszać z graniczącej z Hiszpanią północy na gorące południe, a także ze wschodu na zachód. Odwiedzając północ, można doświadczyć typowego klimatu śródziemnomorskiego i bez problemu dogadać się po hiszpańsku. To okazja, żeby posmakować specjałów, których prawdopodobnie nie znajdzie się w innych zakątkach Maroka. Jedną z potraw, jakich trzeba spróbować w Tetuanie czy Tangerze w porze lunchu lub na kolację, są kanapki bocadillo. Niektórzy mówią, że to kuchnia hiszpańska, inni, że marokańska. Jedno jest pewne: mieszkańcy obu tych krajów uwielbiają takie przekąski, wypełnione po brzegi dodatkami: sałatą, jajkiem, tuńczykiem, szynką, serem, świeżymi warzywami i aromatycznymi sosami. Im dalej na południe, tym częściej można usłyszeć język francuski, tam też zobaczymy piękne lasy czy skaliste wybrzeża nad Atlantykiem. Odwiedzający Marrakesz poczują przedsmak pustyni i spróbują już innej kuchni. Mówi się, że pomarańcze z tego tzw. Czerwonego Miasta należą do najsłodszych – sok z nich warto kupić na głównym placu (Dżami al-Fana). Bardzo polecam też słodkie kuleczki i aromatyczną, ostrą herbatę z mieszanką kilkunastu uwielbianych w Maroku przypraw, khoudenjal, która jest charakterystyczna właśnie dla Marrakeszu – ma bogate walory smakowe i zdrowotne. Jadąc dalej na południe, słyszy się różnicę w mowie, widać także, że styl ubierania się rdzennych mieszkańców tego regionu wprost proporcjonalnie dopasowuje się do panującego tu klimatu: długie, oplatające całe ciało, przewiewne chusty we wszystkich kolorach tęczy oraz luźne dżelaby z naturalnych materiałów ułatwiają funkcjonowanie w gorące dni.

Gdy podróżowałam z samej północy Maroka aż do jego najdalszych południowych zakątków, miałam wrażenie, że przenoszę się do kompletnie innego kraju. Jedna rzecz pozostawała jednak niezmienna niezależnie od położenia geograficznego: otwartość mieszkańców.

Nawiązanie bliskiej znajomości w Maroku nie bywa trudne, co pokazują choćby moje opowieści o Asmie i Ghicie. Mieszkańcy są także otwarci na gości, którzy przybywają do ich domu tylko na chwilę – zawsze poczujesz się u nich mile widziany. Pamiętam jedną z licznych wycieczek do Warzazatu (fr. Ouarzazate). Szłam szlakiem z przyjaciółką, zdecydowanie wolniejszym tempem niż przewodnik z resztą grupy. Zwolniłyśmy, bo chciałyśmy chłonąć zapach gorącej od słońca ziemi i zapamiętać te ulotne momenty. Chwilę zadumy przerwała nam kobieta, na oko mniej więcej 50-letnia. Nawet nie zauważyłyśmy, w którym momencie zboczyłyśmy ze szlaku i znalazłyśmy się pod jej domem. Uśmiechnęła się, a potem machnęła ręką, zapraszając nas do siebie. To był piątek, akurat stała przy kuchni, robiąc kuskus. Pokazała nam swój skromny, przytulny domek i zapytała, czy mamy ochotę zostać u niej na obiad. Mimo wielkich chęci dołączenia do niej i celebrowania piątku musiałyśmy odmówić. Znalazłyśmy się już daleko za grupą. Szybka wymiana spojrzeń, uściski, życzenia udanego dnia i dalej w drogę!

Przyspieszyłyśmy tempa, żeby dołączyć do reszty. W głowie cały czas miałyśmy jednak spotkaną kobietę, uroczy domek i zapach aromatycznego kuskusu, którego skosztowania musiałyśmy odmówić.

 

Czy czułaś się tam bezpiecznie?

Często dostaję tego typu pytanie. W Maroku, jak wszędzie, są okolice chętniej odwiedzane i takie, w które przyjezdni zapuszczają się zdecydowanie rzadziej lub wcale. Jeśli decydujesz się na wyjazd z biurem podróży, zorganizowaną grupą lub masz na miejscu znajomych – jedź bez obaw. Przetarte turystyczne szlaki zostały sprawdzone, więc można je polecać zarówno pod względem bezpieczeństwa, jak i atrakcji.

Typ podróżników, który nie lubi podążać popularnymi trasami, a większość wycieczek organizuje na własną rękę, na pewno wie, że zawsze i wszędzie trzeba zachować zdrowy rozsądek. Zapuszczanie się w ciemne uliczki po zmroku w nieznanym nam mieście to niezbyt dobry pomysł – nieważne, gdzie się wybierasz. Szczególnie, jeżeli dany kraj odwiedzasz po raz pierwszy i nie znasz lokalnego języka.

Jeśli stanie się coś nieprzyjemnego, zawsze można liczyć na wsparcie żandarmerii lub policjantów. Posterunki znajdują się przy najbardziej turystycznych miejscach w różnych miastach.

 

Na przygodę taksówką

Mimo iż transport publiczny jest dobrze rozwinięty – na terenie całego kraju da się dostać wszędzie autobusem, a od północy Maroka aż do Marrakeszu także pociągiem – to taksówki są chętnie wybieraną formą transportu. Branie ich może być przygodą samą w sobie!

Każde marokańskie miasto ma swój kolor taksówek. Nieduże czerwone petits taxis jeżdżą w Casablance czy Fezie, a niebieskie – w Rabacie. Te małe poruszają się w obrębie miasta, dowożąc z hotelu na dworzec, z bazaru do domu. Aby wyjechać na wieś lub wybrać się do innej miejscowości, trzeba poszukać dużych taksówek dalekobieżnych (w lokalnym dialekcie języka arabskiego, dariży, nazywa się ona taxi kbira, a mała to taxi sghira). Praktycznie w każdym mieście znajduje się ich postój. Wystarczy jedynie zapytać kogoś, jak do niego dotrzeć. Takie auto, na ogół stary mercedes lub nowsze przestronne kombi, zabiera do sześciu pasażerów i rusza w drogę. Kwota za przejazd dużą taksówką jest zawsze z góry znana i stała. Zarówno miejscowe petits taxis, jak i dalekobieżne grands taxis są kolektywne. Kierowca zatrzymuje się, gdy ktoś akurat łapie taksówkę, i jeśli to po drodze, zabiera pasażerów. Nie zdziw się więc, jeżeli weźmiesz taxi, a po chwili znajdą się obok ciebie inni klienci.

Czasem długa jazda nieklimatyzowanym autem może być męcząca, ale i na to Marokańczycy mają sposób. Nie chcesz siedzieć z kierowcą i pięcioma innymi pasażerami jak sardynki w puszce? Możesz opłacić tyle miejsc, ile chcesz mieć wolnych, i masz wówczas cały samochód dla siebie!

Ajt Bin Haddu niedaleko miasta Warzazat, ufortyfikowana osada (ksar) wzniesiona na zboczu wzgórza

Kalejdoskop wrażeń

W Maroku nie sposób się nudzić. Spędziłam w nim trzy intensywne lata, często podróżując i odkrywając jego najskrytsze zakątki, a i tak nie byłam w stanie skorzystać w pełni ze wszystkiego, co oferuje ten piękny kraj.

Południe Maroka oraz wybrzeże atlantyckie to ceniony kierunek dla surferów z całego świata. As-Suwajra (fr. Essaouira), czyli „wietrzne miasto”, bywa chętnie wybieranym kurortem przez fanów sportów wodnych. Dawniej, jeszcze za czasów portugalskiej kolonizacji (rozpoczętej na początku XVI stulecia), miasteczko to nazywało się Mogador. Do dziś można usłyszeć tę nazwę w rozmowie z lokalnymi mieszkańcami. Kiedyś była to wioska rybacka, jednak szybko zostały docenione jej walory turystyczne. Obecnie As-Suwajra (As-Sawira) to, według mnie, jedno z najbardziej przyjemnych i urokliwych marokańskich miasteczek. Z powodu stosunkowo niedużych rozmiarów swobodnie można po nim spacerować bez konieczności brania taksówki. To miejsce, gdzie czas płynie nieco wolniej, mieszkańcy są weseli i spokojni. Medina, czyli stara dzielnica (wpisana w 2001 r. na prestiżową Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO), jest zdecydowanie mniejsza niż w Fezie czy Marrakeszu, a jej urocze, niebiesko-białe uliczki aż proszą się o wieczorne spacery! As-Suwajra, oprócz tego, że stanowi miejsce idealne do uprawiania sportów wodnych czy plażowania, uchodzi poza tym za centrum sztuki. Znajdziecie w niej piękne, plecione kosze na chleb czy unikatową, ręcznie malowaną ceramikę. Łatwo się tam dostać grand taxi lub autobusem z Marrakeszu. Warto poświęcić choć jeden dzień na odkrywanie tego miasteczka. Szczególnie polecam nocleg w jednym z wielu tajemniczych riadów (domów z wewnętrznym dziedzińcem) lub niewielkich hotelików usytuowanych w medinie – z ich dachów i tarasów można podziwiać Atlantyk nocą!

Spragnionym bardziej egzotycznych wrażeń polecam nieco dłuższą wycieczkę daleko na gorące południe. Ad-Dachla (fr. Dakhla) to kolejne piękne miejsce, usytuowane na Saharze Zachodniej. Nazywane jest także stolicą ostryg i windsurfingu. Niezwykłe białe piaski pustyni łączą się z błękitnymi wodami laguny, tworząc iście magiczny krajobraz i wymarzoną okolicę do wypoczynku. Mimo iż temperatury są tu bardzo wysokie przez cały rok, to chłodny wiatr pomaga przetrwać najbardziej upalne dni. To właśnie tutaj odbywają się liczne międzynarodowe zawody w sportach wodnych, m.in. African Kiteboard Championships. W mieście spróbujesz też najlepszych świeżych ostryg oraz tajine z owoców morza prosto z Atlantyku. Do Ad-Dachli można dostać się autobusem przewoźnika CTM lub samolotem marokańskich linii lotniczych Royal Air Maroc z Casablanki. To dość długi dystans, więc przy ograniczonym czasie warto rozważyć wybór lotu. Dla tych, którym się nie spieszy, wycieczka samochodem będzie również fantastyczną okazją, żeby zobaczyć więcej. Krajobraz malowniczo się zmienia, a Ad-Dachla nie należy obecnie do najbardziej turystycznych kierunków, więc off-roadowe wrażenia mamy zapewnione!

Wielbiciele wielkich produkcji filmowych, takich jak Gladiator, Królestwo niebieskie czy Gra o tron, w Maroku poczują się jak na planie filmowym. Tuż przed miastem Warzazat, w górach Atlas, znajduje się ufortyfikowana osada (ksar) Ajt Bin Haddu (fr. Aït-Ben-Haddou), ulubione miejsce reżyserów i producentów. Tutaj działa się akcja wielu realizacji kinowych, i w sumie nie ma co się dziwić, bo widoki zapierają dech w piersiach, tworząc wspaniałą scenerię filmową. Na miejscu można wybrać się na samodzielne odkrywanie zakątków kasby (fortecy) albo dołączyć do grupy z przewodnikiem, który po angielsku lub francusku opowie ciekawostki związane z tym miejscem oraz nagrywanymi tu dziełami. U podnóża twierdzy znajduje się także studio filmowe, które można odwiedzić i dowiedzieć się więcej o historii marokańskiej kinematografii.

Wielbiciele przyrody i wody powinni zwrócić uwagę na jezioro Ifni (fr. Lac d’Ifni) oraz okolice Ifranu, a dokładniej las i źródełko Ain Vittel na północy kraju, w górach Atlas. To miejsca bardzo lubiane i doceniane przez Marokańczyków, jednak wciąż nie do końca odkryte przez obcokrajowców. Ifran (fr. Ifrane) nazywany jest Małą Szwajcarią – tutejsza architektura do złudzenia przypomina spadziste dachy w górskich kurortach Europy. W zimie w tym rejonie pada też śnieg, a w lecie okoliczne lasy stają się bardzo zielone, wręcz bajkowe. Wycieczki do Ain Vittel i Ifranu znajdują się w ofercie małych lokalnych biur podróży, z których korzystają głównie Marokańczycy. Samodzielny dojazd z Casablanki, Marrakeszu, Rabatu, Tetuanu czy Fezu również nie będzie stanowił problemu, ponieważ ze względu na usytuowany w okolicy prestiżowy Uniwersytet Al Akhawayn można tu liczyć na dobre drogi. W ciągu roku szkolnego miasteczko jest pełne studentów, a w okresie wakacyjnym spotkamy w Ifranie rodziny z dziećmi oraz grupy turystów z innych miast.

Wycieczki takie można odbyć w zorganizowanej grupie, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby do As-Suwajry, Warzazatu czy nad jezioro Ifni pojechać samemu. Wypożyczenie samochodu w Maroku będzie na pewno prostsze niż przyzwyczajenie się do stylu jazdy temperamentnych mieszkańców. Wiele wypożyczalni oraz agencji turystycznych oferuje także możliwość wynajęcia auta z napędem na cztery koła z kierowcą, który przez cały czas będzie do dyspozycji klientów. Coraz większa liczba przyjezdnych decyduje się na takie rozwiązanie ze względu na komfort, wygodę oraz bezpieczeństwo. W przypadku, gdy coś nieoczekiwanego wydarzy się na drodze, obecność kierowcy-przewodnika, który zna okolice i miejscowe obyczaje, może okazać się bardzo pomocna. Turyści mają wówczas możliwość skupienia się na malowniczych krajobrazach i zwiedzaniu.

Czy warto wybrać się do Maroka? Niezmiennie, od wielu lat, mówię z pełnym przekonaniem, że tak. Warto doświadczyć tego klimatu, cudownej gościnności, spróbować niezmiernie aromatycznej kuchni i zobaczyć tak bardzo zróżnicowany krajobraz. Najlepiej oczywiście podróżować powoli, swobodnie, bez pośpiechu, chłonąc to, co kraj ten ma do zaoferowania – odkrywając malowniczą północ, historyczną architekturę Fezu, niezwykły klimat artystycznej As-Suwajry i gorącego Marrakeszu czy magiczne południe. Jeśli jednak dłuższa podróż nie jest możliwa, to nawet kilkudniowa wycieczka zapewni nam niezapomniane wrażenia i masę fantastycznych wspomnień z Maroka!