MAGDALENA BARTCZAK

<< Kambodża, pełna magicznych krajobrazów i ciężko doświadczona przez historię, fascynuje bogactwem swojej kultury. Mimo iż ten niewielki kraj położony w Azji Południowo-Wschodniej od lat stanowi jedno z najczęściej odwiedzanych miejsc regionu, to nadal kryje w sobie tajemnice i złożoności, które trudno przeniknąć i zrozumieć. >>

Liczące ponad 15 mln mieszkańców Królestwo Kambodży po wielu latach wojen, dyktatur oraz eksperymentów społecznych dopiero od niedawna cieszy się spokojem i względną stabilizacją. Choć coraz skuteczniej odbudowuje swoją gospodarkę, to nadal należy do najuboższych azjatyckich państw – niemal jednej trzeciej społeczeństwa dane jest tu żyć za niewiele ponad dolara dziennie, a rozwojowi ekonomicznemu nie sprzyja bardzo wysoki poziom korupcji. W związku z tą sytuacją Khmerzy dokonali nawet specjalnej przeróbki buddyjskiej maksymy Za czynienie dobra dostaniesz dobro, za czynienie zła – zło i mówią: Za czynienie dobra dostaniesz dobro, za czynienie zła – samochód. Nie sposób zapomnieć o wciąż trapiących Kambodżę problemach, ale też równie trudno nie poddać się jej wielkiej magii. Ten nieduży kraj (ok. 181 tys. km² powierzchni), leżący nad Mekongiem i rozpięty między zanurzonymi w soczystej zieleni górami Dangrek oraz lazurową Zatoką Tajlandzką, zachwyca bogactwem przyrody i kultury. Co istotne, podróżuje się po nim łatwo, tanio i bezpiecznie, a do najlepszych środków transportu zalicza się autokary i mikrobusy – znacznie szybsze i posiadające lepszą siatkę połączeń niż kambodżańska kolej.
Za miejscową ciekawostkę uchodzi unikatowy pociąg zbudowany z bambusa. Ku zdziwieniu korzystających z niego podróżników to również jedyny tego typu pojazd szynowy, który w mgnieniu oka można rozłożyć na części. Składa się on z platformy na kołach napędzanej silnikiem. Gdy na wspólnym torze jadą naprzeciwko siebie dwie jednostki, jedną z nich się zatrzymuje i w celu uniknięcia kolizji przenosi dalej. Ta wyjątkowa maszyna, określana khmerskim słowem nori, kursuje aktualnie na krótkim odcinku w okolicy ponad 200-tysięcznego miasta Battambang (Bătdâmbâng), ale niegdyś jej trasa liczyła powyżej 300 km! Pierwsze przejazdy odbywały się, gdy Kambodża była francuską kolonią (w latach 1863–1953), a w okresie rządów Czerwonych Khmerów (1975–1979) zostały one na dłuższy czas wstrzymane. Kilkanaście lat temu ten tradycyjny, zadziwiający swoją prostotą wehikuł, przenoszący pasażerów do przeszłości, znów wyruszył na tory i od tamtej chwili dostarcza niezapomnianych wrażeń.

 

ATLANTYDA W ŚRODKU DŻUNGLI
Jednak tym, co stanowi największą atrakcję tego królestwa, przyciągającą podróżników z całego świata, jest kompleks Angkor – jeden z najbardziej niezwykłych cudów architektonicznych Azji, odwiedzany co roku przez ponad 2 mln gości. Najłatwiej dotrzeć do niego autobusem bądź trójkołową taksówką tuk-tuk z 200-tysięcznego Siem Reap, gdzie znajdują się dziesiątki agencji turystycznych, restauracji, hoteli i niskobudżetowych hosteli. Szczególnie w centrum miasta mocno odczujemy nastawienie na zagranicznych podróżników: wokół Starego Bazaru (Psar Chaa, Psah Chas) działają liczne sklepy z pamiątkami, bary w zachodnim stylu czy salony masażu – wszystko w celu zaspokojenia potrzeb przyjezdnych. Urokliwa, ale niczym niewyróżniająca się miejscowość funkcjonuje głównie jako świetna baza wypadowa do położonego ok. 5 km dalej Angkoru. To właśnie z tego miejsca, określanego jako dusza Kambodży, wypada zacząć naszą opowieść o państwie, które niegdyś – w momencie powstania tego ogromnego kompleksu pałaców i świątyń (między IX a XV w.) – nosiło miano Imperium Khmerskiego bądź Imperium Angkoru. Tu rozpoczęła się i zakończyła potęga monarchii, obejmującej w okresie największego rozkwitu poza dzisiejszym obszarem kraju także terytorium współczesnego Laosu, Tajlandii, Wietnamu, część Birmy oraz Półwyspu Malajskiego. Bajecznie bogatą stolicę khmerskiej cywilizacji w czasach jej świetności zamieszkiwał według szacunków mniej więcej milion ludzi, co czyniło z niej najbardziej zaludnioną metropolię średniowiecznego świata!

FOT. MAGAZYN ALL INCLUSIVE

Stragany na barwnym targu w Siem Reap

Stragany na barwnym targu w Siem Reap

     Aż trudno uwierzyć, że przez lata wspaniałe skarby Angkoru ukryte w głębi tropikalnej dżungli pozostawały nieznane reszcie globu. Odkryto je dopiero w 1860 r., gdy na ślady starożytnego miasta natknął się Henri Mouhot (1826–1861) – francuski podróżnik, który wyruszył do ówczesnych Indochin z zamiarem przepłynięcia Mekongiem do Chin. Po drodze postanowił jednak wymienić łódź na wóz i przeprawić się przez lasy. Po paru tygodniach wędrówki trafił na zarośnięte bujną zielenią ruiny, których widok nie zapowiadał początkowo wagi tego znaleziska. Żeby zrozumieć, z jakim rozmachem stawiano khmerską stolicę, potrzeba było kilkudziesięciu kolejnych lat: na obszarze przeszło 400 km² odkryto wiele niesamowitych budowli, przede wszystkim zespołów sakralnych oraz pałacowych.
     Za najznakomitszy z obiektów uznaje się Angkor Wat – świątynię wzniesioną na polecenie króla Surjawarmana II. To arcydzieło architektury poświęcone bogowi Wisznu, z którym władca się identyfikował, stanowiło efekt pracy ok. 120 tys. niewolników podczas jego panowania (1113–ok. 1145–1150). Zostało stworzone jako przyszły królewski grobowiec, ale jak na ironię sam inicjator budowy nie dożył jej końca. Angkor Wat zajmuje powierzchnię ponad 2 km² i jest kluczową atrakcją parku archeologicznego, mieszczącego w swoich granicach kompleksy sakralne, królewskie pałace, ulice i inne pamiątki po „wspaniałym mieście”, jak określano starożytną stolicę. Można w nim zwiedzić też m.in. słynącą z 216 ogromnych twarzy Awalokiteśwary świątynię Bayon stojącą w centrum Angkor Thom czy długi na 350 m Taras Słoni, na którym znajduje się wielka płaskorzeźba przedstawiająca te zwierzęta idące w orszaku bądź podczas łowów. Nie sposób pominąć również malowniczego obiektu świątynnego Ta Prohm, gęsto pokrytego korzeniami drzew i jednego z nielicznych zachowanych w stanie zbliżonym do tego, w jakim go znaleziono. Godna uwagi wydaje się także wspinająca się pod niebo świątynia Baphuon z połowy XI stulecia. Postawiono ją w centralnej części ośrodka Angkor Thom i zbudowano na wzór mitycznej góry Meru, oznaczającej według hinduistycznej i buddyjskiej kosmologii oś ziemi. Cały Angkor wypełniają zresztą podobnego rodzaju świadectwa niezmiernie bogatego khmerskiego dziedzictwa. Należą do nich np. wszechobecne na ścianach wizerunki tańczących postaci, zwanych apsarami. Do dziś ten rytualny taniec świątynny stanowi jeden z najważniejszych elementów kambodżańskiej kultury, a choreografia tancerek, uznawanych za wysłanniczki bogów i przodków, opowiada o mitologicznych początkach narodu.

FOT. MAGAZYN ALL INCLUSIVE

     W trakcie spaceru wśród tutejszych ruin można poczuć się jak odkrywca, bowiem odcięte od świata miasto wciąż przypomina krainę zatrzymaną w czasie i żyjącą wspomnieniami dawnej chwały. Spoglądając na brunatne kamienie murów pokrytych lianami, gęstą trawą lub mchem, nie tak łatwo sobie wyobrazić potęgę Angkoru, którego upadek rozpoczął się w 1431 r., gdy zaatakowali go i ograbili Tajowie. Centrum tracącego wówczas na sile imperium przeniesiono do położonego ponad 300 km na południowy wschód Phnom Penh. Tego miejsca również nie wolno nam ominąć w naszej podróży.

 

SMAKI I ZAPACHY DAWNYCH INDOCHIN
Zanim jednak przeniesiemy się do współczesnej stolicy, warto dodać, że Kambodża to kraj jak na Azję dość nietypowy. Na kontynencie charakteryzującym się przepełnionymi metropoliami pozostaje jednym z nielicznych państw, w których ośrodki miejskie są słabo zaludnione, a zdecydowana większość ludzi (mniej więcej 75 proc. społeczeństwa) mieszka w wioskach. Także większe miasta, takie jak spokojne Battambang czy malownicze 120-tysięczne Kampong Cham (Kâmpóng Cham), mają leniwy, prowincjonalny klimat.
     Podobne wrażenie robi też ponad 1,5-milionowy Phnom Penh, szczególnie jeśli porównamy go do innych azjatyckich stolic, np. kosmopolitycznego malezyjskiego Kuala Lumpur lub gwarnego tajskiego Bangkoku. Nie sposób jednak odmówić mu uroku. Przez lata uchodził za prawdziwą perłę Indochin – jedną z najbogatszych i najbardziej rozwiniętych metropolii regionu. Niegdyś szczycący się szerokimi bulwarami i olśniewającą kolonialną architekturą ośrodek, dziś wydaje się bardziej chaotyczny z powodu zniszczonej przez burzliwą historię zabudowy, ale nadal kryje w sobie pewną magię i tajemnicę. To właśnie w Phnom Penh znajdują się również najlepsze restauracje, w których warto spróbować kambodżańskiej kuchni – z pozoru prostej, lecz pełnej egzotycznych składników i dostarczającej podniebieniu niezapomnianych wrażeń. Do najsmakowitszych jej specjalności zalicza się amok, czyli ryba w paście curry zwanej kroeung, gotowana na parze w liściach bananowca (danie występuje też w wersji z kurczakiem). Można ją kupić w knajpkach położonych m.in. wśród labiryntu straganów i uliczek Rosyjskiego Targu (Phsar Toul Tom Poung). Unoszą się tu aromaty, o jakich trudno nam będzie zapomnieć: zapachy trawy cytrynowej, kardamonu, chilli bądź ryb, z których przyrządza się pastę prahok, należącą do najbardziej charakterystycznych smaków tego kraju.

FOT. WIKIMEDIA COMMONS/ARNAUD-VICTOR MONTEU

Pałac Królewski w Phnom Penh z ceremonialną salą tronową

Pałac Królewski w Phnom Penh z ceremonialną salą tronową

     Kiedy już odpowiednio się posilimy i zechcemy wyruszyć na spacer po Phnom Penh, nasze zwiedzanie najlepiej rozpocznijmy od Pomnika Niepodległości – górującego nad miastem monumentu upamiętniającego wyzwolenie Kambodży z rąk Francuzów w 1953 r. Ta 20-metrowa konstrukcja z czerwonego kamienia, przypominająca swoim kształtem wieże świątyń w Angkorze, szczególnie efektownie wygląda wieczorem, gdy podświetlają ją reflektory w kolorach flagi narodowej (białe, niebieskie i czerwone). Miejscem, którego nie można przegapić w stolicy, jest także Pałac Królewski ze Srebrną Pagodą (Wat Preah Keo). Jej nazwa pochodzi od podłogi wyłożonej ponad 5 tys. płytek z prawdziwego srebra. Właśnie tutaj przechowuje się kolekcję bezcennych dla rodzimej kultury przedmiotów, np. kryształowego Buddę (zwanego potocznie „kambodżańskim Szmaragdowym Buddą”), królewską lektykę czy naturalnej wielkości wizerunek Buddy Maitrei, inkrustowany ok. 9,5 tys. diamentów. Jeśli będziemy chcieli zobaczyć jeszcze więcej khmerskich skarbów, powinniśmy koniecznie złożyć też wizytę w pobliskim Muzeum Narodowym Kambodży, gdzie zgromadzono eksponaty pochodzące z epoki świetności Angkoru.
     W historię Kambodży w istotny i – niestety – niezmiernie tragiczny sposób wpisał się inny obiekt odwiedzany przez podróżników przybywających do Phnom Penh. Mowa o Muzeum Ludobójstwa Tuol Sleng, służącym w czasach reżimu Czerwonych Khmerów (1975–1979) jako Więzienie Bezpieczeństwa 21 (S-21). Podobnie jak znajdujące się w pobliżu miasta masowe groby, znane jako pola śmierci (np. Choeung Ek), stanowi ono dziś symbol rządów, które w ciągu kilku lat zniszczyły kraj i pozbawiły życia niemal 2 mln ludzi. 17 kwietnia 1975 r. armia frakcji komunistycznej zajęła stolicę. Zmieniono nazwę państwa na Demokratyczną Kampuczę i rozpoczęto tzw. Rok Zerowy – nową epokę w dziejach. Rewolucjoniści pod wodzą Pola Pota (1925–1998) przystąpili do niszczenia ośrodków i wysiedlania z nich ludności, kierowanej następnie do niewolniczej pracy na roli. Zamykali szkoły, szpitale, fabryki i banki, likwidując przy tym własność prywatną, uznaną za przeżytek kapitalizmu. Również kultywowanie religii, z założenia stojącej w sprzeczności z ideologią komunizmu, zostało surowo zakazane, co dla jednego z najbardziej wiernych buddyzmowi społeczeństw na świecie było wielkim ciosem. Ofiarami nowego systemu początkowo stały się osoby związane z wcześniejszą władzą i intelektualiści, ale wkrótce potem do jego wrogów należał praktycznie każdy, Czerwoni Khmerzy nie oszczędzali nawet dzieci. Szacuje się, że przez kilka lat trwania ich krwawych rządów w murach samego Tuol Sleng przetrzymywano i torturowano ok. 16–20 tys. ludzi. Dziś budynki więzienia są zachowane w identycznym stanie, w jakim pozostawili je ich zarządcy – tak samo wyglądają choćby cele więźniów i narzędzia tortur. Z tego względu kompleks wywiera na zwiedzających jeszcze mocniejsze wrażenie, a jednocześnie przypomina o tym, że o tragicznym rozdziale kambodżańskiej historii trudno będzie zapomnieć.

 

SKARBY PRZYRODY
Ten piękny kraj ma w sobie coś, co sprawia, iż wielu podróżników zakochuje się w nim od pierwszego wejrzenia albo raczej od pierwszej wizyty. Mowa o jego przyrodzie – bujnej, dzikiej, różnorodnej i, przynajmniej na razie, nieskażonej wpływami turystyki. Na północy Kambodży, tuż przy granicy z Tajlandią, wznoszą się niewysokie (średnio 500-metrowe), niemal niezasiedlone i porośnięte gęstymi wiecznie zielonymi lasami równikowymi góry Dangrek. W regionie południowym z kolei kuszą nadmorskie kurorty oraz niebiańskie plaże nad Zatoką Tajlandzką Morza Południowochińskiego. Wśród malowniczych pól ryżowych w środku kraju leżą natomiast liczne wioski zamieszkane przez pogodnych i bardzo pomocnych ludzi. Kilkanaście z nich znajduje się na jeziorze Tonle Sap – uznawanym za największe w całej Azji Południowo-Wschodniej. Jego powierzchnia wynosi 2,7 tys. km², a w porze deszczowej dochodzi nawet do 16 tys. km². Możemy tu podziwiać pływające wsie rybackie i osiedla na palach. W wodach Tonle Sap występuje ok. 200 gatunków ryb, węże, żółwie i krokodyle. Przy brzegach żerują m.in. indyjskie marabuty i pelikany, wężówki, rybożery białosterne czy hubarki bengalskie. Jednak największe wrażenie robi na przyjezdnych codzienne życie mieszkańców tej odciętej od świata krainy. Toczy się ono własnym rytmem wśród kolorowych domów zbudowanych na drewnianych palach obmywanych przez fale.

FOT. MAGAZYN ALL INCLUSIVE

Drewniana łódka mieszkańców wiosek na jeziorze Tonle Sap

Drewniana łódka mieszkańców wiosek na jeziorze Tonle Sap

     Jeśli z okolic Tonle Sap skierujemy się jeszcze bardziej na południe, w stronę wybrzeża, to trafimy do jednego z najbardziej niezwykłych parków narodowych w Kambodży – Phnom Bokor. Pełno w nim oszałamiających wodospadów, soczyście zielonej roślinności i egzotycznych zwierząt. Stąd już blisko do dwóch nadmorskich miejscowości: uroczego Kampot (Krong Kampot) i nieco melancholijnego Keb (Kep). Choć same w sobie wydają się nie mieć zbyt wielu atrakcji, warto zostać w nich choćby na jeden dzień, aby nacieszyć się ich senną atmosferą oraz knajpkami z tanimi daniami z owoców morza i piwem Angkor.
     Za najpopularniejsze miasto w rejonie Zatoki Tajlandzkiej uważa się jednak zdecydowanie Sihanoukville (Krong Preah Sihanouk), nazwane tak na cześć dawnego króla Norodoma Sihanouka. Zmarły 15 października 2012 r. w Pekinie władca od chwili koronacji w 1941 r. pełnił tyle różnych funkcji jako polityk, że… zapisano go w Księdze rekordów Guinnessa. Cieszył się też wątpliwą sławą playboya, oficjalnie był dwukrotnie żonaty i spłodził czternaścioro dzieci. Słynął poza tym z miłości do szybkich samochodów i organizowania wystawnych balów, nałogowo oglądał filmy i nakręcił niemal 30 produkcji, w których często obsadzał w roli głównej samego siebie. Miłość króla do siódmej muzy okazała się dziedziczna: jego syn Norodom Sihamoni (ur. w 1953 r.), również mający opinię ekscentryka i rządzący Kambodżą od 2004 r., studiował m.in. reżyserię w Korei Północnej i parokrotnie próbował swoich sił w dziedzinie kinematografii.
     Wróćmy jednak do Sihanoukville. To z pewnością miejscowość, której nie można ominąć w trakcie wyprawy do tego azjatyckiego kraju, szczególnie jeśli planuje się parę dni odpoczynku wśród palm, skorzystanie z wieczornych rozrywek i zakup tradycyjnych pamiątek. Osoby szukające ciszy, szerszych i rozleglejszych plaż oraz rejonów do uprawiania snorkelingu bądź nurkowania powinny popłynąć łódką na jedną z okolicznych wysp, np. Koh Rong (78 km² powierzchni). Znajduje się tutaj kilka niewielkich osad rybackich, swojskich restauracji oraz prostych pensjonatów i hosteli, prowadzonych zwykle przez całe rodziny. Na tym rajskim skrawku lądu odkryjemy małe zatoczki, które zachwycają śnieżnobiałym piaskiem i przejrzystą, turkusową wodą. Nad nimi góruje dziewicza przyroda – niemal całą Koh Rong porasta niezamieszkana i niełatwa do przejścia dżungla, zaczynająca się za wioskami i wybrzeżem. Podobnie jest w przypadku jeszcze mniejszej i praktycznie bezludnej wysepki Koh Rong Sanloem (24,5 km² powierzchni i 300 mieszkańców), oddalonej stąd zaledwie o parę kilometrów i półgodzinny rejs łodzią. Warto na nią zajrzeć choćby na jedno popołudnie, aby nacieszyć się prawdziwie niebiańską plażą i błogim spokojem, ale ostrzegamy… powrót do cywilizacji z tego pięknego snu okaże się niesamowicie ciężki. Podobnie trudny może być zresztą moment wyjazdu z samej Kambodży: fascynującej, pełnej wielu nieoczywistych skarbów i wciąż nieodkrytej przez turystów.