Monika Wojtkowiak

Stolica tego niewielkiego państwa leżącego na pograniczu dwóch kontynentów prezentuje kilka jego oblicz. Panama to kraj jedyny w swoim rodzaju, w którym łączą się latynoski koloryt z amerykańskim dobrobytem, tworzące niepowtarzalną, kontrastową mieszankę. Nie doświadczymy tego nigdzie indziej.

Zabytkowe centrum stolicy Panamy pod opieką UNESCO

Droga, którą pokonujemy ze znajdującego się poza miastem lotniska Tocumen (Aeropuerto Internacional de Tocumen – PTY), upływa nam względnie spokojnie, odkąd udaje się nam wsiąść do właściwego autobusu. Bezskutecznym próbom odnalezienia jakiegokolwiek rozkładu jazdy na przystankach przy terminalu towarzyszył krótki i intensywny deszcz. W drodze do panamskiej metropolii mijamy majaczące w oddali ruiny pierwotnej stolicy. Panamá la Vieja (Panamá Viejo) to miasto założone przez Europejczyków na zachodnim wybrzeżu Ameryki Środkowej, które obchodziło niedawno 500-lecie swego powstania (zostało ufundowane w sierpniu 1519 r.). Po złupieniu i spaleniu przez bandę walijskiego bukaniera Henry’ego Morgana (ok. 1635–1688) w styczniu i lutym 1671 r. zostało przeniesione mniej więcej 8 km dalej, dokąd my również suniemy powoli wzdłuż brzegu oceanu.

Przebijamy się przez korki. Na ulicach panują beztroski chaos i straszna duchota, którą rekompensuje nam ustawiona na full klimatyzacja. Pierwszy rzut oka na współczesną stolicę Panamy (Ciudad de Panamá) daje pojęcie o tym, co najbardziej będzie tutaj zaskakiwać: różnorodność. Szklane drapacze chmur, nowoczesne gmachy banków i luksusowe hotele obrastające dzielnicę biznesową kontrastują z pojawiającymi się tuż obok prowizorycznymi, krytymi blachą zabudowaniami, gdzie biegają psy i kury. Postkolonialne, odrestaurowane Stare Miasto (Casco Antiguo, Casco Viejo), perełka turystyczna, kilometr dalej przechodzi w radosny deptak pełen latynoskich dźwięków, zapachów i kolorów. Na zgłębienie wszystkich przyjdzie czas, póki co kwaterujemy się w hotelu. Im bliżej Cinta Costera, obwodnicy ciągnącej się wzdłuż oceanu, tym więcej zapłacimy za widok na Pacyfik.

Panama to dziesiąty pod względem różnic ekonomicznych kraj na świecie (i piąty w Ameryce Łacińskiej). Średni dochód w stolicy jest porównywalny do niektórych europejskich metropolii, ale w innych prowincjach plasuje się na poziomie państw rozwijających się. Dolar amerykański, będący pozostałością po długoletniej kontroli Stanów Zjednoczonych nad Panamą (podobnie jak i nad Kanałem Panamskim), obowiązuje na równi z balboą, lokalną walutą, która występuje tylko w postaci monet. W sklepach spożywczych i restauracjach zostawimy zazwyczaj trochę więcej pieniędzy niż w Warszawie, ale wystarczy opuścić turystyczną i nowoczesną część miasta, żeby ceny się obniżyły. Wiele sklepów prowadzą Chińczycy, którzy od końca XIX w. na stałe zadomowili się w Panamie.

Poskręcany drapacz chmur F&F Tower, tzw. El Tornillo, czyli Wkręt, przy Calle 50 (Ciudad de Panamá)

Pierwszy spacer wzdłuż oceanu

Zwiedzanie zaczynamy od spaceru promenadą przy alei Balboi (nie róbcie tego w samo południe, w przeciwnym wypadku potwierdzicie teorię o dziwnych gringos narażających się na udar!). Za naszymi plecami i po prawej stronie wyrastają strzeliste, szklane wieżowce, w oddali majaczy półwysep z kolonialnymi zabudowaniami. Zanim do niego dojdziemy, miniemy rybny targ (Mercado de Mariscos), kilka barów i ruchliwy port, w którym rozbrzmiewają muzyka i odgłosy pracujących ludzi. To tutaj rybacy zwożą niewielkimi łodziami swoje zdobycze. Potężna machina obsługująca Kanał Panamski rozciąga się kilkanaście kilometrów dalej.

Wchodząc w głąb Casco Antiguo, zmieniamy zupełnie otoczenie i zagłębiamy się w spokojne uliczki przypominające nieco zaułki włoskiego miasteczka. Główne zabytki Starego Miasta to Pałac Prezydencki (Palacio de Las Garzas, Presidencia de la República), Teatr Narodowy (Teatro Nacional) i kilka kościołów, w tym Katedra Metropolitalna (Catedral Primada Basílica Santa María la Antigua). Ta ostatnia wznosi się przy głównym placu (Plaza Mayor), nazywanym obecnie Placem Niepodległości (Plaza de la Independencia). Wokół unosi się radosna, wakacyjna atmosfera, a urokliwe zakątki i fale rozbijające się o brzeg zachęcają do robienia zdjęć. Odrestaurowane fasady kamienic z ozdobnymi balkonami przeplatają się jednak ze zrujnowanymi budynkami, na których remont nie starczyło już funduszy. Na wysuniętym w głąb oceanu niewielkim cyplu zaglądamy na targ z lokalnym rękodziełem i pamiątkami, wśród których warto odnaleźć molas, tkaniny ręcznie wyszywane przez rdzenne mieszkanki (Indianki z plemienia Guna, zamieszkujące głównie autonomiczne terytorium Guna Yala), oraz stare tablice rejestracyjne. Te panamscy kierowcy powinni wymieniać co roku.

Grzechem byłoby nie próbować codziennie egzotycznych owoców, których intensywny smak nie ma nic wspólnego z tym, co kupujemy w polskich supermarketach. Sprzedawane w całości lub kawałkach ananasy czy pomarańcze są dostępne na każdym rogu. U lokalnych handlarzy obsługujących swoje mobilne stoiska na chodnikach warto kupić także raspaos, czyli lody z… wody (bez dodatków), polane wybranym słodkim sosem.

Kanał Panamski

To wizytówka kraju i często jedyne skojarzenie z nim, jakie przychodzi na myśl. Powstanie tego cudu techniki zawdzięcza się Amerykanom, którzy wykazali się refleksem i na początku XX stulecia wydzierżawili od nowo powstałego państwa, Panamy, teren pod budowę. Dopiero im, mimo wielu ofiar wśród robotników, pokonanych przez klimat i ciężkie warunki pracy, udało się urzeczywistnić odwieczne marzenie Hiszpanów i Francuzów. Kanał skraca drogę z Nowego Jorku do San Francisco o 14,5 tys. km i zaledwie od 20 lat znajduje się pod całkowitym zarządem Panamy (od 31 grudnia 1999 r.). To zbawienie dla światowego transportu morskiego zachwyca pasjonatów inżynierii. Za 20 dolarów (cena dla turystów zagranicznych) można zwiedzić sale wystawiennicze przybliżające historię, bioróżnorodność i działanie panamskiego cudu techniki oraz dostać się na tarasy widokowe, żeby obserwować drogę statków przez olbrzymią śluzę Miraflores (Centro de Visitantes de Miraflores). Za drugi symbol kraju uważa się Most Ameryk (Puente de las Américas), rozciągający się malowniczo nad kanałem. Nie na darmo śpiewa się o tym, że Panama to la tierra que es un puente, la tierra que es un puerto, czyli „ziemia, która jest mostem, ziemia, która jest portem” (słowa te pochodzą z piosenki zespołu Afrodisíaco z 2016 r. pt. Viene de Panamá).

Długoletnie wpływy rządu Stanów Zjednoczonych pozostawiły tutaj ślad w postaci nie tylko zainwestowanych milionów dolarów, ale i budynków dawnego amerykańskiego terytorium nieinkorporowanego, tzw. Strefy Kanału Panamskiego (Zona del Canal de Panamá). Z kolei porośnięte drapaczami chmur wybrzeże panamskiej stolicy przywodzi na myśl Manhattan. Dochody z zarządzanego wcześniej przez Amerykanów kanału od 2000 r. zasilają poważnie lokalną gospodarkę, co przyczyniło się do tego, że inne państwa Ameryki Środkowej (z wyjątkiem Kostaryki i może Gwatemali i Hondurasu) pod względem ekonomicznym zaczęły zostawać wyraźnie w tyle. Na ich tle Panama może poszczycić się obecnie dość wysoką pensją minimalną (w maju 2020 r. wynosiła ona ok. 270 dolarów amerykańskich, przy 126 w Nikaragui czy 203 w Salwadorze), którą otrzymują jej mieszkańcy. Poza tym uchodzi też ona za jeden z najbezpieczniejszych krajów w regionie, co zachęca wielu turystów, aby wybrać się tu na urlop. To właśnie m.in. z tego powodu wybrano go na gospodarza Światowych Dni Młodzieży (Jornada Mundial de la Juventud – JMJ) w styczniu 2019 r. Nie bez przyczyny od lat to środkowoamerykańskie państwo jest również symbolem dyskrecji i tolerancji, gdzie każdy może znaleźć bezpieczne schronienie.

Skóra czerwonego drzewołaza karłowatego, osiągającego długość ok. 17–22 mm, wytwarza silną truciznę

W drodze do raju

Aby odkryć bioróżnorodność Panamy (obok Kostaryki największą w Ameryce Środkowej), wystarczy udać się do artystycznej, kolorowej bryły Muzeum Bioróżnorodności (Biomuseo lub Museo de la Biodiversidad). Najlepiej jednak doświadczyć cudów przyrody… w naturze, dlatego też wkrótce opuszczamy stolicę.

Najwięcej egzotycznych wrażeń dostarczyłaby nam wyprawa do historycznego regionu Darién (znanego także jako Tapón del Darién), nieprzebytego bagnisto-leśnego przesmyku, oddzielającego ziemie panamskie od kolumbijskich. Jednak jest to wybór tylko dla najodważniejszych poszukiwaczy przygód. Gęsta tropikalna selwa i podmokłe tereny praktycznie uniemożliwiają przedostanie się do Kolumbii drogą lądową, oficjalnie nie wiedzie tędy żadna trasa. Tym obszarem rządzą dzikie zwierzęta, bojówki partyzanckie, przemytnicy i rdzenni mieszkańcy, którzy bronią swoich granic. Aby podziwiać wyłącznie naturę, o wiele bezpieczniej i przyjemniej jest udać się do któregoś z pobliskich parków narodowych: Parque Natural Metropolitano (ostoja dzikiej przyrody położona bardzo blisko centrum stolicy, w granicach Ciudad de Panamá), Parque Nacional Soberanía (pół godziny autem od panamskiej metropolii; spotkamy w nim m.in. małpy, jaguary, pekari, kajmany okularowe i kilkaset gatunków ptaków) czy Parque Nacional Chagres (jeden z największych chronionych obszarów w kraju, zajmujący powierzchnię 129 tys. ha). Z tego ostatniego możemy wrócić na przyzwoitą drogę biegnącą wzdłuż kanału, aby dostać się na drugi jego koniec. Tu, w portowym mieście Colón, znajduje się druga największa na świecie strefa wolnocłowa (po Hongkongu w Chinach). Niestety nie przynosi ona wielu korzyści samemu miastu, które jest dość obskurne i bardzo zaniedbane.

Stąd już blisko do jednego z dwóch prawdziwych rajów na panamskiej ziemi. San Blas, archipelag składający się z ok. 365 wysepek usytuowanych wzdłuż karaibskiego wybrzeża Panamy, wygląda niebiańsko nie tylko na zdjęciach: białe piaszczyste plaże, wysmukłe palmy, turkusowa woda… Można się tu odciąć od rzeczywistości, spędzając cudowne dni w prywatnej bambusowej chatce krytej liśćmi palmowymi. Taki luksus ma jednak swoją cenę. Dla zamieszkujących autonomiczny region Guna Yala Indian z plemienia Guna (Kuna) turystyka stanowi główne źródło dochodu.

W linii prostej Colón od portowego miasteczka Puerto de Carti dzieli mniej więcej 100 km. Z powodu braku drogi, która nie może biec przez teren Parku Narodowego Chagres, musimy jednak wrócić do stolicy i dostać się na płatny odcinek jedynej autostrady – Carretera Panamericana. Dotarcie do miasteczka wyboistą drogą po zjechaniu z Autostrady Panamerykańskiej wymaga napędu na cztery koła (ten przydaje się zresztą też na innych trasach). Najlepiej skorzystać ze zorganizowanego transportu lub wynająć samochód z kierowcą, który zna wszystkie zdradzieckie miejsca na szlaku. Pokonanie ok. 110 km do stolicy zajmuje niekiedy nawet trzy godziny. To standard, jeśli chodzi o podróżowanie po Panamie. Próżno szukać tu rozbudowanej sieci dróg o naszym standardzie.

Najpopularniejszy sposób, aby z Puerto de Carti dostać się na rajski archipelag San Blas, to prywatne łodzie (lanchas) wynajmowane przez właścicieli wysepek. W porcie znajdziemy również oferty objazdowych wycieczek po najpiękniejszych wyspach, takich jak El Porvenir, Cayos Limones, Cayos Holandeses czy Icacos. Uwaga: zanim spoczniemy na białym piasku, powinniśmy się uzbroić w cierpliwość (jak niemal zawsze, gdy korzystamy z usług lokalnych mieszkańców). Ale skoro dotarliśmy aż tutaj, żeby zapomnieć o całym świecie, to zamiast denerwować się stratą czasu, po prostu chłońmy to, co się dzieje dookoła.

Stały ląd i archipelag San Blas zamieszkuje niemal 50 tys. Indian z plemienia Guna. Kobiety w charakterystycznych czerwono-żółtych chustach można spotkać również w stolicy, ale to tu sprawują prawdziwą władzę, ciesząc się wyjątkowym autorytetem w rodzinach. W sferze politycznej z kolei zostało im jeszcze dużo do wywalczenia: w obecnej kadencji parlamentu (Asamblea Nacional de Panamá) w ławach poselskich zasiada od 1 lipca 2019 r. jedyna i pierwsza w historii Indianka z plemienia Guna – miejscowa bizneswoman Petita Ayarza.

Wyłącznie rdzenni mieszkańcy mają tutaj prawo prowadzić własne przedsiębiorstwa i posiadać nieruchomości. Indianie posiadają na swoim terytorium szeroką autonomię, co powoduje, że goście nie mają innego wyjścia jak przystać na oferowane przez nich ceny. Mieszkańcy doskonale wiedzą, jak zarobić na tych pięknych terenach. Nie powinno nas zdziwić, jeśli zażądają opłaty za pozowanie do zdjęć. Niczym wyjątkowym (zresztą w całej Panamie) nie są również inne stawki za atrakcje turystyczne dla Panamczyków, a inne dla obcokrajowców (może się zdarzyć, że będziemy musieli zapłacić za skorzystanie z czegoś nawet kilkukrotnie więcej niż nasz panamski kierowca). Przekroczenie bram tropikalnego raju warte jest jednak swojej ceny.

Wyspy San Blas – sielsko i anielsko po karaibsku

Mocne wrażenia w Chiriquí

Po sielskich dniach spędzonych na San Blas, w hamaku, z kokosem prosto z palmy, przyszedł czas na aktywniejszy wypoczynek. Wybierając samochód, należy wrócić na Panamericanę, aby udać się w przeciwnym kierunku, na zachód od stolicy. Możemy też zdecydować się na samolot − lotniska znajdują się niemal we wszystkich większych miastach. Dla osób, które przyzwyczajone są do kilkusetosobowych samolotów, lot niewielką maszyną będzie atrakcją samą w sobie. Podróż ciasną awionetką przypomina sceny znane z filmów, zwłaszcza gdy trafimy na turbulencje i ciekawych współpasażerów.

Czy to samolotem, czy autem, w końcu docieramy do David, stolicy prowincji Chiriquí. Za sobą zostawiamy spory półwysep Azuero wrzynający się w Pacyfik. Jego południowo-wschodnią część zajmuje prowincja Los Santos. Zatrzymamy się tu być może w drodze powrotnej, spragnieni pobytu w eleganckim hotelu, nurkowania w poszukiwaniu żółwi morskich i fal idealnych do surfingu, ale teraz szukamy czegoś zupełnie innego − powiewu wiosny i rześkiego powietrza.

Chiriquí to najżyźniejsze tereny Panamy. To tutaj uprawiana jest doskonała kawa (w tym Geisha, marka premium, której koniecznie trzeba spróbować), liczne owoce i różnorodne kwiaty. Warto odpuścić zwiedzanie samego David na rzecz okolicy uznawanego za wygasły wulkan Barú. Najwyższy szczyt w Panamie (3475 m n.p.m.) zapowiada to, co jeszcze przed nami: pasmo górskie ciągnące się aż do Kostaryki (Cordillera de Talamanca). Tymczasem zatrzymujemy się w leżącym u podnóża wulkanu miasteczku Boquete (Bajo Boquete), zwanym Kwiatową Stolicą Panamy (Capital de las Flores de Panamá). To właśnie tu co roku organizowany jest widowiskowy targ kwiatów i kawy – Feria de las Flores y del Café (jego 48. już edycja odbyła się w terminie od 9 do 19 stycznia 2020 r.). Pochodzące stąd orchidee i róże nie mają sobie równych na rynku. Koniecznie musimy odwiedzić lokalną kawiarnię, plantację lub palarnię kawy, a po filiżance napoju ze świeżo zmielonych ziaren wyruszyć w końcu na okoliczne szlaki. Boquete stanowi doskonałą bazę wypadową dla tych, którzy chcą eksplorować dziewicze góry i lasy deszczowe.

Zanim wejdziemy na wulkan, wybieramy się na Sendero Los Quetzales. Te zielono-karmazynowe ptaki, typowe dla Ameryki Centralnej, właśnie na tym szlaku mają swoje największe siedlisko w Panamie. Możemy zaobserwować, jak przelatują z drzewa na drzewo, przecinając powietrze swoimi nieproporcjonalnie długimi, ozdobnymi ogonami. Słowo quetzal pochodzi z azteckiego języka nahuatl. Starożytni Aztekowie i Majowie darzyli ptaki niezwykłym szacunkiem. Używali ich piór do ozdoby, ale za samo zabicie kwezala herbowego groziła śmierć. Quetzal odgrywa szczególną rolę w kulturze Gwatemali – jego wizerunek znajduje się na fladze i w godle tego kraju.

Po wyprawie mamy do wyboru jeszcze kilka innych tras, ale nie możemy odpuścić sobie wejścia na szczyt Barú. Po dotarciu na początek szlaku (busem lub taksówką) i opłaceniu wejścia na teren parku narodowego (Parque Nacional Volcán Barú – bilet dla turystów zagranicznych kosztuje 5 dolarów) zaczynamy trekking. Wspinaczka na wulkan zajmuje zazwyczaj 4–5 godzin, droga w jedną stronę wynosi ok. 13,5 km. Niezapomnianym widokiem jest podziwiany z góry wschód słońca, ale wymaga to rozpoczęcia wyprawy jeszcze w nocy, gdy temperatura wynosi blisko 0°C. Wchodząc na szczyt za dnia, urozmaicamy sobie drogę, obserwując wspaniałe krajobrazy: najpierw miasteczka położonego malowniczo między dolinami i wzgórzami, następnie lasu deszczowego z ciekawą roślinnością i mnóstwem głazów, a później, po przejściu powyżej poziomu chmur, zapierającej dech w piersiach panoramy z góry. Na Barú można dostać się również samochodem terenowym z napędem na cztery koła w ramach zorganizowanej wyprawy (trwającej mniej więcej 7 godzin). Dla tych, którym wciąż za mało adrenaliny, inne atrakcje szykują również tropikalne lasy wokół wulkanu: tajemnicze wodospady, gorące źródła, tyrolki rozwieszone wśród palm czy rafting po okolicznych górskich rzekach (np. Chiriquí Viejo).

Bocas del Toro

Znów spragnieni chwili relaksu wybieramy się na Bocas del Toro. Niektórzy porównują ten karaibski archipelag z San Blas, ale atmosfera na wyspach niedaleko Kostaryki przypomina bardziej amerykański chillout niż odcięte od świata indiańskie królestwo. Aby się do niego dostać drogą lądową, musimy przygotować się na kolejne przygody.

Z miasta David do portu Almirante, skąd ruszają łódki na Bocas del Toro, to w linii prostej niecałe 100 km. Przez rozciągające się tutaj pasmo górskie złożone z trzytysięczników przejazd trwa 3–4 godziny (do pokonania jest trasa ok. 180 km). Wynajmując samochód, liczmy na bardzo dobre umiejętności miejscowego kierowcy, który odnajdzie się na wąskiej, nieodgrodzonej od przepaści drodze, na której w każdej chwili zza zakrętu może wyłonić się pędząca w naszym kierunku ciężarówka obładowana bananami. Mamy szczęście, jeśli nie złapią nas deszcz albo mgła. Wówczas jazda tą trasą staje się prawdziwym igraniem z losem. Po niezliczonych serpentynach w końcu wydostaniemy się na prostą, a kiedy będziemy poruszać się wzdłuż brzegu, nasz wzrok znów napotka Morze Karaibskie. To krążenie pomiędzy jednym oceanem a drugim stanowi jedno z najbardziej nietypowych doświadczeń, które wyniesiemy z Panamy.

Przystań w Almirante oferuje nam dwie opcje dostania się na wyspy: wodną taksówkę (w rodzaju tych pływających na San Blas) albo prom, na który możemy zabrać swój samochód. Drugi sposób wydaje się praktyczniejszy, ale nie udaje się nam z niego skorzystać, bo wybrany przez nas statek odpływa niespodziewanie kwadrans przed ustaloną godziną. Zaskakuje nas to o tyle, że, przyzwyczajeni do tutejszego pojęcia czasu, spodziewalibyśmy się raczej opóźnienia o 30 minut. Ładujemy się więc wraz ze swoimi bagażami do kilkunastoosobowej łódki, a kapitan obiera kurs na najbardziej zaludnioną i największą wyspę o nazwie Colón (na powierzchni 61 km² żyje ponad 30 tys. mieszkańców).

Bocas Town (Bocas del Toro), stolica prowincji, wita nas widokiem kolorowych willi i hoteli rodem z amerykańskich miasteczek. Do tego dochodzą radosne dźwięki muzyki latino, pogodne twarze miejscowych, ich powolne ruchy i mnóstwo białych turystów. Mieszanka niespotykana, zaskakująca, zapadająca w pamięć. Archipelag Bocas del Toro utrzymuje się z turystyki od zaledwie kilkudziesięciu lat, ale radzi sobie doskonale. Każdy znajdzie na nim coś dla siebie: zarówno spokojne bary oraz wyludnione wybrzeża, jak i nocne dyskoteki czy plaże pełne wczasowiczów. Po przybyciu na wyspy wystarczy wynająć najpowszechniejszy środek transportu, czyli łódkę, która pełni tutaj funkcję autobusu i tramwaju.

Samo Bocas Town jest niewielkie, zamieszkuje je na stałe jedynie 13 tys. ludzi, ale stanowi centrum życia społecznego i przecinają się tu wszystkie szlaki. W leżącym na skraju wyspy Colón miasteczku znajduje się większość hoteli, restauracji, lokali rozrywkowych, a nawet międzynarodowe lotnisko (Aeropuerto Internacional José Ezequiel Hall – BOC). Posiada wszystko oprócz… plaży. Aby zrelaksować się na białym piasku, musimy wybrać się na drugi kraniec. Znajdziemy na nim kilka malowniczych plaż. Najpopularniejsza z nich, Playa Estrella (Playa de las Estrellas), wzięła swoją nazwę od niezliczonych rozgwiazd (po hiszpańsku estrellas de mar), które możemy zaobserwować na dnie zaledwie kilkanaście metrów od brzegu.

Inne egzotyczne cuda natury odkryjemy na pobliskiej (mniej więcej 45 minut łodzią z Colón) Isla Pájaros (Swan Cay), niewielkiej skalistej wysepce (zajmującej powierzchnię ok. 360 m²), która jest siedliskiem setek tropikalnych gatunków ptaków, w tym pelikanów, fregat, rybitw, jaskółek, głuptaków i faetonów. Niektóre z nich przybywają tutaj, aby się wylęgać, inne można zaobserwować przez cały rok. To idealne miejsce dla kogoś, kto chce zupełnie zapomnieć o miejskim zgiełku. Niestety ze względu na ptaki na wysepce nie można się zatrzymywać, za to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby podpłynąć tuż do jej brzegu czy nurkować w ciepłej wodzie w poszukiwaniu dziewiczej rafy koralowej.

Kolejne skarby przyrody skrywa wyspa Bastimentos (blisko 60 km² powierzchni), na której rozciąga się park narodowy (Parque Nacional Marino Isla Bastimentos). Okolice Playa Rana Roja (Red Frog Beach), doskonałej do surfowania, zasiedlają czerwone, miniaturowe żabki (drzewołazy karłowate). Z kolei idąc na samą plażę, przy odrobinie cierpliwości, wyszukamy wśród drzew leniwce, a w mokradłach na szlaku pokażą się nam znudzone kajmany okularowe (krokodylowe). Po dopłynięciu do Bastimentos prosimy kapitana o zahaczenie o Zatokę Delfinów (Bahía de los Delfines) i tu, również po chwili wyczekiwania, udaje się nam zaobserwować pluskające się wodne ssaki. Dwa z nich wykonują nawet malowniczy skok nad wodą, co zawsze wywołuje dreszcz emocji. Gdy chcemy na chwilę poczuć się jak Robinson Crusoe, wybieramy się na bezludną wysepkę Zapatilla (Cayo Zapatilla, Cayos Zapatillas), aby spędzić kilka chwil w samotności z naturą na dziewiczej plaży pokrytej wysmukłymi palmami i gęstymi, wysokimi paprociami, wśród których chowają się skorpiony, rzadkie żółwie szylkretowe i inne niespodzianki.

Panama kryje w sobie naprawdę mnóstwo sekretów. Odsłoni je z pewnością przed nami, jeśli tylko wykażemy się cierpliwością i szacunkiem do przyrody i miejscowej ludności oraz otwartością na nowe doznania.

Co zjeść w Panamie?

Mimo iż brzmi to banalnie, najpopularniejszą potrawą w Panamie jest ryż z kurczakiem. Co ciekawe, to danie nie tylko obiadowe, ale jedzone przez mieszkańców również na… śniadanie. Podobnie jak kilka innych, których raczej nigdy nie zjedlibyśmy z samego rana: ziemniaki bądź maniok, zupy (i nie słodkie!) czy placki z mąki kukurydzianej. Zamówimy też bez problemu tosty z różnymi dodatkami oraz świeże tropikalne owoce. Te ostatnie dostaniemy tanio i niemal w każdym miejscu. Ich intensywny smak i zapach w niczym nie przypominają produktów, które trafiają za ocean. Towarzyszy im na ogół sok pomarańczowy, wyśmienita panamska kawa lub czekolada, ale z kolei herbatę dostaniemy tylko w restauracjach i hotelach mających w ofercie menu przygotowane z myślą o zagranicznych turystach.

Kukurydziane placki różnego rodzaju (tortillas i arepas) zjemy do każdego posiłku (jednocześnie trudno kupić tutaj pieczywo). Mogą im towarzyszyć juka (yuca, popularna bulwa korzeniowa, zwana również maniokiem) oraz patacones z zielonych bananów (platanów), które po usmażeniu w głębokim oleju z powodzeniem zastępują ziemniaki i frytki. Miejscowi przepadają także za emparedado en hojaldra na śniadanie, czyli ciastem francuskim zapiekanym ze słonym lub słodkim nadzieniem. Wszyscy zgodnie polecają założoną w 1983 r. restaurację „El Trapiche” w centrum Ciudad de Panamá, która ceniona jest za pyszną tradycyjną kuchnię panamską.

Status zupy dobrej na każdą porę dnia ma sancocho, znana również w innych krajach Ameryki Łacińskiej. To narodowe danie Panamczycy przygotowują m.in. 3 listopada, w dzień niepodległości uzyskanej od Kolumbii (w 1903 r.). Do bulionu na bazie kurczaka, wołowiny, a czasem kilku rodzajów mięsa dodają parę gatunków ziemniaków, jukę i kukurydzę. Tradycyjnie zupę podaje się głównie z białym ryżem. Pieczone kolby kukurydzy to jednocześnie popularna przekąska, którą można kupić w ulicznych budkach. Kolejnym daniem obiadowym, znanym też w Polsce w innej wersji, jest mondongo panameño, czyli duszone flaki wołowe (uwaga: znajdziemy je również w menu śniadaniowym!). Ropa vieja (z hiszp. „stare ubranie”) to potrawa znana w wielu latynoskich krajach, składająca się przede wszystkim z rozgotowanego, porwanego na drobne kawałki mięsa wołowego. Guacho de arroz stanowi kolejne ponadnarodowe danie (spotkamy je także w sąsiedniej Kostaryce) – gęsta zupa lub rzadki gulasz, której podstawą w Panamie są najczęściej ryż z owocami morza, kurczakiem lub ogonem wieprzowym. Panamska kuchnia, szczególnie ta na wyspach, to jednak głównie świeże ryby, krewetki i ośmiornice.

Wśród napojów, oprócz świeżo wyciskanego soku z pomarańczy, króluje chicha w tysiącach odmian. Słodki koktajl orzeźwiający, znany też w Ameryce Środkowej i Południowej, przygotowywany jest najczęściej na bazie kukurydzy i ananasa lub innych owoców (np. tamaryndowca czy papai). Istnieje w wersji sfermentowanej i bezalkoholowej. Wśród wielu odmian znajdziemy m.in. chichę zrobioną z ryżu gotowanego w mleku z dodatkiem suszonego soku z trzciny cukrowej (panela) i skórek ananasowych. Co ciekawe, w panamskich lokalach łatwiej znaleźć herbatę z łupin ananasa niż „zwykły” czarny napar.

Jak poznać kulturę Panamy, nie ruszając się z kanapy?

Mały, ponad 4-milionowy kraj kryje w sobie oszałamiającą różnorodność, ale do tej pory nie zajął w kulturze popularnej miejsca, na jakie zasługuje. Najbardziej rozsławił go brytyjski pisarz John le Carré, umiejscawiając w nim akcję swojej powieści szpiegowskiej Krawiec z Panamy, która w 2001 r., czyli pięć lat po publikacji, została zekranizowana z Geoffreyem Rushem, Piercem Brosnanem i Jamie Lee Curtis w rolach głównych. Historia doskonałego krawca o bogatej wyobraźni, który staje się szpiegiem pracującym dla Wielkiej Brytanii, pokazuje w tle wielki koloryt Ciudad de Panamá, począwszy od wystawnego życia elit, po mroczne zakątki ulic, gdzie nie powinno zapuszczać się samotnie, oraz fikcyjne intrygi wokół Kanału Panamskiego.

Czytając szkolną lekturę Latarnik Henryka Sienkiewicza (pochodzącą z 1881 r.), raczej nie zdawaliśmy sobie sprawy, że jej akcja również dzieje się w Panamie. Aspinwall to dawna amerykańska nazwa Colón, miasta po atlantyckiej stronie kanału, gdzie pracował polski emigrant polityczny Skawiński, bohater noweli. W krótkim tekście znajdujemy krajoznawcze opisy, które przenoszą nas na XIX-wieczne panamskie wybrzeże. Sam autor nigdy nie dotarł w to miejsce, dlatego zadaniem polskiego turysty jest sprawdzenie, czy latarnia morska na wysepce koło Colón faktycznie tam stała.

Wyprodukowany w minionym roku film Pralnia, dostępny na platformie Netflix, to kolejny z nielicznych fabularnych przykładów inspiracji środkowoamerykańskim krajem, a konkretniej tzw. aferą dotyczącą Panama Papers, czyli kwitów z Panamy. Komediodramat z Meryl Streep, Garym Oldmanem, Antoniem Banderasem, Davidem Schwimmerem i Sharon Stone opowiada historie ludzi, których zrujnowała zuchwałość panamskiej kancelarii działającej na granicy prawa na rzecz bogaczy z całego świata. Twórcy nie zmienili prawdziwych nazwisk postaci pojawiających się w fabule. Śmiech przez łzy towarzyszy nam do samego końca tego biograficznego filmu.

Również w zeszłym roku ukazała się pierwsza polska powieść, której akcja dzieje się w tym państwie. Bohaterka Sekretów Panamy Moniki Wojtczak, studentka, otrzymuje wiadomość: niespodziewanie odziedziczyła spadek po żyjącym od lat na emigracji dziadku. Aby go odebrać, musi ruszyć w egzotyczną podróż na drugi koniec świata. W Panamie trafia w niekontrolowany wir przygód w towarzystwie swojego kuzyna, amerykańskiego biznesmena i księdza o indiańskich korzeniach. Z każdą godziną do gry włączają się kolejni zawodnicy, a ta staje się coraz bardziej ryzykowna. Do napisania tej sensacyjno-przygodowej książki zainspirowały autorkę jej podróże po Panamie.