ALEKSANDRA WIŚNIEWSKA

www.peryferie.com

« Położona w zachodniej części Pacyfiku, u wschodnich wybrzeży Azji Japonia rozciąga się na pięciu głównych wyspach (Hokkaido, Honsiu, Sikoku, Kiusiu i Okinawa) i niemal siedmiu tysiącach pomniejszych. Są one domem dla ponad 125 mln Japończyków, którzy według statystyk ONZ cieszą się jedną z najwyższych na świecie przeciętną długością życia – obecnie aż blisko 85 lat. Sam Kraj Kwitnącej Wiśni należy do czołowych potęg gospodarczych świata, a zarazem jest miejscem o niezwykłej, zupełnie odmiennej od europejskiej, kulturze. »

Zamek Osaka, nazywany złotym lub brokatowym, otoczony kwitnącymi wiśniami i ze szczytem Fudżi w tle

Do Japonii trafiłam w moim poprzednim życiu, jeszcze jako pracowniczka potężnej niemieckiej korporacji. Przez sześć miesięcy Kraj Wschodzącego Słońca, jak ochrzcili swojego wschodniego sąsiada starożytni Chińczycy, edukował mnie, zachwycał, dziwił i szokował.

Japonia nie pozwalała mi się ze sobą oswoić. Nie dała czasu na powolne zagłębianie się w jej egzotycznych dla mnie konwenansach i zwyczajach. Z miejsca wrzuciła mnie po samą szyję w głęboki i rwący nurt różnych oblicz swojej kultury. Rej wiodło w tym Tokio – stolica kraju oraz największy na świecie obszar metropolitalny, liczący ponad 38 mln mieszkańców w obszarze Wielkiego Tokio.

PRZYJEMNOŚCI I OBOWIĄZKI

Mój japoński szef już pierwszego dnia zapoznał mnie z tradycją nomikai, czyli nieformalnych spotkań firmowych, których celem jest towarzyskie upojenie alkoholem. Wyjścia takie odbywają się zaraz po pracy, a ich częstotliwość sięga nawet kilku razy w tygodniu, wyłączając weekendy, przeznaczone na spędzanie czasu z rodziną i najbliższymi. Dla Japończyków, których okrzyknięto jedną z najciężej pracujących nacji świata, nomikai stanowi swego rodzaju odskocznię od rutyny zawodowej, ale jednocześnie jest w pewnym stopniu obowiązkiem. Mimo iż spotkania te mają charakter wysoce nieformalny i zupełnie nieobowiązkowy, stawia się na nich praktycznie każdy pracownik. Dlaczego? Ponieważ nikt nie chce przez swoją nieobecność okazać braku szacunku swoim współpracownikom, a co gorzej – szefowi.

Nomikai mają swój porządek – rozpoczyna je toast wznoszony przez najwyższego rangą, a kończy gromkie kolektywne klaśnięcie. Obowiązuje etykieta, której jedna z najważniejszych zasad mówi, że nikt samemu sobie nie polewa, a jednocześnie każdy bacznie pilnuje, aby szklanka sąsiada nigdy nie była pusta. Do tego dochodzi szereg reguł niepisanych, ale równie ściśle przestrzeganych, jak „zasada Las Vegas” – „co dzieje się na nomikai, na nomikai zostaje”. O tym, w jakim stopniu rozpowszechniony jest koncept takich spotkań, świadczy cała rozbudowana wokół niego infrastruktura. Ci, dla których impreza zakończyła się już po odejściu ostatniego pociągu, mogą skorzystać z hoteli kapsułowych i w minipokoju, wyposażonym jedynie w łóżko, zażyć kilka godzin snu przed kolejnym dniem w biurze. Z kolei w sklepach typu konbini (należących do wielkiej sieci minimarketów jak 7-Eleven, Lawson, FamilyMart, Daily Yamazaki czy Ministop) oraz w ulicznych automatycznych dystrybutorach, oprócz standardowej gorącej kawy i napoju witaminowego, można wyposażyć się w czystą koszulę, a nawet bieliznę.

DZIELNICE ROZRYWKI

To dzięki takim oficjalno-nieoficjalnym spotkaniom poznałam nieokiełznane oblicze dystryktu Shinjuku. Położony jest on wokół najsłynniejszej w Japonii stacji kolejowej, której codzienny przepływ ponad 3,6-milionowego tłumu podróżnych zapewnił miejsce w Księdze rekordów Guinnessa. Północne wyjście Shinjuku prowadzi w stronę Kabukichō – największej w Tokio dzielnicy czerwonych latarni, której wysoce myląca nazwa wzięła się z nigdy niezrealizowanych planów wzniesienia w okolicy teatru kabuki. Kabukichō odurza błyskiem neonowych fasad klubów nocnych, niedwuznacznych afiszów love hoteli z pokojami na godziny i salonów gier pachinko, ogłuszających hukiem muzyki połączonej z dzwonieniem o ścianki konsoli niekontrolowanie toczących się metalowych kulek, wymienianych później na nagrody rzeczowe.

Z Kabukichō sąsiaduje rejon Golden Gai, nad którego sześcioma wąskimi alejkami unosi się zapach sake i tokijskiej bohemy artystycznej. To ona w latach 60. XX w. z wcześniejszego gniazda czarnego rynku i prostytucji uczyniła miejsce tak wyjątkowe i niepowtarzalne, jak każdy z jego ponad 200 stylowych barów. Dziś ich maleńkie wnętrza cieszą klientelę osobliwym wystrojem tematycznym: od „Kenzo Baru” z cętkowanymi niczym gepard nie tylko ścianami, ale i ubiorem właściciela, a nawet papierem toaletowym, po ciemne, zapchane bibelotami z filmów grozy wnętrze „Death Match! In Hell”, gdzie na podwieszonym pod sufitem telewizorze bez ustanku wyświetlane są horrory klasy B. Gastronomiczny odpowiednik Golden Gai stanowi Omoide Yokocho (Alejka Pamięci). W labiryncie wąziutkich uliczek i minijadalni (czasami miejsca wystarcza tylko dla sześciu–ośmiu gości) wiecznie unosi się mgiełka dymu z palenisk węglowych, na których grillowana jest najpopularniejsza przekąska okolicy – yakitori. Amatorów tego szaszłyka przygotowywanego praktycznie z wszystkich części drobiu (w tym skóry, podrobów) nie odstrasza nawet nieoficjalna nazwa alejki – Shomben Yokocho. Znaczy ona ni mniej, ni więcej tylko Alejka Sikania i wzięła się z czasów, kiedy okolica nie miała publicznych toalet, a zatankowani piwem goście biegli w pobliskie ciemne zakamarki, żeby ulżyć pęcherzowi. Całe szczęście zaprzeszłe to dzieje.

Posiadający jedynie dwie alejki barów miniodpowiednik Golden Gai znajduje się również w dzielnicy Shibuya i nosi adekwatną nazwę Nonbei Yokocho (Alejka Pijaków). Mimo iż widok zataczających się albo śpiących na chodniku w garniturze i z aktówką w ręku salary men („panowie wypłata”) jest tutaj standardem, to nie oni rozsławili tę okolicę. Zrobiło to będące zbiegiem pięciu ulic skrzyżowanie Shibuya Crossing, którego przejście dla pieszych wystąpiło m.in. w filmie Sofii Coppoli z 2003 r. Między słowami. Na celuloidzie zapisał się także pies rasy akita Hachikō – symbol dozgonnej psiej wierności. Jego pomnik mieści się przy ósmym wyjściu ze stacji Shibuya, gdzie co dzień czekał na swego wracającego z pracy pana. Nawyku tego nie przerwał nawet przez blisko 10 lat po śmierci właściciela, czym zaskarbił sobie wieczną miłość Japończyków oraz dwie ekranizacje swojej historii, w tym jedną z Richardem Gere w roli głównej (Mój przyjaciel Hachiko z 2009 r.).

Deptak ciągnący się po północnej stronie Shibuya Crossing – wiecznie zatłoczony Center Gai – to ciąg sklepów, restauracji, barów i klubów. Ich oferta skierowana jest głównie do nastoletniej części japońskiej społeczności. Jednak Center Gai ze swoimi krótkimi spódniczkami, tęczowymi podkolanówkami i butami na niebotycznej platformie to jedynie przedsmak tego, co czeka na położonym w północnej części dzielnicy Shibuya rejonie Harajuku.

PRZEBIERANKI I KOMIKSY

Harajuku – kolebka cosplay (gra angielskich słów: costume – kostium i play – grać) – usiana jest sklepami dostosowanymi do zapotrzebowania cosplayerów. Można tu zaopatrzyć się w gotowe stroje lub wszystko, co do samodzielnego stworzenia przebrania potrzebne. Po Harajuku przechadzają się więc wzorowane na postaciach z mangi (japońskie komiksy), anime (japońskie filmy animowane) oraz gier komputerowych księżniczki z rażącym oczy fioletem włosów, kosmiczni wojownicy w srebrnych kombinezonach z „laserowym” mieczem w dłoni czy inne bliżej niezidentyfikowane postaci odziane w tiule, koronki i gorsety. Tutaj rządzą jaskrawe peruki i mocny makijaż, za którym kryje się często nieśmiały chłopak czy dziewczyna, którzy na Harajuku mogą poczuć się wolni w dobitnym wyrażaniu swojego prawdziwego ja. Tego, które na co dzień musi podporządkować się panującym w szkole i domu rygorystycznym zasadom wpisywania się w otaczające społeczeństwo. Dostosowanie się i praca na rzecz kolektywnego ogółu to historycznie narzucona tradycja, która w Japonii jest najważniejsza. Dlatego Harajuku to nie tylko miejsce, ale przede wszystkim stan umysłu i odskocznia od przytłaczających oczekiwań i wymagań, w myśl których „gwóźdź, który wystaje, zostanie wbity z powrotem” (przysłowie japońskie). W tym rejonie jest inaczej, bo tu wszystkie „gwoździe” wystają.

Otaku – fan mangi i anime, który jednak nie ma potrzeby wizualnie uzewnętrzniać zainteresowań, swoje miejsce na ziemi znajdzie wokół stacji Akihabara w dzielnicy Chiyoda. Poza sklepami elektronicznymi, słynie ona z komiksów i filmów rysunkowych. Da się tutaj zaopatrzyć w ich najnowsze edycje czy artykuły kolekcjonerskie. Do tego Akihabara oferuje usługę w postaci specjalnych kafejek, nazywanych mangakissa. Można w nich wypożyczyć mangę czy film i nacieszyć się nimi na miejscu.

Inny rodzaj kafejek rozsianych po Akihabara to maid cafés. Ich specyficznym powabem, przyciągającym rzesze amatorów, są kelnerki obsługujące gości w strojach służących bądź postaci z mangi i anime. Jedynym wspólnym mianownikiem stroju jest jego… kusość. Na pierwszy rzut oka nasuwa się oczywiste wyjaśnienie popularności, którą przybytki cieszą się wśród panów. W lokalach typu maid cafés nie ma jednak mowy o żadnym kontakcie fizycznym, nawet tak błahym, jak ujęcie dłoni kelnerki. W większości przypadków zabronione jest robienie zdjęć dziewczynom i z dziewczynami. W zamian za przestrzeganie ściśle wytyczonych reguł gość może cieszyć się nie tylko kelnerskim serwisem „służącej”, ale przyjemną i wcale nie zdawkową pogawędką o tym, jak minął dzień, a nawet kilkoma rundami gier planszowych, które uprzyjemnią popołudnie. Kiedyś do swojej ulubionej maid café zabrał mnie kolega i nad kubkiem parującej czekolady z piankowym rysunkiem uśmiechniętego kota, podanej przez śliczną kelnerkę, wyjaśnił: Dla mnie nie ich wygląd jest najważniejszy, ale to, jak się dzięki nim czuję. Nie jestem żonaty, nie założyłem jeszcze rodziny i nie wiem, czy w tym pędzie za materializmem kiedykolwiek to uczynię. Przychodzę tu tak naprawdę po to, aby poczuć, że ktoś na mnie czeka i otwiera przede mną drzwi z uśmiechem, mówiąc: „Witaj w domu!”.

ARCHITEKTURA I NATURA

Kiedy Tokio zmęczyło mnie kakofonią kolorów i dźwięków, kiedy przytłoczyło listą zasad savoir-vivre’u pop- i subkulturowego, uciekałam w okolice, gdzie w harmonii, ciszy i spokoju panuje historia. W buddyjskiej świątyni Sensō-ji w rejonie Asakusa w dzielnicy Taitō przysłuchiwałam się legendzie, według której dwóch braci rybaków w 628 r. wyłowiło z rzeki Sumida posąg bogini miłosierdzia – Kannon. Ile razy próbowali zwrócić figurę nurtowi, tyle razy do nich wracała. Wreszcie postanowili zbudować dla niej świątynię, która przez wieki ewoluowała, żeby dziś stać się potężnym kompleksem wielu budowli sakralnych. Z kolei dużo młodsza, ukończona w 1920 r. świątynia szintoistyczna Meiji Jingū wabi do siebie sielskim spokojem lasu, w którego centrum stoi. Początkowo tworzyło go 100 tys. drzew, reprezentujących 365 różnych gatunków. Rośliny przesłane zostały z obszaru całego kraju w ramach dziękczynnego upamiętnienia cesarza Mutsuhito (1852–1912) władającego Japonią w okresie Meiji (tzw. Erze Światłych Rządów, 1868–1912), któremu poświęcony jest chram. To panowanie tego władcy zapoczątkowało serię przemian, pod wpływem których kraj zaczął wychodzić z narzuconego przez erę Edo (1603–1868) okresu izolacji i otworzył się na współpracę międzynarodową, co zaowocowało jego gwałtownym rozwojem gospodarczym.

Moja ulubiona odskocznia od szaleństwa Tokio znajduje się ok. 150 km na północ od stolicy. Jest nią miasto Nikkō, malowniczo położone u podnóży góry Nantai (2486 m n.p.m.). Swój spacer po okolicy zawsze zaczynałam od wąwozu Kanmangafuchi, rozciągającego się w leśnym zaciszu wzdłuż rzeki Daiya. Stoi tu rząd kamiennych posągów, przedstawiających buddyjskie bóstwo Jizō, opiekuna pielgrzymów, kobiet w ciąży, noworodków oraz zmarłych i nienarodzonych dzieci, które jeszcze nie zdążyły nagromadzić tyle dobrej karmy, aby wejść do raju. Według podań ustawienie figurek ciągle się zmienia i nikt nie zobaczy ich dwa razy w takim samym szyku. Zieloną oazę z miastem łączy przerzucony przez rzekę Daiya Święty Most (Shinkyō), który kiedyś mógł przekraczać tylko szogun. Odcinająca się ognistą czerwienią od otaczającej ją zieleni konstrukcja jest uznawana za jedną z najwspanialszych w Japonii i została wpisana w 1999 r. wraz ze świątyniami i sanktuariami w Nikkō na prestiżową Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO. Powstanie mostu łączy się z legendą o kapłanie Shōdō, który w 766 r. nie mógł przedostać się przez rzekę, aby na górze Nantai modlić się o dobrobyt kraju. Jego silna wiara tak urzekła boga Jinja-Daiou, że stworzył dla niego most z węży, umożliwiając dalszą pielgrzymkę.

W oddalonym ok. 1 km na północ od mostu cedrowym lesie kryje się największy skarb Nikkō – szintoistyczny kompleks świątynny Tōshō-gū poświęcony szogunowi Ieyasu Tokugawie (1543–1616), założycielowi dynastii Tokugawa sprawującej realną władzę w Japonii między 1600 a 1868 r. Ponad tuzin budynków sakralnych bogato zdobią misterne rzeźbienia i złocone ornamenty. To tutaj znajdują się m.in. słynne małpki (tzw. trzy mądre małpy) z zasłoniętymi oczami, uszami i ustami, które „zła nie widzą, nie słyszą i o nim nie mówią”, pokryta złotem Brama Światła Słonecznego (Yōmei-mon) – tak piękna, że według powiedzenia „brakuje dnia, by ją podziwiać” oraz sala z wymalowanym na suficie „płaczącym smokiem”, który „łka”, kiedy w czasie modlitwy kapłan wypełni pomieszczenie wibrującym dźwiękiem uderzanych o siebie drewienek.

Na tyle kompleksu wznosi się brama Sakashita-mon z rzeźbą przedstawiającą śpiącego kota. Jest to duch samego Tokugawy, którego w świątyni ukazano jako jedno z bóstw. Został on oficjalnie mianowany przez cesarza szogunem w marcu 1603 r. i przez ok. 265 lat on i jego potomkowie władali Japonią, sprowadzając funkcję cesarza do roli marionetkowej (na jego historii pisarz James Clavell wzorował swoją powieść Shōgun z 1975 r.). Szogun przeniósł w 1603 r. siedzibę swego rządu do Edo (dzisiejszego Tokio), czyniąc je faktyczną stolicą, z Kioto pełniącym funkcję reprezentacyjną. To era Edo wyniosła do najwyższej rangi klasę społeczną samurajów (wysoce edukowanych wojowników) oraz wprowadziła sakoku – politykę izolacjonizmu Japonii, w myśl której miały zostać zerwane kontakty ze światem zachodnim. W tamtym czasie wjazd obcokrajowców do Japonii, włączając misjonarzy chrześcijańskich, oraz wyjazd za granicę obywateli japońskich karany był śmiercią. Stan izolacji trwał do 1854 r., kiedy do kontaktów z Zachodem Japonię zmusił komodor Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych Matthew Perry (1794–1858). Ostateczne otwarcie się Japonii na kontakty międzynarodowe oraz likwidację szogunatu przyniosła era Meiji, która również przypieczętowała los Kioto – stolica na dobre przeniosła się do Tokio (w 1868 r.).

HISTORYCZNA STOLICA

Położone w zachodniej części Honsiu Kioto cieszyło się mianem stolicy przez ponad 1 tys. lat (od 794 do 1868 r.). To tu znajdowały się ośrodki kulturalne, artystyczne i filozoficzne, których wpływy rozprzestrzeniły się na całą Japonię i których echo brzmi po dziś. Dzięki ogromnej liczbie zabytków i obiektów historycznych miasto zostało usunięte podczas II wojny światowej z listy celów zrzucenia bomby atomowej. Mimo iż z biegiem czasu Kioto przekształciło się w potężną aglomerację miejską (jest obecnie ósmym największym miastem Japonii z populacją przekraczającą 1,5 mln mieszkańców), cały czas utrzymuje swój romantyczny powab i melancholijny urok. To tutaj można zobaczyć stojące obok siebie jedne z najpiękniejszych świątyń buddyjskich i szintoistycznych.

Do tych ostatnich należy kompleks świątynny Fushimi Inari-taisha, rozpościerający się na zboczach świętej góry Inari (233 m n.p.m.). Znakiem szczególnym miejsca poświęconego Inari – bóstwu urodzaju, rolnictwa i dobrobytu – są tysiące czerwonych bram tori. Składające się z dwóch pionowych i dwóch poziomych belek konstrukcje uważa się za przejście pomiędzy światem doczesnym a duchowym, łącznik między sacrum a profanum. Tunele utworzone z tori dookoła świątyni tworzą surrealistyczne wrażenie. Pomiędzy licznymi malutkimi świątyniami i kapliczkami kompleksu stoją setki posążków przedstawiających lisy (kitsune), które uchodzą za wysłannika i symbol Inari.

BUDDYZM I SZINTO

Symbolika, rytuały i obrzędy zajmują poczesne miejsce w szintoizmie (shintō). Jest to religia, którą wyznaje obecnie ponad 70 proc. Japończyków. Szintoizm nie ma założyciela ani spisanego kanonu wiary, a jego początki wywodzą się z mitologii japońskiej. Jest to religia animistyczna z wieloma bóstwami (kami), które mogą przybrać postać wiatru, burzy, deszczu, ognia, góry, słońca, księżyca, morza, rzeki, wodospadu. Śmierć przeistacza w kami i ludzi. Czczą ich wtedy najbliżsi, a jeśli osoba zasłużyła się w doniosły sposób społeczeństwu, może doczekać się swojej świątyni (tak jak Ieyasu Tokugawa). Szintoizm uważa, że człowiek z zasady jest dobry, a zło, którego ewentualnie się dopuszcza, sprowadzają nań złe duchy. Z tego też powodu wielką wagę przywiązuje się tradycyjnie do obrzędów oczyszczania. W samych kompleksach sakralnych, przed główną świątynią stoi zawsze kamienny zbiornik wypełniony wodą, o który opiera się zestaw bambusowych nalewaków z długą rączką. Wodą należy obmyć ręce i używając kubeczka, nalać w dłoń wody i wypłukać nią usta. Ważne jest, żeby tymi ostatnimi nie dotknąć naczynia przez szacunek do innych, którzy będą go używać. Czystość praktykowana na gruncie religijnym przeniosła się również na codzienne aspekty życia Japończyków, dbających o jej zachowanie w swoim otoczeniu.

Z ekstremalnym tego przykładem spotkałam się na największym i najstarszym festiwalu muzycznym Japonii – Fuji Rock Festival (w 2020 r. zaplanowano go od 21 do 23 sierpnia). Otoczenie porozrzucanych po zboczach górskiej wioski Naeba (Naeba Ski Resort) scen muzycznych przez cały okres imprezy lśniło czystością. Po każdym z koncertów, na którym bawiło się tysiące osób, na ziemi nie było ani jednego papierka czy plastikowej butelki – i nie była to zasługa służb porządkowych. Ich funkcja ograniczała się do obsługiwania stacji odpadków i polegała na pomaganiu gaijinom (osobom z zewnątrz, obcokrajowcom) takim jak ja porozkładać wyrzucane śmieci na części pierwsze: drewniane pałeczki do jednego kosza, styropianowy pojemnik do innego, nakrętka od butelki osobno, osobno etykieta i sama butelka. Cały świat poznał oblicze japońskiej czystości, kiedy to fani sportowi z tego kraju posprzątali w czasie Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej w Rosji w 2018 r. stadion, na którym odbywał się mecz, a ich drużyna zajęła się porządkowaniem szatni.

Drugą co do wielkości religią Japonii jest buddyzm, który wyznaje 69 proc. Japończyków. Łączna liczba wyznawców obu tych religii znacznie przekracza próg 100 proc., ponieważ wielu Japończyków deklaruje przynależność do dwóch wyznań jednocześnie. Kiedy w VI w. buddyzm z Indii przez Chiny i Koreę przybył do Japonii, nie był odbierany pozytywnie, jednak w miarę poznawania tego systemu filozoficznego Japończycy zaadoptowali go tak, że mógł nie tylko obok szintoizmu istnieć, ale i go uzupełniać.

Fushimi Inari-taisha w Kioto – do tego słynnego chramu prowadzą tysiące czerwonych bram tori

MINDFULNESS PO JAPOŃSKU

Podobnie jak w szintoizmie zasady buddyzmu – szczególnie z jego odmiany zen (droga do oświecenia przez medytację i samodyscyplinę) – znalazły odbicie w codziennym życiu Japończyków, pod postacią dopiero przez Zachód odkrywanej filozofii mindfulness (treningu uważności). U jej podłoża leżą samoświadomość i świadomość otoczenia. Kiedy Japończyk wykonuje jakąś czynność, poświęca temu całą swoją uwagę. Przykładem niech będzie maszynista pociągu, który na każdej stacji przed uruchomieniem pojazdu na głos komentuje swoje kolejne czynności. Jest to swego rodzaju „czynna” medytacja. Podobnie jak medytacją może być kontemplowanie kwitnących wiśni (hanami) czy zmieniających się kolorów jesieni (kōyō). Z obu zjawisk przyrodniczych, wyróżniających się swoją ulotnością, Japończycy uczynili obejmujące cały kraj festiwale.

Spojrzenie w siebie uważa się za ważne, ale równie istotna jest świadomość otoczenia. To ona stoi u podstaw legendarnej japońskiej uprzejmości i wynika z głęboko odczuwanej empatii w stosunku do innych. Najlepszym tego przykładem jest zjawisko omotenashi. To połączenie grzeczności i empatii z pragnieniem zachowania harmonii. Przejawem tej filozofii są ludzie w maseczkach chirurgicznych, którzy przeziębieniem nie chcą zarazić bliźniego; człowiek, który zmienia plan dnia tylko po to, żeby zaprowadzić mnie na miejsce, w drodze do którego kompletnie się pogubiłam; ekspedient w sklepie, przekopujący się przez sterty pudeł na zapleczu tylko po to, aby znaleźć moją ulubioną kanapkę.

Znajdująca się na Liście Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO Świątynia Uspokojonego Smoka (Ryōan-ji), wchodząca w skład zabytkowego zespołu dawnego Kioto, stanowi najlepsze miejsce, żeby postawić pierwsze kroki w dziedzinie kontemplacji otoczenia. Na jej terenie rozciąga się kamienny ogród zen z 15 głazami, ułożonymi tak, aby za jednym razem widzieć jedynie 14 z nich. Tylko osoba, która poprzez medytację otrzymała oświecenie, będzie w stanie zobaczyć je wszystkie. Z kolei w Świątyni Złotego Pawilonu (Kinkaku-ji), gdzie ukryte są relikwie prochów Buddy, można kontemplować otoczenie przez lśniące niczym klejnot odbicie świątyni w wodach tutejszego stawu (Kyōko-chi), słuchając szumiącego wkoło lasu.

Świątynia Złotego Pawilonu (Kinkaku-ji), której ściany zewnętrzne pokryto płatkami złota w 1987 r.

DAWNE OBYCZAJE

Formą zarówno kontemplacji, jak i omotenashi jest ceremonia parzenia herbaty (cha-no-yu), podczas której gospodarz oferuje gościowi pieczołowicie przygotowany rytuał, za co w zamian otrzymuje jego głęboką wdzięczność, manifestowaną stuprocentową koncentracją na wszelkich elementach tej tradycji. Zaczyna się ona już od wejścia do pięknie wypielęgnowanego ogrodu, otaczającego pawilon herbaciarni (chashitsu lub sukiya). Po przekroczeniu jej progu gość winien się głęboko ukłonić, zająć swoje miejsce i ukłonić się ponownie. Wtedy zaczyna się podziwianie wnętrza, którego każdy element został na tę okazję dokładnie przygotowany, łącznie z aranżacją kwiatową (ikebaną, kadō) i kaligrafią (shodō) na ścianie, nawiązującymi do trwającej pory roku. Po wypiciu herbaty należy również zachwycać się czarką, w której została podana.

W Kioto najwięcej miejsc, gdzie można doświadczyć ceremonii parzenia herbaty, znajduje się w klimatycznym dystrykcie Gion. Nic w tym zresztą dziwnego, ponieważ jest to dzielnica gejsz (geiko). Są one wysoce wyspecjalizowane zarówno w sztuce parzenia i picia herbaty, jak i w sztuce konwersacji, tradycyjnym tańcu, śpiewie, grze na instrumentach czy ikebanie. Wbrew powszechnemu i mylnemu mniemaniu gejsze nie oferują swoim patronom usług seksualnych, lecz rozrywki intelektualne. Wieczór z gejszą to czas wypełniony pokazami artystycznymi, inteligentną, ale kąśliwie dowcipną rozmową oraz tzw. drinking game (grą, w której ten, kto przegra, pije karną kolejkę alkoholu), w których kobiety te są równie doskonale wyspecjalizowane, co w sztukach tradycyjnych.

Szkolenie gejszy trwa nawet do 20 lat, a zaczyna się od funkcji praktykantki zwanej maiko. Gejsze pilnie strzegą swojej prywatności i spotkanie ich na ulicy Gion graniczy niemal z cudem. Jeśli jednak się to uda, z szacunku nie należy jej zaczepiać ani robić zdjęć. Kilkukrotnie będąc w Kioto, tylko raz przelotnie ujrzałam gejszę, przemykającą wraz z maiko do bramy jednego z pawilonów herbaciarni. Platforma drewnianych sandałów stukających o bruk, czerwień misternie wiązanego kimona ze złotym nadrukiem i kontrastujący z czernią wysoko upiętego koka biały makijaż w półmroku zapadającego wieczoru robiły nieziemskie wrażenie. Tej eleganckiej ulotności nie odda żadne zdjęcie.

Za dwie najbardziej klimatyczne ulice w Kioto uchodzą Sannen-zaka (na zdjęciu) i Ninen-zaka

OKOLICE KIOTO

Tysiące świątyń szintoistycznych i buddyjskich oraz zabytkowe zamki Kioto sprawiają, że w tym niezmiernie interesującym mieście można zostać miesiąc, a i tak nie zobaczyć wszystkiego. A przecież to także doskonała baza wypadowa do odbywania jednodniowych wycieczek. Ledwie 45 km na południe usytuowana jest pierwsza stolica Japonii (w latach 710–784) – Nara. Tutaj, w centralnie położonym ogromnym parku, wznoszą się buddyjskie kompleksy świątynne: Tōdai-ji z największym na świecie drewnianym budynkiem (mającym 57 m szerokości, 50,5 m długości i blisko 49 m wysokości) mieszczącym w sobie wielki posąg Buddy Rushany (Daibutsu) oraz Kōfuku-ji – niegdysiejsza świątynia potężnego rodu arystokratycznego Fujiwara z drugą co do wielkości w Japonii drewnianą pięciopiętrową pagodą, zbudowaną w 730 i gruntownie zrekonstruowaną w 1426 r. Opodal znajduje się też szintoistyczny chram Kasuga Taisha słynący z rzędów wiszących lamp wotywnych z brązu, darowanych przez wiernych. Symbolem zarówno tych miejsc kultu, jak i całego miasta Nara są jelenie wschodnie (sika, po łacinie Cervus nippon), które spacerują swobodnie po terenie parku i kłaniają się tym, którzy nakarmią je specjalnymi ciastkami sprzedawanymi na lokalnych stoiskach (senbei, czyli rodzajem japońskich ryżowych krakersów).

Trzecie co do wielkości miasto Japonii (po Tokio i Jokohamie) – niemal 2,7-milionowa Osaka – leży jedynie 55 km na południowy zachód od Kioto. Jej znak rozpoznawczy stanowi potężny, otoczony fosą i grubym murem główny, ośmiopiętrowy budynek (tenshu) Zamku Osaka (Ōsaka-jō). Smakosze piwa mogą udać się na darmową wycieczkę po browarze Asahi (Asahi Beer Suita Brewery) – jednym z czterech największych producentów złocistego napoju w Japonii. Zwiedzanie kończy się degustacją różnych rodzajów złotego trunku. Podobną, lecz płatną atrakcję oferuje destylarnia whisky Suntory Yamazaki, położona zaledwie 20 km od Kioto. Z kolei Kobe, odległe o ok. 80 km na południowy zachód od dawnej stolicy, słynie z rozpływających się w ustach, mistrzowsko przygotowywanych na oczach klientów steków z wybornej wołowiny Kobe.

WYSPIARSKIE POTRAWY

Miłośnikom owoców morza polecam wycieczkę na północną wyspę Japonii – Hokkaido. Zimne wody,  które ją opływają, nadają morskim stworzeniom z tej okolicy niepowtarzalny, delikatny i słodki smak. Do tego można się tu spotkać z nietypowymi sposobami serwowania potraw, np. na Porannym Markecie (Hakodate Asaichi) w mieście Hakodate. To tutaj zapoznałam się z katsu ika odori-don (miską tańczącej kałamarnicy). Na talerzu rozłożone są macki głowonoga, które stanowią jednocześnie podstawę pod sashimi (surowe kawałki mięsa) z jego górnej części. Jakież było moje przerażenie, kiedy polane sosem sojowym macki zaczęły „uciekać” z talerza. Jak tłumaczył mi później kucharz, kałamarnica nie żyje, a efekt ruchu powodowany jest sodem w sosie sojowym, który aktywuje komórki nerwowe i powoduje ich kurczenie i rozkurczanie. Szef kuchni opowiedział mi również o istniejącej do dziś wielowiekowej tradycji jedzenia żywych owoców morza (najczęściej malutkich ryb) – odorigui. Powstała podobno ponad 300 lat temu, kiedy jedno z przyportowych miast zalała powódź. Panujący wtedy feudalny władca nakazał podwładnym sprzątanie miejscowości, a ich nagrodą i motywacją miała być beczka sake (alkoholu wytwarzanego ze sfermentowanego ryżu). Ponieważ sprzątający potrzebowali do trunku zakąski, wykorzystali do tego maleńkie rybki shiro-uo (shirauo no odorigui), uwięzione w kałużach odpływowych. Jako że uśmiercone rybki natychmiast zaczynały się psuć, sprzątający łykali je żywe, popijając darowaną sake.

Japonia oferuje także mniej ekstremalne, naprawdę przepyszne propozycje gastronomiczne. Chociaż te same potrawy można spotkać w całym kraju, ich pochodzenie lub specyficzny sposób przygotowywania różnią się mocno w zależności od regionu. Tokio słynie z nigiri-zushi, najpopularniejszej odmiany sushi z kawałkami surowych owoców morza ułożonych na kulce ryżu. Kiedyś danie było traktowane w tym mieście jako fast food. Słynący z aukcji tuńczyków olbrzymi market Tsukiji (od października 2018 r. przeniesiony na wyspę Toyosu) zaopatruje całe Tokio w świeże ryby i owoce morza wykorzystywane zarówno do sushi, jak i sashimi.

Przywieziona z Portugalii do Japonii w XVI w. tempura (od portugalskiego tempero, temporas) również swoją największą rewolucję zawdzięcza Tokio, a właściwie jeszcze Edo. Smażone na głębokim tłuszczu panierowane warzywa zastąpiono kawałkami owoców morza z tutejszej zatoki. Era Edo kojarzy się też z rozsławieniem kolejnego przysmaku japońskiego – cienkiego makaronu gryczanego soba. Podaje się go w dwóch wersjach: na zimno – z gęstawym sosem tsuyu do maczania, przygotowywanym na bazie bulionu (dashi), wody i słodkiej, płynnej przyprawy mirin o zawartości alkoholu ok. 14 proc. oraz na gorąco – zalany bulionem (kake-soba) z różnymi dodatkami jak grzyby, kombu (marynowane wodorosty), abura-age (cienkie, smażone plastry tofu) czy naruto (rybne ciastko z różowym znakiem symbolizującym wir wodny cieśniny Naruto, rozdzielającej wyspy Awaji i Sikoku i łączącej Wewnętrzne Morze Japońskie z Pacyfikiem).

Kulinarne Kioto słynie z podawanych w malutkich porcjach, wielodaniowych posiłków. Tradycja kaiseki-ryōri (kaiseki) wywodzi się z arystokratycznych dworów i ma swój ścisły porządek podawania kolejnych, wyrafinowanych zarówno kulinarnie, jak wizualnie potraw. Przygotowywane są one na bazie każdej z japońskich technik gotowania i w ich skład wchodzą m.in. przystawki, dania główne – gotowane, grillowane, smażone na głębokim tłuszczu, marynaty oraz desery, zazwyczaj odpowiadające porze roku, w jakiej posiłek jest serwowany. Shōjin-ryōri to prostszy odpowiednik kaiseki-ryōri, wywodzący się z klasztorów buddyjskich, gdzie z powodów religijnych panował zakaz spożywania mięsa. Podstawą takiego posiłku są więc warzywa i podawane na różne sposoby tofu. Ten twarożek sojowy cieszy się w okolicach Kioto wielką popularnością. Jego najbardziej znaną wersję trafiającą na stół stanowi yudofu (yu tofu) – miękkie tofu gotowane na wolnym ogniu w bulionie z warzywami. Na liście nie może także zabraknąć ramenu – podawanego z makaronem, bogatego smakowo bulionu (rosołu). Najczęściej serwuje się go w czterech wariantach: shōyu – bulion mięsny zabarwiany sosem sojowym, shio – bulion mięsny mocno doprawiany solą, tonkotsu – kremowy bulion na bazie kości wieprzowych oraz miso – bulion pochodzący z Hokkaido zaprawiany sfermentowaną pastą sojową o tej samej nazwie.

Tak bogata jak jej kuchnia jest cała Japonia. Historia, religia, filozofia, kultura, przyroda – pół roku obcowania z nimi dało mi jedynie lekki przedsmak wielkiej rozmaitości tego kraju. Do tej pory pozostaje on dla mnie magiczną egzotyką, romantyczną zagadką i nęcącą tajemnicą, a każda wizyta w nim to jak nieporównywalna z niczym podróż na inną planetę.