Monika Bień-Königsman

www.hiszpanskiesmaki.es

« Stoiska z jedzeniem wyrastały jak grzyby po deszczu, dym unosił się znad palenisk, a obok kusił zapach soku ze świeżo wyciskanych pomarańczy. Było słychać dźwięki muzyki, skupiska ludzi gromadziły się wokół starszych mężczyzn, którzy coś opowiadali, siedząc w kucki na ziemi. W oddali słychać było nawoływania muezina na wieczorną modlitwę. Ludzi przybywało z minuty na minutę. A nad wszystkim spokojnie czuwał Meczet Księgarzy (Kutubia). »

Meczet Księgarzy w Marrakeszu – jego 77-metrowa wieża służyła jako wzór dla twórców Giraldy w Sewilli.

Nasza pierwsza podróż do Maroka zaczęła się w andaluzyjskiej Almerii. Dwa dni wcześniej wsiedliśmy na wieczorny prom, który po ośmiu godzinach dopłynął do portu Nador. Potem czekała nas wyprawa lokalnym autobusem do Meknes. Nie wiedzieliśmy jeszcze wtedy, że słowo „lokalny” oznacza zatrzymywanie się średnio co 15 km i pokonanie trasy, które powinno zająć mniej więcej trzy godziny, w… sześć. W Meknes pociąg do Rabatu mieliśmy o 20.00, co oznaczało, że nie dotrzemy już do Marrakeszu w jeden dzień, tak jak sobie wcześniej założyliśmy. Ale oznaczało to również, że możemy spokojnie zobaczyć słynną bramę.

Maroko to dla wielu turystów pierwsze spotkanie z Afryką. Gwar, kolory, niezwykłe aromaty. Wielki przepych. Niezapomniane wrażenia. Podróż, która zostaje w sercu na zawsze. Cudowne obrazy, które przechowujemy pod powiekami, tak intensywne w swych barwach, tak charakterystyczne w swych dźwiękach, tak niesamowite w swych zapachach… Pozwólcie się tam zabrać.

BRAMA DO MEDYNY

Meknes to jedno z czterech cesarskich miast, obok Rabatu, Fezu i Marrakeszu, niegdysiejsza stolica państwa (za panowania sułtana Maulaja Ismai’la z dynastii Alawitów w latach 1672–1727). A tutejsza słynna brama miejska nazywa się Bab al-Mansur (Bab Mansur al-‘Alj) i jest jedną z najpiękniejszych w Maroku. Prowadzi do królewskiej cytadeli (kazby, kasby), starej części i dumy miasta (wpisanej w 1996 r. na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO). Bogate mozaikowe zdobienia na bramie mogą wprawić w zachwyt swoim misternym wykonaniem i ażurowym detalem. Te szczegóły sprawiają, że monumentalna budowla wydaje się delikatna i lekka, mimo iż dodano do niej również starożytne rzymskie kolumny z Volubilis, pobliskiej dawnej stolicy antycznej prowincji Mauretania Tingitana.

W mieście koniecznie trzeba zobaczyć Medresę Bu Inania (Bou Inania Madrasa), czyli szkołę islamu, założoną przez sułtana Abu-al Hassana Alego I (Abu al-Hasana Alego ibn Othmana) z dynastii Marynidów w 1335–1336 r. To kolejny przykład, jaki poziom kunsztu osiągali marokańscy rzemieślnicy i artyści. Nic więc dziwnego, że tę medresę zalicza się do arcydzieł arabskiej sztuki architektonicznej. Jej ściany pokryte są majoliką, czyli ceramiką z nieprzezroczystą polewą ołowiowo-cynową o niezmiernie bogatej kolorystyce. Poza tym uwagę zwracają piękne stiuki, arabeski i rzeźby wykonane w drewnie oliwnym. Oczywiście w Meknes, tak jak i w innych marokańskich miastach, odbywają się targi, a suki podzielone są tematycznie. Znajdziemy więc na nich m.in. wydzielone obszary z biżuterią, pięknymi dywanami, przyprawami i suszonymi owocami.

Barwne przyprawy na tradycyjnym targu w Marrakeszu.

WINO I OLIWKI

Meknes to nie tylko piękne zabytki. Miasto słynie również z produkcji oliwek i wina. Jadąc autobusem, na okolicznych wzgórzach można dostrzec ciągnące się pasma winorośli. Produkcję wina rozpoczęli tu oczywiście Francuzi, ale z dużym powodzeniem kontynuują ją marokańscy plantatorzy. Jeśli chce się zakupić pochodzący stąd szlachetny trunek, najlepiej wybrać się do dzielnicy Ville Nouvelle, czyli Nowe Miasto. Należy przy tym pamiętać, że Maroko to kraj islamski, co oznacza zakaz spożywania alkoholu.

Wśród win czerwonych warte wspomnienia są te pod nazwą Les Coteaux de l’Atlas, Beni M’tir Larroque Cabernet Sauvignon – Merlot i Comtesse de Lacourtablaise. Z kolei wśród wyróżniających się białych szlachetnych trunków należy wymienić Beauvallon Blanc Chardonnay i Medaillon Sauvignon Blanc. Mimo iż wina te nie należą do najtańszych, naprawdę warto ich skosztować.

Ogród Majorelle zaprojektował w 1923 r. francuski malarz i orientalista Jacques Majorelle (1886–1962).

PODRÓŻ W CZASIE

Fez to najstarsze i chyba najbardziej dostojne spośród cesarskich miast. Jedno z moich ulubionych. Powstało na przełomie VIII i IX w. podczas panowania dynastii Idrysydów. Przez stulecia było intelektualnym i kulturalnym centrum kraju.

Wystarczy przekroczyć mury słynnej medyny, wpisanej w 1981 r. na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO, aby zrozumieć, dlaczego Fez uważany jest za najlepiej zachowane średniowieczne miasto w krajach muzułmańskich. Spacerując wąskimi uliczkami, wśród licznych malutkich pracowni, warsztatów i sklepów, co rusz mijamy osiołki, które dźwigają na sobie różnorodne pakunki. Mamy wrażenie, że naprawdę cofnęliśmy się w czasie. Jest tutaj gwarno jak w ulu i nic w tym dziwnego, bo szacuje się, że w medynie mieszka jedna czwarta populacji całego Fezu, w którym żyje ponad 1,2 mln ludzi. O tej części miasta mówi się bez przesady, że to najbardziej skomplikowana mila kwadratowa na świecie.

Medyna w Fezie oszałamia mnogością zabytkowych budowli i pięknych detali architektonicznych, które odnajdziemy m.in. w tutejszych fontannach, portalach czy drzwiach. Oczy błądzą w zachwycie. Nic dziwnego, że tę historyczną dzielnicę uważa się za najwspanialszą w Maroku. Najstarszą część miasta (Fès el-Bali) otaczają potężne mury obronne, a do środka prowadzą równie zjawiskowe bramy. Wśród nich jest Bab asz-Szufra (Bab Chorfa) oflankowana dwiema wielobocznymi basztami. Kierując się od niej na lewo wzdłuż murów, po chwili dociera się do drugiej bramy – Bab al-Maruk (Bab Mahrouk). Prowadzi ona na otwartą przestrzeń w okolicach historycznego cmentarza. Dalej dojdziemy na wzgórze, z którego roztacza się wspaniała panorama medyny.

Bram prowadzących do środka Fès el-Bali jest 11. Za najpopularniejszą z nich uchodzi Bab Bu Dżalud (Bab Bou Jeloud, Bab Boujloud). Z obu stron pokrywają ją błyszczące płytki zulajdż (zellidż, zellige), zadziwiające swoimi wzorami.

Będąc w medynie, koniecznie trzeba zobaczyć Medresę Bu Inania. My trafiliśmy do niej przez przypadek, w pewien styczniowy wieczór, zaraz po dotarciu do Fezu. Jeszcze nie znaleźliśmy noclegu, ale byliśmy tak oszołomieni miastem, że porzuciliśmy tymczasowo jego szukanie. Do szkoły, o tej godzinie już zamkniętej, wpuścił nas przemiły człowiek. W środku panowała cisza, nic nie zakłócało nam kontemplacji tego nadspodziewanie pięknego miejsca.

Tutejsza medresa, czyli koraniczna szkoła, to jeden z najcenniejszych zabytków nie tylko Fezu, ale całego Maroka. Choć niczym się niewyróżniające wejście tego nie zapowiada. Ale to cecha charakterystyczna dla architektury islamu. Medresa Bu Inania powstała w latach 1350–1355. Jej najważniejszym miejscem jest kwadratowy dziedziniec. Wokół niego koncentruje się życie obiektu. Stojąc pośrodku, rozglądamy się wokół. Wszystko pokryte jest niezwykle misternymi zdobieniami – drzwi, ściany, obramowania okien. Uwagę przykuwają rzeźbienia w drewnie cedrowym, stiukowe dekoracje, płytki zulajdż z geometrycznymi ornamentami i inskrypcjami… Naprawdę trudno stąd wyjść.

STOLICA KRAJU – RABAT

Wróćmy jednak do naszej głównej opowieści (zwiedzanie Fezu wydarzyło się podczas innej wyprawy). Do Rabatu docieramy przed 24.00 w sylwestrową noc. Nie miało to jednak większego znaczenia. Otóż w krajach muzułmańskich nie odbywają się sylwestrowe zabawy (oczywiście są organizowane takie dla turystów, ale typowy Marokańczyk w tę noc, jak w każdą inną, śpi). My również udaliśmy się na spoczynek, żeby rano mieć siłę na nieoczekiwane zwiedzanie Rabatu, którego nie mieliśmy wcześniej w planach, bo mieliśmy przecież być o tej porze już w Marrakeszu.

Stolica kraju znajduje się nieco w cieniu pozostałych słynnych marokańskich miast. Ale naprawdę warto do niej przyjechać, bo mnogość zabytków i przyjazna atmosfera sprawiają, że Rabat jest bardzo przyjemnym miejscem. Francuska dominacja w Maroku na szczęście nie skupiła się na wyburzaniu medyn i budowaniu na ich miejscu nowych dzielnic, te powstawały obok. Również i ta w Rabacie.

Tę współczesną część Rabatu, a także częściowo medynę, otaczają znacznie starsze mury obronne, pochodzące z czasów dynastii Umajjadów i Almohadów (tych samych, którzy panowali też w Andaluzji w X i XI oraz XII i XIII w.). Będąc tu, przypomnijcie sobie słynną Giraldę w Sewilli i porównajcie ją do tutejszego minaretu (a także tego z Marrakeszu). Podobieństwo nie jest przypadkowe. Wzniesiona w XII stuleciu tzw. kazba Umajjadów to jedna z najpiękniejszych i najbardziej imponujących cytadeli w kraju. Wyróżnia się ciepłą, pomarańczową barwą i prezentuje niezmiernie efektownie, szczególnie w otoczeniu ogromnych palm. Jeśli są mury, to muszą być również i bramy, zresztą niezwykle spektakularne ze swoimi łukami i zdobieniami.

Medyna z gęstą siecią uliczek sprawia, że łatwo się tutaj zatracić. Ale Rabat oprócz tej historycznej dzielnicy ma jeszcze wspomnianą kazbę, czyli arabską twierdzę. Kazba al-Udaja (Kasbah des Oudayas) leży na brzegu u ujścia rzeki Bu Rakrak do oceanu. Za najważniejszą ulicę kazby uchodzi Rue Jamaâ – niezwykle urokliwa, z warsztatami rzemieślniczymi, małymi sklepami i galeriami zaprasza do niespiesznego spaceru, a odchodzące od niej wąskie uliczki przyciągają wzrok swoją biało-niebieską zabudową.

Jednak to, co w Rabacie jest najbardziej znane, to nieukończony Meczet Hasana i Mauzoleum Muhammada V. Budowa meczetu, rozpoczęta w 1191 r., miała być jednym z najbardziej spektakularnych przedsięwzięć. Almohadzi planowali przyćmić tym obiektem wspaniałość słynnej Mezquity w Kordobie. Niestety, po śmierci pomysłodawcy, czyli kalifa Jakuba al-Mansura (ok. 1160–1199), prace wstrzymano, a ostatecznego zniszczenia dokonało trzęsienie ziemi w 1755 r. Ruiny meczetu można obecnie zwiedzać. To duży plac z rzędami kolumn. Jedynym zachowanym elementem jest Wieża Hasana – potężny blok o wysokości 44 m (to ten minaret, o którym wspomniałam, żeby porównać go do Giraldy w Sewilli).

Wizytówką Agadiru jest ok. 10-kilometrowe nabrzeże oferujące spacerowiczom piękne widoki na Atlantyk.

NOCNY POCIĄG

Na dworcu w Rabacie okazało się, że nasz pociąg do Marrakeszu spóźni się o kilka godzin. I tym sposobem zamiast wieczorem poprzedniego dnia, do miasta, które sławnego francuskiego projektanta mody Yves Saint Laurenta (1936–2008) nauczyło kolorów, dotarliśmy ponad dobę później, nocną porą, o 2.00.

Wielki i słynny plac Dżami al-Fana (Jemaa el-Fna) spowijała cisza i pustka. W jednym z bocznych zaułków znaleźliśmy nasz hotel i dosłownie padliśmy na łóżko zmęczeni dwudniową podróżą do Marrakeszu.

Nowy rok powitał nas słońcem i pysznym śniadaniem w kawiarni przy pustym jeszcze placu. W marokańskich miastach na pierwszy posiłek jada się różnorodne arabskie placki, najczęściej na słodko (wpływ Francuzów) z miodem, syropem z pomarańczy, czasami twarogiem lub dżemem, polane stopionym masłem. Skusiłam się na nie natychmiast. Do wyboru są: baghrir – pełne dziurek naleśniki z drobnej semoliny, mąki pszennej, letniej wody, cukru, soli, drożdży i proszku do pieczenia, msemen (msemmen), czyli placki z mąki pszennej i kukurydzianej z wodą, oraz harcha – słodkie chlebki z semoliny. Moje dziurkowane naleśniki smakowały wyśmienicie w towarzystwie soku ze świeżo wyciskanych pomarańczy oraz mocnej, pachnącej kardamonem kawy. Takie śniadanie z widokiem na pusty jeszcze plac Dżami al-Fana to niezapomniane przeżycie.

A POTEM WCIĄGNĘŁY NAS SUKI

Marrakesz jest barwny, kolorowy, egzotyczny, głośny i intensywny. Ma przepiękne, zjawiskowe wręcz zabytki. Poza tym wspaniałe ogrody (w tym słynny kobaltowy Jardin Majorelle, którego nie można przegapić) kuszące cieniem, zapachami kwiatów i szemrzącą wodą. To także pyszne jedzenie i niezwykłe riady. Ich zewnętrzne mury nie zapowiadają tego, co naszym oczom ukaże się w środku. Ale Marrakesz ma przede wszystkim największy tradycyjny targ w Maroku. I nic nie szkodzi, że to miejsce w tej chwili stało się już mocno turystyczne, bo jego klimat nie zmienił się aż tak bardzo przez wieki.

Weszliśmy w istny labirynt. Na początku staraliśmy się mieć jakiś plan. Szybko jednak porzuciliśmy go na rzecz zanurzenia się w tej plątaninie uliczek. Płynęliśmy z tłumem, z oczami szeroko otwartymi, wyostrzonymi zmysłami. Targ w Marrakeszu po prostu obezwładnia. Zmysł zapachu najbardziej szaleje na stoiskach z przyprawami. Kolorowe kopce stanowią piękny widok (pod warunkiem, że są prawdziwe, bo sztuczne też się trafiają). Podziwiamy żółtą kurkumę, curry i najdroższy wagowo szafran (tak samo ważny, jak w Hiszpanii). Poza tym szarawy kmin, równie niezbędny jak szafran, czerwoną słodką i ostrą paprykę, czarny pieprz, brązowy kardamon i cynamon. Na koniec poznajemy ras el hanout, marokańską mieszankę przypraw. Jej ceglany kolor skrywa w sobie ok. 30 różnych składników, w tym m.in. suszone płatki róż i lawendę.

Są też zioła, oczywiście świeże. Prym wśród nich wiedzie mięta. Wszak to królowa ziół, którą używa się powszechnie do zaparzania słynnej marokańskiej herbaty z dużą ilością cukru. Nie zdziwcie się, jeśli sprzedawca na którymś ze straganów (i to nie tym z ziołami) zaproponuje Wam herbaciany poczęstunek. Nie powinno się odmawiać. Obok mięty są tutaj pęczki tymianku, pietruszki i kolendry. Używa się ich często w marokańskiej kuchni, zwłaszcza tej ostatniej, co cieszy mnie ogromnie, bo uwielbiam jej aromat.

Kolejne stoiska pachną skórą i przyciągają wzrok kolorami. Pełno tu toreb, torebek, plecaków, portfeli, portmonetek i pasków. Są także babusze (babouche), czyli marokańskie buty (bardziej przypominające kapcie czy klapki) bez pięt ze spiczastym noskiem. Wszystkie te produkty wykonano z ręcznie farbowanych skór (najstarsze farbiarnie znajdują się w Fezie). Przygotowano przeróżne kolory: mocne czerwienie, przygaszone brązy, fiolety, żółcie, turkusy, zielenie… Nie mogę się im oprzeć i już lądują w mojej torbie.

Są również wykonane ręcznie wspaniałe przedmioty do domu – tkane dywany, inkrustowane drewniane stoliki, ceramika malowana w geometryczne wzory. Cynowe, mosiężne i srebrne misy, imbryki i lampy pięknie załamują światło. To istny skarbiec lub skrzynia pełna najrozmaitszych precjozów.

Tę opowieść o targu mogłabym snuć bez końca. Czas jednak wyruszyć dalej i pozostawić za sobą miasto, w którym barwy grają tak ważną rolę. Kobalt w ogrodzie Majorelle, pomarańcz murów obronnych okalających Marrakesz, błyszczące płytki zulajdż zdobiące bajeczne rezydencje, granaty rosnące na drzewach, koronkowa architektura i podkowiaste łuki… – bez wątpienia warto to wszystko tutaj zobaczyć. Nekropolia Sadytów, pałace El Badi i Bahia, Meczet i Medresa Alego ibn Jusufa – ich obrazy na zawsze zostaną pod naszymi powiekami.

Rano wyruszamy z Marrakeszu autobusem, tym razem już pospiesznym. Zawiezie nas nad Ocean Atlantycki do Al-Dżadidy (El Jadidy), dawnego miasta Portugalczyków (znanego pod nazwą Mazagan), z piękną starą częścią i wielkimi odpływami na plażach. Chodząc uliczkami historycznego Mazaganu, czuję się, jakbym wylądowała w innym kraju. W mieście znajdują się świetnie zachowane potężne mury obronne i piękna portugalska podziemna cysterna na wodę, która zyskała światowy rozgłos po tym, jak w 1952 r. Orson Welles nakręcił w niej kluczowe sceny filmu Otello.

BYWAŁ TU JIMI HENDRIX

Wyruszamy teraz do As-Suwajry (As-Sawiry, Essaouiry, historycznego Mogadoru). To niebiesko-białe miasto w zachodnim Maroku, na wybrzeżu Oceanu Atlantyckiego. Ten ważny port rybacki był niegdyś mekką hippisów i artystów, a atmosferę luzu i lekkości wyczuwa się tu nadal i dziś. Film W stronę Marrakeszu (1998 r.) fantastycznie pokazuje te lata, chociaż jego akcja rozgrywa się głównie w tytułowym mieście. Essaouira należy do najbardziej popularnych miejsc w Maroku i nic w tym dziwnego. Europejczycy czują do niej duży sentyment, właśnie ze względu na hippisowską przeszłość. Dzisiaj zresztą można również zobaczyć tutaj dzieci kwiaty z rozwianym włosem, przechadzające się boso po ulicach Essaouiry. To miasto lubią także artyści. Spacerując po miejscowej medynie, co rusz natrafiamy na galerie sztuki. Obok nich jest tu sporo pięknych, wyremontowanych riadów, w których obecnie mieszczą się komfortowe hotele butikowe. Zatrzymać się w takim miejscu, to przeżycie samo w sobie.

NA FALI Z „ALIZEE”

Essaouira ma też wiatr. I to nie byle jaki, bo atlantycki. Nazywa się alizee i to właśnie z jego powodu miasto reklamuje się jako jeden z najważniejszych na świecie ośrodków kite- i windsurfingu. Dlatego miejsce to uchodzi za idealne dla miłośników tych sportów.

A ponieważ jest Atlantyk i port, nie brakuje także pysznych ryb. Można je kupić bezpośrednio od rybaków, a przy okazji zrobić zdjęcia słynnym kobaltowym łodziom. Dania ze świeżych ryb i owoców morza podają tutaj liczne lokale gastronomiczne. Dla miłośników mięsa również się coś znajdzie. I to nie byle co, bo w Essaouirze, jak i w innych marokańskich miejscowościach, serwuje się wyśmienitą potrawę tadżin (tażin, tajine, tagine).

To moje kulinarne objawienie. Ten rodzaj gulaszu, gotowanego bardzo wolno w glinianym glazurowanym naczyniu z charakterystyczną stożkową pokrywą, zaskakuje bajecznym, egzotycznym smakiem. Łączy on w sobie nuty słodko-ostre. Do duszonego mięsa dodaje się suszone lub świeże owoce, miód, bakalie, cynamon i sezam. Przykład? Tadżin z wołowiną z karmelizowaną pigwą, matisza mesla – drób gotowany w pomidorach, miodzie, imbirze i cynamonie.

As-Suwajra otoczona jest historycznymi wałami i fortami obronnymi. Wzniesiono je niegdyś w celach militarnych, dziś pełnią funkcję osłony przed dzikim wiatrem oraz przyciągają turystów swoją niezwykłą fotogenicznością. Warto tu przyjść na wieczorny spacer.

MEDYNA INNA NIŻ WSZYSTKIE

Medyna w Essaouirze, szczególnie jej zachodnia część, różni się od tych w pozostałych miastach. Nie ma tutaj aż tak wąskich, wijących się we wszystkich kierunkach uliczek. Nie ma całej masy ślepych zaułków. Panuje tu większy ład i dyscyplina w architekturze. To wszystko dzieło XVIII-wiecznego francuskiego matematyka, architekta i inżyniera wojskowego Théodore’a Cornuta, który zaprojektował medynę oraz mury obronne. Bardziej tradycyjny charakter ma część wschodnia dzielnicy. Znajduje się tutaj targowisko i mellah – dawna żydowska dzielnica.

AGADIR – DOSKONAŁA BAZA WYPADOWA

Agadir to nowoczesny nadmorski kurort, bardzo popularny wśród Polaków. Zbudowano go od podstaw po niszczycielskim trzęsieniu ziemi, które miało miejsce 29 lutego 1960 r. Przyciąga przede wszystkim szeroką (sięgającą nawet 300 m), ok. 10-kilometrową piaszczystą linią brzegową (Plage d’Agadir) i położeniem nad zatoką osłoniętą od atlantyckich porywistych wiatrów.

Ta korzystna lokalizacja przyczyniła się do tego, że rozwinął się tu największy ośrodek turystyczny na marokańskim wybrzeżu. Przy plaży znajdują się wszystkie niezbędne udogodnienia, działają restauracje, kawiarnie i kluby, wypożyczalnie parasoli, leżaków czy desek do windsurfingu. Dostępne są również liczne dodatkowe atrakcje, jak np. przejażdżki na wielbłądach, wyprawy off-roadowe i narty wodne. Warto wspomnieć też o Vallée des Oiseaux, czyli Dolinie Ptaków, oazie przyrody położonej w centrum miasta. W wyschniętym korycie rzeki urządzono wąski i długi park z wolierami dla ptaków, zagrodami dla zwierząt i placami zabaw. Mieści się tutaj także krokodylarium.

Ale Agadir to przede wszystkim doskonała baza wypadowa do zobaczenia południa Maroka i najbliższych okolic, gdzie nie brakuje interesujących miejsc i zabytków. Poza tym wyruszymy stąd na wspaniałe wyprawy na Saharę czy do dolin Dara (Drâa) oraz Dades (Dadis), nazywanej też Doliną Tysiąca Kazb lub Doliną Róż.

ART DÉCO WŚRÓD PIASKÓW

Biegnąca na południe od Agadiru droga prowadzi do uroczych nadmorskich miejscowości z pięknymi plażami. Wśród nich warto wymienić wioskę Aglou, położoną 17 km od miasta Tiznit, określaną mianem Plage de Tiznit, czyli „plaży Tiznitu”. Wybrzeże w tym rejonie tworzą piaszczyste plaże, wydmy, klify i jaskinie. Warto tu odwiedzić Tiznit, słynny w Maroku z ręcznie wykonywanych wyrobów ze srebra, głównie biżuterii. Mniej więcej 60 km na południowy zachód stąd można odpocząć na uznawanej za najpiękniejszą dziką plażę w całym kraju Legzirze (Lagzirze). Za jej symbol uchodził niezwykły klif, w którym ocean wytworzył naturalną bramę. Niestety, jeden z emblematycznych łuków skalnych zawalił się 23 września 2016 r., najprawdopodobniej na skutek erozji. Z kolei w portowym miasteczku Tarfaja (Tarfaya) otwarto w 2004 r. Muzeum Antoine’a de Saint-Exupéry’ego. Kto wie, może spotkacie tam Małego Księcia? Nie wolno też zapomnieć o niedużym Sidi Ifni. To białe kolonialne miasteczko z architekturą art déco, pięknymi plażami i pysznymi owocami morza. Będąc w nim, można odetchnąć od zgiełku i poczuć klimat dawnego Maroka.

CASABLANCA

Pozostajemy wciąż w temacie art déco, bo przenosimy się na północ kraju – do Casablanki. I nic nie szkodzi, że jeden z najbardziej romantycznych filmów nie powstał tak naprawdę w tym największym porcie morskim Maroka, tylko w studiu filmowym (w 1942 r.). Nazwa miasta należy chyba do najbardziej magicznych na świecie. Północnoafrykańska egzotyka, tajemnicze schadzki szpiegów (obrazy z filmu) i wreszcie piękna, biała architektura powodują, że Casablanca przyciąga turystów z całego globu.

To miasto kontrastów. Stara medyna istnieje obok nowoczesnej Ville Nouvelle. Jest jeszcze nowa medyna – Quartier Habous. Ten kolaż tradycji i nowoczesności stworzyli Francuzi w latach 30. XX stulecia. Dzisiaj to miejsce, gdzie główną rolę grają handel i drobne rzemiosło. W Casablance wznosi się też potężny Meczet Hasana II. Położony na skraju lądu, na sztucznym nasypie, niemal wchodzi w wody Oceanu Atlantyckiego. I wreszcie znajdziemy tutaj świetne przykłady architektury z okresu art déco. To m.in. głównie dla niej warto przyjechać do Casablanki. Wśród najwspanialszych obiektów w tym stylu należy wymienić: kino Rialto (Cinema Theatre Rialto) z 1929 r., gmach Poczty Głównej (La Poste Centrale) z lat 1918–1920 – art déco miesza się tu z miejscową stylistyką, łukowymi arkadami i tradycyjnymi płytkami zulajdż, a także Pałac Sprawiedliwości (Palais de Justice) z 1925 r. Jednym z najciekawszych mariaży architektury mauretańskiej ze stylem art déco jest Kościół Najświętszego Serca (Église du Sacré-Cœur) z 1930 r. Jego strzelistą białą sylwetkę widać już z daleka. Obecnie obiekt nie pełni funkcji sakralnych, odbywają się w nim imprezy kulturalne, wystawy czy koncerty. Warto wejść do środka, żeby zobaczyć, co potrafią zrobić promienie słoneczne z witrażami – nasycają je kolorami, wlewają w nie życie.

POD OSŁONĄ NIEBA

Przed nami ostatnie miasto na trasie naszej podróży po Maroku – Tanger. Jego ulicami spacerowali niegdyś m.in. francuski malarz Henri Matisse, sławni Amerykanie Tennessee Williams, Truman Capote, Jack Kerouac, William S. Burroughs i Allen Ginsberg, brytyjski pisarz i publicysta George Orwell, irlandzki malarz Francis Bacon, kanadyjski artysta Brion Gysin czy wreszcie amerykański poeta, prozaik, tłumacz i kompozytor Paul Bowles. Ten ostatni wybrał je do życia (w 1947 r.), które tu właśnie zakończył w listopadzie 1999 r.

Kosmopolityczne miasto, które znali ci wielcy, przeminęło wraz ze zmianami w drugiej połowie lat 50. XX w. (po włączeniu Tangeru do niepodległego Królestwa Marokańskiego). Jednak do dziś można tutaj spotkać osoby, które podążają śladami dawnej legendy tego miejsca. Wybierzmy się i my w tę podróż.

U wybrzeży Tangeru spotykają się wody Morza Śródziemnego i Atlantyku. Stojąc na brzegu w jeden z pogodnych dni, o które tu nie trudno, bez problemu dostrzeżemy Hiszpanię leżącą po drugiej stronie Cieśniny Gibraltarskiej. Jeśli dysponujecie większą ilością czasu, warto wsiąść na prom do Tarify na Costa de la Luz i zobaczyć kawałek wspaniałej Andaluzji (pisałam o niej w poprzednim numerze magazynu All Inclusive).

Wróćmy jednak do samego Tangeru. Henri Matisse (1869–1954) też tutaj wracał, bo chciał malować, korzystając z cudownego tangerskiego światła. Pokój numer 35. Grand Hôtel Villa de France. Przepiękny widok na zatokę rozciągający się z jego okna znają wszyscy miłośnicy twórczości francuskiego malarza. Hotel został pięknie wyremontowany kilka lat temu, więc można w nim spędzić noc w komfortowych warunkach.

Światło w Maroku jest niezwykłe. Sprawia, że musimy mrużyć oczy, bo zaczynamy się gubić, czy to, co widzimy, to prawda, czy naturalna iluzja – fatamorgana. Zmiękcza w niesamowity sposób widoki, powoduje rozmycie konturów. Po prostu uzależnia. W Maroku intensywne są także zapachy. W takim upale nie może być inaczej. Przekonamy się o tym w Tangerze na lokalnym targu, który odurza. Czekają tu na nas rozmaite przyprawy, dojrzałe owoce i warzywa, oliwki w marynatach, mięsa, ryby… To wszystko sprawia, że aromaty potrafią również drażnić. Zaprawdę niezwykłe to doznanie. Medyna, kazba, przepiękny Dar el-Makhzen (niegdyś pałac sułtanów Maroka), place Grand i Petit Socco są legendarnymi miejscami, które trzeba zobaczyć w Tangerze.

Jeśli zmęczyliście się tą intensywnością, poszukajcie wytchnienia tam, gdzie przebywali niegdyś chętnie amerykańscy pisarze – Paul Bowles (1910–1999) i Truman Capote (1924–1984). To „Café Central” przy Petit Socco (kawiarnia niewiele się zmieniła od ich czasów). Przesiadywali w niej godzinami, kontemplując tutejsze życie. Zróbmy to i my. Jest też niemal mityczna „Café Hafa”, założona w 1921 r., ulubione miejsce zespołów The Beatles i The Rolling Stones, popularne wśród artystów i celebrytów. Kawiarnia położona jest spektakularnie, bo na samym klifie nad zatoką. Jej taras kieruje nasze oczy w stronę Cieśniny Gibraltarskiej, Hiszpanii i Oceanu Atlantyckiego.

Henri Matisse przyglądał się uważnie Marokańczykom, żeby ich potem malować. Ja obserwuję ich z zainteresowaniem. Ludzie, mieszkańcy tego kraju, bez nich nie byłoby go przecież. Utalentowani rzemieślnicy, pogodni i uśmiechnięci, patrzący na innych z ciekawością i życzliwością. Handlarze, którzy w swoje DNA mają wpisane targowanie się, co jednocześnie stanowi część tutejszej wielowiekowej kultury. A jednocześnie częstują cię w swoim sklepie czy na straganie bardzo słodką miętową herbatą. Śpiew muezina nawołującego do modlitwy… Do tej pory, kiedy zamykam oczy, widzę i słyszę to wszystko, i tęsknię za Marokiem.

Marokańczycy lubią przesiadywać w kawiarniach. Uwielbiał to także Matisse. Lubię i ja. Jednym z moich ulubionych miejsc jest taras w Hotelu Continental. Dzięki niemu przenoszę się na plan filmowy. Widzę kobietę i mężczyznę… Przyjechali tu, aby ocalić swoje małżeństwo. Słynny włoski reżyser Bernardo Bertolucci (1941–2018) wybrał ten taras, żeby nakręcić w 1990 r. kilka scen Pod osłoną nieba, filmu, którego scenariusz powstał na podstawie debiutanckiej powieści Paula Bowlesa z 1949 r. Ja za chwilę wsiadam na prom, który przewiezie mnie do Hiszpanii, na drugą stronę Cieśniny Gibraltarskiej. Ale to już zupełnie inna opowieść… chociaż, czy na pewno?