RADOSŁAW OLEK

« „Czas na spełnienie obietnic: sprawiedliwa, ekologiczna i cyfrowa odbudowa” – z takim mottem Portugalia rozpoczęła nowy, 2021 r. na polu polityki europejskiej, przejmując od Niemiec przewodnictwo w Radzie Unii Europejskiej. Sześciomiesięczna prezydencja portugalska koncentrować się będzie na przeprowadzeniu Unii przez pandemię COVID-19. Ma również promować wizję UE innowacyjnej, patrzącej w przyszłość i opartej na wspólnych wartościach. Brzmi pięknie, nieprawdaż? »

Madera zachwyca bujną roślinnością i zniewalającymi widokami na bezkres Oceanu Atlantyckiego

Z naszej polskiej perspektywy cenne wydaje się to, że podczas swojej prezydencji jedno z mniejszych państw Unii zadba o dostrzeżenie perspektywy lokalnej „na granicach”, mimo oczywistych różnic w potrzebach krajów śródziemnomorskich, północnoeuropejskich i środkowoeuropejskich. Po owocach poznamy, na ile to się udało, a tymczasem warto spojrzeć na Portugalię bliższą naszym codziennym wyobrażeniom. Słoneczny, wesoły, wakacyjny cel podróży z bogatą historią, pięknymi plażami i doskonałą bazą hotelową, dobrą kuchnią i winami. Kraj otwarty i przystępny, na tyle, na ile oczywiście umożliwiają to ciężkie dla turystyki czasy pandemii.

Na pole polityki wewnętrznej Portugalia weszła w 2021 r. z optymizmem, jak się okazało przesadnym. Nierozważne posunięcie władz o otwarciu świąteczno-noworocznym spowodowało wzrost pandemicznego obciążenia kraju, który dotychczas z zarazą radził sobie świetnie, chociażby na tle sąsiedniej, o wiele większej Hiszpanii. Miejmy nadzieję, że kłopoty Portugalii przeminą na tyle szybko, że wkrótce powrócą możliwości nieskrępowanego odwiedzania tego przepięknego i niezmiernie zróżnicowanego państwa. Jak je opisać? Na co zwrócić szczególną uwagę? Co łączy nas z Portugalczykami? Co ma wspólnego korek z oliwką i dlaczego można je spotkać w sieci sklepów Biedronka? Czy Madera i Porto to miasta czy raczej wina? Postaram się odpowiedzieć na te pytania, jako że zdarzyło mi się mieszkać w Portugalii i parokrotnie podróżować po jej bezdrożach, zarówno samotnie, jak i w towarzystwie.

NA DOBRY POCZĄTEK RZECZ O HISTORII

Często zapomina się, że Portugalia jest krajem na wskroś morskim. Co prawda w początkach swojego istnienia, mniej więcej do drugiej dekady XV w. (ustanowienia pokoju z Kastylią i rozpoczęcia polityki kolonialnej), była raczej zapomnianą prowincją na zachodnim skraju Europy. Ledwo dotarły tu dobrodziejstwa rzymskiej cywilizacji, następnie twórczo rozwinięte we wczesnym średniowieczu przez światłą administrację arabskich kalifatów. Początki państwa znajdujemy w okresie rekonkwisty, kiedy jedno z północnych hrabstw – Portucale ze stolicą w Porto – na własną rękę rozpoczęło marsz na południe. Będąca zawsze w cieniu Hiszpanii Portugalia uniezależniła się od wielkiego sąsiada po bitwie pod miejscowością Aljubarrota stoczonej w sierpniu 1385 r. W tym przełomowym momencie rozpoczął się wielowiekowy i nadzwyczaj trwały sojusz portugalsko-angielski, którego efektem jest dziś m.in. zamiłowanie Brytyjczyków do mocnych portugalskich win – porto i madery, a także ogromna liczba angielskich turystów w kurortach Algarve (południowo-zachodnie wybrzeże kraju).

W XV stuleciu, za sprawą infanta Henryka Żeglarza (1394–1460), Portugalia rozpoczęła ambitny projekt eksploracji morskiej, który – jak wiemy – zapoczątkował przełomowe w dziejach świata odkrycia geograficzne, erę kolonizacji, międzynarodowego handlu i wreszcie – globalizacji. Podróżnicy tacy jak Bartolomeo Diaz (Bartolomeu Dias, ok. 1450–1500), Ferdynand Magellan (1480–1521), Pedro Álvares Cabral (1467 lub 1468–ok. 1520) bez wątpienia zapisali się w panteonie największych odkrywców. W tym miejscu warto wspomnieć o dwóch ciekawostkach. Po pierwsze, Henryk Żeglarz, odpowiedzialny za całe to „odkrywanie”, nie był żeglarzem, a nawet podobno nigdy nie wypłynął w morze – z braku zajęcia (nie był pierwszy w kolejce do tronu) zajął się snuciem marzeń o zamorskich krainach i osiadł na południu, w dzisiejszym Algarve. W Sagres można zobaczyć pozostałości po jego nadmorskiej siedzibie – Twierdzy Sagres (Fortaleza de Sagres), a w Lagos miejsce, gdzie w 1444 r. odbył się pierwszy w Europie targ niewolników z Afryki (Antigo Mercado de Escravos). Po drugie, przypuszcza się, że Krzysztof Kolumb (1451–1506) był Portugalczykiem, a nie Hiszpanem, jak zwykło się uważać. Współcześnie wielu naukowców dowodzi tego faktu na podstawie m.in. jego przynależności do portugalskiego Zakonu św. Jakuba – Ordem de Santiago (Kolumb był dewotą na granicy obsesji według dzisiejszych kryteriów, pamiętamy też czerwone zakonne krzyże na żaglach jego karawel) czy długiej i wspartej koligacjami rodzinnymi karierze na należących do Portugalii wyspach Atlantyku. Co ciekawe, w odkrywanym przez siebie świecie nowo zakładanym osiedlom nadawał nazwy w języku portugalskim. Niewątpliwie jego związki z Portugalią były silne i tylko zbieg okoliczności i fakt, że kraj ten dysponował już całkiem pokaźnym gronem wybitnych żeglarzy, sprawiły, że Kolumb wyprawił się za ocean sponsorowany przez koronę kastylijsko-aragońską, a nie portugalską.

Ilhéu da Cal (znana także jako Ilhéu de Baixo) leży niemal 500 m na południe od wyspy Porto Santo

POLAK, PORTUGALCZYK – DWA BRATANKI?

Na niwie historii łączy nas z Portugalczykami przede wszystkim tęsknota za przeszłością. My również mieliśmy momenty chwały na światowej scenie zdarzeń i władaliśmy w naszej części Europy licznymi ziemiami, za którymi tęsknimy. W przypadku Portugalii mowa jednak o terytoriach zamorskich. Wszak hymn tego kraju rozpoczyna się słowami: Bohaterowie mórz, szlachetne plemię (Heróis do mar, nobre povo). Z kolei pierwsze słowa Roty, pretendującej niegdyś do miana naszej najważniejszej pieśni narodowej, brzmią: Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród. Polskie kresy można porównać do portugalskich kolonii, a długa przygoda kolonializmu z niewolnictwem jako żywo przypomina mariaż szlacheckiego feudalizmu z pańszczyzną. Co więcej, Portugalczycy, podobnie jak Polacy pozostający długo w cieniu wielkiego sąsiada ze Wschodu, mają swoje doświadczenie z zależnością od Hiszpanii.

Na koniec tego już trochę przydługiego wywodu historycznego – łączy nas dramatyczne przeżycie przełomu dziejowego, który dotknął oba kraje w drugiej połowie XVIII w. Rozbiory Polski (1772, 1793, 1795) w portugalskiej rzeczywistości można porównać do upadku nawet boleśniejszego i bardziej dosłownego, czyli wielkiego trzęsienia ziemi, które w kilka godzin dosłownie zmiotło Lizbonę z powierzchni (1 listopada 1755 r.). Nie da się zaprzeczyć, że wspomniane wydarzenia odcisnęły piętno na historii kontynentu i na długie lata przemeblowały sposób myślenia Polaków i Portugalczyków o swoich ojczyznach.

Ale dość już nudzenia o zamierzchłych czasach, bo mamy przecież dużo więcej wspólnego z Portugalczykami, nie tylko na płaszczyźnie historycznej. Więcej nawet, niż nam się na co dzień wydaje…

Figurę Chrystusa Króla (Cristo Rei), wysoką na 14 m, postawiono w 1927 r. na Ponta do Garajau na Maderze

CO JESZCZE ŁĄCZY NAS Z PORTUGALCZYKAMI?

Pół żartem, pół serio – dzielimy zamiłowanie do muzyki ludowej. W Portugalii najsłynniejszy gatunek muzyczny to fado. Jego początki wywodzą się z rzewnych pieśni, śpiewanych w XIX-wiecznych portowych knajpach. W dźwiękach gitary i wymowie tekstów pobrzmiewa tęsknota i rodzaj dekadenckiego poczucia straty (saudade), do dziś uważane za typową i nie do końca wytłumaczalną cechę Portugalczyków. Podobną karierę zrobiła polska muzyka ludowa, np. w twórczości Fryderyka Chopina (1810–1849) czy Stanisława Moniuszki (1819–1872).

Z podwórka moich doświadczeń – ładnych parę lat temu, kiedy parałem się sprzedażą damskiej konfekcji w sklepie przy Rua de Santa Catarina w Porto (wciąż działa w tym miejscu, sprawdzałem jakieś dwa lata temu!), zaryzykowałem wprowadzenie kolegów w skoczny klimat twórczości popularnego wówczas prekursora pop-folku, zespołu Brathanki. Kiedy z entuzjazmem pląsałem przy skocznych dźwiękach Czerwonych korali, nie mogli oni wyjść z podziwu, że taki jazgot może się podobać, i po mniej więcej minucie poprosili mnie o wyłączenie tego przeboju. No cóż, nie wszystko wszystkim musi pasować. Fado do tańca na imprezie też nie polecam.

A skoro wspomnieliśmy o Chopinie, warto przywołać innego naszego wielkiego rodaka. Wpisał się on w długą tradycję spędzania zimy w Portugalii, a konkretnie na Maderze. Mowa oczywiście o marszałku Józefie Piłsudskim (1867–1935), który dla podreperowania zdrowia przybył na ponad trzy miesiące na malowniczą atlantycką wyspę w połowie grudnia 1930 r. w towarzystwie lekarza Marcina Woyczyńskiego, adiutanta Mieczysława Lepeckiego i młodej pani doktor Eugenii Lewickiej, którą oskarżano o bycie kochanką Naczelnika. Tradycja „zimowania” na Maderze rozpoczęła się dużo wcześniej, a księga jej gości zawiera wiele ciekawych nazwisk z najwyższej półki europejskiej socjety. Od bywających tu turystycznie cesarzowej Austrii i królowej Węgier Elżbiety Bawarskiej, zwanej Sisi (Sissi) – żony Franciszka Józefa I – przez brytyjskiego monarchę Edwarda VII, premiera Zjednoczonego Królestwa Winstona Churchilla po tych, którzy na wyspie wiecznej wiosny zostawili trwały ślad – ostatniego cesarza Austro-Węgier Karola I Habsburga (1887–1922) i postać mniej może znaną, ale dla Madery niezwykle istotną – Johna Davisa Blandy’ego (1783–1855). Do niego zresztą wrócimy. Osoba Karola I Habsburga wiąże się z innym wielkim Polakiem – Karolem Wojtyłą, którego pomnik stoi przed głównym kościołem w centrum Funchal. Papież Jan Paweł II odwiedził Maderę w maju 1991 r., a w 2004 r. beatyfikował w Rzymie ostatniego cesarza Austro-Węgier. Tenże władca po zakończeniu I wojny światowej został zmuszony do wyjazdu z kraju i wraz z rodziną przeniósł się na portugalską wyspę, gdzie dokonał swojego żywota. Ojciec Wojtyły (Karol Wojtyła, 1879–1941, sierżant C.K. Armii), darzył cesarza szczególną atencją. To właśnie na jego cześć nadał imię synowi. Czyżby w „rewanżu” Jan Paweł II beatyfikował swojego imiennika?

„FUTBOL, FUTBOL, FUTBOL!”

Śpiewała niegdyś Maryla Rodowicz i można powiedzieć, że sport ten jest naszą (Polaków i Portugalczyków) wspólną namiętnością. Z tym że miłość, jaką piłkę nożną darzą Portugalczycy, jest dużo bardziej odwzajemniona niż nasza i nie zmieni tego nawet słynna jedenastka Górskiego czy wielka kariera Roberta Lewandowskiego. Portugalia od wielu lat prezentuje niezmiennie wysoki poziom futbolu reprezentacyjnego, klubowego i myśli szkoleniowej. Dość wspomnieć, że regularnie wygrywa z nami niemal każdą konfrontację, nasz najlepszy klub – Legia Warszawa – posiłkował się portugalskim trenerem, a reprezentację biało-czerwonych objął 21 stycznia 2021 r. Paulo Sousa z Portugalii właśnie. Postaci takich jak Eusébio, Cristiano Ronaldo, Luís Figo, Rui Costa, Fernando Couto, João Pinto czy wreszcie José Mourinho prawdziwym kibicom nie trzeba przedstawiać, a to tylko ci najbardziej znani. Portugalska piłka na światowych murawach to jest coś, co zawsze uderza z wysokiego C. A co Portugalczycy wiedzą o polskim futbolu? Zapewne starsi fani FC Porto wspomną z sentymentem Józefa Młynarczyka, ewentualnie Grzegorza Mielcarskiego, a kibice Sportingu Lizbona – Andrzeja Juskowiaka, ktoś zapewne będzie kojarzył Zbigniewa Bońka, no i oczywiście Roberta Lewandowskiego.

CZYM HANDLUJE PORTUGALIA?

Tak jak Polacy są odwiecznymi kombinatorami, tak Portugalczycy – niezrównanymi handlowcami. Co ciekawe, najpopularniejsza w Polsce sieć handlowa – Biedronka – należy właśnie do portugalskiego przedsiębiorstwa Jerónimo Martins. Jego sklepy w Portugalii noszą uroczą nazwę Pingo Doce, czyli „słodka kropelka”. Łączy nas zatem handel, a sporo flagowych portugalskich produktów już na stałe zagościło na polskich półkach. Od czego zacząć zwiedzanie państwa na zachodnim krańcu Europy? Od wizyty w tamtejszej Biedronce…

Na początek – oliwki. Portugalia jest dziewiątym na świecie producentem oliwy z oliwek (łączny udział na poziomie 2,7 proc.), za Hiszpanią, która przewodzi stawce, Grecją (miejsce drugie), Włochami (na trzeciej pozycji) i jeszcze kilkoma innymi większymi od naszej bohaterki krajami.

Oliwkę europejską (łac. Olea europaea) uprawia się w basenie Morza Śródziemnego od wieków. Z jej owoców i nasion produkowana jest oliwa. Zawarty w niej kwas oleinowy może pełnić rolę ochronną w profilaktyce miażdżycy, chorób serca, cukrzycy i nadciśnienia tętniczego. Również owoce oliwki, po uprzednim odpowiednim spreparowaniu, nadają się do spożycia. Trzeba jednak pamiętać, że nie na surowo – dopiero poddawanie ich licznym procesom niwelującym gorzki smak pozwala uzyskać produkt gotowy do przesłania na półki naszych sklepów. Oliwki są bogate w związki mineralne (np. wapń, fosfor, potas i żelazo) oraz witaminy (m.in. z grupy A, B, C i E). Należą do owoców wysokokalorycznych – ich 100 g dostarczy do naszego organizmu ok. 150 kcal (zależy to oczywiście od spożywanego gatunku). Jedna mała (mająca mniej więcej 3 g) oliwka to 3–4 kcal. Oliwki występują w trzech głównych postaciach. Są czarne, zielone i mieszane. Ich ostateczny kolor zależy od procesów, którym zostały poddane (dojrzewanie, oksydacja, odwadnianie). Mogą też pozostać naturalne. Główne rodzaje oliwek portugalskich to: Negrinha de Freixo, Conserva de Elvas, Gordal, Carrasquenha, Azeitoneira, Galega, Manzanilha Algarivia, Selvilhana. Największym regionem uprawy oliwek w Portugalii jest Alentejo, czyli Kraina za Tagiem (obszar w większości nizinny, który stanowi główny ośrodek rolniczy), usytuowana w środkowej i południowej części kraju, a także Trás-os-Montes (Za Górami) w północno-wschodniej Portugalii. W obu z nich produkuje się również najwięcej oliwy. Bez wątpienia, jeśli szukamy dobrej oliwy i pysznych oliwek, to warto zwrócić uwagę na te portugalskie, o wyjątkowym smaku gajów północy i gorących wyżyn południa kraju. Pochodzące z zachodniej części Półwyspu Iberyjskiego oliwy extra virgin uważa się obecnie za jedne z najlepszych na naszym globie. Zajmują one czołowe miejsca w niemal wszystkich najważniejszych światowych rankingach.

Następny, a tak naprawdę pierwszy z hitów portugalskiej produkcji, to dąb korkowy i korek. Znany był już w czasach prehistorycznych. Najstarsza odnaleziona skamielina korka liczy blisko 10 mln lat i pochodzi z doliny Tagu. Wygląda więc na to, że to produkt tak oryginalnie portugalski, jak to tylko możliwe, tym bardziej że dziś ok. 50 proc. pozyskiwanego na świecie korka pochodzi właśnie stąd. Aż 30 proc. światowego areału tego drzewa znajduje się właśnie w Portugalii – 740 tys. ha, z czego 530 tys. w najgorętszej jej części, wspomnianym już Alentejo.

Dąb korkowy jest uprawiany w Hiszpanii, Portugalii, Algierii, Maroku, Francji, Włoszech i Tunezji. W krajach tych lasy korkowe zajmują łącznie ok. 2,5 mln ha powierzchni. To niezwykle odporna i wydajna roślina – 80-letni dąb daje mniej więcej 225 kg korka. Co ciekawe, żeby uzyskać korek, nie trzeba ścinać drzewa. Z jego pnia ściąga się ręcznie płaty kory bez uszczerbku dla zdrowia i żywotności całej rośliny. Kora odbudowuje się w regularnych, dziewięcio- lub dziesięcioletnich, odstępach i jej zbiór można ponawiać do 18 razy. Dęby korkowe obumierają dopiero, gdy mają 200 i więcej lat, a lasy, w których rosną, mają niezmiernie ważne znaczenie dla ekosystemu Portugalii. Co prawda nam korek kojarzy się co najwyżej z zatyczkami do butelek, ewentualnie z zawieszanymi na ścianach tablicami do przypinania wiadomości, ale warto pamiętać, że ten naturalny materiał ma znacznie więcej zastosowań. Znajdziemy go zarówno w przedmiotach, które spotykamy na co dzień, np. w obuwiu czy okładzinach ściennych i podłogowych, jak i w bardziej specjalistycznych produktach, np. uszczelkach, płytach antywibracyjnych czy izolacjach termicznych. Dziś doskonały portugalski korek jest wypierany przez produkty syntetyczne, więc pamiętajmy, że gdy otwieramy wino, męcząc się z prawdziwym korkiem, mamy do czynienia z autentyczną jakością, a nie masowym produktem. Warto to zatem docenić. Puryści zapewne dodadzą, że szczególne właściwości mikroprzepuszczalnej struktury naturalnego korka wzbogacają smak win butelkowanych w tradycyjny sposób, a zapach gorących lasów Alentejo zaklęty w korku nadaje winu wyjątkowy aromat. A skoro już jesteśmy przy szlachetnych trunkach…

„SAÚDE”, CZYLI „NA ZDROWIE”

Przejdźmy do alkoholi. O ile polska wódka musi dzielić się sławą z produktami pochodzącymi z krajów bałtyckich i skandynawskich, Rosji, Ukrainy czy Białorusi, to portugalskie wina, a w szczególności te mocne – porto i madera – nie mają praktycznie konkurencji.

Zacznijmy zatem od tego ostatniego trunku. Gdy mówimy Madera, możemy mieć na myśli zarówno wino, jak i wyspę. Ale w sumie jedno łączy się nierozerwalnie z drugim. O Maderze (wyspie) napisano całe tomy. Ja zacytuję wybitnego historyka i pisarza Normana Daviesa, który w książce Na krańce świata. Podróż historyka przez historię scharakteryzował ją tak: Madera – „La perola do mar”, czyli „morska perła” – jest niewielką, samotną, górzystą i wulkaniczną wyspą leżącą pośrodku Golfsztromu. Jest większa od Malty i Elby […]. Na wyspie nie brak rzeczy, które człowiekowi utrudniają życie, ale ma też liczne plusy: czyste morskie powietrze, łagodny klimat, bogactwo kwiatów i zaletę największą: korzystne położenie jako miejsce postoju na wodnych szlakach.

Wyspę odkrył w 1419 r. portugalski żeglarz i podróżnik João Gonçalves Zarco (ok. 1390–1471). Była ona niezamieszkała, porośnięta jedynie pierwotnymi lasami, dlatego nadano jej nazwę Madeira, co oznacza „drewno”. Co ciekawe, João Gonçalves Zarco podpalił wyspę i płonęła ona przez koszmarne siedem lat! Można powiedzieć więc, że był on pierwszym ekoterrorystą. Drugim okazał się autor pomysłu sprowadzenia na wyspę eukaliptusów, które wprawdzie rosną szybko i przez krótki czas sprawdzały się jako paliwo do przetwórni cukru i fabryk rumu, ale z czasem opanowały niemal całą Maderę i stanowią dziś duże zagrożenie dla jej naturalnego ekosystemu.

Wracając do portugalskiej wyspy wiecznej wiosny, wraz z cukrem, a właściwie trzciną cukrową, pojawiła się na niej winorośl i zaczęto tu wyrabiać popularne u schyłku średniowiecza małmazje, czyli słodkie wina, które z czasem były wzmacniane i podbiły stoły arystokracji (przede wszystkim brytyjskiej, ponieważ Zjednoczone Królestwo popadało w liczne konflikty z Hiszpanią i nakładano wysokie cła na szlachetne trunki z kontynentu). W międzyczasie odkryto, że wino przewożone z dalekiej Afryki w gorących (40–50°C) ładowniach statków podlega dodatkowej fermentacji wzmacniającej jego trwałość i nadającej mu wyjątkową moc i aromat. Madera stała się absolutnym hitem eksportowym, choćby w rodzących się Stanach Zjednoczonych. Podobno znanym koneserem win był sam Thomas Jefferson (1743–1826), trzeci prezydent USA, jeden z autorów Deklaracji niepodległości Stanów Zjednoczonych. Z kolei na uniwersytetach i dworach Wielkiej Brytanii wypracowano całą etykietę picia i serwowania madery (i porto). Nie będzie pewnie zaskoczeniem, że Napoleon Bonaparte (1769–1821), który podobno zawitał na Maderę jako więzień w drodze na Wyspę Świętej Heleny, czy to z pogardy dla konkurencji, czy to z obawy przed otruciem, nie przyjął sprezentowanej mu butelki wina. Oferującym był John Blandy, który zapewniał o najwyższej jakości trunku, ale nie przekonał cesarza Francuzów. Rzecz działa się w 1815 r., a wspomniany Blandy, który przybył na Maderę zaledwie osiem lat wcześniej, żeby w 1811 r. założyć rodzinną firmę winiarską, odniósł ostatecznie wielki sukces. Dziś marka Blandy’s jest najbardziej rozpoznawalnym producentem madery na świecie, a podczas pobytu na wyspie można zwiedzać winiarnię Blandy’s (Blandy’s Wine Lodge), która znajduje się przy centralnym placu Funchal. Degustacja słynnego wina, wytwarzanego zgodnie z dawnymi recepturami, w takim miejscu ma szczególny walor. Może przypadkiem podadzą Ci kieliszek z beczki oferowanej samemu Napoleonowi?

CO JESZCZE WARTO WIEDZIEĆ O MADERZE?

Jak pamiętamy, Portugalczycy osiedlili się na wyspie stosunkowo wcześnie (XVI w.) i dość szybko odkryli, że największym jej bogactwem jest klimat, sprzyjający uprawie w zasadzie wszystkiego. Górzyste, wulkaniczne ukształtowanie terenu, wiatry, prądy morskie, duża wilgotność sprawiają, że Madera ma aż ok. 30 mikroklimatów! Wszystko rośnie tutaj na pniu, mimo iż (o dziwo!) brak jest źródeł wody pitnej. H2O na wyspie pochodzi z atmosfery, która zbliża się do powierzchni ziemi i zahaczając chmurami wilgoci o zalesione szczyty gór, spływa po ich zboczach niezliczonymi strumykami. Portugalczycy, naród nie tylko odkrywczy, ale też praktyczny, sprytnie zaprzęgli naturę do pracy i stworzyli ponad 200 lewad (levadas) – murowanych kanałów irygacyjnych, miniakweduktów, które „łapią” wodę w górach i przenoszą we wszystkie strony wyspy. Takich unikatowych „szlaków” jest w sumie ok. 2,5 tys. km. Dziś lewady stanowią najpopularniejsze trasy spacerowe dla turystów.

Funchal to stolica Madery z ciekawą architekturą, bazą hotelową, kilkoma interesującymi zabytkami i wyjątkowym projektem, który odnajdziemy w jej historycznym centrum – malowanymi w różne obrazki drzwiami oraz muralami. Oprócz Karola I Habsburga, Johna Blandy’ego, Józefa Piłsudskiego, Winstona Churchilla, Napoleona i Jana Pawła II, postacią szczególnie związaną z wyspą jest Cristiano Ronaldo, który urodził się w 1985 r. w Funchal, w biednej dzielnicy Santo António, którą można zobaczyć z wagonika kolejki gondolowej Teleférico Funchal-Monte, kursującej z centrum na wzgórze Monte (do pokonania jest ok. 3,2 km i 560-metrowa różnica wysokości). Na Maderze znajduje się też placówka muzealna poświęcona słynnemu piłkarzowi (Museu CR7) i jego pokaźnych rozmiarów statua. O ile muzeum poleciłbym tylko zapaleńcom i miłośnikom futbolu, o tyle pomnik zobaczyć warto, chociażby po to, żeby mieć fotkę z portugalskim gwiazdorem. Przy okazji można sprawdzić, czy kontrowersje wokół takiego przedstawienia piłkarza są warte uwagi i czy słusznie podjęto decyzję o przypiłowaniu mu pewnej części ciała opiętej spodenkami.

Wyspa ma więc mnóstwo atrakcji do zaoferowania, w szczególności turystom aktywnym, lubiącym bujną przyrodę, spacery, poszukującym ciepłego (ale nie do przesady) i zdrowego atlantyckiego klimatu. Przez pewien czas była wolna od COVID-19, jednak rząd portugalski w obliczu natężenia zachorowań zimą 2021 r. zaczął przewozić część chorych z kontynentu do szpitali na Maderze, mniej obciążonych pacjentami. Docierający na wyspę turyści muszą okazać obecnie służbom lotniskowym negatywny wynik testu na COVID-19 wykonany metodą RT-PCR na własny koszt nie wcześniej niż 72 godz. przed wylotem ze swojego miejsca zamieszkania oraz podpisać specjalną deklarację. Druga możliwość to wykonanie testu bezpośrednio na lotnisku, już po przylocie (na koszt regionalnego rządu). Po wypełnieniu deklaracji pasażer opuszcza port lotniczy i udaje się na własną rękę do zarezerwowanego przez siebie obiektu noclegowego, gdzie oczekuje na wynik, który zostanie mu przesłany na wskazany numer telefonu.

Niezależnie od ostatnich, miejmy nadzieję, że przejściowych, pandemicznych kłopotów Madera proponuje wiele ciekawych możliwości pobytu nie tylko dla standardowych turystów. Dla niezależnych specjalistów, przyzwyczajonych do pracy zdalnej i czujących się dobrze w międzynarodowym środowisku, a do tego uciekających przed lockdownem i pandemią, portugalska wyspa przygotowała dość interesującą propozycję. Od 1 lutego 2021 r. ruszył oficjalnie projekt Digital Nomads Madeira Islands – Nomad Village Ponta do Sol. Promuje on Maderę jako idealne miejsce do pracy nie tylko dla samotników.

Stu śmiałków, którym niestraszna praca zdalna w obcym kraju, może zarejestrować się na stronie internetowej stworzonej we współpracy regionalnego rządu (Região Autónoma da Madeira, Governo Regional), centrum Startup Madeira i cyfrowym nomadą Gonçalo Hallem. Warunkiem uzyskania potwierdzenia pobytu w Wiosce Cyfrowych Nomadów w malowniczym i ciepłym Ponta do Sol na południowym wybrzeżu wyspy jest zarezerwowanie za pośrednictwem strony akcji (www.digitalnomads.startupmadeira.eu) pobytu na minimum miesiąc, a maksimum pięć miesięcy (do 30 czerwca 2021 r.), w jednym z proponowanych domów lub hoteli. Prosty formularz zgłoszenia wymaga podania podstawowych danych, wyboru miejscowości, długości pobytu i preferencji w temacie asysty w poszukiwaniu zakwaterowania. Nomad Village Ponta do Sol oferuje cybernomadom m.in. moc społecznych kontaktów, lokalny host, dostęp do internetu i innowacyjnego narzędzia do komunikacji grupowej – Slack, wydarzenia na wyłączność oraz przestrzeń do pracy w zabytkowym Centrum Kultury im. Johna Dos Passosa (Centro Cultural John Dos Passos).

Na stronie akcji uczestnicy projektu Digital Nomads Madeira Islands chwalą zasięg sieci internetowej, komunikację, możliwość pracy zdalnej z każdego prawie miejsca. Połączenie tych atutów z lokalnym klimatem niewielkiej wyspiarskiej społeczności, oszałamiającymi widokami, które oferuje niesamowicie różnorodny krajobraz, klimatem wiecznej wiosny i świetną kuchnią stwarza idealne warunki do kreatywnego łączenia wyzwań zawodowych z ambicjami podróżniczymi. Możliwość zakończenia intensywnego dnia spędzonego przed laptopem chwilą relaksu z widokiem na zachód słońca nad Atlantykiem i łykiem treściwej madery to perspektywa godna pozazdroszczenia.

RZUT KAMIENIEM NA AZORY

Azory to jeszcze bardziej nietypowa część wyspiarskiej Portugalii, która bezapelacyjnie jest warta odwiedzenia. Nazwa sugerowałaby egzotyczne karaibskie klimaty dzikich plaż i wysmukłych palm szumiących atlantycką bryzą. Nic bardziej mylnego… Dlatego też poniżej słów kilka o tym malowniczym wulkanicznym archipelagu. Zaznaczam od razu, że moje obserwacje są wybitnie subiektywne.

Zacznijmy zatem od samej nazwy. Azory to po portugalsku Açores, wymawiane Asores. Azor (Açor) to nie pies ani nawet ssak, a ptak – konkretnie Accipiter gentilis, poczciwy jastrząb zwyczajny, występujący również w Polsce. Archipelag wziął nazwę od tego właśnie stworzenia, które spotkali w 1427 r. portugalscy odkrywcy (Diogo de Silves), przemierzający morza i oceany, pchani na statki wolą odkryć i ambitną wizją infanta Henryka Żeglarza, o którym już wspominałem. Najpierw, w 1415 r., Ceuta, potem Madera, następnie Azory przekonały ich, że świat nie kończy się wielką przepaścią i gdzieś tam są kraje bogate w przyprawy, tak potrzebne na europejskich stołach. Wkrótce opłynęli oni Afrykę, dotarli do Indii, Japonii, Brazylii, a nawet, jak głosi plotka, w tajemnicy odkryli Australię…

Wróćmy jednak do Azorów. Wielkiej kariery nie zrobiły – no chyba że jako punkt przystankowo-przeładunkowy w drodze z i do Ameryki. Zresztą Amerykanie (ci z USA) zostali ostatnimi „kolonizatorami” wysp, zakładając tu w czasie I wojny światowej, w 1918 r., bazę wojskową. Archipelag tworzy dziewięć większych wysp: Corvo i Flores (na zachodzie), Faial, Graciosa, Pico, São Jorge i Terceira (w centrum) oraz São Miguel i Santa Maria (na wschodzie). Takie to Ziemiomorze, jakby trochę z powieści Ursuli K. Le Guin (1929–2018), wulkaniczne, daleko od stałego lądu, z klifowym wybrzeżem. A kto pamięta pierwszą scenę powieści rozpoczynającej ten cykl, doda jeszcze jeden element łączący – mgłę, która w zależności od kaprysów pogody jest tutaj jak mleko, jak delikatny dymek lub jak odległe chmury na szczytach uśpionych wulkanów. Pamiętajmy, że Azory leżą pośrodku Atlantyku. Zatem mgła i deszcz w tym zakątku świata to naprawdę nic dziwnego i nie ma co liczyć na karaibskie klimaty. Ten wulkaniczny archipelag przypomina już bardziej wiecznie zieloną Irlandię. Aby oddać sprawiedliwość i zasiać też trochę optymizmu w duszach przyszłych turystów, kiedy mgły i deszcze odpuszczają, azorskie pejzaże są naprawdę powalające. W szczególności widok wybrzeża z wyższych partii São Miguel, nazywanej Zieloną Wyspą (Ilha Verde), z punktu widokowego przy Jeziorze Ognia – Lagoa do Fogo (Miradouro da Serra da Barrosa, położonego na wysokości ok. 850 m n.p.m.), skąd rozpościera się również zachwycająca panorama herbacianych plantacji. Aromat unoszącej się nad nimi bryzy do dziś smakuje wybornie w codziennym kubku tego napitku przywiezionego do domu jako pamiątka z Azorów. Interesującą, historyczną architekturę miast Ponta Delgada (blisko 70-tysięcznej stolicy całego archipelagu) i Ribeira Grande na São Miguel warto zobaczyć w przerwie w odkrywaniu uroków dziewiczej wulkanicznej przyrody. Największe wrażenie robią żelazowe źródła w Parque Terra Nostra i bujna roślinność w Monumento Natural e Regional da Caldeira Velha.

Warto tutaj nadmienić, że do 1987 r. Azory słynęły jako centrum polowań na kaszaloty. Na wyspie Pico można zwiedzać Muzeum Wielorybników (Museu dos Baleeiros) prezentujące te piękne dla wielorybnictwa czasy. Dziś dawni „łowczy” zmienili się w doradców ekologicznych i pomagają naukowcom badać zwyczaje tych wielkich ssaków. Z Ponta Delgada na São Miguel organizowane są rejsy, podczas których można obserwować m.in. delfiny i wieloryby.

Podsumowując – czy warto wybrać się na Azory i dlaczego tak? Jeśli chcesz: odwiedzić miejsce wyjątkowe, mało uczęszczane, bez plaż, ale z łagodnym klimatem, księżycowymi krajobrazami, gdzie ludzie żyją swoim spokojnym rytmem, przerywanym tylko przez zawijające do portów statki oceaniczne – odpowiadam: zdecydowanie tak. Jeżeli szukasz skąpanych w słońcu piaszczystych plaż, kobiet w bikini, wieczornych wyjść na imprezę w mieście czy hoteli all inclusive, to nie ten adres.

O PORTO SŁÓW KILKA

Do Porto mam słabość i darzę to miasto ogromnym sentymentem. Po pierwsze, dlatego, że jestem jego niedoszłym mieszkańcem. Pracując niegdyś w sklepie przy Rua de Santa Catarina, spacerując po historycznej Ribeirze, codziennie widząc z okien ponad 75-metrową Wieżę Kleryków (Torre dos Clérigos) i przemierzając w drodze do pracy okolice Praça do General Humberto Delgado (Praça do Município), wsiąkłem w miasto jak w swoje. Po drugie, jestem poznaniakiem, a Porto ma w Portugalii podobną opinię jak Poznań w Polsce. Mawia się, że Braga się modli, Porto pracuje, Coimbra się uczy, a Lizbona bawi. Pamiętam jednakowoż niezliczone wieczory na mrocznej i zatopionej w atmosferze portowej bohemy Ribeirze, gdzie niejednokrotnie zdarzyło się degustować wyskokowe trunki, niekoniecznie ze słynnych pobliskich piwnic Vila Nova de Gaia. A skoro już jesteśmy przy popularnej Gai, warto wyjaśnić, że sławne wino porto, często pokazywane na pocztówkach w beczkach malowniczo zalegających na pokładach starych łodzi, leżakuje po drugiej stronie rzeki Douro (znanej w Hiszpanii jako Duero), a więc nie w historycznym Porto, a w Vila Nova de Gaia właśnie. Tutaj mają swoje piwnice najsłynniejsi producenci rubinowego trunku, jak choćby Sandeman, Porto Calém, Taylor’s, Cockburn’s Port, Ramos Pinto czy Churchill’s Port. Już po większości nazw łatwo się zorientować, komu porto zawdzięcza zawrotną wręcz światową karierę – Brytyjczykom oczywiście. Zresztą bywa też określane mianem angielskiego wina. Historia tego wzmacnianego trunku nie jest zbyt odległa. Porto uchodzi za „wynalazek” młodszy niż słynne wino z Madery, gdyż jego początków należy szukać w drugiej połowie XVII w. W tym właśnie stuleciu Francja i Wielka Brytania toczyły nieustanne wojny. Embargo na wina francuskie stało się szansą dla tych pochodzących z kontynentalnej części Portugalii, podobnie jak miało to miejsce w przypadku madery podczas konfliktów Zjednoczonego Królestwa z Hiszpanią. Brytyjczycy, podróżując w górę rzeki Douro, trafili na trunki, które dzięki panującej tu wysokiej temperaturze dają potężne, ciemne napitki. Aby uniknąć zepsucia się wina podczas morskiego transportu, dodawano do niego mocnego brandy.

Warto nadmienić, że nie każde porto jest rubinowe. Nie wdając się w szczegóły, mamy trzy podstawowe rodzaje: pospolite (i najtańsze) ruby, dłużej leżakowane w beczce dla głębszego koloru tawny oraz dość nietypowe branco o smaku cytrusów. W zależności od rodzaju, doskonale pasują do serów, deserów i ciast. Porto najlepiej smakuje o zachodzie słońca, kiedy ściskając w dłoni kieliszek, siedzimy w jednej z klimatycznych knajpek Ribeiry i słuchając leniwej Douro, kontemplujemy widok kołyszących się na falach tradycyjnych łodzi transportujących beczki z winem – barcos rabelos. Kto nie gustuje w degustacjach trunków, może się wybrać do bajkowego miejsca przy Rua das Carmelitas 144. Pod tym adresem mieści się jedna z najpiękniejszych księgarni świata – Livraria Lello. Podobno jest tutaj sekretne przejście do biblioteki Hogwartu.

GDZIE JESZCZE OBOWIĄZKOWO?

Jak już wspomniałem, Lizbona się bawi. Krzywdzące jednak byłoby ograniczyć się jedynie do takiego opisu. Stolica Portugalii ma do zaoferowania wyjątkowe połączenie różnych założeń architektonicznych. Od najstarszej Alfamy wzniesionej na skalistym stoku nad brzegiem Tagu, nowocześnie i przestrzennie rozplanowanej po trzęsieniu ziemi z 1755 r. centralnej dzielnicy Baixa (gorąco polecam na początek spacer trasą od stacji kolejowej Rossio – Estação Ferroviária do Rossio – do Praça do Comércio) przez dość dekadenckie Chiado i Bairro Alto (Górną Dzielnicę) po tchnące sentymentem za dawnym imperium Belém ze słynną Torre de Belém i Klasztorem Hieronimitów (Mosteiro dos Jerónimos) – oba te zabytki należą do tzw. 7 Cudów Portugalii (7 Maravilhas de Portugal) i wpisano je na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO – oraz współczesnym pomnikiem Odkrywców (Padrão dos Descobrimentos). Z brzegów Tagu można również podziwiać figurę Chrystusa Króla (Cristo Rei), bliźniaczo podobną do tych z brazylijskiego Rio de Janeiro i oczywiście naszego Świebodzina. W zasadzie tygodniowy pobyt w Portugalii można by ograniczyć jedynie do Lizbony i okolic, jeśli włączymy jeszcze wycieczkę do pobliskiej bajkowej Sintry, a na plażę wybierzemy się do nieodległej miejscowości Costa da Caparica w dystrykcie Setúbal (np. Fonte da Telha). Portugalska metropolia ma niewątpliwie mnóstwo propozycji, żeby nie tylko dobrze się bawić.

A gdzie się modlić? Oczywiście większość wspomniałaby o Fatimie, którą celowo pominę. Poza chwytającą za serce historią trójki dzieci, które doznały objawień na początku XX w., nie ma ona zbyt wiele do zaoferowania i zwykle rozczarowuje, zwłaszcza tych nieszczególnie żarliwie wierzących. Znacznie ciekawsza jest położona na północ od Porto Braga, która zgodnie z przytoczonym wcześniej popularnym portugalskim powiedzeniem modli się. Poza tym jest jednym z najstarszych miast w Europie, założonym jeszcze w czasach rzymskich, w 16 r. p.n.e., jako Bracara Augusta. Chrześcijaństwo zapuściło tu swoje mocne korzenie, zanim ludzka stopa pomyślała o Fatimie. W Bradze znajduje się pierwotnie romańska Katedra (Sé de Braga), pełne zabytków historyczne centrum i urokliwe Sanktuarium Dobrego Jezusa z Góry (Santuário do Bom Jesus do Monte), wpisane w 2019 r. na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO. Co ciekawe, w 2021 r. otrzymała ona zaszczytny tytuł European Best Destination (Melhor Destino Europeo do Ano) jako jedno z najczęściej odwiedzanych miast Portugalii. Nie do wiary (nomen omen)…

Ostatnim z miast wymienionych w znanym portugalskim powiedzeniu jest Coimbra, która się uczy. To blisko 150-tysięczny ośrodek, druga stolica Portugalii (po Guimarães, w latach 1129–1255), rezydencja monarchów, miasto narodzin sześciu królów i tzw. pierwszej dynastii (burgundzkiej). W 1290 r. założono Uniwersytet w Coimbrze (Universidade de Coimbra) – najstarszą i najważniejszą wyższą uczelnię w kraju z przecudną biblioteką (Biblioteca Joanina). Miasto znajduje się mniej więcej w połowie drogi między Porto a Lizboną, warto więc do niego zawitać. A gdy czas nam pozwoli, polecam jeszcze odwiedzić na tej trasie i w jej pobliżu kilka spektakularnych, a rzadziej odwiedzanych miejsc, jak np. średniowieczną Leirię z położonym nieopodal cudownym Klasztorem Matki Boskiej Zwycięskiej (Mosteiro de Santa Maria da Vitória) w Batalha (bathala to po portugalsku „bitwa” – zespół klasztorny został ufundowany na pamiątkę wspomnianej już bitwy pod Aljubarrotą w 1385 r.), Tomar z Klasztorem Chrystusa (Convento de Cristo, portugalska siedziba templariuszy, przemianowanych po kasacji w 1312 r. w zakon rycerski Order Chrystusa – Ordem de Cristo, istniejący od 1319 r.) czy urokliwe, nadmorskie Nazaré. Przemieszczając się na południe, nie można nie wspomnieć o perłach znanej nam już z produkcji wina, oliwek, oliwy i korka historycznej prowincji Alentejo. Jej stolica Évora zachwyci m.in. cennymi rzymskimi i arabskimi zabytkami, a Elvas gigantycznymi fortyfikacjami pochodzącymi z XVII, XVIII i XIX w., z największym na świecie systemem suchych fos obronnych. Już na koniec dotrzemy do Algarve i w ten sposób wrócimy do początku opowieści o Portugalii, czyli do związanych z Henrykiem Żeglarzem Lagos i Sagres, a także najdalej na zachód wysuniętego skrawka kontynentalnej Europy (według Rzymian, w rzeczywistości tytuł ten należy do położonego obok Lizbony Cabo da Roca) – przylądka św. Wincentego (Cabo de São Vicente). Ten południowy region kraju stanowi dziś modny kierunek wakacyjnych eskapad poszukiwaczy słońca, a jego niezrównanej urody plaże, barwnie rozciągające się u stóp wysokich klifów, uchodzą za jedne z najpiękniejszych na świecie. Warto wspomnieć zwłaszcza o tych w Albufeirze, Portimão, Vilamourze czy okolicy Taviry (stosunkowo niezatłoczonych).

Z BIEDRONKI ZA ATLANTYK

Podsumowując – tak wiele łączy nas z Portugalczykami, że grzechem byłoby zakończyć eksplorację portugalskiej kultury, historii, kuchni na wizycie w Biedronce czy na obejrzeniu meczu piłkarskiego w telewizji. Od tego zaczynając, można ostatecznie dotrzeć aż na Atlantyk i dalej, śladami wielkich odkrywców – do Brazylii, Angoli, Mozambiku czy na Goa. Możliwości jest wiele – od czarterowych wakacji w słonecznym regionie Algarve, na wiecznie wiosennej Maderze czy pobliskiej wyspie Porto Santo przez samodzielne wycieczki tanimi liniami lotniczymi do Porto, Lizbony czy dalej na Maderę aż po wyprawy TAP Air Portugal do byłych kolonii imperium. Zatem, komu wirusy i żadne przeciwności nie straszne, w drogę. Até logo! („Do zobaczenia wkrótce!”).