Czy Zofia Tołstoj, Anna Iwaszkiewicz, Marusia Kasprowicz i Nadieżda Mandelsztam czekałyby w Dzień Kobiet, aż ich mężowie obsypią je kwiatami? Raczej nie. Wolałby pójść na manifę.

Żony wielkich literatów: Tołstoja, Iwaszkiewicza, Kasprowicza i Mandelsztama były indywidualistkami godnymi swoich znanych partnerów. Bezkompromisowe, niezłomne, walczące o siebie i własną niezależność. Radosław Romaniuk w książce „One” pokazuje, że brały sprawy we własne ręce, zarządzały domem, wspierały mężów w pracy i nie rzadko z powodzeniem podejmowały własne próby literackie. Dziś mogłyby być bohaterkami reportaży i wywiadów opowiadając o tym, jak wygląda życie u boku sławy literatury i jak mieszkając pod jednym dachem z artystą zachować siebie.

Zofia Tołstoj była agentką i osobistą sekretarz męża. Dzięki niej powstała „Wojna i pokój”, którą ośmiokrotnie przepisywała. Anna Iwaszkiewicz była dla męża pierwszym krytykiem, z nikim innym nie dyskutował tak żarliwie. Piękna Marusia Kasprowiczowa została panią Harendy, przemieniła zakopiański dom w tętniące życiem centrum artystyczne. Ale najbardziej niezależna ze wszystkich żon pisarzy była Nadieżda Mandelsztam. Ślub z Osipem wzięła z pobudek praktycznych, a nie romantycznych gdy w myśl zaostrzonych przepisów komunikacyjnych nie chciano umieścić ich w tym samym przedziale pociągu Kijów-Moskwa.  
„Zgodnie z ówczesną modą zupełnie nie rozumiałam , co to znaczy być żoną i godziłam się bez żadnych warunków zostać jego kochanką – wspominała. – Lat miałam wówczas dziewiętnaście i nie wiadomo dlaczego długo jeszcze obrażałam się, kiedy mnie nazywano żoną, oczywiście żadnego ślubu nie było”. Ale dzięki sile i niezłomności przetrwała u boku męża lata tułaczki i zesłania, gdy wspólnie uznani zostali za wrogów Rosji radzieckiej. Krnąbrności nie straciła do końca życia. Wydawała ostre, kategoryczne opinie, niechętni zmieniając zdanie i podejmując dyskusję. Jej przekonanie o słuszności własnych poglądów i postępowania, sprawiało, że pozwalała sobie na luksus zawieszania towarzyskich konwenansów. „W kuchni leżała czapka uszanka, do której zamożniejsi goście winni byli wrzucać pieniądze przeznaczane na pomoc prześladowanym przez władze – opisuje Radosław Romaniuk w książce One –  Wiele razy Nadieżda Jakowlewna zdejmowała biżuterię z szyi żony zagranicznego dyplomaty czy dziennikarza, że niby pokażcie staruszce, co tam tak błyszczy i czy to aby bardzo drogie?, a gdy odpowiadano nieco skrępowanym potwierdzeniem, że istotnie, dosyć drogie, naszyjnik lub kolia wędrowały do czapki i nikt nie ośmielił się jej sprzeciwić.”