Ewa Treszczotko

«Górskie szczyty, plaże, pustynia, lasy deszczowe, architektura od starożytności, przez kolonializm, aż po nowoczesność, bogata kultura i daleka od monotonii historia, a do tego wyjątkowa kuchnia… Peru oferuje podróżnikom szeroki wybór miejsc i doświadczeń w swojej wyjątkowej latynoskiej formie. Nawet ci, którzy nie podróżują, słyszeli o Machu Picchu. Ta atrakcja z elitarnej współczesnej listy siedmiu cudów świata motywuje podróżników ze wszystkich zakątków globu do obrania tego południowoamerykańskiego kraju na cel wyprawy. Czy jednak wyobrażenie magicznego Peru stworzone przez emitowane za granicą reklamy jest adekwatne do zastanej na miejscu rzeczywistości? Jak wygląda reszta tego państwa nad Oceanem Spokojnym? Jakie jest dziś Peru?»

Patrzę na ten kraj z dwóch perspektyw: backpackerki, która spędziła w nim 4 tygodnie, poznając zakątki ziemi Inków, i ekspatki pracującej w Limie przez 10 miesięcy. Po dniach naszpikowanych samodzielnym zwiedzaniem, próbowaniem nowych smaków i rozmowami ze stęsknionymi za obcokrajowcami miejscowymi (podróż rozpoczęłam, gdy tylko otwarto granice powietrzne Peru po pandemii), byłam zaskoczona nowoczesnym stylem życia w peruwiańskiej stolicy i chłodnym, deszczowym klimatem Cusco (Cuzco). Z kolei w trakcie dłuższego pobytu, już w celach zawodowych, zaczęłam dostrzegać cienie i blaski życia codziennego oraz panujące kontrasty społeczne. Miałam za sobą też kilka nagłych, nocnych pobudek spowodowanych przez trzęsienia ziemi.

Czy warto odwiedzić Peru? Po stokroć tak! Czy warto z perspektywy Europejki/Europejczyka zahaczyć tam na dłużej, np. pracując jako cyfrowy nomada – to już kwestia gustu. Peru jest pełne legend, przejawów synkretyzmu kulturowego, owiane tajemnicami, historiami z pogranicza magii i realizmu, jak chociażby te o krainie Eldorado. Opowiadanie o atrakcjach tego południowoamerykańskiego państwa to jak prawienie baśni – sam opis może oczarować, a co dopiero rzeczywistość! Może dlatego napisano o nim aż tyle książek, i to nie tylko przewodników turystycznych. W niemalże każdej bibliotece w Polsce znajdziemy dzieła peruwiańskiego pisarza, laureata Nagrody Nobla w dziedzinie literatury w 2010 r., Maria Vargasa Llosy, który na stronach swoich utworów przybliża historię i kulturę ojczystego kraju.

„Costa”, „Sierra” i „Selva”

Zajmujące powierzchnię blisko 1,3 mln km² Peru to trzecie pod względem wielkości państwo w Ameryce Południowej (po Brazylii i Argentynie) i czwarte – w Ameryce Łacińskiej (wyprzedza je jeszcze Meksyk). Jego populacja wynosi 33,8 mln i jest czwartą z najliczniejszych na kontynencie (po Brazylii, Kolumbii i Argentynie). Na terenie kraju można wyodrębnić trzy kompletnie do siebie niepodobne części o różnych krajobrazach, innym klimacie i stylu życia. Peru dzieli się na Costę, Sierrę i Selvę, czyli wybrzeże, góry i puszczę amazońską.

Aż 28 z 33,8 mln Peruwiańczyków mieszka na wybrzeżu, z czego 9,7 mln w stolicy – Limie. Costa zajmuje tylko ok. 11 proc. terytorium kraju, więc gęstość zaludnienia jest tu spora. Na wybrzeżu obywatele znajdują wygody życia w stylu zachodnim, importowane jedzenie, życie kulturalne, jak kina czy muzea, oraz to, co w praktyce najważniejsze, czyli zarobki i pracę. Tę ostatnią łatwo zarówno znaleźć, jak i stracić, bo w Peru aż mniej więcej 75 proc. ogółu zatrudnionych pracuje „na czarno”, bez formalnych umów (dane z 2023 r.). Nawet w obrębie Costy widać różnice. Styl życia na północy odbiega od tego w zabieganej Limie. Wielbiciele lazurowych wód, złotego i miękkiego piasku oraz zabawy znajdą to wszystko w miejscowości Máncora, gdzie słońce świeci… 365 dni w roku! To jedna z najpopularniejszych rajskich, imprezowych plaż na kontynencie. Popularny jest tutaj surfing oraz związany z nim specyficzny styl życia – surferzy pozdrawiają się gestem shaka (hang loose) i noszą ubrania z motywem hawajskich kwiatów. Inne znane plaże na północy kraju to m.in. Punta Sal oraz Huanchaco, która stanowi prawdziwy raj dla surferów.

Sierra, część górska, Kordyliera Andyjska (Cordillera de los Andes), cechuje się chłodniejszym klimatem, z dużymi dobowymi wahaniami temperatur, gdzie dojazd w wiele miejsc jest utrudniony ze względu na ukształtowanie terenu, sięgające w maksymalnym punkcie 6768 m n.p.m. (szczyt Huascarán lub Mataraju), i niewystarczająco rozwiniętą infrastrukturę drogową. Dotarcie do zakątków tak oszałamiająco pięknych, jak turkusowe jezioro wśród gór nazywane Laguną 69 (ok. 4600 m n.p.m.) to prawdziwe wyzwanie, dlatego tylko najbardziej zdeterminowani podróżnicy decydują się na zwiedzanie tej części kraju. Na obszarze Sierry znajdują się najbiedniejsze departamenty: Ayacucho, Cajamarca, Huancavelica, Pasco i Puno.

Z kolei Selva to peruwiańska część Amazonii – trudno dostępna, dziewicza. To przeciwny biegun w porównaniu z Costą, bo zajmuje aż ok. 59 proc. terytorium kraju, a mieszka tutaj zaledwie 12 proc. Peruwiańczyków – większość obszaru zajmują rozległe i bujne tereny zielone, w tym największe rezerwaty przyrody w Peru, jak np. Rezerwat Narodowy Pacaya-Samiria, który rozciąga się na terenie 20,8 tys. km². Dzięki większej izolacji od świata zachodniej kultury masowej tu właśnie tradycje ludności indygenicznej są częściej kultywowane, a życie toczy się w większej mierze według lokalnych reguł niż wytycznych z odległej stolicy. Najważniejsze miasta w tym regionie to 330-tysięczna Pucallpa oraz stolica departamentu Loreto – blisko 500-tysięczne Iquitos (tzw. Iquitos Metropolitano). To ostatnie stanowi największą miejscowość na świecie, do której nie prowadzą drogi kołowe czy kolejowe łączące ją z resztą kraju (wyjątkiem jest jedynie długa autostrada – Ruta Departamental LO-103 – biegnąca do Nauty na południu i San Antonio del Estrecho na północy). Do takich tutejszych miast, jak np. 230-tysięczne Tarapoto w departamencie San Martín, docierają podróżnicy kochający naturę, wodospady ukryte między wielkimi drzewami, żaby i ptaki o jaskrawych barwach, pachnące tropikalne owoce. Z okolic Machu Picchu do Cusco wracałam autostopem z rodziną z San Martín, która uraczyła mnie opowiadaniami o pięknie ich zielonego regionu. Wielu turystów wybiera Amazonię na kierunek podróży nie za sprawą krajobrazów, ale w celu wzięcia udziału w coraz modniejszej ostatnimi laty ceremonii rytualnego zażycia ayahuaski (ajałaski). To podawany przez szamana halucynogenny wywar i silny, płynny psychodelik, po którym zażywający wchodzą w stan specyficznej duchowej wędrówki. Ceremonia ayahuaski znacznie napędza turystykę w Peru – koszt udziału w takim rytuale to ok. 400–800 zł, a w 2020 r. odnotowano aż 4,5 mln turystów, którzy spróbowali napoju mającego właściwości psychoaktywne. Ludność rdzenną Amazonii oferującą Ayahuasca tourism lub Ayahuasca retreat oskarża się o komercjalizację ich kultury, ale mimo tych niepochlebnych komentarzy nikt nie zamierza rezygnować z intratnego biznesu.

„¿Hablas español?”

Choć hiszpański jest powszechny na całym kontynencie (nawet w Brazylii), różne akcenty i zwroty mogą sprawić, że Europejczyk, mimo kilku semestrów nauki tego języka w szkole, może w praktyce nie rozumieć zbyt wiele. Tak jest np. w Chile – według powszechnej opinii najciężej jest zrozumieć hiszpański w Ameryce Południowej właśnie w wydaniu chilijskim. Z kolei hiszpański z peruwiańskim akcentem uznaje się za jeden z najłatwiejszych do zrozumienia przez obcokrajowców. Nieraz słyszałam, że Peru to idealny kierunek na kurs językowy lub sprawdzenie już zdobytych umiejętności. Poza hiszpańskim można tu usłyszeć aż 47 języków ludów rdzennych, w tym keczua (kiczua), który ma status urzędowego i posługuje się nim ok. 14 proc. społeczeństwa. Nawet nazwa Peru, w keczua Piruw, pochodzi od lokalnych słów – istnieją tutaj trzy hipotezy: od biru, czyli rzeki, od imienia jednego z wodzów – Beru, tudzież od Pelu – dawnej nazwy regionu. W tym południowoamerykańskim kraju przebywa obecnie wielu imigrantów z Wenezueli. Większość z nich, bo aż mniej więcej 80 proc., mieszka w stolicy, co czyni Limę miastem z największą liczbą Wenezuelczyków poza ojczyzną. Wprowadzają oni wiele radości swoim karaibskim, temperamentnym usposobieniem, tak różnym od spokojniejszych Peruwiańczyków. Zamiłowanie Wenezuelczyków i Wenezuelek do dbania o urodę i ich energia sprawiają, że pojawiają się często nawet w telewizji peruwiańskiej. Oczywiście zdarzają się zgrzyty narodowościowe, ale są one wyjątkiem, a nie regułą.

Będąc w Peru, warto mieć na uwadze, że panuje tu bardzo odmienna od polskiej kultura jazdy: przepisy ruchu drogowego, przegląd techniczny auta czy maksymalną liczbę pasażerów kierowcy traktują jak sugestię, a nie obowiązek. W 1991 r. ówczesny prezydent (od 1990 do 2000 r.), dyktator o japońskich korzeniach, Alberto Fujimori maksymalnie zliberalizował import używanych pojazdów z zagranicy, aby rozwiązać problem słabego transportu publicznego, co spowodowało zalew kraju tanimi autami w wątpliwym stanie. Samochód można było nabyć „od ręki” od ulicznego sprzedawcy, a procedury urzędowe prawie nie istniały. Przy takim „dobrobycie” wielu świeżo upieczonych kierowców prowadziło auta na zasadzie: „kto pierwszy, ten lepszy”. Tę kulturę jazdy, mimo znacznej poprawy, widać do dziś. Aby poradzić sobie za kółkiem w Peru, trzeba jeździć odważnie i dynamicznie, a swoją obecność, szczególnie przed wjazdem na ruchliwe skrzyżowanie, zapowiedzieć dźwiękiem klaksonu.

Lima. Najprawdziwsza latynoamerykańska metropolia

Lima należy do miejskich molochów, które można pokochać lub znienawidzić już podczas pierwszego dnia pobytu. Stolica Peru to latynoamerykańska metropolia w pełnym tych słów znaczeniu. Niektórych dzielnic – bogatych i bezpiecznych, z czystymi chodnikami, gustownymi restauracjami i kawiarniami, nowoczesnymi budynkami – mogłyby Limie pozazdrościć duże europejskie miasta. Będąc w wybieranym przez obcokrajowców Miraflores lub zamieszkałym przez dyplomatów, polityków i najbogatszych limeńczyków San Isidro czy też w „lepszych” dystryktach, jak Jesús María i Barranco, ma się ochotę uszczypnąć w ramię i zapytać, czy to na pewno Ameryka Łacińska? Pamiętać należy jednak, że Iberoameryka jest pełna kontrastów, dlatego kilka kilometrów od bogatych dzielnic, nawet nie na obrzeżach miasta, znajdują się te mniej uprzywilejowane części – bez wygód i z większym zagrożeniem drobną przestępczością, jak kradzież portfela czy telefonu. Niewygodny temat w Limie stanowi klasowość i dyskryminacja ludności rdzennej pochodzącej z poszczególnych dzielnic. Mieszkanie w „nieodpowiedniej” części peruwiańskiej stolicy może skreślić kandydata w drodze do zdobycia lepszej posady. Choć 60 proc. obywateli Peru to Metysi, a biali to niecałe 6 proc. ogółu, do dziś istnieją rasizm i uprzedzenia. Jeszcze w latach 70. XX w. sama obecność ludzi z grup indygenicznych w bogatszych dzielnicach, np. w Miraflores, była źle widziana.

Kilkukrotnie spotkałam się z opinią, że Lima to stolica na góra dwa dni lub tylko na przesiadkę, przystanek w podróży. Nic bardziej mylnego. Warto tu zobaczyć imponującą architekturę w historycznym centrum miasta z Placem Głównym (Plaza Mayor), znanym też pod nazwą Plaza de Armas, gdzie znajdują się Pałac Rządowy (Palacio de Gobierno), Pałac Arcybiskupi (Palacio Arzobispal) i Katedra (Catedral de Lima). Zespół zabytkowy w stolicy Peru można zwiedzać pieszo, najlepiej w ciągu dnia. Co ciekawe, wkład w przebudowę centrum Limy, m.in. projekt fasady Klubu Narodowego (Club Nacional), miał polski architekt Ryszard Jaxa Małachowski (1887–1972). Następnie polecam wybrać się na ulice targowe Mercado Central. Kupi się tutaj tanio praktycznie wszystko. Sklepy są podzielone tematycznie, np. na jednej ulicy znajdują się tylko te ze słodyczami, na innej – jedynie salony fryzjerskie, a na kolejnej punkty handlowe z artykułami gospodarstwa domowego. Tuż obok w peruwiańskim Chinatown (po hiszpańsku barrio chino), czyli części azjatyckiej, można zjeść autentyczne chińskie specjały. Życie nocne w weekendy toczy się w każdej części miasta, ale najbardziej słynie z niego dzielnica Barranco, gdzie na spragnionych dobrej zabawy czekają liczne bary i dyskoteki. W Limie ostatnimi laty powstało wiele galerii handlowych w stylu nieróżniącym się od warszawskich Złotych Tarasów. Dla przykładu w centrach Real Plaza dostępnych jest wiele znanych europejskich marek. Z dala od domów handlowych w zachodnim stylu znajdziemy wiele lokalnych sklepików, m.in. liczne salony jubilerskie. Peru uchodzi za jedno z najlepszych miejsc w całym regionie do zakupu produktów ze srebra i złota po względnie okazyjnej cenie, dlatego np. 18-karatowa złota biżuteria stanowi dobry pomysł na prezent. Któż nie chciałby otrzymać w upominku przywiezionym z tego południowoamerykańskiego państwa odrobiny złota Inków?

Mimo odległości ponad 11 tys. km od Polski natrafimy tu także na nasze rodzime akcenty. W dzielnicy Jesús María jest Park Polonia (inna nazwa to Park Habicha), gdzie wznosi się pomnik upamiętniający wkład polskich inżynierów w rozwój Peru, m.in. Edwarda Jana Habicha (1835–1909), Ernesta Malinowskiego (1818–1899) i Ryszarda Jaxy Małachowskiego. Znajduje się w nim również pięć płaskorzeźb upamiętniających zamordowanych w sierpniu 1991 r. w Pariacoto przez partyzantkę Świetlistego Szlaku (Sendero Luminoso) dwóch misjonarzy z zakonu franciszkanów o. Zbigniewa Strzałkowskiego i o. Michała Tomaszka, księdza specjalizującego się w medycynie naturalnej Edmunda Szeligę (1910–2005) oraz historyczkę i badaczkę kultur andyjskich Maríę Rostworowski (1915–2016). Na terenie Limy jest kilka pomników papieża Jana Pawła II (1920–2005) i powstałe dwa lata temu polskie murale. W Ambasadzie RP w stolicy Peru działa nawet polska biblioteka, choć większość peruwiańskiej Polonii dziś już dość słabo włada językiem polskim.

O zachodzie słońca piękną panoramę wybrzeża Limy – z całą gamą odcieni pomarańczu i wysokimi czarnymi klifami pod naszymi stopami – obejrzymy, spacerując przez deptak Malecón w dzielnicy Miraflores. Zwieńczeniem takiej przechadzki będzie Park Miłości (Parque del Amor) z rzeźbą El beso, czyli Pocałunek, autorstwa peruwiańskiego artysty Víctora Delfína. Stolica Peru charakteryzuje się specyficznym klimatem, oczywiście zdarzają się w niej słoneczne dni, szczególnie w czasie peruwiańskiego lata, ale przez większość roku niebo nad nią jest zachmurzone. W Limie nie ma kultury plażowania, dlatego limianie często wyjeżdżają w weekendy poza miasto do nadmorskich kurortów, m.in. do przypominającego greckie wyspy 10-tysięcznego miasteczka San Bartolo lub do przyjaznego dla turystów, budżetowego Ancón czy też na Playa de Asia, gdzie wypoczywają peruwiańskie elity.

Machu Picchu i Cusco. Niech zadziała magia

W 2022 r. Machu Picchu odwiedziło ponad 1,5 mln turystów. Słyszałam wielokrotnie, że bez odwiedzenia tego słynnego zabytkowego sanktuarium nie można powiedzieć, że było się w Peru, co obrazuje jak dobry marketing mają ruiny inkaskiego miasta. Pierwszy punkt wizyty w regionie stanowi Cusco – wpisana w 1983 r. na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO stolica imperium Inków, w języku keczua Qusqu lub Qosqo, co oznacza „pępek świata”. Większość odwiedzających dociera tu samolotem, ale są także śmiałkowie (m.in. ja), którzy decydują się na ponad 26-godzinną podróż z Limy autobusem, żeby obserwować po drodze wspaniałe krajobrazy. Po zwiedzaniu urokliwego Cusco turyści udają się koleją lub kilkoma busami, tzw. colectivos, do miejscowości Aguas Calientes (znanej również jako Machu Picchu-Pueblo) lub stacji Hidroeléctrica (Central Hidroeléctrica Machu Picchu). Czekając na pociąg, na który bilety dla miejscowych są tanie, a dla obcokrajowców horrendalnie drogie, można podziwiać lokalne atrakcje. Ja np. oniemiałam na widok nagiego psa peruwiańskiego, rasy w Polsce prawie nieznanej. Spokojnie przechadzał się on koło miejscowych czekających na stacji. Aby dotrzeć do celu koleją, trzeba się jeszcze przesiąść w miasteczku Ollantaytambo. Nieraz przez protesty uliczne lub osuwanie się ziemi i niekorzystne warunki pogodowe pociąg bywa odwoływany. Alternatywę stanowi tania trasa autobusowa z kilkoma przesiadkami i półtoragodzinną przechadzką przez las. Wybrałam tę drugą opcję – spacer po selwie. Skacząc nad przełęczami po oddalonych od siebie deskach torów, miałam serce w gardle i czułam strach zmieszany z podekscytowaniem – ściemniało się, a ja byłam sama w lesie. Dziś to spotkanie prawie „sam na sam” z piękną naturą jest moim najlepszym, tak autentycznym wspomnieniem z wyprawy na Machu Picchu.

Aguas Calientes utrzymuje się w pełni z turystyki. W jednej z lokalnych restauracji dzień przed dotarciem na Machu Picchu, co w języku keczua oznacza „Stary Szczyt”, zjadłam stek z alpaki po zaskakująco niewygórowanej cenie. Zarówno Aguas, jak i Cusco czy Ollantaytambo to dobre punkty na wykupienie udziału w zorganizowanych, kilkudniowych trekkingach w tutejszych licznych agencjach turystycznych. Dostępne są dłuższe i krótsze (na ogół cztery lub dwa dni) trasy Inca Trail (Camino Inca), m.in. spektakularny szlak Salkantay (w wersji klasycznej trwa pięć dni, podczas których pokonuje się ok. 70 km) czy wyprawa na tzw. Tęczową Górę (Vinicunca lub Winikunka, 5200 m n.p.m.), nazywaną też Górą Siedmiu Kolorów (po hiszpańsku Montaña de Siete Colores). Inną opcję stanowi wycieczka do ruin potężnych inkaskich murów Sacsayhuamán (w keczua Saqsaywaman), co wymawia się prawie jak sexy woman. Nazwa przykuwa uwagę turystów i z humorem zachęca do wyprawy na „seksowną kobietę”.

Zwiedzanie miasta króla Pachacúteca (ok. 1400–1471), jednego z największych i najbardziej zasłużonych władców inkaskiego państwa, uważanego za twórcę jego imperialnej potęgi, warto poprzedzić przygotowaniem teoretycznym. Można też skorzystać z pomocy przewodnika lub aplikacji audio na telefon, która w czasie przechadzki po zabytkowym sanktuarium śledzi dokładną lokalizację smartfona i opowiada o każdym z miejsc. Stokami Machu Picchu, prawie na wyciągnięcie dłoni, przechadzają się urocze, oswojone z widokiem turystów lamy. Ciekawostką jest, że podczas zwiedzania obowiązuje zakaz robienia selfie telefonem i używania kijków do selfie, za co karcą wszechobecni strażnicy. Takie zarządzenie wprowadzono ze względów bezpieczeństwa. Choć wielokrotnie na forach internetowych czytałam o tłumach gwarnych turystów, szczególnie z Azji, oblegających Machu Picchu, wcześnie rano w marcu, pierwszego dnia wiosny, na szczęście, nie było poza mną na całej trasie więcej niż kilkanaście osób.

Ica, suchy region pełen unikatowych miejsc

Region Ica – położony na południe od Limy, jeden z 24 departamentów Peru, tak wyjątkowy, choć jeszcze niezbyt skutecznie wypromowany za granicą – jest moim peruwiańskim must see. Są tu trzy wielkie atrakcje: Narodowy Rezerwat Paracas (Reserva Nacional de Paracas), oaza Huacachina i geoglify z Nasca (Nazca). Do Ica można dotrzeć samochodem z Limy, to zaledwie ok. 300 km drogi. Miłośnicy jazdy terenowej będą z pewnością zachwyceni – suche pustynne pagórki regionu stanowiły arenę Rajdu Dakar w 2012, 2013, 2018 i 2019 r.

W północnej części departamentu Ica rozciąga się piaszczysty półwysep Paracas, który znajduje się w granicach Reserva Nacional de Paracas. Wyruszają stąd promy na pobliskie Islas Ballestas – tzw. peruwiańskie Galapagos, wyspy, na których można obserwować takie zwierzęta, jak uchatki patagońskie, głuptaki niebieskonogie czy pingwiny peruwiańskie (inaczej pingwiny Humboldta). Na północ od półwyspu znajduje się grupa trzech niewielkich wysp Chincha, które słyną z guano, czyli niezwykle cennych odchodów tutejszych ptaków morskich, służących jako bogaty w składniki mineralne naturalny nawóz. Guano z Chincha nazywano niegdyś „białym złotem”. Mówi się, że to właśnie cenny nawóz uratował w XIX w. Peru od bankructwa.

Z kolei na południe od półwyspu Paracas mieści się oaza Huacachina. Gdyby to miejsce znajdowało się w bogatszym kraju, np. Zjednoczonych Emiratach Arabskich, z pewnością stanowiłoby turystyczną maszynkę do zarabiania pieniędzy. W Huacachina można się wspinać na okoliczne wydmy, trenować sandboarding (zjazd na specjalnie przygotowanej desce po piasku) i przejechać się jeepem w wersji cabrio, co gwarantuje końską dawkę adrenaliny. Tutejsza laguna, usytuowana pomiędzy białymi, usypanymi z piasku górami, to iście wyjątkowy widok, prawie surrealistyczny. Zastanawiam się, czemu nie wypromowano jej bardziej poza granicami Peru. Wybierając się do oazy Huacachina, należy pamiętać o kremie z możliwie najwyższym filtrem UV, okryciu głowy i okularach przeciwsłonecznych, bo jaskrawe promienie słońca, przy braku cienia, mogą podrażnić co wrażliwsze oczy.

Trzecią atrakcją departamentu Ica jest prawdziwy raj dla archeologów, odkryte dla współczesnej nauki dopiero w 1926 r. linie i rysunki naziemne z Nasca, wpisane w 1994 r. na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO. To ogromne, osiągające długość nawet ok. 370 m geoglify z czasów preinkaskich. Znaki można ujrzeć z lotu ptaka, dlatego malutkie samoloty z turystami na pokładzie krążą nad nimi kilkanaście razy dzienne. Działają tutaj różne linie lotnicze, ale najpopularniejsze i statystycznie najbezpieczniejsze są Alas Peruanas. Nie ma 100-procentowej pewności wśród archeologów, po co powstały olbrzymie rysunki zwierząt, ptaków, roślin, ludzi i figur geometrycznych, co czyni to miejsce jeszcze bardziej zagadkowym.

Z departamentu Ica można dalej zmierzać na południe kontynentu, w stronę blisko 1,2-milionowej Arequipy, która urzeka kolonialną, murowaną białą architekturą. To drugie co do wielkości miasto w Peru i zarazem stolica regionu o tej samej nazwie. Mniej więcej 100 km od Arequipy znajduje się monumentalny, będący jednym z najgłębszych na świecie, kanion rzeki Colca. W jego eksploracji zasłużyli się 42 lata temu polscy kajakarze uczestniczący w wyprawie Canoandes ’79. Przepłynęli oni ten kanion, pod kierownictwem Andrzeja Piętowskiego, jako pierwsi na świecie. Mniej więcej 300 km stąd, co w skali Peru nie stanowi dużej odległości, na położonym na peruwiańskim i boliwijskim terytorium jeziorze Titicaca znajdują się sztuczne, wykonane z trzciny totora, pływające wyspy Uros (Urus). Przyciągają one podróżników głodnych poznania kultury ich rdzennych społeczności. Ludzie Uros stanowią niezwykłą grupę indygeniczną, żyjącą według tradycyjnych reguł. Mówią oni o sobie, że są starsi niż Słońce, nie czują zimna, a ich krew jest czarna.

Gastronomia, krajowa duma

Każdy kraj ma dania narodowe, które uwielbiają obcokrajowcy. W wypadku Peru temat kulinariów wchodzi jednak na wyższy, elitarny poziom. Organizuje się tu nawet wycieczki dla zagranicznych turystów skupione stricte na jedzeniu, czyli tzw. gastroturystykę, a miejscowa kuchnia jest jedną z najbardziej docenianych w całej Ameryce Łacińskiej. Peru zostało zauważone wśród światowej elity współczesnej gastronomii za sprawą odważnych, wizjonerskich szefów kuchni, jak Gastón Acurio, który wypromował kuchnię fusion i nowoandyjską na skalę globalną. Historię drogi do sławy peruwiańskiej sztuki kulinarnej ciekawie opisuje od lat związany ze stacją CNN argentyński analityk i dziennikarz Andrés Oppenheimer w książce Crear o morir, czyli po polsku Stworzyć lub umrzeć. „El Central” w Limie jest od kilku lat numerem 1 w rankingu 50 najlepszych restauracji w Ameryce Łacińskiej. Stolica Peru może pochwalić się wieloma lokalami uhonorowanymi prestiżowymi gwiazdkami Michelin. Miejscowi nieskromnie żartują, że w Limie „za cenę z McDonald’s można dostać jakość na poziomie Michelin”.

Przeciwieństwo wspomnianej powyżej kuchni fusion stanowi chifa. Spacerując ulicami peruwiańskich miast, szczególnie Limy, mija się mnóstwo tanich restauracji z wielkimi szyldami chifa. Choć miejscowy nie zwróci na to uwagi, obcokrajowiec ma prawo nie wiedzieć, co kryje się pod tą nazwą. Chifa to połączenie kuchni peruwiańskiej z chińską, a punkty gastronomiczne określające się tym słowem serwują pożywne, niewyszukane, niedrogie i duże porcje niczym bary mleczne i lokale z tzw. kuchnią domową w Polsce. Są to dania w prostym wydaniu, jak tallarín – makaron, ryż lub ziemniaki z mięsnym dodatkiem, sosem i warzywami, tudzież aeropuerto – dosłownie „lotnisko”, potrawa łącząca kilka typów węglowodanów i protein, mieszanka arroz chaufa i tallarín saltado.

W wielu polskich domach ziemniaki podaje się niemal codziennie. Znane są nam głównie jego białe i żółte odmiany, a np. słodkie, pomarańczowe bataty pojawiły się w Polsce stosunkowo niedawno. W Peru, ojczyźnie tej jadalnej bulwy, ziemniaki spożywa się we wszystkich zakątkach kraju, istnieje ich tu aż blisko 4 tys. odmian, które różnią się nie tylko smakiem, lecz także kolorem (od brązu i żółci po fiolet i czerwień)! Podobnie zresztą wygląda sprawa z kukurydzą. Dostępna jest ona tutaj w kilkudziesięciu odmianach w rozmaitych kolorach. Będąc w tym rejonie Ameryki Łacińskiej, nawet w godzinach porannych można spróbować przystawki causa (causa a la limeña), która wygląda jak porcja kolorowego tortu, ale jest zrobiona z ułożonych estetycznie warstwami ziemniaków, pasty z papryki, majonezu, kurczaka lub ryby. Inną opcję stanowi ceviche (cebiche), czyli surowa ryba lub mariscos (owoce morza) marynowane w sosie z limonki i podawane w akompaniamencie wielu dodatków. Leche de tigre, dosłownie „mleko tygrysa”, to serwowana osobno, niczym znajomy nam chłodnik, marynata z ceviche – podobno niezawodna na kaca. Na obiad warto sięgnąć po lomo saltado, należące do kuchni typu chifa, pociętej w paski wołowiny duszonej z warzywami na rozgrzanym oleju, z dodatkiem sosu sojowego, octu winnego i przypraw, podawane z białym ryżem. Kolejną interesującą opcją jest ají de gallina. To kurczak w śmietanowym sosie z dodatkiem żółtej ostrej papryczki, serwowany też w towarzystwie białego ryżu. Raczej nie w przydrożnych knajpach, ale w lepszych restauracjach dostaniemy rocoto relleno. To pieczona ostra papryka odmiany rocoto nadziewana mielonym mięsem wołowym lub wieprzowym. Na podwieczorek polecam peruwiański specjał, podawany w restauracjach, ale także jako street food – anticuchos de corazón, czyli szaszłyki z krowich serc. W niektórych częściach kraju, lecz raczej nie w stolicy, dostaniemy danie z cuy, czyli ze świnki morskiej. Ponieważ spróbowałam je wcześniej w Ekwadorze, w Peru nie miałam już ochoty tego powtarzać – mięso wydało mi się dość gumiaste i z wieloma małymi kosteczkami. Mimo tego warto skosztować świnki morskiej, aby mieć własną opinię na ten temat. Na deser polecam suspiro limeño (suspiro de limeña), bardzo słodki, kremowy deser z orzeźwiającymi nutami limonki. Pragnienie ugasimy inca kola, czyli peruwiańską oranżadą, produkowaną od lipca 1935 r. i popularną po dziś dzień. Narodowy alkohol to pisco – wysokoprocentowy trunek destylowany z winogron, a koktajl to pisco sour, czyli pisco wymieszane z sokiem z limonki, ubitymi białkami kurzych jajek i gorzkim likierem Angostura wytwarzanym przez House of Angostura z Trynidadu i Tobago. Dumni z tego drinka Peruwiańczycy toczą niekończące się spory z Chilijczykami, którzy uważają, że jest to ich wynalazek.

Peru. Stabilnie niestabilne

Trzęsienia w Peru to nic nowego, zarówno te spowodowane ruchami sejsmicznymi, jak i wydarzeniami politycznymi. Jeśli chodzi o pierwsze z nich, kraj leży w Pacyficznym Pierścieniu Ognia (po angielsku Pacific Ring of Fire). To strefa charakteryzująca się częstymi trzęsieniami ziemi i erupcjami wulkanicznymi. Sama podczas 10-miesięcznego pobytu w położonej na uskoku płyt tektonicznych Limie doświadczyłam trzy razy wstrząsów na tyle silnych, że szklane szyby w meblach dzwoniły, a łóżko, na którym spałam, zaczęło wibrować, wybudzając mnie nagle niczym zły sen. Peruwiańczycy muszą być przygotowani na takie trwające nie więcej niż kilkadziesiąt sekund nieprzyjemne doświadczenia, dlatego wielu mieszkańców na wypadek szybkiej ewakuacji posiada w domu spakowaną torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami. Co do trzęsień wywołanych polityką, blokady dróg i uliczne manifestacje są standardową formą wyrażania niezadowolenia obywateli, zresztą dość często stosowaną ostatnimi laty. Peru to nie kraj pisania petycji, referendów i merytorycznej debaty przy stole. Od 1990 r. wszystkich sześciu eksprezydentów przebywało lub wciąż przebywa w więzieniu. W listopadzie 2020 r. doszło do wyjątkowej sytuacji, gdy w ciągu tygodnia kraj miał aż trzech prezydentów (Martín Vizcarra, Manuel Merino i Francisco Sagasti). Chociaż sytuacja ekonomiczna Peru w odniesieniu do regionu nie jest wcale najgorsza, panuje tu polityczny chaos. Po nieudanej próbie przeprowadzenia puczu w grudniu 2022 r. przez urzędującego wówczas prezydenta Pedra Castilla, strony internetowe MSZ krajów europejskich zalały komunikaty z ostrzeżeniami przed podróżami do Peru ze względu na uliczne zamieszki. Sami Peruwiańczycy mówią, że na początku 2023 r. polityka zrujnowała tutejszą turystykę. Warto jednak zaryzykować, pamiętając, że protesty zazwyczaj odbywają się na względnie małych wycinkach miast, i udać się na niezapomnianą wyprawę do Peru. Jeśli będzie się czekać na polityczną stabilność, można nigdy nie trafić do tego pełnego atrakcji południowoamerykańskiego państwa. Lepiej jednak w planie podróży zarezerwować sobie dodatkowy dzień lub dwa na możliwe blokady dróg spowodowane przez protesty, lawiny czy osuwiska lub opóźnienia w naszych rozkładach jazdy, które pojawią się np. w wyniku ruchów sejsmicznych czy niespodziewanych znajomości… W Peru warto przewidywać nieprzewidywalne. W końcu jak mówi oficjalny slogan Ministerstwa Turystyki Peru Cada experiencia tiene una riqueza escondida. ¡Encuéntrala!, czyli Każde doświadczenie ma w sobie ukryte bogactwo. Znajdź je!.