Anna Kłossowska

italiannawdrodze.blogspot.com

« Bajka o psie, który jeździł koleją, legenda o porwanej w jasyr czerwonowłosej piękności, skarb hrabiego Monte Christo i jeszcze więcej fascynujących opowieści – to wszystko kryje ten, wydawałoby się, najbardziej nam znany region środkowych Włoch. »

Piaszczysta plaża Cavoli na Elbie przyciąga krystalicznie czystym morzem i wyjątkowym mikroklimatem

Jako dziennikarka, ale przede wszystkim pilotka grup turystycznych zwiedzających Italię wiem, że moi podopieczni najchętniej słuchają właśnie interesujących historii. Domagają się nie tyle faktów, co baśni, legend, ciekawostek – i słusznie, gdyż one wiele mówią nam o danej kulturze, społeczności i jej obyczajach. Dlatego i tym razem, snując moją opowieść o Toskanii, dorzucę do niej sporą garść podań i mitów, ale też informacji o wydarzeniach prawdziwych, ale mniej znanych.

Swoją podróż zaczynam od rejsu promem po Morzu Tyrreńskim. Obieram kurs na Elbę – trzecią co do wielkości (po Sycylii i Sardynii) wyspę Włoch, a zarazem największą i najbardziej znaną z archipelagu Wysp Toskańskich. Zajmuje ona powierzchnię blisko 225 km² i liczy 32 tys. stałych mieszkańców. Do tutejszej stolicy – 12-tysięcznego Portoferraio – można dotrzeć z francuskiej Korsyki (Bastii) i San Vincenzo w prowincji Livorno, ale ja wybieram najczęstsze i najpopularniejsze połączenia z portu w Piombino, decydując się na przeprawę statkiem należącym do firmy Moby Lines.

BŁYSKAWICA Z PIOMBINO

Nazwę tej miejscowości znam od dzieciństwa, kiedy mama czytała mi do poduszki uroczą książeczkę O psie, który jeździł koleją. Autor, Roman Pisarski opowiedział w niej prawdziwą historię psa Lampo (czyli Błyskawicy), którego jako szczeniaka znalazł na stacji Campiglia Marittima zawiadowca Elvio Barlettani, mieszkaniec pobliskiego Piombino. Na tej stacji wysiadali niegdyś wszyscy niezmotoryzowani, kierujący się na Wyspy Toskańskie. Od 1991 r. jej rolę przejęła Piombino Marittima, więc tu trzeba przenieść się do taksówki lub autobusu wiozącego wprost do portu w Piombino. Ja wybrałam opcję drugą, tańszą, ale przed rejsem na na Elbę musiałam zobaczyć pomnik psa, którego Barlettani przygarnął w sierpniu 1953 r. Lampo był podobno tak mądry, że nauczył się rozkładu jazdy pociągów, dzięki czemu podróżował w różnych kierunkach, lecz zawsze wracał do pana. Zginął pod kołami jednej z lokomotyw i został pochowany przy stacji w miejscowości Campiglia Marittima, a pamiątką po nim jest pomniczek z piaskowca, przedstawiający siedzącego z podniesioną prawą łapą mieszańca i napisem na postumencie „Pies podróżnik”. Szkoda, że na stacji nie informują o tej ciekawostce turystycznej!

A STATEK PŁYNIE

Port w Piombino jak na tak niewielkie, bo ponad 30-tysięczne miasto jest naprawdę potężny, z solidnym zapleczem w postaci wielu budynków ciągnących się kilometrami w głąb lądu i wzdłuż nabrzeża. Cumują przy nim kilkupiętrowe promy, które zdają się tu kursować z częstotliwością taksówek. Trzeba powiedzieć, że rozkład połączeń z Elbą – zwłaszcza w sezonie – jest bogaty, więc każdy znajdzie opcję dogodną dla siebie, od wczesnych godzin rannych do niemal północy.

Znajduję się na pokładzie promu z Piombino do Portoferraio należącego do Moby Lines, włoskiego lidera transportu morskiego osób i samochodów, który kursuje również na najpiękniejsze wyspy Morza Śródziemnego – Sardynię, Sycylię (z Neapolu) i Korsykę – a dzięki istniejącemu od 2016 r. partnerstwu z St. Peter Line pływa również po Bałtyku jako wycieczkowiec między Sankt Petersburgiem, Helsinkami, Sztokholmem i Tallinem. Moby Lines ma obecnie ponad 15 statków i rozpoznawalny jest od razu nie tyle za sprawą symbolu – błękitnego wielorybka, ile z powodu postaci z amerykańskich kreskówek Zwariowane melodie (Looney Tunes) zdobiących jego burty (w wyniku stosownej umowy podpisanej z przedsiębiorstwem mediowym Warner Bros.). Do Moby należą poza tym włoskie firmy promowe Toremar – od 2012 r. – i Tirrenia – od 2015 r. Toremar, BluNavy i Corsica Ferries – Sardinia Ferries (Elba Ferries) również łączą ląd stały z portami na Elbie w Portoferraio, Rio Marina i Cavo.

Uwielbiam rejsy, tak jak kocham wodę, choć podróż promem bardziej kojarzy mi się chyba z jazdą autostradą. O ile morze jest spokojne, statek sunie po nim jak po stole. Wnętrze promu wypełniają rzędy wygodnych foteli lotniczych, ale jest też bar, gdzie zamawiam od razu crema al caffè – śmietankowy deser o konsystencji puszystego kremu, intensywnym smaku i aromacie wybornej kawy. Jem go powoli łyżeczką i czuję się al settimo cielo, czyli jak w siódmym niebie. Potem wychodzę na zewnątrz, bo jednak widoki lepiej podziwiać na żywo niż przez szkiełka bulajów. Tuż obok mnie stoi elegantka pachnąca perfumami Chanel N° 5 z pudelkiem na smyczy. Dobrze, że dziś ciepły wieczór, bo inaczej zamarzłabym na tym wygwizdowie – mówi. – Mimo wszystko cieszę się, że na tych promach można podróżować z psem – dodaje. Myślę sobie, że gdyby Lampo urodził się 50 lat później, poszerzyłby zapewne swoje wyprawy w świat o rejsy. Na pokładach linii kursujących na Elbę surowo przestrzega się przepisów zakazujących właścicielom samochodów podróży we własnych pojazdach – muszą na czas rejsu zostawić je pod pokładem, a psy wziąć ze sobą. Jednak z czworonogami nie można wchodzić do kabiny pasażerskiej, pozostaje im więc zewnętrzny pokład. Zwierzęta nie mogą też biegać luzem, muszą być w koszu lub na smyczy, a na mordce mieć kaganiec.

Nad naszymi głowami unoszą się mewy romańskie, zwane tutaj królewskimi, o białym jak śnieg upierzeniu, szarych, czarno nakrapianych skrzydłach oraz żółtych łapach i dziobie, którym co raz celują w fale, aby złowić rybę. Żyją tylko 10–15 lat, za to mogą latać już od ok. 40 dnia po narodzinach. Ich kolonie lęgowe zajmują wszystkie wyspy archipelagu.

Jeśli ktoś by mnie zapytał, o której godzinie warto popłynąć na Elbę, polecam porę tuż przed zachodem słońca. Wtedy taflę morza i archipelag pokrywa jakby złoty welon, a w kolejnych fazach schyłku dnia na niebie pojawiają się coraz intensywniejsze pomarańcze i czerwienie, aż wszystko ginie w granacie przechodzącym w czerń – wyjątkowy spektakl natury.

CZERWONOWŁOSA MARSILIA

Podczas blisko godzinnego rejsu, przy dobrej widoczności można podziwiać wyspy Archipelagu Toskańskiego, rozciągniętego na długości 166 km na Morzu Tyrreńskim. Wśród kilkudziesięciu siedem jest większych: Elba, Giglio, Capraia, Montecristo, Pianosa, Giannutri i Gorgona. Cały archipelag objęty jest od 1996 r. ochroną jako Park Narodowy Wysp Toskańskich.

W czasie mojej podróży mam szansę zobaczyć większość z jego „liderek”. Po lewej, w znacznym oddaleniu mijam Giglio, która kojarzy mi się nieszczęśliwie z katastrofą wycieczkowca Costa Concordia w styczniu 2012 r., kiedy w wyniku błędu czy raczej celowej brawury kapitana Francesca Schettina statek wpłynął na skały i przewrócił się na bok. Zginęły wtedy 32 osoby, a 64 zostały ranne. Przeprowadzona kilka lat później operacja postawienia i usunięcia wraku wywołała wiele niepokoju wśród ekologów, gdyż obawiano się skażenia środowiska naturalnego i nieodwracalnych zmian w dziewiczym ekosystemie wyspy, będącym przecież pod ochroną. Na szczęście dziś miejscowi otrząsnęli się z traumy po tej wielkiej katastrofie.

Chętnie powtarzaną tu opowieścią jest historia o pięknej Marsilii, szesnastolatce o czerwonych jak płomień włosach, którą przed wiekami porwali stąd piraci, aby ofiarować ją sułtanowi. Inna legenda wyjaśnia, jak powstała Giglio – otóż spoczywająca na dnie ogromna, granitowa masa zamarzyła sobie, żeby poznać świat. Dzięki sile woli stała się w końcu na tyle lekka, aby wypłynąć na powierzchnię. Zobaczywszy wokół tyle piękna, poczuła się nim wręcz przytłoczona, aż do tego stopnia, iż znów zaczęła tonąć. Widząc, co może stracić, ostatkiem sił uczepiła się skrawka lądu, ale mściwe morze odrąbało jej ramię tak, że co prawda pozostała na powierzchni, ale odcięta od lądu stałego, na który do dziś może tylko spoglądać z daleka.

Co warto zobaczyć na Giglio? Oczywiście Giglio Porto ze średniowieczną wieżą strażniczą, Torre del Saraceno, z której wypatrywano piratów i innych nieprzyjaciół. To miejscowość pełna kolorowych sklepików i położonych wzdłuż deptaku lokali serwujących świeże ryby i owoce morze. Z najwyższego punktu wyspy, Giglio Castello (405 m n.p.m.) – jakby zatrzymanego w czasie średniowiecznego miasteczka otoczonego murami i basztami – rozciąga się piękna panorama na archipelag. Na amatorów opalania czekają szeroka plaża i spokojne wody rozległej zatoki w Giglio Campese, ale słońca zażywać też można na plażach Cannelle, Caldane i Arenella.

Pałac Pittich od strony powstałych w stylu francuskim Ogrodów Boboli z licznymi fontannami i rzeźbami

DUMAS I DUCE

Płynąc na Elbę, dostrzec można, również po lewej stronie, ale położoną znacznie dalej, wyspę Montecristo. To na niej Edmund Dantès, bohater powieści Aleksandra Dumasa ojca, wykopał bajeczny skarb i stał się tytułowym hrabią Monte Christo. Francuskiego pisarza zainspirowała prawdopodobnie legenda o zakonnikach ze słynącego z bogactwa tutejszego Klasztoru św. Mamiliana. Ukryli oni niezwykłej wartości skarb w jednej z grot na Montecristo.

Jak wiadomo, w każdej legendzie tkwi przynajmniej źdźbło prawdy. Powstały już w V w. klasztor, trzy stulecia później poważnie zniszczony przez Saracenów, odbudowali pieczołowicie benedyktyni. Wkrótce, dzięki licznym darowiznom tak w złocie, jak i ziemi, stał się jednym z najbogatszych ośrodków religijnych w Toskanii. Dziś pozostały po nim tylko ruiny, wznoszące się 320 m w górę ponad zatoczką Cala Maestra – jedynym na wyspie punktem, do którego można dopłynąć łodzią do brzegu.

Warto w tym miejscu wspomnieć, że Montecristo stanowi jedną z trudniej dostępnych wysp – skalne urwiska nie pozwalają na przycumowanie gdzie indziej. Zbudowana z szaro-różowego granitu, przypomina kształtem piramidę. Należy do najbardziej dziewiczych, bo rzadziej odwiedzanych zakątków archipelagu. Od 2019 r. na Montecristo wpuszcza się rocznie zaledwie 2 tys. szczęśliwców (i tak zwiększono tę liczbę dwukrotnie w porównaniu do wcześniejszych limitów!), dając pierwszeństwo naukowcom, dziennikarzom, pisarzom, przedstawicielom branży turystycznej czy uczniom i studentom. Średni czas oczekiwania przez nich na otrzymanie pozwolenia na zwiedzenie wyspy wynosi trzy lata. Spacer po niej wymaga dość dobrej kondycji, gdyż droga pnie się albo ostro w górę, albo biegnie stromo w dół, po kamieniach – trzeba mieć przyzwoite buty trekkingowe, klapki i sandałki absolutnie odpadają. Zresztą właśnie olbrzymie połacie granitu wynurzające się spośród zieleni robią tutaj największe wrażenie.

Według innej legendy, to właśnie do Montecristo miał dotrzeć Mamilian, biskup Palermo z V w., po wcześniejszym wygnaniu go przez Wandalów z Sycylii do Kartaginy. Nim przyszły święty osiedlił się w grocie na wyspie, musiał pokonać skrzydlatego smoka. W miejscu, gdzie padła bestia, wytrysnęło ponoć źródło. Mamilian zmarł na Montecristo we wrześniu 460 r., ale jest patronem wyspy Giglio. Dlaczego tak się stało? Otóż, gdy w 1799 r. napadli na nią piraci berberyjscy, którzy praktycznie już ją zdobyli, pozostali przy życiu obrońcy Giglio Castello poprosili o interwencję z nieba św. Mamiliana. Wówczas pomógł im on w odparciu znacznie liczniejszego wroga. Dokładnie sto lat później mająca 10,39 km2 powierzchni wysepka Montecristo została oddana na wyłączność jako teren polowań przedostatniemu królowi Włoch Wiktorowi Emanuelowi III. Znany z podłego wzrostu i słabego charakteru, w historii zapisał się jako ten, za sprawą którego Italia wzięła udział w Grande Guerra, czyli I wojnie światowej, kończąc ją mimo zwycięstwa z ogromnymi stratami w gospodarce i ludziach, a przede wszystkim nie zapobiegł dojściu do władzy faszystów Mussoliniego.

KOZIA WYSPA?

Im bliżej jesteśmy Elby, tym dokładniej widzimy wyspę po naszej prawej stronie – Capraię. Na bardzo dalekim horyzoncie dostrzegają ją podobno co bardziej sokoloocy mieszkańcy Livorno odległego o, bagatela, 64 km.

Wbrew powszechnemu przekonaniu samych Włochów jej nazwa nie pochodzi od capre, czyli kóz, choć te zwierzęta zamieszkują wyspę i na miejscu wytwarzany jest dokonały ser kozi – z tutejszym miodem to prawdziwe niebo w gębie. Capraia jest zlatynizowaną formą etruskiego rdzenia, gdzie kapra oznacza skałę. Na Caprai nie uświadczymy piaszczystych plaż. Jej urodę stanowią właśnie wspaniałe formacje skalne. Rejs wokół wyspy łódką pozwala odkryć liczne malownicze groty, łuki z kamienia i podwodne skały, wśród których uwijają się rybki i inne żyjątka morskie.

CEL – ELBA

Syrena statku obwieszcza, że zaraz zobaczę metę podróży. Nad Elbą dumnie dominują bastiony dwóch fortec (Forte Stella i Forte Falcone) wzniesionych w Portoferraio przez florenckiego księcia Kosmę I Medyceusza (1519–1574) dla obrony przed Turkami. Przybijamy do portu, ale to nie takie proste, bo w zatoczce panuje ruch niczym na Marszałkowskiej w samo południe. Wypasione jachty o futurystycznych kształtach, stateczki, łodzie rybackie – między tym wszystkim manewrować musi mój kolos i to zupełnie po przeciwnej stronie niż zwykle. To jedyny port, w którym wpływając i wypływając, należy trzymać się lewej strony, podczas gdy w innych obowiązuje ruch prawostronny. Ale oto dobiliśmy do brzegu i z „paszczy” promu powoli zaczynają wyjeżdżać samochody, a ja w tłumie pasażerów zstępuję po metalowych schodach na ląd.

Elba swoją sławę zawdzięcza nie tylko Napoleonowi, który od 4 maja 1814 r. do 26 lutego 1815 r. przebywał na niej na wygnaniu, tęsknie ponoć spoglądając w kierunku rodzinnej Korsyki. Kontrowersyjny cesarz Francuzów zapisał się w pamięci mieszkańców wyspy wyjątkowo pozytywnie – jako dobry gospodarz i budowniczy dróg, które połączyły oddzielone od siebie górskimi pasmami miejscowości.

Elba ma bujną historię od starożytności – władali nią kolejno Etruskowie, Rzymianie oraz Ostrogoci, Longobardowie i Saraceni, a w późniejszym średniowieczu państwa-miasta: Republika Pizy, Signoria di Piombino, Republika Florencka, następnie zaś Hiszpania (w ramach Stato dei Presidi – Państwa Garnizonów), a od początku XIX w. Francja – dlatego właśnie na nią wywieziono Bonapartego, tworząc specjalnie dla niego Księstwo Elby. To miejsce wymarzone dla pasjonatów historii, którzy z przyjemnością, choć nie bez fatygi mogą się wdrapać niemal na sam szczyt skały, na której amfiteatralnie zbudowane jest Portoferraio, aby zwiedzić zarówno wspomniane forty medycejskie i sąsiadującą z nimi Villę dei Mulini Napoleona. Jest też willa napoleońska w pobliskim San Martino, którą Eliza Bonaparte kupiła bratu na letnią rezydencję, ale wycieczka do niej bez własnego samochodu stanowi małe wyzwanie. Co prawda na miejsce dowozi lokalny autobus, ale kursuje stosunkowo rzadko, a i muzeum (Museo Nazionale delle Residenze Napoleoniche dell’Isola d’Elba – Villa di San Martino) bywa dość często zamknięte z rozmaitych powodów. Elba to dla mnie idealny zakątek na wypoczynek, nie tylko plażowanie – chociażby w mojej ulubionej miejscowości Marina di Campo – ale też pływanie jachtem czy jeżdżenie rowerem górskim.

WINO NAPOLEONA

Elbę odwiedziłam już kilkukrotnie, za każdym razem odkrywając coś nowego, żeby potem podzielić się wrażeniami na łamach kolejnych numerów magazynu All Inclusive (1 i 3/2019). Dlatego obecnie postanowiłam pójść innym tropem i przemieszczając się po wyspie ruchem konika szachowego, wyłowić kilka ciekawostek.

Po pierwsze Elba nie jest wcale tak mała, jakby się mogło wydawać – liczy 223,5 km2 i dzieli się na siedem gmin. Najmniejsza z nich, Marciana Marina ma zaledwie 5,86 km2 powierzchni, co czyni z niej najbardziej „lilipucią” w całej Toskanii.

Już 3 tys. lat temu na wyspie wydobywano granit – początkowo do celów własnych, o czym świadczą do dziś odkrywane grobowce, koła młyńskie, ołtarze. Z kolei Rzymianie docenili wartość tego kamienia przy bardziej ambitnych budowlach. Osiem słynnych kolumn o wysokości ok. 12 m i średnicy 1,5 m zdobiących rzymski Panteon miano wykuć właśnie z granitu elbańskiego. Podobnie zresztą jak te znalezione przez archeologów podczas wykopalisk w Koloseum oraz na wzgórzach Kwirynał i Palatyn. Granitowe kolumny z Elby zdobią też Katedrę, czyli Duomo, i Baptysterium św. Jana Chrzciciela na placu Cudów w Pizie oraz tamtejsze kościoły San Michele in Borgo i San Frediano. Z kolei Medyceusze we Florencji wykorzystali ten cenny materiał w Ogrodach Boboli, należących do renesansowego pałacu Pittich oraz w kaplicy książąt w Bazylice św. Wawrzyńca, gdzie spoczywają doczesne szczątki przedstawicieli tego wybitnego rodu. Florenckich książąt opisuje z wyjątkową swadą współczesny włoski pisarz Matteo Strukul w tetralogii Medyceusze. Książka została już przetłumaczona na język polski, a na jej podstawie zrealizowano też serial historyczny Medyceusze. Władcy Florencji.

Granitowa przeszłość Elby najbardziej widoczna jest w miejscowościach San Piero in Campo i Rio Marina, zbudowanych z tej skały. Wyspa obfituje też w minerały, które eksponują muzea w Capoliveri, Porto Azzurro, Rio Marina i Rio nell’Elba.

Warto spróbować lokalnego, czerwonego wina Aleatico dell’Elba (Elba Aleatico Passito), oznaczonego symbolem DOCG (kontrolowana i chroniona nazwa pochodzenia). Tak rozkoszował się nim Napoleon, że właśnie jemu zawdzięcza się uprawę na wyspie tego greckiego szczepu. Proces produkcji nie jest wcale taki prosty. Winogron nie zbiera się, gdy dojrzeją, ale zostawia jeszcze na krzakach kilka tygodni, potem suszy na słońcu, a następnie poddaje fermentacji w beczkach i na koniec butelkuje. Takie najwyższej jakości wino zabieram ze sobą, wracając do Toskanii kontynentalnej w poszukiwaniu kolejnych ciekawostek i opowieści.

Z Fiesole, uchodzącej za najbogatszą miejscowość w Toskanii, rozciąga się wspaniały widok na Florencję

RAJ ZIEMSKI WE FLORENCJI

Florencja to miasto, z którym nie zawsze było mi po drodze. W zgrzebnych czasach PRL-u, na studiach, przyjechałam nad największą w Toskanii rzekę Arno jako opiekunka do dzieci. Trafiłam mało fortunnie na skłócone małżeństwo i zbuntowane rodzeństwo, więc szybko uciekłam stąd do Rzymu. Wcześniej jednak przez bite trzy tygodnie codziennie spędzałam pół dnia w Galerii Uffizi. Sal było wówczas mniej, bo „tylko” 47, nie zalewała ich też masa turystów przeganiana przez znerwicowanych ochroniarzy. Miałam czas, aby usiąść na szerokich, wybitych miękką materią ławach (teraz ich nie uświadczysz) i podziwiać do woli dzieła Sandra Botticellego. To wówczas zrozumiałam, co znaczy zobaczyć na własne oczy oryginał obrazu – żadna kopia czy fotografia Narodzin Wenus nie jest w stanie oddać piękna przedstawionej przez malarza postaci.

Teraz zamiast Uffizi wybieram inne miejsce do kontemplacji, już nie sztuki, a natury. Przebijam się więc w wolnym czasie przez tłumy na Moście Złotników na drugą stronę Arno, do pałacu Pittich, kupuję bilet za 7 euro do rozciągających się na jego tyłach Ogrodów Boboli, przebiegam przez ich nieco zaniedbane połacie, aby dotrzeć do olśniewających feerią kolorów, tysiącem zapachów kwiatów i cytrusów ogrodów przy willi Bardini. Z kamiennych ławeczek ustawionych przy żwirowych alejkach rozciąga się jedna z najpiękniejszych panoram Florencji. Zazwyczaj nie ma tu żywego ducha albo tylko kilka osób, mówiących szeptem, aby nie spłoszyć świergoczących w gałęziach drzew ptaków. To moja oaza spokoju, raj na ziemi – paradiso terrestre.

Na Piazza del Campo w Sienie dwa razy do roku (2 lipca i 16 sierpnia) odbywa się słynna gonitwa palio

SIENA PODZIEMNA

Słońce przyjemnie praży, a ja siedzę na rozpalonym jego promieniami najsłynniejszym placu Sieny – Piazza del Campo. Kształtem przypomina muszlę albo rozłożoną pelerynę czy, jak tutaj mówią, płaszcz Matki Boskiej. Nogi mam lekko niżej, bo powierzchnia placu zbiega ku dołowi – tu schodzą się trzy wzgórza dźwigające miasto od czasów założenia go przez Etrusków.

Położenie na sporej wysokości, blisko 322 m n.p.m., zapewniało sieneńczykom bezpieczeństwo, ale jednocześnie cierpieli oni przez to na chroniczny brak wody. Dlatego w XIII w. postanowiono zbudować w Sienie akwedukt. Miał on czerpać wodę z tutejszych uwodnionych warstw skalnych i odległych źródeł. Starano się nawet zmienić bieg pobliskiej rzeki Merse, żeby przybliżyć ją do miasta, ale to się nie udało.

W ciągu czterech stuleci powstał natomiast ponad 25-kilometrowy system podziemnych kanałów, zwanych tutaj bottini, które transportowały wodę do źródeł i zbiorników w Sienie. Podobno budujących akwedukt robotników straszyły podziemne omiccioli, choć te istoty, podobne do skrzatów, nie wyrządzały im krzywdy. W korytarzach pojawiać się miały też fuggisoli, nagłe rozbłyski światła. A może tworzyła je tylko bojaźliwa wyobraźnia pracowników, którym częściowo płacono winem?

Stary akwedukt nadal zasila miejskie źródła i fontanny, w tym marmurową, monumentalną Fonte Gaia na Piazza del Campo, podczas gdy ten nowoczesny doprowadza wodę do budynków. Wyprawa w głąb wiekowych korytarzy obrosłych mnóstwem stalaktytów i stalagmitów dostarcza sporo wrażeń, choć odmiennej natury niż te, jakie towarzyszyły mi, gdy oglądałam rozgrywającą się na Piazza del Campo słynną gonitwę – palio. I tylko koni, zmuszanych do morderczego wysiłku, aby dobiec do mety przed konkurentami, było mi żal.

ZAMKI, W KTÓRYCH STRASZY

Malownicza panorama stolicy Toskanii, z wyróżniającą się kopułą projektu Filippa Brunelleschiego (1377–1446), wieńczącą Katedrę Matki Boskiej Kwietnej, rozciąga się z położonej 6 km od Florencji miejscowości Fiesole. W stojącym tu średniowiecznym zamku, Castello di Vincigliata, szukam śladów historii będącej wariacją tej o Romeo i Julii. W kamiennych komnatach mieszkała niegdyś Bianca, zakochana bez pamięci w Umberto, ale skłócone rody, z których młodzi pochodzili, nie chciały zezwolić na ślub. Gdy chłopak został zamordowany w zasadzce przygotowanej przez jej krewnych, dziewczyna zmarła na zawał serca. Dziś Bianca jako biała dama pojawia się nocami na blankach zamczyska, lecz nie straszy – pragnie chronić każdą niewinną miłość przed zagrożeniem. Zabytek odrestaurował pieczołowicie po wiekach zaniedbań w latach 50. XIX stulecia nowy właściciel, bogaty angielski polityk i koneser sztuki John Temple Leader.

Między Florencją a Sieną, w prowincji należącej do tego drugiego miasta i na skrzyżowaniu dwóch antycznych dróg – via Cassia i via Francigena, znajduje się okazały zamek Strozzavolpe. Powstały w XI w., potem niejednokrotnie przebudowywany, w środku gromadzi kolekcję starej broni. Zmierzam ku niemu cyprysową drogą, jedną z dwóch prowadzących do bramy w baszcie, a potem wspinam się na mury, zdobione blankami jak z bajki. Poniżej gęstwiny drzew, otaczających kamienną budowlę na wzgórzu, rozciągają się kwadraty pól uprawnych i połacie winnic. To w tej okolicy pojawia się duch ziejącego ogniem ogromnego lisa. Bestia przez stulecia skutecznie odstraszała dzielnych rycerzy, gdyż nie chciała, aby powstał tutaj zamek. Dopiero książę Bonifacy III z Kanossy, markiz Toskanii, miał zabić, a ściślej udusić groźne zwierzę, co przypomina nazwa zamku – Strozzavolpe.

Bonifacy był ojcem słynnej Matyldy z Kanossy, wyjątkowo światłej, wybitnej kobiety średniowiecza, która nie tylko potrafiła samodzielnie zarządzać Toskanią i blisko połową ówczesnych Włoch, władać mieczem w bitwach, pokonując wrogów, ale także prowadziła politykę mającą wesprzeć władzę papieską w sporze o prymat z cesarzem rzymskim. To właśnie pod jej zamek w Kanossie udał się w lutym 1077 r. cesarz Henryk IV na spotkanie z papieżem Grzegorzem VII, aby błagać go o zdjęcie ekskomuniki i – jak barwnie opisuje to Rita Coruzzi w powieści Matilde – nie tylko maszerował boso po śniegu, ale stał pod bramą na mrozie przynajmniej dobę o suchej gębie. Ten fakt historyczny upamiętnia powiedzenie „pójść do Kanossy”, czyli być zmuszonym do ukorzenia się przed przeciwnikiem.

Miejsc nawiedzonych w Toskanii jest znacznie więcej. W średniowiecznym Castello Poppi pod Arezzo można usłyszeć niekiedy szczęk oręża, chociaż nie widać walczących w nim rycerzy. W Castello dei Vicari w centrum Lari w prowincji Piza jęczą duchy więźniów przetrzymywanych i torturowanych w czasach inkwizycji. Jest też tzw. Most Diabła (Ponte del Diavolo) w miejscowości Borgo a Mozzano, w którego budowie brały udział siły nieczyste… Czyż taka właśnie niezwykła Toskania nie jest szalenie fascynująca?